Opowiadanie na podstawie wizji z lipca 2019, w trzecim dniu po zaćmieniu księżyca…
Opowiadanie na podstawie wizji z lipca 2019,
w trzecim dniu po zaćmieniu księżyca…
Słońce już zaszło pozostawiając nad lasem, jeszcze przez chwilę, blednącą poświatę. Wywar zaczynał działać coraz wyraźniej. Pogrążyłem się w głębokiej medytacji. Czas zaczął spowalniać, aż w pewnej chwili znalazłem się w znanej mi przestrzeni, poza królestwem zegarów. Przestrzeń ta zawieszona jest na granicy świata fizycznego i świata postrzeganego jedynie oczyma duszy. Wszystko delikatnie wibruje, brzęczy, tętni energią. Nie czuje się różnicy między snem a jawą, między konceptem życia a wyobrażeniem śmierci, między czasem a jego brakiem, między pełnią i wielowymiarowością wszystkich form, a ich pustką, pozbawioną przywiązań. Oba światy nałożyły się na siebie, jak eteryczna mgła spowijająca las nocą, srebrząca się od blasku księżyca.
Płomień niewielkiego ogniska dawał przyjemne ciepło i wirował płomienną, żyjącą łuną, po okręgach wokół paleniska. W zasięgu tej poświaty można było dojrzeć rozłożoną, niewielką, ręcznie tkaną chustę o pięknych, oddychających wzorach. Na niej znajdowało się kilka starannie ułożonych narzędzi ceremonialnych. Wszystko miało swój cel, miejsce i przeznaczenie, ponieważ nic nie wydarza się przypadkiem.
Procedura, rytuał przejścia na drugą stronę duchowego postrzegania, przebiegła bez zakłóceń. Spokojem wypełniało uczucie, że modlitwa i prośba o opiekę, zostały wysłuchane. Czułem już wyraźnie obecność swojego duchowego opiekuna. Całość więc była mi dobrze już znana... a jednak tym razem coś było inaczej. Coś ciemnego kłębiło się wokół i narastało. "Jakiś emocjonalny proces?" - pomyślałem - "tak czy inaczej, coś chce mojej uwagi" - więc podążyłem za tym. Wewnątrz mnie narastał jednak spokój, coś manifestowało się "na zewnątrz", choć w tym stanie, jak w mało którym, jasne jest, że wewnątrz i zewnątrz to tylko metafory służące manifestacji się życia na pewnych jego poziomach. Jak gra świateł o jednym źródle. Wszystko jest płynnym doświadczeniem, informacją i stanem bycia jednocześnie. Jednakże coś wyraźnie przyjmowało zewnętrzną manifestację, gęstniało przede mną. Usłyszałem myśli opiekuna jakby wypowiedziane wewnątrz mojej istoty: "Coś ważnego się wydarzyło... nie możemy dłużej czekać... już czas byś sobie przypomniał." Co przypomniał? Co się wydarzyło? W tej samej chwili, w której zadałem pytanie, zaczęły omiatać mnie fale odczuć. Westchnąłem głęboko. Poczułem całym sobą, że wydarzyło się coś ważnego - olbrzymia machina duchowych i fizycznych zdarzeń, na które cały świat wyczekiwał od dawna. "Pewne siły, mroczne siły, podjęły decyzję i batalia się zaczyna." To już? ...ale zaraz skąd to odczucie, że dobrze wiem o co chodzi, skoro w tym życiu na nic się świadomie nie przygotowywałem? Znów odczucie i zrozumienie: "Świadomie! Wiesz już przecież, że nie wszystko co zaplanowałeś, sobie uświadamiasz." - No przecież... - powtórzyłem w myślach z pewną ironią, uśmiechając się przy tym w duchu do mojego niewidzialnego rozmówcy. Z wolna, ostrożnie dołożyłem kawałek drewna do przygasającego ognia. Zamknąłem oczy, rozluźniłem się jeszcze bardziej. Skupiony na odczuciu dryfowania wraz ze świadomością każdego wdechu i wydechu. "Tak czuję, że wiem" - pomyślałem, jednak myśli wciąż były jakby za zasłoną z gęstej mgły.
