Historia smutna, bo prawdziwa!
Być może nie pisałbym o tym zdarzeniu, gdyby nie fakt, że pewne ludzkie czyny są dziwne, niezrozumiale i niewytłumaczalne. Sprawa dotyczy mojego sąsiada, Matusza Boreckiego, człowieka w dorosłym wieku, znanego u mnie na wsi z pracowitości i przyzwoitości. On, jako ojciec rodziny zawsze dbający o dzieci miał jedną wadę, nie lubił zwierząt. Jednakże paradoksem było to, że miał od wielu lat psa. Nie można przecież posiadać zwierząt, jeśli się ich nie lub – to chyba oczywiste. Tym psem był stary wilczur. Wabił się Samba i służył przy jego domu już prawie osiemnaście lat. Na stare swoje psie lata zachorował i nikt o niego nie dbał, a on mimo choroby dalej wiernie służył, pilnował obejścia i chronił domostwa. Czas jednak nieubłaganie przemijał, a pies coraz bardziej niedołężniał.
Od kilku dni ledwo się poruszał, aż pewnego dnia opadł z sił i osłabiony leżał przy rowie przed domem. Przez cały niedzielny poranek wył z bólu tak głośno, że właściciel wyszedł z domu. Podszedł do psa, a on podniósł głowę i polizał nogi właściciela. Zapewne chciał podziękować za przeżyte lata przed tym domem. Tenże mężczyzna oburzył się wyciem psa i niby zgorszył się jego zachowaniem, no, bo jak to, jego zdaniem, można w niedzielę z rana tak się zachowywać. Zezłościł się i mocno kopnął zwierzę. Pies wpadł do rowu i skonał. Tam leżał martwy przez długi czas.
W kilka godzin po tym zdarzeniu Borecki i jego rodzina poszli sobie na niedzielny wiejski festyn, któremu towarzyszyć miał pokaz i sprzedaż rasowych psów. „Oby tylko jakiegoś z nich sobie nie sprowadzili” – pomyślałem.
...
Na temat autora zob.: www.marek-sikorski-autor.blog.pl
...