JustPaste.it

Obrona natury człowieka

Andreas Guskos (123rf.com)

Rozwój naukowy nie usprawiedliwia działań niemoralnych, na przykład niszczących życie ludzkie. Ta prawda leży u podstaw katolickiego stosunku do biotechnologii czy genetyki.

Entuzjazmu, jaki rodzą w nam współczesnych, kolejne wielkie odkrycia naukowe i związane z nimi obietnice (na razie często całkowicie bezpodstawne) przemiany ludzkiego życia, Kościół katolicki i jego pasterze zdecydowanie nie podzielają. Ich stosunek do klonowania, eksperymentów na ludzkich embrionach, tworzenia ludzko-zwierzęcych hybryd jest jednoznacznie negatywny, a i bardziej neutralne moralnie badania nad poznaniem ludzkiego genomu rodzą poważne obawy, którymi Benedykt XVI (wcześniej Jan Paweł II) nie obawia się dzielić z wiernymi czy teologami. Zagadnienia te są zresztą dla papieży na tyle ważne, że w przemówieniu wygłoszonym w minionym roku do pracowników Kongregacji Nauki Wiary obecny papież podkreślał, iż właśnie kwestie bioetyczne powinny znajdować się w centrum zainteresowania tej instytucji.

Rezerwa czy sprzeciw wobec tych badań nie są jednak, jak to często sugerują genetycy czy zwolennicy tego typu badań, związane z jakąś fundamentalną wrogością wobec nauki i jej odkryć, ale z uznaniem prymatu etyki i moralności nad nauką. A także, co nie mniej istotne, ze świadomości, że z samej nauki nie da się wyprowadzić norm moralnych, które mogłyby nie tylko ją ograniczać, ale również chronić przed jej roszczeniami ludzi i społeczeństwo. „W naszej epoce występuje jednak wyraźna tendencja do zdobywania coraz większej wiedzy nie po to, by podziwiać i kontemplować rzeczywistość, ale by umocnić władzę nad nią, tworząc mechanizm, który może skrępować wolność samego człowieka. W odniesieniu do wiedzy o ludzkich genomie ten mechanizm mógłby prowadzić do interwencji w wewnętrzną strukturę życia człowieka, a w perspektywie do poddania selekcji i manipulacji ludzkiego ciała i ostatecznie – ludzkiej osoby i przyszłych pokoleń” – przesztrzegał w przesłaniu do uczestników IV Zgromadzenia Plenarnego Papieskiej Akademii „Pro vita” Jan Paweł II. I trudno nie dostrzec, że jego słowa są głęboko zbieżne z tym, przed czym przestrzega Jürgen Habermas, który od dawna zwraca uwagę, że zgoda na ingerencję w ludzki genom oznacza w istocie zaprzeczenie równości między ludźmi i prowadzi do stworzenia nowej relacji: stwórca-stworzenie wewnątrz społeczeństwa.

Zabawa w Boga

Jednak najważniejszym argumentem przeciwko zdecydowanej większości badań biotechnologicznych prowadzonych na człowieku pozostaje fakt, że w ich trakcie niszczone są ludzkie zarodki. Gdy media przyniosły wiadomości o tym, że południowokoreańscy naukowcy sklonowali kilkanaście zarodków, reakcja hierarchów była oczywista. – To znak moralnego regresu – stwierdził amerykański kard. William Keeler. – Setki ludzkich embrionów zostało stworzonych i zlikwidowanych tylko po to, by stworzyć pojedynczą linię komórkową dla przyszłych badań – podkreślił kardynał i dodał, że zaniepokojenie musi też budzić potraktowanie 16 kobiet jako fabryk komórek jajowych. Moralny sprzeciw wobec tego typu badań to jednak za mało. I dlatego kardynał jednoznacznie wezwał do międzynarodowych i narodowych zakazów prowadzenia tego typu badań. Równie zaniepokojony eksperymentami naukowców jest bp Elio Sgreccia, wiceprzewodniczący Papieskiej Akademii dla Życia. – Tego typu działania oznaczają zgodę na traktowanie człowieka jak materiału przemysłowego – podkreślał.