Kilka głębszych oddechów. Sięgnąłem po zawieszony na szyi mały przedmiot złożony z dwóch bambusowych rurek połączonych w kształt litery "V" i buteleczkę. Z wielkim szacunkiem otworzyłem ją i wysypałem część zawartości na rękę, w dwóch równych kupkach. Zgarnąłem pierwszą do rurki i przyłożyłem do serca prosząc o jasność umysłu. Następnie przyłożyłem napełnionym końcem do dziurki w nosie i dmuchnąłem w drugi koniec. Sypki, aromatyczny proszek, wypełnił zatoki. Po chwili załadowałem drugą część Rapee, jak zwą je niektóre plemiona. Przyłożyłem na chwilę sprzęt do czoła, dziękując duchowi świętemu za wszystkie łaski, którymi mnie obdarza i wdmuchnąłem całość w drugą dziurkę nosa. Po chwili poczułem przypływ energii, umysł wyciszył się, zmysły jeszcze bardziej wyostrzyły. Przez chwilę zastygłem w tej spotęgowanej ciszy i wewnętrznym bezruchu.
Energie wszystkich żywiołów, spoczywały we mnie w równowadze. Szeptany, subtelny strumień informacji, zaczął być w tej ciszy łatwiejszy do usłyszenia. Znów uczucie narastającej czerni, "wroga, przeciwnika ludzi". Skąd to uczucie, jakiego przeciwnika, z kim świat miałby się zmierzyć? "Czy na pewno chcesz go spotkać?" - sformułowały się w głowie myśli.
-Tak - wypowiedziałem stanowczo, choć po chwili miałem zwątpić w tę chęć konfrontacji. Mrok zaczął gęstnieć i stawać się niefizycznie ciężki, lepki i ohydny. W tle było głównie przerażenie... lecz nie moje, nie we mnie! W opozycji do tego odczucia, dano mi odczuć wzmożony spokój, tak doskonały i pełen światła jak nigdy przedtem. Może tylko dzięki temu mogłem spoglądać oczami ducha na spektakl pojawiający się na horyzoncie. Świat zdawał się płonąć, ale nie zwykłym ogniem, a czystą esencją przerażenia, grozy i szaleństwa. Czułem miliony dusz zniewolone trwogą tak wielką, że wiele nie potrafiło jej unieść. Skąd to się bierze, przecież nie ma tego we mnie? Poczułem tylko: "Obserwuj dalej". Obserwowałem i powoli zacząłem pojmować: to przyszłość, ale jak daleka? Nie wiem, ale czuję, że jeszcze za mojego życia. Skąd to się bierze? Kim jest sprawca tego piekła? Przez chwilę skamieniałem. Poczułem ją - istną Bestię - zaczęła jawić się w sposób widzialny, choć wiedziałem, że to tylko manifestacja tego kim jest, bo nie jest fizyczna. Wielki stwór, o jakby gadzim ciele, smoczej głowie pełnej rogów, ostrych zębów i płonących nieopisaną nienawiścią oczu. Ta eteryczna wizja majaczyła i zmieniała się. Jej fizyczny wizerunek nie miał jednak wielkiego znaczenia, ale siła odczucia duchowej energii tej istoty, była jak gigantyczna fala tsunami, jak wybuchy wielu wulkanów, jak groza błysku dziesiątek bomb jądrowych na nocnym niebie, jak potęga płonącej skały ciśniętej w ludzkość by otworzyć otchłań cierpień i przerażenia.
- To Ty jesteś sprawcą tego wszystkiego? - spytałem go w myślach.
