JustPaste.it

Komórki macierzyste pozyskiwane od dawców szpiku

Komórki macierzyste wyleczyły cukrzycę

Komórki macierzyste wyleczyły cukrzycę

 

c7fafa8f3911861025f7f8bd1ec9e395.jpg

Z prof. Mariuszem Ratajczakiem rozmawia Sławomir Zagórski

Panie Profesorze, dlaczego ludzkie ciało jest tak niewydolne, jeśli chodzi o naprawianie uszkodzeń? Gdy skaleczymy się w palec, rana na skórze jeszcze się goi, ale wystarczy, że popsuje się coś w układzie nerwowym, a organizm jest bezradny.

To nieprawda, że nasze ciało ma małe zdolności naprawy i regeneracji. Po kilku miesiącach składamy się już z zupełnie innych Komórek ! Niektóre z nich wymieniają się w zadziwiająco szybkim tempie. Np. nabłonek wyściełający jelita odnawia się całkowicie co 70 godzin. Cały czas toczy się wymiana komórek skóry, nabłonka wyściełającego oskrzela. We krwi wciąż pojawiają się nowe populacje czerwonych i białych krwinek. Nawet zdawałoby się tak statyczne i pozornie martwe struktury jak kości to miejsce ciągłej wymiany komórek. Bez tego nie zrosłaby się nam przecież żadna kość po urazie.

Przyzna Pan jednak, że - przynajmniej teoretycznie - moglibyśmy się regenerować lepiej. Jak choćby niektóre zwierzęta, np. salamandra, której odrasta ogon.

Ale proszę zauważyć, że w tym ogonie nie ma żadnych szczególnie potrzebnych do życia narządów. Wydaje mi się, iż ewolucja uznała, że u kręgowców tak naprawdę opłaca się naprawiać tylko te stosunkowo drobne uszkodzenia. Bo podczas łatania tych poważnych może dojść do kolejnych perturbacji. I dlatego z punktu widzenia interesów gatunku korzystniej takiego chorego osobnika po prostu wyeliminować. Proszę pamiętać, że ewolucja nie kieruje się litością wobec jednostek.

Może dlatego na wszelki wypadek wyposażyła nas w wiele parzystych narządów? Jeśli jedna sztuka się zepsuje, zawsze pozostaje ta druga.

Tak, nie tylko my, ale i większość kręgowców ma dwie nerki, dwa płuca, dwa jądra lub jajniki, dwoje oczu, dwoje uszu itd. To niewątpliwe zabezpieczenie w razie choroby czy urazu. Choć, niestety, niektóre ważne narządy, takie jak serce czy mózg, występują pojedynczo. Ale z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, że w naszej klatce piersiowej biją dwa serca albo że kierują nami dwa niezależne mózgi.

Powiada Pan, że jesteśmy jako gatunek nastawieni na naprawy urazów mniejszego kalibru. A czy są takie naprawy, w których jesteśmy naprawdę dobrzy?

Tak. Dotyczy to m.in. naszych mięśni i wątroby. Mięśnie maratończyka po biegu aż roją się od drobnych uszkodzeń. Wystarczy kilkanaście godzin i nie ma po nich śladu. Gdybyśmy tego nie potrafili, po kilku biegach maratońskich nadawalibyśmy się na złom. Jeśli zaś chodzi o naszą wątrobę, to jej wielkie zdolności regeneracyjne zadziwiały już starożytnych, stąd przecież wziął się słynny mit o Prometeuszu. Dziś te właściwości wątroby wykorzystują specjaliści od przeszczepów. Można bowiem odciąć kawałek wątroby dorosłemu dawcy i wszczepić dziecku. Tych zabiegów robi się coraz więcej, także w Polsce.

Dlaczego akurat mięśnie i wątroba są tak dobre w regeneracji?

Te pierwsze z racji tego, że nasi przodkowie nie siedzieli za kierownicą, tylko niemal bez przerwy biegali. Robili to z czystej konieczności. Musieli po prostu gonić za mięsem. Z kolei możliwości regeneracyjne wątroby to przystosowanie do przeżycia w obecności najróżniejszych trucizn w środowisku. Nasi przodkowie próbowali żywić się różnymi roślinami, w tym także trującymi, nie mieli też lodówek i często jedli mniej świeże pokarmy.
Bez odpornej na uszkodzenia, samonaprawiającej się wątroby żyliby z pewnością krócej.

