JustPaste.it

Margerytka z Tau Ceti

Opowiadanie Sci-Fi

Opowiadanie Sci-Fi

 

c9f9d61c86307b6e9d0db0ff3b6e76bf.png

„Tau Ceti to gwiazda ciągu głównego, typu widmowego G8Vp, widoczna w gwiazdozbiorze Wieloryba. Jasność tej gwiazdy to 0,44 jasności Słońca. Ma ona także nieco mniejszą od niego masę i promień. Znajduje się w odległości niecałych 12 lat świetlnych od Ziemi, jest zatem jedną z najbliższych gwiazd. Tau Ceti jest gwiazdą pojedynczą, której wiek szacuje się na ok. 5,8 miliarda lat, jest więc znacznie starsza od Słońca. Mimo to posiada ona dysk pyłowy, w którym krąży ponad 10 razy więcej ciał niż w pasie Kuipera. Pomiary astrometryczne i prędkości radialnej nie wykazały dotąd zmian, które można by przypisać obecności planet. Nie wyklucza to ich istnienia, jeżeli tylko planety te są niewielkie (o masie porównywalnej z masą Ziemi) lub krążą po dalekich orbitach, jak w naszym Układzie Słonecznym. Projekt SETI poszukuje tam śladów inteligentnego życia ... ”

 


Margerytka z Tau Ceti

ANNA MODRZEJEWSKA

 

Tego letniego poranka Julia obudziła się, jak zwykle dziesięć minut wcześniej przed godziną siódmą, na którą nastawiony był budzik.
Budziła się tak zawsze, obojętnie jak nastawiała budzik. Postanowiła więc poświęcić ten czas na gimnastykę podpatrzoną u swego kota, Kwazara, a także pozwalała płynąć myślom leniwie, nie skupiając się na niczym.

Kwazar, który spał w nogach łóżka, obudził się także, ale tylko po to, aby zmienić pozycję i zakopać się głębiej w pościeli. Znał zwyczaje swojej pani i nie zamierzał tracić swego kociego czasu oczekując, aż ona wstanie z łóżka. Był rasy main coon, a koty tej rasy są największymi kotami domowymi. Od koniuszka nosa do końca ogona mierzył równe sto dwadzieścia centymetrów. Julia była z niego bardzo dumna, ale on nie odwzajemniał tego uczucia. Jak to kot, chodził swoimi drogami i często ją szantażował, aby wymusić coś, na co akurat miał ochotę.

Julia przeciągnęła się leniwie i pomyślała, że śmiało może uchodzić za współczesną "czarownicę". Jest inna, posiada pewne anomalne zdolności, ma kota odmieńca i jest dostatecznie brzydka.

Teraz, w ułamku chwili, pomyślała, że posiadając te zdolności nigdy nie chciała o nich myśleć, ani próbować je zrozumieć. Nie chciała również z nich korzystać. No, może tylko parę razy. Nigdy nie zapomni miny Marylou, którą zmusiła siłą swojej wyobraźni i woli, aby wylała gorącą kawę na nowiutkie spodnie Alana. Czuła się jednak potem nie najlepiej, chociaż Marylou nigdy jej nie oszczędzała i przypinała łatki, gdzie tylko mogła.

Julia była łatwym obiektem drwin i już się z tym pogodziła. Była jedyną kobietą po trzydziestce, która nie miała ani narzeczonego, ani męża. Nawet byłego. Dawniej mówiono o takich kobietach "stara panna", ale teraz świat był na pozór bardziej łaskawy i nazywano je singielkami, a także, mrużąc znacząco oko, dodawano, że jest to stan, w którym przebywają z własnego wyboru. Niektóre zapewne tak. Ale nie Julia. Tere-fere, pomyślała, ja nie dokonałam tego wyboru. Ale co może zrobić dziewczyna, która jest niska, przysadzista, o zbyt szerokich biodrach i wystającej pupie? Do tego miała ostre rysy, wydatny cienki nos, wyblakłe niebieskie oczka i włosy mysiego koloru. Trudno było zmusić ewentualnie zainteresowanego osobnika, aby najpierw odkrywał jej bogate wnętrze, a potem zupełnie zapomniał o wyglądzie zewnętrznym.

A jednak tego poranka Julia czuła dziwne podekscytowanie, jakąś miłą radość i przeczucie, że nadchodzący dzień będzie wyjątkowy. Właściwie już był. Wczoraj poszła do szefa i oznajmiła mu, że bierze trzy dni urlopu. Nie poprosiła go, jak zwykle, tylko spokojnym głosem poinformowała go, że nie będzie w pracy przez trzy dni, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. Było to tak nieoczekiwane, że pan Barrows zaniemówił i wpatrywał się w nią bezgranicznie zdumiony. Ona sama była również zdumiona, że znalazła w sobie tyle odwagi.

– Jak to? – powiedział ostro.

– Kopciuszek nie zostanie przesiewać maku – odpowiedziała Julia z lekkim uśmiechem.

Pan Barrows lekko poczerwieniał. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, bo nie przypuszczał, że Julia wie, jak załatwiał zawsze kwestię zastępstwa lub konieczności pozostawania po godzinach. A teraz użyła to przeciwko niemu. Ta skromna, cicha Julia, zahukany brzydal, pomyślał z irytacją. Musi się lepiej przyjrzeć personelowi, bo ma wokół siebie zdrajcę.