Nie odpowiedział. Czułem tylko żądze niszczenia i wiedziałem, że gdyby mógł, w szalonej furii, zadałby mi nieskończone tortury... ale nie mógł. Byłem jak światło latarni, a on był czystym mrokiem. Mrok nie może przecie zgasić światła. Choć to nie była fizyczna ciemność, a coś tak gęstego, że poczułem jak rozlewa się wokół i wbrew logice, jakby napiera na światło z olbrzymią siłą. Czułem, jakbym niemal fizycznie, musiał dźwignąć wiele ton jakiejś napierającej na mnie czarnej mazi. To trochę jak wejście do rwącego strumienia: to jedynie woda, lecz napierając rozpędzona potrafi zwalić z nóg. Praca na Ceremoniach i odpieranie mroku nie było mi obce, lecz ta moc! Jak to się dzieje, że jestem w stanie ją w ogóle unieść? Znów usłyszałem kojący głos opiekuna szepczący do ucha:
- W przyszłości będziesz silniejszy, a takowej teraz doświadczasz.
- Więc dobrze - pomyślałem; wdech i wydech, czuję swoje światło, jest piękne, nie ma w nim mroku, więc mrok nie ma nad nim żadnej władzy. Obserwujemy więc...
Głęboki oddech i skupienie na energii; znów odczucie jakby inercji tego podmuchu szaleństwa, który pędzi na świat, a na którego drodze stoję. Spojrzałem spokojniej na wizję rozpościerającą się aż po horyzont. Pośrodku majaczyła bestia, rozmiarów giganta, za nią czeluści piekła. Ludzie szalejący z trwogi, nienawiści do bliźnich i siebie samych. Strach ten przyprawiał niektórych o szaleństwo. Ono powodowało niewypowiedzianą agresję, jak gdyby ucieczkę przed własną trwogą. Jednak nie przynosiła ukojenia, a jedynie roznosiła tę zarazę na inne dusze. Niebo w tle płonęło gorącem, jakby od słońc wielu a jednocześnie nieludzkie zimno przenikało świat. Wszystko co ludzkie napełnione było odrazą, a całe rzesze dusz zakute w eteryczne łańcuchy. Wszyscy pod panowaniem bestii i jego podwładnych, którym przekazał część swojej chwilowej władzy.
Gdy pierwszy szok tego spotkania zaczął mijać, skupiłem się na oddechu, zanurzyłem się głębiej w świetle. Umysł wyciszał się wyczulając się na tę energię. Zacząłem czuć jej subtelność, tak jak podczas medytacji na łące wyczuwa się każdy powiew wiatru na twarzy, delikatny szum traw, łagodne muśnięcia różnorodnych woni kwiatów i ziół. Takie światło tańczyło we mnie, ale zmysły odbierały woń strachu, szum odległych krzyków, trwogi i rosnącej furii.
- Znam Cię... z różnych żyć. Ukrywasz się pod różnymi imionami, jesteś odwiecznym wrogiem ludzkości.
- Cóż możesz wiedzieć marny robaku! - zagrzmiała bestia, aż poczułem lekkie drgania ziemi pod stopami.
- Wiem, że nie masz nade mną władzy i nie pozwolę Ci skrzywdzić bliskich mi dusz.
- Nic nie możesz, jest nas legion legionów! A ty ścierwo - jesteś sam!
W tej chwili poczułem się, jak pojedynczy kamień rzucony do wielkiej rwącej rzeki. Woda napiera na mnie, staję jej na drodze blokując nieznacznie jej swobodny przepływ. Sam nie jestem żadną realną przeszkodą dla niej.
Fizycznie stałem na skraju lasu, wpatrzony w horyzont nad polaną przede mną. Podpierając się kijem, w pozycji, jak gdybym w marszu napierał na jakąś straszliwą wichurę. Choć prawie nie wiało, ciało ciążyło mi coraz bardziej od niewidocznego naporu i w pewnej chwili kij nie wytrzymał... pękł w połowie a ja przyklękłem, opierając się na jego złamanej części. Zwątpiłem. Czy ta walka ma sens? Kim jestem by uważać, że mogę stawić czoło tej sile?