Wróćmy do tych poważniejszych uszkodzeń, takich jak zawał serca czy wylew krwi do mózgu.

Widzi pan, zawał to już nie mikrouraz, lecz prawdziwe komórkowe tsunami. I - jak mówiliśmy - na takie tsunami ewolucja nie przewidziała lekarstwa. To znaczy takie lekarstwo jest, ale musimy sami po nie sięgnąć.

Ma Pan na myśli komórki macierzyste, o których od kilku lat piszemy, że są "wielką nadzieją medycyny XXI wieku"?

Naturalnie. Te komórki są przedmiotem moich badań od blisko 25 lat.

I poziom Pańskiego optymizmu jest nadal taki sam jak ćwierć wieku temu?

Znacznie większy. Wiedza o tych komórkach ostatnio rośnie wręcz lawinowo. Jestem pewien, że z tej mąki musi być chleb.

Czym są komórki macierzyste?

Trudno podać jedną definicję, bo jest wiele rodzajów komórek  macierzystych. Jest nią np. komórka, z której rozwija się każdy organizm człowieka, czyli powstająca z połączenia komórki jajowej i plemnika zygota.

Komórkami macierzystymi są też tzw. komórki pluripotencjalne wypełniające ludzki zarodek na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Pluripotencjalne to znaczy, że może z nich powstać wszystko - zarówno mózg, serce, jak i oko. Potem, w miarę rozwoju zarodka, te komórki zaczynają się różnicować i pole ich wykorzystania się zawęża. Np. jedne stają się komórkami macierzystymi mięśni, inne naskórka. Ich wspólną cechą jest to, że mają zdolność odnawiania się, a także różnicowania i wytwarzania ściśle wyspecjalizowanych tkanek.

W pełni wykształcony organizm też posiada takie samoodnawialne komórki?

Jak najbardziej. Bogatym ich źródłem jest wypełniająca łożysko i pępowinę krew pępowinowa. Ale i w tkankach dorosłych ludzi nadal tkwią zapasy komórek macierzystych. Choćby w szpiku, który przez całe życie służy jako fabryka białych i czerwonych krwinek. Te komórki to taka nasza polisa na życie. Jeśli coś się dzieje złego, organizm ma coś w rodzaju żelaznego zapasu, po który może sięgnąć. Sam robi to niechętnie, co nie znaczy, że my nie możemy go w tym wyręczyć. Najnowsze dane wskazują, że liczba komórek macierzystych u dorosłych ssaków do pewnego stopnia przekłada się na ich długowieczność. Ci z nas, którzy mają ich więcej, będą prawdopodobnie żyć dłużej.

Ale czy w tej zdolności do odnawiania się komórek macierzystych nie tkwi niebezpieczeństwo? Czy te komórki nie mają czegoś wspólnego z nowotworami? Komórki nowotworowe też zachowują się młodzieńczo, tyle że tę młodzieńczą energię wykorzystują w niecnym celu. Wyrywają się spod kontroli organizmu, dzielą bez opamiętania, wytwarzając guzy, które sieją spustoszenie.

Jest dokładnie tak, jak pan mówi. Coraz więcej przemawia za tym, że nowotwory mają swój początek w zmutowanych komórkach macierzystych. A także, że regeneracja i rak mają wspólne korzenie. Być może nowotwory są ceną za nasze zdolności do regeneracji. Jeśli wszystko idzie dobrze, organizm spokojnie wymienia zużyte komórki na nowe. Jeśli jednak w komórkach macierzystych pojawią się błędy, wywiązuje się rak. Jest też inny aspekt. Myślimy coraz częściej, że nowotwory dlatego tak trudno się leczy, że tych chorych komórek macierzystych bardzo trudno się pozbyć. One są stosunkowo odporne i na lekarstwa, i na naświetlania. I co z tego, że usuniemy guz, skoro jakieś nieprawidłowe komórki macierzyste przetrwają i za jakiś czas wytworzą nowe guzy. Badania komórek macierzystych mają sens nie tylko ze względu na to, że chcielibyśmy reperować nimi serce po zawale czy mózg po udarze, ale także ze względu na naszą wojnę z nowotworami.

Trzy miesiące temu, na specjalnej konferencji prasowej podczas zjazdu amerykańskich hematologów w Atlancie, poinformował Pan o znalezieniu nowego rodzaju komórek macierzystych u dorosłych myszy. Jak Pan tego dokonał?