Tak naprawdę Julia sama nie wiedziała, jak weszła w posiadanie tej wiadomości. Było to bowiem jedno z tych dziwnych zdarzeń. Pewnego razu jakby usłyszała w myślach to powiedzenie, kiedy Barrows wręczał jej akta, którymi miała się zająć po godzinach. Potem wiele razy odgadywała myśli współpracowników i bardzo tego nie lubiła. Takie rzeczy działy się same z siebie i nie potrafiła nimi kierować ani ich inicjować.

Słońce świeciło teraz prosto w okna jej sypialni i w pokoju pojawiła się złota poświata. Wiał lekki wiatr poruszając i wybrzuszając zasłony, jakby ktoś z zewnątrz chciał się dostać do środka. Przez okno dobiegały odgłosy miasta.

Julia od dawna już zaplanowała sobie te wolne dni. Przez kilka lat jeździła codziennie do pracy autostradą biegnącą równolegle do wybrzeża oceanu. Widziała olbrzymią przestrzeń ciemniejszego błękitu wody z postrzępionymi, białymi grzywami fal i jasnego błękitu nieba z białym puchem chmur. Widziała ludzi, którzy kąpali się skacząc wśród fal i opalali leżąc na jasno złotym piasku. Nigdy nie dostawała urlopu latem, bo była osobą samotną. Obiecywała sobie, że kiedyś się zbuntuje. To kiedyś właśnie nadeszło.

Przygotowała się bardzo starannie. Wybrała miejsce. Było to małe miasteczko, ciche i zagubione pośród krzewów i starych drzew. Nazywało się Blue Bay i leżało nad zatoką. Jedyny hotelik nazywał się bajkowo "Golden Mermaid". Poczuła, że to właściwe miejsce, by wynająć pokój.

Po południu udała się na zakupy. Chciała kupić sobie kostium plażowy, letnią sukienkę i złote klapki. Marzyły się jej krótkie spodenki. Ale gdy patrzyła na swoje masywne uda, odłożyła te marzenia na półkę rzeczy nie do spełnienia. Udało się jej przeżyć spojrzenia ekspedientek i po wielu przymiarkach, a także szukaniu sklepów dla osób niewymiarowych, dopięła wreszcie swego. Patrzyła teraz z dumą na kupkę kolorowych ciuszków.

Wstała i poszła do kuchni. Kwazar odczekał parę minut wyciągając się na łóżku i robiąc "koci grzbiet", dając Juli czas, aby przygotowała mu śniadanie. Kiedy miękko i bezszelestnie pojawił się w kuchni, znalazł już miseczkę pełną mleka, a na małym talerzyku, w zabawne srebrne gwiazdki, kilka dorodnych szprotek. Oblizał się i delikatnie otarł o nogę Julii, aby dać jej do zrozumienia, że jest zadowolony. Pogładziła go po grzbiecie, ale wysunął się zgrabnie spod jej ręki w kierunku swojego śniadania. Poszła więc pod prysznic i nawet pogwizdywała sobie wesoło, czując, jak strumienie wody uderzają, a potem rozbite opływają ciało maleńkimi wodospadami. Myślała tylko o przyjemności wodnego masażu. Kiedy skończyła, kawa już pachniała aromatycznie, Kwazar leżał pod drzwiami, a ona czuła się, jak w siódmym niebie. Zrobiła szybko tosta z pomarańczowym dżemem, łyknęła wszystko na stojąco i pobiegła do sypialni pakować się.

Punktualnie o 8:30, Poupee, jej sąsiadka i dobra przyjaciółka, przyszła po Kwazara. Była piękną Peruwianką z domieszką krwi irlandzkiej. Ten zestaw genów w jej przypadku dał oszałamiające rezultaty. Miały pokrewne dusze i rozumiały się bez słów. Julia miała szczęście bo i Kwazar akceptował Poupee, więc nie musiała się martwić, kiedy miała wyjeżdżać w delegację. Razem wyglądali na bardzo szczęśliwych i czasem czuła z tego powodu zazdrość. I teraz widząc, jak bardzo niecierpliwi się kot, powiedziała z przekąsem

– Nie ciesz się tak, kotku. Nie wyjeżdżam na długo.

– Witaj podróżniczko! – powiedziała Poupee i wyciągnęła ręce do Kwazara, a on wskoczył w jej otwarte ramiona z cichym mruczeniem.

– Tylko nie zamień go w złego czarodzieja, gdy będziesz odprawiać te swoje magiczne obrzędy.

– Sam się zmieni w pięknego księcia, jak tylko opuści twoje królestwo – odparowała Poupee. – Położyłam karty i one mówią, że dziś spotkasz miłość z gwiazd. Tak mówią karty.

– Dobrze, dobrze... Jak wrócę zapukam do ciebie.

– Będziemy czekać. Pa, pa! – Poupee wyszła z Kwazarem.

Na swoją wyprawę Julia wypożyczyła pastelowy kabriolet Rinspeed Squba, który czekał już na nią zatankowany i zaparkowany przed domem. Włożyła do niego bagaże i usiadła za kierownicą. Syntetyczna, wodoodporna tapicerka miała nowy, nieznany jej zapach. Deska rozdzielcza, kiedy przekręciła kluczyk, zabłysła kolorowymi światełkami. To było to! Potrzebowała czegoś, co nie byłoby nudne, pospolite i zwyczajne. Włączyła radio. Muzyka niespodziewanie uderzyła tak głośno, że aż podskoczyła na fotelu. Pośpiesznie ją przyciszyła, ale pomyślała, że na autostradzie nie będzie ograniczała mocy.