Usłyszałem ponownie głos wyszeptany do ucha, ze spokojem, ale i tym razem z wielką siłą.
- Już czas. Nie możemy dłużej czekać, czas byś przypomniał sobie kim jesteś. Poczułem jak fala światła przenika mnie i już wiedziałem. Ciężar zła przestał mieć znaczenie dla mej duszy. O ile mrok, który był wokół, był jak wzburzony ocean - potężny ale skończony, miłość, która mnie zalała, nie miała końca ani początku! Klęczałem już na obydwu kolanach z głową nisko ku ziemi a łzy zalewały mi twarz. Przypominałem sobie, wiedziałem, czułem w pełni: odczucia życia poza ciałem, mój plan wcielenia, przygotowanie do niego. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, jednak nie jestem tu tylko dla siebie. Zacząłem rozpoznawać dusze z tego życia. Niektóre bardzo stare. Jawiły się jako potężne istoty duchowe, które znałem od zarania dziejów, jeszcze spoza tego fizycznego świata. Piękno tych wszystkich dusz odebrało mi dech w piersi, a łzy skapywały na ziemię, nad którą się pochylałem.
- Znów odezwał się opiekuńczy głos: "Już rozumiesz? Nie wierz temu zwodzicielowi świata. To kłamca! Spójrz wokół, jak wiele jest tu istot pełnych światła. Nie jesteś i nigdy nie byłeś samotnym ziarnem rzuconym na pastwę żywiołów."
W tym momencie ujrzałem obraz, jakby z lotu ptaka. Cała ziemia była usłana niezliczonymi światłami, podobnymi do mojego. Miały różne kształty a ich poświata fosforyzowała różnymi barwami. Niektóre były skondensowane, jak promień lasera rozdzierając napierając ciemność przed sobą. Inne były rozległe i wielkie jak góry, jak gdyby tarcze zatrzymujące lub choć spowalniające napływający mrok. Były to niezliczone istoty rozsiane po całej ziemi, oplatające glob złotą siatką. Fizyczne i niefizyczne byty, z wielu światów i przestrzeni, wspierające się wzajemnie niepowstrzymanym potokiem miłości i współczucia... również mnie. Czułem każdą ich myśl, ciepło, piękno. Nigdy nie jesteśmy sami i jest nas tak wielu.
Położyłem lewą rękę na ziemi i zacząłem się modlić, dziękując za wszystkie łaski dane mi od ojca w niebie i ziemskiej matki natury, obdarzającej nas wszelkim dobrem a samej cierpiącej w tej wojnie. W owej chwili trzymany w prawym ręku, złamany kij, zaczął ożywać, zielenić się, puszczać świeże pędy. Obserwowałem to w zadziwieniu nie mogąc rozpoznać czy to wizja czy rzeczywistość. Nie bacząc na moje wątpliwości, zaczął zapuszczać korzenie i rosnąć w górę, kwitnąć. Podparłem się na nim, i pewny siebie wstałem z kolan, pełen spokoju i wiary. Wzrok bez mrugnięcia utkwiłem między dwoma, promieniującymi czystą nienawiścią, ślepiami Bestii i przemówiłem z wolna: - Nie boję się ciebie - a spokój, który czułem wypełniał mnie całego.
- Zniszczę cię, rozgniotę jak robaka! - zagrzmiał jak trąby jerychońskie głos potwora.
- Nie zniszczysz, a wiesz czemu? Pamiętam ile bitew stoczyliśmy w niezliczonych życiach, ile bólu od ciebie otrzymałem i ile razy sprowadzałeś mnie na kolana, ale spójrz, pomimo wielu twoich prób, ja wciąż tu jestem! Prosto w moje oczy, patrz! Teraz, silniejszy niż kiedykolwiek, w otoczeniu niezliczonych kochających istnień, ja wciąż stoję przed tobą i nie zamierzam się poddać!
