JustPaste.it

Nie wierzę

"Byłoby mi dużo łatwiej gdyby Bóg do mnie przemówił. Gdyby powiedział cokolwiek. Niechby chociaż zakasłał." (W.Allen)
User avatar
barba13 @barba13 · Apr 17, 2011 · edited: Oct 25, 2013

"Byłoby mi dużo łatwiej gdyby Bóg do mnie przemówił. Gdyby powiedział cokolwiek. Niechby chociaż zakasłał." (W.Allen)

 

Nie wierzę w Boga, który wydał na śmierć swojego syna. Nie chciałabym wierzyć w TAKIEGO Boga nawet gdyby pozwolił ukrzyżować swojego sąsiada, a cóż dopiero syna! Nie myślę o tym w kategoriach ojcowskiego poświęcenia (co sugeruje Biblia), bo to żadne poświęcenie. Co innego gdyby Bóg był kobietą – matką, tą która naprawdę daje życie. Jednak matkę, która poświęciłaby w ten sposób swojego syna uważałabym za pozbawioną uczuć wyższych, a najprędzej za chorą psychicznie. Byłoby to ewidentne zaburzenie osobowości, patologia w czystej postaci, przypadek, który nie występuje nawet w świecie zwierząt. Tak więc nie jest poświęceniem zgoda na ukrzyżowanie własnego dziecka – to jest WYNATURZENIE. Co innego, gdyby Bóg sam zstąpił i dał się ukrzyżować, ale – jak głosi pismo – on wolał wysłać delegata… Tak, tak, powiedziane jest: „Stał się człowiekiem i umarł na krzyżu dla naszego zbawienia”, ale – zaraz!– Chrystus był/jest jego synem, czy był/jest nim? Poświęcenie polegało więc na tym, że stał się człowiekiem, czy że wydelegował swojego syna? (Więc jeśli dam sobie obciąć rękę sąsiada to też będzie poświęcenie z mojej strony?)

 Nie wierzę w „Syna Bożego, który się począł z Ducha Świętego i narodził z Maryi Dziewicy”, bo skoro Bóg chciał mieć śmiertelnego syna ze śmiertelną kobietą to dlaczego nie zrobił go normalnie? Nie mógł, bo jest niematerialny? A Duch Święty jest?! A może za bardzo gardzi „tymi sprawami”? Brzydzi się i stąd ta historyjka o dziewictwie? Kobieta, która została zapłodniona bezinwazyjnie, urodziła dziecko i nadal pozostaje dziewicą jest w czymś lepsza, więcej warta od tej, która zrobiła to z miłości lub pod przymusem, w każdym razie straciła przy okazji bezcenną uszczelkę?

Jeżeli Matka Boska wiedziała PO CO rodzi syna, a mimo to powiedziała „Niech mi się stanie według słowa twego” – to tak naprawdę zachowała się jak członkini sekty, nie widzę w tym heroizmu. Ale jeśli wierzyła, że urodzi syna bożego, a dopiero potem dowiedziała się do czego jest on mu potrzebny – jest postacią niezwykle tragiczną, ale nie bardziej niż każda inna matka, która nagle odkrywa, że jej syn staje przed plutonem egzekucyjnym i musi zginąć, mimo, że walczył o dobrą sprawę. I tylko taka matka budzi mój szacunek i współczucie. Tylko taka może zaistnieć w mojej świadomości jako wsparcie w trudnych chwilach związanych z macierzyństwem.

A bóg?

Jeśli istnieje, to muszę sobie wytłumaczyć sprzeczność, która w każdym momencie może zburzyć moją i tak wątłą wiarę i zaufanie: jest to jego wszechmoc współistniejąca z obojętnością. Nie wiem jak mam sobie wytłumaczyć to zjawisko. Może jako dobry matkojciec (nie ma płci mam nadzieję!) nie rwie się do pomocy, bo:

- potrafi przewidzieć i ocenić nasze szanse na sukces – co z kolei prowadzi do oczywistego wniosku, że z góry wiadomo czy ten sukces odniesiemy czy nie. Ciekawe czy jest możliwość, że wygrywamy chociaż on w nas nie wierzył? Jeśli tak to znaczy, że nie jest doskonały w kwestii oceny sytuacji, lub:

- wie kiedy i czy w ogóle warto pomagać – czasem więc pofatyguje się pomóc nawet tym skazanym na śmierć. Z tego wynika, że pozostałych nie warto było ratować. Tak więc Ci co zginęli w mniej lub bardziej interesujących okolicznościach byli w jego oczach nieudanymi egzemplarzami…, lub:

- nie chce stwarzać precedensu – przecież wtedy ludzie w ogóle przestaliby dbać o siebie sami. No tak, ale z drugiej strony nawet jeśli dbają, to i tak ktoś niemiły może o świcie załomotać w drzwi…

Czy istnienie śmierci, przemocy i cierpienia przekreśla obecność Boga? Może i tak. A dlaczego wierzymy mimo wszystko? Może to jest tak jak z rodzicami: nagle odkrywamy, że Ci ludzie, których kochaliśmy ufnym sercem dziecka nie są tacy mądrzy, piękni i bez skazy; uświadamiamy sobie, że tamci nie istnieją; że właściwie to są jacyś zupełnie obcy ludzie, których nasz dorosły rozum musi poznać i ocenić na nowo – mimo to kochamy ich równie mocno jak dawniej, a świat staje się pusty i zły gdy ich zabraknie.

Gdyby Bóg istniał, chciałabym żeby był kimś kto mnie zna i rozumie bez zbędnych słów, modłów, procesji i ofiar. Żeby uśmiechał się do mnie, a gdy trzeba budził nadzieję na lepsze jutro, na sens życia i na dobrą śmierć.

Gdyby istniał, byłby właśnie taki, bo ludziom niepotrzebny jest ani bierny kibic, ani nieuważny animator ich losów, ani sędzia i kat w jednej osobie. Niepotrzebny, bo kibicowanie to tylko podglądanie i aplauz lub wyzwiska; bo za kreowaniem naszego życia nie idzie odpowiedzialność i opieka na której, naprawdę można polegać; bo istnienie sędziego i kata nigdy nie powstrzyma ludzi przed popełnieniem zbrodni – to nie działa! Kiedy ratuję dziecko sąsiadki przed ojcem psychopatą, to czy można powiedzieć, że mnie - niewierną zesłał Bóg? To znaczy, że pomimo przedstawionych powyżej przekonań jestem warta jego zainteresowania? A może jednak dziecko sąsiadki może liczyć TYLKO na mnie, na moją ocenę sytuacji, wrażliwość i odwagę? 

Skąd więc we mnie taka potrzeba wiary, że ktoś gdzieś jednak czuwa? A może mój Bóg – to ja? Może mój Bóg – to mój rozsądek, który zmusza mnie do optymistycznych poszukiwań sensu? Może mój Bóg różni się od wszystkich innych tym, że nie budzi grozy i kontrowersji, a daje odwagę powiedzenia tego co właśnie zostało powiedziane?