Płynnie wyjechała z plątaniny małych uliczek na autostradę. Zrobiła głęboki wdech spoglądając w błękitne niebo i zdecydowanie przycisnęła pedał gazu. Poczuła smak wolności. Wiatr rozwiewał jej włosy niosąc delikatny zapach słonej wody. Serce jakby przyśpieszyło rytm, a radość odczuwała, jako coś fizycznego. Gnała przed siebie.

Kiedy wjeżdżała do Blue Bay ogarnęła ją przyjemna, senna cisza. Po chwili dotarł do niej równomierny szum fal bijących o brzeg. Motel "Golden Mermaid" stał na skarpie osłonięty przez wysokie, stare drzewa. W ich koronach buszował teraz wiatr, a szelest liści wplatał się w szum morza.

Na prawo od podjazdu znajdowała się recepcja. Siedział w niej wysoki, szczupły mężczyzna z wielkimi okularami na nosie.

– Witamy serdecznie. – powiedział zachrypniętym głosem.

– Zrobiłam rezerwację pokoju. Julia Hutt.

Długi, kościsty palec powędrował wzdłuż cienkiej książki gości leżącej pod małą lampką.

– Zgadza się. Pokój 103. Życzymy miłego pobytu.

– Mam nadzieję, że będzie miło. Dziękuję.

Pokój był mały, ale przyjemny. Miał szeroki balkon i duże okna z widokiem na ocean. Nie chcąc marnować czasu, przebrała się i ruszyła na plażę. Stare kamienne schodki ciągnęły się w dół. Na poręczach dzieci urządzały sobie gimnastykę, a matki przechodziły próbę cierpliwości i wyrozumiałości. Była godzina czternasta i niektórzy wracali już z plaży na obiad.

Julia stanęła na gorącym, złocistym piasku i poczuła, jak jej stopy zaczynają w nim grzęznąć. Pobiegła do wody. Pierwsza fala delikatnie obmyła jej stopy, druga uderzyła silniej w uda, a kiedy zanurkowała, woda przyjęła ją przyjacielsko i zaczęła lekko kołysać wznosząc w górę, a potem opuszczając w dół. Płynęła na plecach i wpatrywała się w daleki błękit nieba. Nadleciały mewy i kołowały nad nią, skrzecząc i nurkując. Kiedy któraś miała już rybę w dziobie, starała się odlecieć jak najszybciej, bo reszta rzucała się na nią, aby odebrać smakowity kąsek. Nadpłynęła mocniejsza fala i zalała jej twarz. Przekręciła się parskając i popłynęła do brzegu.

Zrobiło się późno. Postanowiła, że jeszcze przemaszeruje się brzegiem. W oddali widziała sporych rozmiarów karcz wyrzucony przez fale i pomyślała, że dojdzie tam i zawróci. W tej części plaży nie było nikogo. Szła pozwalając falom opływać jej stopy i czuła, jak powoli opuszcza ją napięcie, stres, złe myśli i niesprecyzowany żal. Doszła do pniaka i postanowiła chwilę odpocząć. Bolały ją nogi. Nie była przyzwyczajona do tak długich spacerów. Usiadła, opierając się o niego. Karcz miał jeszcze resztki połamanych konarów, wypolerowanych przez wodę i robił wrażenie zniszczonego tronu z okrutnej i mrocznej bajki.

Siedząc, Julia wpatrywała się w szarobłękitną przestrzeń poprzecinaną spienionymi grzywami fal. Widok ten uspokajał i hipnotyzował; sprawiał, że umysł wyciszał się i zapadał w senną bierność. Wszystkie problemy, które uwierały, jak maleńkie złośliwe ciernie, traciły swą moc, a na to miejsce pojawiały się nieśmiałe, króciutkie myśli i odczucia, że powinna coś zmienić w swoim życiu. Świat, w którym żyła, był pełen wojen, nędzy, bólu i niesprawiedliwości. Pełen zła. Nie spotkała się z jego jasną definicją. Być może dlatego, że natura zła była niezgłębiona. W tej krótkiej chwili, sam na sam z naturą i ze sobą, zrozumiała, że jej życie na tle innych, nie jest takie złe.

Coś dziwnego działo się z jej szyją. Czuła dziwne mrowienie i miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Rozejrzała się dookoła, ale wszędzie było pusto. Jednocześnie poczuła, że coś dzieje się z jej myślami. Rozpierzchały się i miała poczucie, że jakaś obca świadomość chce nad nią dominować. Zaraz potem zareagowały ptaki. Krążące spokojnie stado nagle rozpierzchło się na wszystkie strony z przeraźliwym piskiem. Poleciały szybko w kierunku lądu. Zaraz potem zapadła dziwna cisza.

Julia poderwała się na nogi i poczuła ze zdumieniem, że wykonuje ruchy, jak na zwolnionym filmie. Spróbowała coś krzyknąć, ale i jej głos okazał się zniekształconym basem. Popatrzyła na horyzont i ze zdumieniem zobaczyła, że fale znikły, a na ich miejscu pojawił się gigantycznych rozmiarów krąg spokojnej jak lustro wody, która zaczęła powoli świecić bladym jasnozielonym światłem, dobywającym się gdzieś z głębin. Julia zrozumiała, że w jakiś niezrozumiały dla niej sposób znalazła się nagle pod gigantyczną przezroczystą kopułą, która odseparowała ją razem z kawałkiem plaży od reszty świata.