Identyczne stanowisko przedstawiał, jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, obecny papież. – Klonowanie jest gorsze niż broń masowego rażenia – mówił w debacia na łamach włoskiego dziennika „Corriere della Sera” kard. Joseph Ratzinger. – Człowiek jest zdolny do laboratoryjnej produkcji drugiego człowieka, który nie jest już darem Boga lub natury. Może on zostać wyprodukowany i tak, jak został wyprodukowany, może być zniszczony – uzupełniał hierarcha.

Ten jednoznaczy sprzeciw wobec klonowania wynika z dwóch zasadniczych przesłanek. Pierwszą z nich jest przekonanie o fundamentalnej wartości każdego życia ludzkiego, niezależnie od stopnia jego rozwoju. Człowiek (także na etapie embrionalnym) nigdy nie może więc być środkiem do osiągnięcia jakichś celów, zawsze musi być celem samym w sobie (by posłużyć się językiem kantowskim). Postęp naukowy, odkrycia nie mogą zmienić tej fundamentalnej zasady. Ale jest i drugi nie mniej istotny argument: człowiek nie powinien ingerować w to, co jest zarezerwowane dla Boga. Lekarz nie jest Stwórcą, nie ma więc prawa zmieniać praw natury czy niszczyć naturalnego porządku rzeczy. I nie chodzi tu wcale o to, by „chronić prerogatywy Boga” przed roszczeniami biotechnologów, ale by jednoznacznie przypominać, że nie wiadomo, jakie są i będą skutki takich działań. Ich twórcy także tego nie wiedzą, a decydując się na nie, nie tylko biorą na siebie moralną odpowiedzialność za możliwe tragedie, ale i narażają na nie ludzkość.

Eksperymenty jak za Hitlera

Usprawiedliwieniem dla badań, w których niszczone są ludzkie zarodki (w tym klonowanie terapeutyczne), nie są także możliwe korzyści (choć przecież wcale nie pewne), jakie mogą z nich wynikać dla rozwoju medycyny. – Tworzenie ludzkiego życia, by je zniszczyć dla utworzenia komórek macierzystych niczym nie różni się od tego, co robili lekarze w hitlerowskich obozach koncentracyjnych – tłumaczył Joe de Bruyn, lider australijskiej Unii Katolickiej, który w ten sposób skomentował projekt legalizacji badań na ludzkich embrionach w dwóch australijskich stanach, który zgłoszono w 2006 r. I choć jego porównania mogą szokować, to w istocie nie ma w nich nic zaskakującego dla kogoś, kto zna etykę klasyczną i przyjmuje nauczanie Kościoła.

Na nic zatem nie zdadzą się tu próby moralnego szantażu cierpieniem, które od lat propagują zwolennicy niemoralnych badań. Fakt bowiem, że za kilkanaście lat będzie można (jeśli będzie można – co powtarzam do znudzenia – nie jest wcale pewne) leczyć ludzi chorych na Parkinsona czy inne schorzenia genetyczne, nie stanowi usprawiedliwienia dla likwidacji obecnie innych osób. Człowiekowi bowiem nie wolno dla dobra chorego poświęcać życia innego człowieka. I nie ma znaczenia, czy chodzi tu o więźniów obozów koncetracyjnych, na których testowano rozmaite środki medyczne, czy o ludzkie embriony, które niszczy się, by tworzyć nowe techniki terapeutyczne. Obie te sytuacje są tak samo skandaliczne z punktu widzenia moralności. Badania medyczne w obozach koncentracyjnych, choć przerażające, miały wymierne skutki medyczne, i po wojnie z nich korzystano. Czy jednak fakt, że dzięki nim uratowano komuś życie, może je moralnie usprawiedliwić?

