niebezpieczeństwo czai się tuż za rogiem.
W pokoju ciemno. Ta ciemność przeszywa go dogłębnie. Cisza, która dudni w uszach, piszczy docierając do najgłębszych zakamarków mózgu. Czuje zapach dymu. Smugi krążą nad nim i zataczają łuki. Osiadają na nozdrzach, złośliwie je drażniąc. W ustach przelewa się jeszcze posmak kokainy i ołowianych kul. Nerwowo mlaska językiem przewracając z boku na bok wyzutą już gumę. Wyciąga z kieszeni srebrną papierośnicę i za jednym pociągnięciem odpala zapalniczkę. Zasysa się głęboko do płuc, ścierwo osiada mu na ściankach organów. Z dymem ulatuje część jego frustracji, wyciąga ramiona do tylu i ociera sączący się z czoła pot.
Trzaskają drzwi. Ten dźwięk tętni odbijając się po ścianach. Słychać brzdęk odbezpieczanej broni, ślina więźnie w gardle. On nerwowo chwyta za swój sprzęt, kurczowo dzierży go w dłoni. Zatrzymując w płucach powietrze stara się jak najciszej przejść w drugi kąt pokoju. Papierosa odrzuca na bok. Za oknem szaleje wichura, zagłusza myśli. Drzewa wyginają się i rozszarpują niebo na strzępy.
Drzwi otwierają się silnym kopniakiem, trzaskają o ścianę. Zadygotała ziemia, ugięły się nogi, do dłoni przywarła mu broń. Wbiegają czarni i wysocy. Nie mają twarzy, osobowości, nie są ludźmi. Są wyłączeni ze świata, nie są sobą, są maszynami do załatwiania brudnej roboty.
Z boku dostrzega Jego ze swoją drewnianą fają, kopcąc. Od czarnych okularów odbijał się blask Jego złotego łańcucha. Okrążyli go, on kręci się w kółko w bezsensie grożąc metalową lufą. Krew napłynęła mu do skroni, zaczęła pulsować gorączkowo w tuż pod skórą.
Tamten skinął głową, czas zwolnił. Jeden wystrzał. Widział, jak pocisk powoli biegnie w jego stronę. Wbił się w czoło, rozbryzgując krew na białe ściany. Padł, zdążył tylko splunąć na bruk, przeklinając mężczyznę z drewnianą fajką. Jego papieros jeszcze żarzy się w kącie.