Nagle jej uwagę zwróciło niebo, na którym zaczęły tworzyć się szaroniebieskie chmury, jakby ktoś wyciskał farby z olbrzymiej tubki. Po chwili z chmur wyłonił się metaliczny dysk. Spadał w kierunku plaży. Na jego kopule pojawiały się wyładowania elektryczne. Im bliżej ziemi był dysk, tym mocniej się chybotał i po chwili runął na plażę. Wbił się w piasek. Julia skurczyła się w sobie, jakby czekając na wybuch. Wyładowania elektryczne ustały. Dysk lśnił w słońcu niczym drogocenny klejnot.

Julia pośpiesznie zebrała myśli i postarała wziąć się w garść. Zrozumiała, że jest świadkiem katastrofy UFO. Niesamowite, pomyślała. Co robić? Czytała doniesienia prasowe na ten temat i oglądała czasem filmiki dziwnych świateł na niebie prezentowane na YouTube.com, ale nigdy nie przywiązywała do tego większej wagi. Drgnęła, kiedy zobaczyła pojawiającą się w dysku szczelinę. Uchylała się powoli. Nie miała pojęcia, co za chwilę się wyłoni. Bała się. Bała się przeraźliwie i nie potrafiła niczego wymyślić. Oczami wyobraźni widziała potwory z filmów science-fiction. Wydawało się, że proces otwierania szczeliny w dysku dobiegł końca. Dreszcz przerażenia Julii sięgnął zenitu.

Ze szczeliny wydobył się blady i zwiewny obłoczek mgły. Zatrzymał się na parę sekund, by następnie zacząć się formować w jasną kulę. Była dość duża i świeciła dziwnym, lekko matowym światłem. Potem wykształciły się w niej trzy małe kulki, świeciły żółtym pulsującym światłem i poruszały się w takim rytmie, jakim żongluje piłeczkami cyrkowy żongler. Wszystko razem wyglądało w miarę bezpiecznie. Julia odetchnęła, by za moment znowu osłupieć. Kula podpłynęła do niej i zatrzymała się. Julia zamknęła oczy. Cisza przytłaczała, przerażała. Julia uchyliła delikatnie powiekę jednego oka. Kula delikatnym ruchem pożeglowała w kierunku twarzy Juli i dotknęła koniuszka jej nosa. Julia odczuła to, jak delikatny dotyk lekkiej choinkowej bombki. Otworzyła oczy. Kula przemówiła ludzkim głosem.

– Witam cię – powiedziała Kula ciepłym altem.

– O Boże! Chyba zwariowałam! – przeraziła się Julia.

– Uspokój się, wszystko w porządku. – Kula zmieniła położenie i pojaśniała.

– Kim jesteś? – zapytała kompletnie zaskoczona i zdziwiona Julia.

– Jestem energią świadomości z Sirioxa.

– Co to jest Siriox? Jesteś kobietą? – pytania padały zbyt szybko.

– Energie nie mają płci. Ty jesteś kobietą więc i ja jestem. Ale jak nie chcesz...

– Dobrze. Niech tak zostanie.

– Jestem z układu Tau Ceti w gwiazdozbiorze Wieloryba. Moją planetą jest Siriox.

– Rany, coś takiego. Wiem o co chodzi. Interesuję się astronomią i lubię filmy science-fiction.

– Wiem.

– Jak to?

– Jesteśmy rasą telepatów.

– To nie w porządku. Ja nie jestem. – Julia poczuła się urażona.

– Wiem, że chcesz mnie o coś zapytać ...

– A ty szczerze odpowiesz, pewnie... – mruknęła pod nosem Julia.

– Spróbuj mi zaufać.

– No dobrze. Być może znasz odpowiedź? Zatem, czy wiesz, kto, lub co, stworzyło Wszechświat? Czy był to Wielki Wybuch, czy raczej Bóg-stworzyciel? A może to właśnie Bóg-stworzyciel spowodował Wielki Wybuch? Dlaczego istnieje raczej coś niż nic, skoro najprościej było by, gdyby nie istniało nic? – Julia była wyraźnie dumna ze swojej przenikliwości!

Kula zamilkła na dłuższą chwilę.

– Halo?! – zaniepokoiła się Julia.

– To proste! – odpowiedziała wreszcie Kula.

– Zobaczymy! A więc... ?

– Ani jedno, ani drugie. Wszechświat nie powstał ani w wyniku Wielkiego Wybuchu, ani nie został stworzony przez Boga-stworzyciela. - odparła niewinnie Kula.

Julia wydawała się być całkowicie zaskoczona tą nieoczekiwaną odpowiedzią.

– Zatem, dlaczego Wszechświat istnieje... ?! – nie dawała za wygraną.

– Dlatego, że Niebyt nie stanowi ontologicznej alternatywy dla Bytu. Wszystko to, co istnieje, czyli ontologiczny Byt, to jest, a wszystko to, co nie istnieje, czyli ontologiczny Niebyt - totalna nicość, tego nie ma. Byt jest, a Niebytu nie ma. – przekornie stwierdziła Kula.

– Dlaczego Niebytu nie ma? – Julia była osobą dociekliwą i nigdy nie pozwalała sobie na to, aby zbywać ją pseudo-odpowiedziami.

– Bo gdyby był, to byłby wtedy już jakąś formą Bytu. Być, to może tylko ontologiczny Byt, bo ontologiczny Niebyt, z definicji, nie istnieje. To takie proste!

Julii opadła szczęka. Zatkało ją!

– A Bóg-stworzyciel?!  – wykrzyknęła z desperacją Julia.

– Julio, zatem wyjaśnij mi, proszę, dlaczego istnieje raczej Bóg-stworzyciel niż nic, skoro najprościej było by, gdyby nie istniało nic?

Julia milczała. Nie znała żadnej odpowiedzi na to podchwytliwe pytanie.