Na ślad tych komórek natrafiliśmy przed czterema laty. Badaliśmy mysi szpik i zwróciliśmy uwagę na obecność w nim niezwykle drobnych i niezwykle rzadkich komórek. Inni też dostrzegali je pod mikroskopem, lecz wydawało im się, że to uszkodzone fragmenty zdrowych komórek szpiku. Od kilku lat pojawiały się prace, z których wynikało, że szpik dorosłej myszy potrafi wytwarzać nie tylko elementy krwi, ale także np. mięśni czy mózgu. Wszyscy naokoło tłumaczyli ten fakt niezwykłą wprost plastycznością krwiotwórczch komórek szpiku. A nam to nie pasowało. Plastyczność - w porządku, ale nie aż taka. Gdyby szpik raz wytwarzał krew, a raz mięśnie, groziłoby to zbyt dużym galimatiasem. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem było istnienie nieznanych dotąd komórek.

Jak to możliwe, by w 2005 roku dogrzebać się jeszcze czegoś nowego w badanym przez tylu uczonych szpiku myszy?

Wspomniałem, że łatwo je było przeoczyć, bo jedna taka komórka zdarza się na 50-100 tysięcy. A więc to dosłowne szukanie igły w stogu siana. Ale one naprawdę są, co zostało dziś udowodnione nie tylko przez nas, ale powtórzone przez cztery inne laboratoria. Te komórki zafascynowały nas również ze względu na wygląd. Maleńkie, w środku ogromne jądro, cytoplazmy jak na lekarstwo. One zupełnie nie pasowały do dorosłej myszy. Wyglądały, jakby je ktoś żywcem przeniósł z mysiego zarodka do dorosłego zwierzęcia. Chodziło o to, by pokazać, co one potrafią. I tu z pomocą - jak to często w nauce bywa - przyszedł przypadek. Spróbowaliśmy je podhodować w obecności mysich komórek nowotworowych i dopiero to okazało się hitem. One dalej robiły już wszystko, o czym tylko zamarzyliśmy. Chcieliśmy mieć komórki nerwowe. Zmieniliśmy nieco warunki hodowli i proszę - mamy komórki nerwowe. Marzy się nam mięsień - za chwilę są komórki mięśnia. Mało tego, okazało się, że te komórki potrafią pomóc w naprawie uszkodzeń wywołanych przez udar mózgu u myszy. To była bomba.

Jak zareagowali Pańscy przełożeni z uniwersytetu w Louisville?

Natychmiast to kupili. Kiedy zorientowaliśmy się, że mamy w ręku hit, zaprosiłem na seminarium szefa tamtejszego programu badań nowotworowych. Tak się zapalił, że już kilka dni później uniwersytet wyłożył 100 tysięcy dolarów na patent. A ja musiałem odpowiadać prawnikom na dziesiątki skomplikowanych pytań, także np. z zakresu embriologii ssaków, dziedziny, której dopiero zaczynam się uczyć.

Co ma być przedmiotem patentu?

Sposób wybudzania naszych komórek, bo ich obecność i właściwości są już przez nas opisane. Teraz prawnicy i inni specjaliści prześwietlają nasz patent na wszystkie strony i sprawdzają, czy pod każdym względem jesteśmy pierwsi na świecie.

Są szanse, że patent będzie przyznany?

Chyba nawet dość duże, choć osobiście tak bardzo tego nie przeżywam. Bardziej obchodzą mnie następne eksperymenty.

To dziwne, bo chyba ma Pan szanse porządnie na tym zarobić?

Wyjdę pewnie na naiwniaka, ale nawet nie wiem, jaki procent ewentualnych przyszłych zysków należy się odkrywcom, a jaki uczelni.

Wolałbym jednak, by Pańskie odkrycie dotyczyło człowieka, a nie myszy.

Jesteśmy tego samego zdania i dlatego intensywnie nad tym pracujemy i w Ameryce, i tu, w Polsce.

A więc my też mamy takie komórki?

One są w naszym szpiku na 100 procent! My już je widzimy, fotografujemy. Teraz musimy je tylko wybudzić.

Także za pomocą dodawania komórek rakowych? Czy to przypadkiem nie przekreśla z góry wszelkich przyszłych prób terapii, bo może być zbyt niebezpieczne?