I podobnie jest z badaniami na ludzkich zarodkach. Klonowanie ich, niszczenie, przerabianie na komórki macierzyste jest niszczeniem ludzkiego życia i jako takie nie może być niczym usprawiedliwione. Tym, co je różni od badań na dorosłych ludziach, nie jest ich istota, ta pozostaje bowiem taka sama: dla dobra jednych ludzi poświęca się życie drugich, ale wyłącznie estetyka. Likwidowanie zarodków jest łatwiejsze do zaakceptowania estetycznego, ale nie staje się przez to mniej złe.

Ostrzeżenie przed eksploatacją

Nie mniej jednoznacznie odrzucone zostają także wszelkie próby tworzenia ludzko-zwierzęcych hybryd (uzasadniane – a jakże – potencjalnymi korzyściami). Gdy brytyjski parlament wydawał na nie zgodę, bp Elio Sgreccia uznał to krótko za „monstrualny akt przemocy na naturze ludzkiej”. I nawet jeśli słowa te uzna się za przesadzone, to trudno nie zadać sobie przy tej okazji pytań, o jakich przypominają katoliccy bioetycy: czy mamy prawo, jako ludzie, do zmieniania genetycznego wyposażenia ludzkiej natury? Czy ludzki materiał genetyczny jest takim samym przedmiotem manipulacji jak materiał zwierzęcy i czy można go traktować jak modelinę? Czy naprawdę nie ma nic złego w tym, że ludzki materiał genetyczny miesza się ze zwierzęcym? Jeśli w odpowiedzi na te pytania uznamy, że człowiek jednak nieco różni się od innych żywych stworzeń, a nasz materiał genetyczny zawiera w sobie także naszą tożsamość - to na takie eksperymenty nie możemy się zgodzić. Ale nawet jeśli zagłuszymy jakoś wątpliwości moralne, to pozostają pytania o skutki takich manipulacji genetycznych. Doświadczenie uczy, że dla sławy, pieniędzy lub naukowej satysfakcji naukowcy są w stanie zrobić niemal wszystko. Wiara, że dziś w imię nauki i „dla dobra ludzkości” nie może dojść do podobnych potworności, jest – najdelikatniej rzecz ujmując – naiwna.

Wszystkie zastrzeżenia czy jednoznaczne potępienia pewnych praktyk nie prowadzą jednak Kościoła do odrzucenia genetyki i biotechnologii w ogóle. Przeciwnie i Jan Paweł II, i Benedykt XVI wielokrotnie wzywali do kontynuowania badań. Warunek był jednak zawsze jeden: w wierności moralności, której nie da się wyprowadzić z nauk szczegółowych. Bez tej ostatniej bowiem badania naukowe, nawet jeśli umożliwią realny postęp badawczy, niezwykle łatwo mogą zmienić się w narzędzie zniszczenia, eksploatacji, wykorzystywania człowieka. A najlepszym dowodem na prawdziwość takiej tezy pozostaje bezpośrednia poprzedniczka genetyki, czy eugenika. W jej imieniu naukowcy (a nie pseudonaukowcy) doprowadzili do sytuacji, w której tysiące osób zostało wysterylizowanych czy skazanych na pobyt w zakładach zamkniętych. I to wcale nie w hitlerowskich Niemczech, ale w socjaldemokratycznej Szwecji (ostatnie takie przypadki miały miejsce w latach 70.) czy demokratycznych Stanach Zjednoczonych.

Uniknąć tego typu zagrożenia można tylko, ograniczając badania naukowe moralnością. A jednym z najważniejszych świadków tej prawdy pozostaje Kościół katolicki i papieże. Ich nauczenie jest już mocnym elementem magisterium Kościoła i jako takie nie może być zmienione przez następców.

Autor jest doktorem filozofii, komentatorem tygodnika „Wprost”. Napisał kilka książek na tematy bioetyczne, m.in. „Kiedy sól traci smak. Etyka protestancka w kryzysie” (Warszawa 2005); „Moralny totalitaryzm” (Warszawa 2006) czy „Tora między życiem a śmiercią. Bioetyki żydowskie w dialogu” (Warszawa 2007).

Zobacz też:

 

Źródło: Tomasz Terlikowski