Kula dalej starała się rozwiać jej wątpliwości.

– Aby istniała alternatywa - Byt albo Niebyt - muszą istnieć oba jej składniki, a jak jasno widać, Niebyt, z definicji, nie istnieje, gdyż jest totalną nicością. Zatem Niebyt nie może stanowić ontologicznej alternatywy dla Bytu. Niebyt, z definicji, nie istnieje, ale istnieje idea Niebytu, tak, jak istnieje popularna wśród małych dzieci idea Świętego Mikołaja. Ale przecież to, że istnieje idea Świętego Mikołaja, nie oznacza jeszcze, że istnieje Święty Mikołaj, rzekomo osobiście odpowiedzialny za wszystkie prezenty pod wszystkimi choinkami. Podobnie, istnieje idea Niebytu, ale Niebyt, opisany przez tę ideę, w rzeczywistości nie istnieje. Niebyt, to właśnie taki Święty Mikołaj ontologii. Wiele się o nim rozprawia, wiele mu się przypisuje. A on? A on nie istnieje! Julio, istnienie Wszechświata po prostu nie ma swojej alternatywy. Wszechświat istniał zawsze - naturalnie i spontanicznie. Powiedz, czyż nie jest to piękne?

– Piękne?! Nie wiem. Być może. Wiesz, muszę to jeszcze przy okazji spokojnie przemyśleć. Tak na słowo honoru to ci nie uwierzę. Wybacz. A tak swoją drogą - jaka ty jesteś cwana! Pewnie sama nie do końca wierzysz w to, co mi mówisz? Przyznaj się! – Julia była w małym szoku. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Próbowała się za wszelką cenę bronić, aby nie zaakceptować logicznych argumentów Kuli.

– Nie musisz mi wierzyć na słowo. Przemyśl to sobie. Jestem pewna, że dasz sobie z tym radę. To jest zdumiewająco proste! Naturalnie, rozumiem też, że nie wszystkim jest łatwo zaakceptować tę prawdę...

– Dobrze mówisz po angielsku. – pochwaliła ją Julia. – Miałaś wypadek?

– Tak.

– I co teraz? – Julia poczuła się niezręcznie.

– Nie martw się. Dam sobie radę. Obserwujemy waszą planetę od milionów lat. Wasza planeta jest piękna w swojej różnorodności. Jest taka dzika! A wasza rasa, chociaż ma o sobie tak wygórowane mniemanie, jest mimo wszystko w dalszym ciągu pełna zwierzęcej dzikości i agresji. Nie trudno to sprawdzić, że wasze DNA rożni się zaledwie o 0,6% od DNA szympansów. To nie wiele, prawda?

– Czy ty trochę nie przeginasz? – żachnęła się Julia. – Kosmos jest mroczny, czarny i przeraźliwie pusty. – powiedziała, aby zmienić temat.

– Mylisz się. Wasz trójwymiarowy Wszechświat jest pełen niepoliczalnej ilości gwiazd, planet, asteroid, komet i meteorytów. Możesz zobaczyć gwiazdy niebieskie, jasnoróżowe, gwiazdy wodorowe, lśniący wodorowy szron, gwiazdy w gigantycznych chmurach pyłu i gazu. Brązowe i czerwone karły. Są też gwiazdy skupione w gromady kuliste, jarzące się, jak olbrzymi rój świetlików. Czarne i białe dziury, zderzenia galaktyk, to dopiero jest widok. Jednak światło w kosmosie pozwala wam tylko patrzeć w przeszłość. – mówiła Kula i podskakiwała, to w górę, to w dół. – Moja planeta istnieje w wyższych wymiarach. Kiedy pochodzisz z wyższych wymiarów i zdobywasz dostęp do niższych wymiarów, są one wtedy dla Ciebie, jak otwarta księga i możesz robić różne ciekawe i pożyteczne rzeczy.

– To wszystko jest takie niesamowite. – zachwyciła się Julia.

– Tak, bardzo skomplikowane, ale da się zrozumieć. – przytaknęła Kula.

– Cieszę się, że cię poznałam. – wyznała Julia już uspokojona. – Jak się nazywasz?

– Kula. Tak mnie przecież nazywasz. Jeśli chcesz, to pomogę ci. Mogę sprawić, że będziesz bardzo ładna.

Julia zaczerwieniła się. Poczuła się niezręcznie. Tajemnica to tajemnica i nic nikomu do niej, nawet Kuli z dalekiego kosmosu, a może nawet przede wszystkim.

– Jak to? – zapytała cichutko.

– Mam swoje sposoby. Ale jest jeden warunek, musisz lecieć ze mną na Sirioxa i zostać tam na zawsze.

Julia pochyliła głowę i pomyślała, że jest to propozycja bardzo nęcąca. Doskonale wiedziała, jaka chciałaby być w najdrobniejszych szczegółach. Ale co z tego, kiedy nie będzie się mogła pokazać i pochwalić Barrowsowi, Marylou i całej reszcie. Po zobaczeniu ich min i przejawów zazdrości, mogłaby polecieć na Sirioxa. A Poupee i Kwazar? Może też by się zgodzili polecieć razem?

– A mogę to przedyskutować z moją przyjaciółką? – zapytała z nadzieją w głosie.

– Niestety, musisz zdecydować natychmiast.

– Rezygnuję. – powiedziała Julia z nieukrywanym smutkiem.

– Rozumiem. Trudno. Proszę, idź teraz w kierunku wydm.

Julii zrobiło się jeszcze smutniej. Dopiero, co poznała istotę z innej planety, przeżyła coś niesamowitego i nagle wszystko się kończy.