Tego jeszcze nie wiemy. Na razie i my, i kilka innych laboratoriów na świecie próbujemy dociec, co takiego jest w komórkach rakowych, co pobudza nasze komórki macierzyste do rozwoju. Zobaczymy, kto w tym wyścigu wygra, i przekonamy się, czy za pomocą naszych komórek można bezpiecznie leczyć ludzi.


Sceptycy wątpią w szybkie sukcesy medycyny opartej na komórkach macierzystych.

Nie podzielam tego sceptycyzmu. Medycyna regeneracyjna dowiodła swojej skuteczności już 40 lat temu. Mam na myśli pierwsze przeszczepy szpiku. W ten sposób uratowaliśmy tysiące chorych na nowotwory krwi, dla których wcześniej nie było ratunku. Dziś zabieramy się do innych chorób, do wspomnianych zawałów, udarów i wielu, wielu innych.

Gdzie sukces przyjdzie najszybciej?

Z pewnością w leczeniu cukrzycy. Chorują na nią miliony ludzi. Leczenie sprowadza się dziś do podawania insuliny albo - stosunkowo rzadko - do przeszczepu trzustki lub tzw. wysp trzustkowych. Mogę się z panem założyć, że już niedługo remedium na cukrzycę okażą się właśnie komórki macierzyste.

O to, czy to będą "nasze" komórki, wolałbym się nie zakładać, ale mam głębokie przekonanie, że ta metoda leczenia wypali.
Na drugi ogień pójdzie najprawdopodobniej regeneracja mięśnia sercowego po zawale. Już dziś prowadzi się sporo prób w tym kierunku, także w Polsce.

A udary mózgu? Łatanie rdzenia kręgowego i przywracanie ludziom władzy w kończynach?

W dalszej perspektywie i to powinno się udać. Wiele laboratoriów na świecie próbuje skuteczności różnych komórkowych terapii na modelu sztucznie wywoływanego udaru mózgu u myszy. Nasze komórki dają sobie z tym radę wyśmienicie. Wchodzą w uszkodzone miejsca i zabierają się ochoczo do pracy.

Czy za 20-30 lat będziemy w stanie hodować od podstaw całe narządy?

Wydaje mi się to mało realne - ale kto wie? Na pewno jednak znacznie łatwiej wyhodować porcję komórek mięśnia sercowego niż całe, zbudowane z różnych rodzajów komórek, skomplikowane architektonicznie serce.

Gdyby Pańskie komórki przydały się w medycynie, byłaby to wspaniała alternatywa wobec klonowania terapeutycznego. Nie musielibyśmy uciekać się do tworzenia ludzkich zarodków i wyciągania z nich leczniczych komórek.

Nadal jestem wielkim fanem klonowania terapeutycznego, choć cieszy mnie, że dzięki naszym badaniom pojawia się inne, łatwiej akceptowane źródło komórek do leczenia. Wiadomość o naszych wynikach przyszła niemal w tym samym czasie co wieści o kłamstwie koreańskiego specjalisty od klonowania terapeutycznego człowieka Woo Suk Hwanga. Podobno o naszych badaniach wspomniano nawet w amerykańskim Kongresie, padły słowa, że Amerykanie nie muszą już współpracować z Koreą ani badać ludzkich komórek z zarodków, bo mają własne komórki ze szpiku, których pozyskiwanie nie budzi żadnych wątpliwości etycznych. Nie chciałbym budować swojej pozycji na klęsce Hwanga. Uważam, że powinniśmy dalej próbować obu kierunków badawczych, tj. klonowania i badań nad szpikiem dorosłych ssaków, i dopiero za jakiś czas przekonać się, który z nich okaże się bardziej obiecujący

Ale prościej i taniej hodować własne komórki ze szpiku, niż kupować komórki jajowe i produkować zarodki?

Jak najbardziej.

W jakim wieku były zwierzęta, od których pobierał Pan szpik?

Liczyły niespełna dwa miesiące, czyli na ludzkie standardy były nastolatkami.

Znajdował Pan te komórki u starszych?

Tak, choć było ich mniej niż u mysich nastolatków. Ich liczba wyraźnie spada wraz z wiekiem. To logiczne - im organizm młodszy, tym zdolności regeneracyjne większe. Od pewnego momentu nawet ta najbardziej żelazna polisa ubezpieczeniowa już nie działa.