Otchłań gniewu bestii rozlała się aurą ciemności i wydawała się płonąć od jadu wściekłości.
- Zadam ból tobie i bliskim ci duszom! Sprawie, że będą cierpieć! - zaryczał smok.
Nie odrywając oczu od niego, spokojnie odetchnąłem. - Będą, ale przetrzymają cię... i wiesz dobrze, że ostatecznie przegrasz i wszyscy nauczą się żyć będąc wolnymi od twojego wpływu - wyszeptałem bez pośpiechu.
Kolejna fala gniewu obmyła pole mojego duchowego światła, które jakby otaczało mnie świetlistą zbroją. Duchem nie był mnie w stanie dosięgnąć, jednak zaczynałem czuć zmęczenie ciała nieprzywykłego do tak silnej, energetycznej pracy, jakby fizyczna powłoka nie była wyćwiczona do długiego znoszenia takich energii. Na szczęście wizja zaczęła słabnąć. Majaczące wrota piekieł, z Bestią na czele, zaczęły rozmywać się i gasnąć w mrokach nocy.
Przysiadłem wyczerpany. Spokojnie, ale dość ciężko łapiąc każdy kolejny oddech. Co się właściwie w ogóle wydarzyło? Co mam zrobić z tą wiedzą?
- To samo co ze wszystkim innym w twoim życiu, zrób z nią to, co uważasz za słuszne. - mój kochany opiekun wciąż był przy mnie i choć to co mówił wydawało się mroczne, jego głos koił i przynosił otuchę. Słuchałem więc spokojnie jak ze smutnym spojrzeniem kontynuował a ja nie przerywałem mu, chcąc słuszeć go jak najdłużej.
- Pewne rzeczy się już wydarzyły, Bestia została spuszczona ze smyczy. To już się dzieje, ale nie wszystko wydarzy się naraz. Niedługo wszyscy doświadczą pierwszej fali, choć wielu nie pojmie jej znaczenia. Później, jak kości domina, wydarzenia przyspieszą, społeczne zmiany będą permanentne, ale stopniowe. Przyroda zacznie się buntować - ogień, woda, powietrze, ziemia, ogień i błyskawice - aż w końcu pojawią się wielkie znaki na niebie. Spójrz, na narastający wraz z kolejnymi falami strach i niedowierzanie. Nadchodzi wzburzenie i trudy, ale i masy budzących się dusz; kryzys, wrogość, bieda, podziały, głód - również te między bliskimi sobie; konflikty wiary i przekonań. Świat traci rozum, struktury świata się zmieniają. W niejednym narodzie ludzie będą śmiertelnymi wrogami, nie tylko dla innych Państw, ale i wzajemnie dla siebie!
- Cóż mam czynić?
- Nigdy się nie lękaj! Nie oceniaj, kochaj, szanuj wszystkich i nie twórz podziałów. Twórz i wspieraj wspólnoty. To piękny czas powrotu do plemiennych więzi. Do duchowej rodziny. Pamiętaj kim jesteś i skąd pochodzisz.
- Jak to się skończy?
- Przecież wiesz jak, czujesz to...
- Prawdziwie istnieje tylko światło, więc nie może przegrać z mrokiem? Czuję, że po wielkich trudach ludzkość się odmieni, będzie lepsza, choć to nie koniec historii, ale na jakiś czas znów odzyska wiarę i godność, odcinając się od tego co stare.
- Tak, ale nim to nastąpi, w ostatecznej fali, Ojciec wszystkich dusz, wstrząśnie niebem i ziemią by przypomnieć swoim dzieciom kim są. W godzinach grozy, ze spokojem i wiarą, módlcie się, bo nie do was należeć będzie wasz los... "
- Ale przecież nie ma lepszych rąk, w które można się oddać?
- Tak! Uśmiechnij się więc i idź przez życie ciesząc się każdą chwilą i błogosław każdej napotkanej duszy. Ostatecznie, z poziomu ducha, wszystko będzie dobrze.
Michael