– Chwileczkę! – Kula zawirowała – Chcę zostawić ci coś na pamiątkę. Zaciśnij mocno pięść i wysuń ją w moją stronę. Julia zrobiła dokładnie tak, jak powiedziała Kula.

– A teraz otwórz.

Julia otworzyła pięść i zobaczyła, że trzyma maleńki zwiędły kwiatek podobny do ziemskiej margerytki. Już chciała zapytać, dlaczego jest zwiędły, gdy nagle kwiatek rozprostował swoje płatki, które zaczęły leciutko poruszać się i emanować delikatnym światłem. Julii wydawało się, że słyszy subtelną muzykę.

– Słyszysz? – upewniła się Kula.

– Tak, słyszę. Słyszę muzykę! Jest piękna.

– To jest muzyka gwiazdy Tau Ceti. Wasze słońce też ma swoją muzykę. Słoneczna korona jest wypełniona dużymi magnetycznymi tworami w kształcie bananów zwanymi koronowymi pętlami. Te gigantyczne koronowe pętle podlegają okresowym oscylacyjnym przemieszczeniom przypominającym uderzania w struny. W ten sposób słoneczna atmosfera jest nieustannie przenikana muzyką koronowych pętli. Podarowałam ci margerytkę z Tau Ceti. A teraz uciekaj już – powiedziała ciepło i sympatycznie Kula.

Julia przycisnęła kwiatek do piersi i pobiegła tak szybko, jak tylko potrafiła. Biegła oglądając się za siebie. Kula zamieniła się w mglisty obłoczek i wpłynęła do szczeliny w dysku. Teraz wszystko zaczęło się dziać jednocześnie. Z bladozielonego kręgu wody wystrzelił w powietrze drugi dysk i zawisł nad tym leżącym na plaży. Wystrzelił z niego snop bladobłękitnego światła i w tym świetle dysk z plaży został uniesiony do góry, aż zniknął w jego wnętrzu. Dysk wystrzelił w niebo, znikając bez śladu w hiper-przestrzeni. W tym samym momencie eskadra taktycznych myśliwców orbitalnych F-22X Cosmic Raptor z ogłuszającym hukiem przeleciała nisko nad plażą. Na horyzoncie, w obłokach dymu, z luków wynurzonej atomowej łodzi podwodnej, wyłoniły się dwie rakiety balistyczne klasy woda-orbita. Lasery wojskowych satelitów orbitalnych systemu Star Wars V były już w pełnej gotowości bojowej. Słychać było warkot zbliżających się czarnych, nie oznakowanych helikopterów. Oddział komandosów wyskakiwał z łodzi desantowej na plażę. Julia próbowała schować się za wydmą. Niech się dzieje, co chce, ale nie opowie nikomu, co jej się przytrafiło. Nie ma mowy. Gadająca Kula z Kosmosu! Za nic na świecie.

Julia została zatrzymana, przewieziona na miejscowy posterunek policji i przesłuchana. Dwóch agentów tajnej agencji rządowej usiłowało wyciągnąć z niej wszystko. Doprowadziła ich najpierw do szewskiej pasji, a potem prawie do białej gorączki. Cały czas miała przed oczami piękną Kulę i spokojnym głosem twierdziła, że była zmęczona podróżą i zasnęła na plaży. Niczego nie widziała i niczego nie słyszała.

W czasie tych przesłuchań Julia zauważyła coś dziwnego w ich zachowaniu. Mimo, że byli na nią wściekli i zmęczeni jej uporem, to jednak przyglądali się jej w pewien typowy dla mężczyzn sposób. Była bardzo tym zdziwiona. Doświadczała tego po raz pierwszy i pomyślała, że to bardzo miłe uczucie. Musieli ją zwolnić.

Była głodna, zmęczona i bardzo zdenerwowana. W recepcji siedziała teraz gruba latynoska. Popatrzyła na Julię niechętnie.

– W czym mogę pomóc?

– Poproszę klucz do 103. Czy można jeszcze coś zjeść na gorąco? – spytała z nadzieją.

– Kuchnia jest już zamknięta. Ale tu niedaleko jest dobra kubańska restauracja. Jej właścicielką jest moja dobra znajoma, rodowita Kubanka, Carmela La Paz. Przypłynęła tu na tratwie z grupą uciekinierów dwadzieścia lat temu. Zaczynała wszystko od zera. Przyjeżdżają tu teraz ludzie z dalekich stron, celebryci i vipy. Lokal nazywa się "So What" – mówiła z poczuciem dumy.

– Ciekawa nazwa. Dziękuję. – Julia zabrała klucz i poszła do pokoju. Musiała wziąć prysznic i zmienić ubranie. Bolały ją kolana i stopy, a myśli wirowały w jakimś obłąkańczym rytmie.

Kiedy weszła do łazienki, zobaczyła w lustrze obcą kobietę. Zatrzymała się, a potem cofnęła. Kobieta zrobiła dokładnie ten sam ruch i Julia zrozumiała, że patrzy na siebie. Było to tak zdumiewające, że zamknęła i otworzyła oczy, a umysł gwałtownie szukał wytłumaczenia, bo kobieta z lustra, chociaż była Julią, wyglądała zupełnie inaczej. Była wyższa i bardzo zgrabna. Długie włosy okalały piękną twarz. Tylko spojrzenie jej oczu pozostało takie samo. Życzliwe i pełne skupienia.

Julia wpatrywała się w to nowe odbicie zdumiona. Zaczęła się śmiać swobodnym, pełnym radości śmiechem. Była piękna! Była piękna i mogła zostać na Ziemi. Ach Kulo! Kulo z Sirioxa! Zrobiłaś mi niezłą niespodziankę. Coś takiego! Zdumiewające! Śmiała się biorąc prysznic. Nie chciała myśleć o konsekwencjach. Będzie martwić się o to później...

Noc była piękna i ciepła, pełna zapachów i kubańskiej muzyki dobiegającej z oddali. Zespół grał Guantanamerę. Guantanamera, guajira Guantanamera. Guajira to wieśniaczka z farmy. Przeżywa wielką miłość. Bo miłość może dotknąć każdego. Niespodziewanie.

Lokal "So What" składał się z dwóch części. Najpierw wchodziło się na patio z ogromnym zadaszonym paleniskiem, na którym buzował wesoły ogień, a dwaj kucharze przyrządzali coś na grillu. Potem wchodziło się dalej. Ściany były pomalowane na biało. Miały przyjemną dla oka, chropowatą powierzchnię. Wisiały na nich zwoje grubych lin, okrętowe latarnie, kilka kół ratunkowych, koło sterowe oraz gigantyczne rozgwiazdy. Stoliki były przykryte nieskazitelnie białymi obrusami. Meble były lekkie, a wszędzie rozstawiono różnego kształtu donice z kwiatami. W powietrzu unosił się smakowity zapach kubańskich potraw, kwiatów i eleganckich perfum kolorowo ubranych kobiet. Prawie wszystkie stoliki były zajęte.

– Dobry wieczór – powiedziała młoda, miła kelnerka. – Ile osób?

– Jestem sama.

– Ma pani szczęście. Tam mamy wolny dwuosobowy stolik. Proszę za mną. – odsunęła jej krzesło. – Wrócę za chwilę.

– W porządku, dziękuję.

Na stoliku stały napoje, słomiany koszyk z chipsami z plantana i sos jerke z mojo criollo, słodki czosnkowy sos. Julia poczuła, że jest okropnie głodna i zjadła szybko kilka chipsów z sosem. Z obrotowych drzwi po przeciwnej stronie wyszła starsza, piękna kobieta. Czarne jak heban włosy miała upięte w wysoki kok, w który również wpięty był czerwony kwiat. Szła rozkołysanym krokiem, a liczne falbany kolorowej sukni falowały i leciutko szumiały. Słychać było szepty pełne podziwu i aprobaty.

– Witaj. Jestem Carmela La Paz. Miło mi, że mogę cię gościć.

– Słyszałam o pani wiele dobrego. Bardzo mi miło.

Carmela usiadła i pochyliła się w stronę Julii. Wzięła ją za rękę i chwilę patrzyła jej głęboko w oczy, a potem powiedziała ściszonym głosem

– Jesteś dziecino kimś wyjątkowym. Chciałabym z tobą kiedyś dłużej porozmawiać.

Julia poczuła się niezręcznie. Oczy kobiety, duże, lśniące, o spojrzeniu bez dna, wpatrywały się w nią z niezwykłą uwagą.

– Mam do ciebie prośbę. Pewien mężczyzna pyta, czy zgodzisz się z nim porozmawiać. Proszę cię, zrób to. Nic złego cię nie spotka. Potem musisz być bardzo ostrożna. Koło ciebie zaczynają się dziać rzeczy tajemnicze i niebezpieczne. Póki co, zjedzcie razem kolację i porozmawiajcie. Zdaj się na moją intuicję.

Nie czekając na odpowiedź Julii, Carmela oddaliła się.

Z boku wyłonił się mężczyzna i zatrzymał przy jej stoliku. Julia popatrzyła na niego z zaciekawieniem. Był wysoki, szczupły, o męskich rysach twarzy, króciutko obciętych ciemnych włosach i laserowym spojrzeniu zielonych oczu.

– Pozwoli Pani? – zapytał przyciszonym, niskim głosem.

– Poznaję pana. Stał pan po lewej stronie pokoju, za plecami kolegów i nie zadawał pan pytań. Śledził mnie pan? Czy to dalsza część przesłuchania?

– Nie. Jestem tu prywatnie. W pewnym sensie dużo ryzykuję. Tak już niestety jest, że życie dostarcza czasem takie sytuacje, którym mogą sprostać tylko szalone czyny.

Julia milczała. Nie zamierzała być w niczym pomocna. Była ciekawa tych szalonych czynów. Mężczyzna pochylił się niżej i powiedział cicho

– Nazywam się Jethro Gravena i jestem "profajlerem" z tajnego zespołu d/s UFO i zjawisk paranormalnych, którymi nie zajmuje się oficjalna nauka. Nie powinienem tego mówić, ale postanowiłem pani zaufać.

– Bardzo dziękuję, ale ja nic nie wiem. Traci pan czas.

– Idę za radą Marka Aureliusza, który radzi wybierać drogę najkrótszą, ponieważ krótka droga jest naturalna. Jestem szczery i tego samego oczekuję od pani.

Podeszła kelnerka i zerkając na niego zalotnie powiedziała:

– Seniora La Paz poleca pani tartę z guajawą i empanados. Są to małe ciasteczka, delikatne, jak puch, nadziewane mieloną wołowiną i ostrą papryką. – Rozstawiła talerze, które trzymał na tacy stojący obok niej chłopiec. – A dla pana befsztyk palomilla z czarną fasolą i ryżem. Co podać do picia? – zapytała, patrząc cały czas na Grawenę.

Gravena popatrzył na Julię.

– Brandy. – powiedziała – Dużą.

– Dla mnie też. I kawę po kubańsku. Dziękujemy.

Kelnerka dygnęła i odeszła z chłopcem, który niósł tacę.

– Co to znaczy "profajler" ?

– Człowiek, który tworzy portrety psychologiczne. Proszę jeść, ja będę mówił.

– Bardzo dobrze.

– Przyszedłem za panią, ponieważ jestem zainteresowany sprawą prywatnie.

– Nic nie wiem, mówiłam już.

– Nie mówi pani prawdy.

– A to coś nowego!

– Mam na to dowód.

– Tak? To dlaczego nie powiedział pan tego w czasie przesłuchania?

– Ponieważ poczułem do pani niewytłumaczalną sympatię.

– Jak się jeszcze potarguję, to może poprosi mnie pan o rękę.

Zaśmiał się. Julia zobaczyła, że miał nie tylko ładny uśmiech, ale i piękne, zdrowe zęby. Kiedy się tak beztrosko śmiał, poczuła, że wzbudził w niej zaufanie.

– Jest pani twardą zawodniczką. Dokonała się w pani ogromna przemiana. I to na kilku płaszczyznach.

– Zaciekawia mnie pan.

Skończyli jeść, odsunęli talerze i przysunęli kawę i brandy.

– Zdrowie.

– Zdrowie. – uśmiechnęła się Julia.

– Czy pamięta pani, co się stało w pani firmie trzy lata temu?

– Pamiętam. Ktoś zamordował sprzątaczkę, panią Steel. Spokojną, pracowitą kobietę. Czy policja znalazła mordercę? Nikt nam nic nie powiedział.

– Niestety, sprawa pozostaje nie rozwiązana. Byłem w ekipie dochodzeniowej i zwróciłem na panią uwagę. Była pani jedyną osobą, którą rzeczywiście wstrząsnęła ta śmierć. Dla reszty była to mała sensacja, mały przerywnik w nudnej pracy.

– Nie przypominam sobie pana.

– Ale ja pamiętam doskonale, że wyglądała pani zupełnie inaczej, niż teraz. Żadna operacja plastyczna nie poradziłaby sobie z taką cudowną zmianą wyglądu. Zakładam, że to dokonało się dziś. Zdarzyło się coś nadzwyczajnego, coś, w co nikt by nie uwierzył. I mogłoby to mieć dla pani nieprzyjemne konsekwencje. I to chciałbym wiedzieć.

Takiego obrotu sprawy nigdy by się nie spodziewała. Facet miał dowód, że ona to ona, chociaż wygląda niezupełnie, jak ona. Poczuła, jak brandy rozluźnia wszystkie jej zbolałe mięśnie i wszystko zaczyna się wydawać łatwiejsze. Musi coś wymyślić. Zespół grał teraz piosenkę Franka Corralesa Una Maniana de abril. Kilka par zaczęło tańczyć. Jest bardzo przystojny, ale musi mu uciec. Dokończyła kawę oraz brandy i powiedziała patrząc mu prosto w oczy

– Przekonałeś mnie. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jaka jestem koszmarnie zmęczona. Czy nie moglibyśmy porozmawiać u mnie w pokoju?

Do tej prośby dołożyła jeszcze maślane oczy i najpiękniejszy uśmiech. Złapał się.

– Bardzo dobry pomysł. – powiedział i już zaczął się podnosić.

– Chwileczkę. – zatrzymała go kładąc mu rękę na ramieniu. – Proszę, zaczekaj. Pójdę do toalety.

– Przepraszam, oczywiście, nie ma pośpiechu. – powiedział i usiadł.

Poszła szpalerem wśród stolików. Kelnerka wskazała jej drogę i powiedziała po cichu

– Pokój numer 8.

Julia biegła korytarzem. Kiedy znalazła się przy drzwiach pokoju numer 8, drzwi uchyliły się niespodziewanie i czyjaś ręka wciągnęła ją do środka.

– Tędy, szybko. Idź tam, wszystko będzie dobrze. – usłyszała głos Carmeli.

Człowiek z mroku prowadził ją za rękę. Czuła od niego miły zapach fajkowego tytoniu. Skradali się między drzewami. Księżyc w pełni świecił całym swoim blaskiem srebrząc wszystko dookoła i malował piękny szlak na powierzchni wody. Ocean spał, oddychając miarowo. Weszli na pokład długiej łodzi motorowej. Po chwili mknęli na pełnych obrotach wzdłuż postrzępionego skałami brzegu.

– A kiedy przyjdzie noc, włożę najczarniejszy płaszcz i zamienię się w czarnego lwa. – zaśpiewała Julia, czując, jak brandy szumi jej w głowie.

– Ho, ho, ho! – ucieszył się sternik.

Julia włożyła rękę do kieszeni. Szukała Margerytki. Kwiatek pod dotknięciem ręki znowu zaczął delikatnie wibrować i Julii zdawało się, że słyszy muzykę wszystkich gwiazd wszechświata. Podniosła głowę i popatrzyła w czarną, bezkresną otchłań.

– „Mrugaj, mrugaj gwiazdko mała, wiem już z czego jesteś cała. Na podstawie światła wzoru, wiem, że składasz się z wodoru” – nuciła cichutko Julia, cały czas myśląc o Kuli ...

W głębi serca czuła, że to jeszcze nie koniec niespodzianek, które niesie jej Los.  
 

  

 Luty 2011 r.
 

http://www.anna-modrzejewska.webs.com/

 

c1169edb76ca01495e134d41928447fa.png
 

 

Źródło: http://www.anna-modrzejewska.webs.com/