Myśli Pan, że my dwaj w naszym szpiku wciąż mamy choć kilka takich komórek?

Sądzę, że tak. Badaliśmy roczne myszy, co odpowiada mniej więcej 50-60-letniemu człowiekowi. I one wciąż tam były.

Ale jeśli Pańskie komórki wypalą, to najsensowniej chyba byłoby je pobierać od dzieci czy nastolatków i wtedy mrozić je na wszelki wypadek?

To prawda.

A skąd się bierze ludzki szpik do badań?

W Stanach kupuje się go od dawców. Można go też uzyskać od dawców narządów. Skoro pobiera się nerki czy serce do przeszczepów, można zrobić to samo ze szpikiem, naturalnie o ile dawcy wyrazili zgodę za życia.

Panie Profesorze, od kilkunastu lat pracuje Pan głównie w Ameryce.

W 1990 roku dostałem stypendium w Filadelfii. Pracowałem w świetnym zespole. Robota szła mi na tyle dobrze, że mój amerykański szef zaoferował dalszą pracę. Wyjechałem z kraju, nie mając tu fizycznie swojego miejsca pracy. Zespół mojego mistrza prof. Wiktora Jędrzejczaka przestał istnieć. Pomyślałem - w porządku, zostanę jeszcze na rok. Ściągnąłem żonę z dziećmi, również na rok.

Łatwo się Pan adaptował w Stanach?

Niespecjalnie. Musiałem się uczyć od podstaw, jak żyć i pracować w nowych warunkach. Niestety, nikt z obecnych wtedy w USA Polaków, którzy zrobili tam karierę przede mną, nie poradził mi, jak się wybić na samodzielność. Jak się jedzie do USA, trzeba ciężko pracować, być lepszym niż Amerykanie, ale stawiać pracodawcy warunki. Inaczej można przez długie lata być czyimś niewolnikiem. W nauce ważne jest, by w pewnym momencie przestać być już pierwszym, a stać się ostatnim autorem publikacji. Pierwszy autor to na ogół ten, który wykonał gros pracy eksperymentalnej. Natomiast ostatni to tzw. principal investigator. I to na niego spływa chwała za ciekawy wynik, to on dostaje granty. A propos grantów, to trzeba przekonać szefa, by pozwolił wysłać wniosek o własny grant, a nie tylko występować jako zawodnik w jego drużynie. Jeżeli widzisz, że twój wysiłek tylko buduje szefa, nie trzeba się bać zmiany laboratorium. Ameryka jest ogromnym krajem i zawsze można szukać lepszego miejsca pracy, gdzie się można lepiej rozwijać. To są jednak prawdy, do których musiałem dojść w USA sam. Teraz te prawdy staram się przekazać młodszym kolegom, którzy przyjeżdżają z kraju.

Dawno się Pan wybił na samodzielność?

Kilka lat temu. Wyjechałem z Polski po habilitacji, w Stanach przeszedłem wszystkie po kolei szczeble wtajemniczenia. Zostałem profesorem. Od czterech lat kieruję kilkunasto-osobowym zespołem na uniwersytecie w Louisville, w Kentucky.

Ale kontaktu z Polską Pan nie traci?

Nie! Siedzę w Stanach od 15 lat, mam dwa obywatelstwa, ale tak naprawdę to wciąż wydaje mi się, że nigdy z Polski nie wyjechałem. W moim amerykańskim zespole gros stanowią Polacy. Na korytarzach bez przerwy słychać polski. Jeśli których z młodszych kolegów decyduje się na powrót do kraju, pomagam mu dalej, prowadząc jego doktorat czy habilitację. W ten sposób wypromowałem 14 doktorów i dwóch habilitantów. Uczestniczyłem w uruchamianiu ośrodka przeszczepiania komórek krwiotwórczych w Polsko-Amerykańskim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu. Od 1999 roku prowadzę w nim zakład przeszczepiania szpiku u dzieci. Współtworzyłem też w Krakowie Europejskie Centrum Doskonałości Terapii Komórkami Macierzystymi. W ciągu tych 15 lat przeleciałem przez ocean chyba ze sto razy. Z Krakowa leci się krócej do USA, niż jedzie pociągiem do Szczecina.

Co jest Pańską siłą napędową? Ambicja? Chęć pomocy ludziom chorym?

Wiem, że to brzmi górnolotnie, ale ja po prostu czuję chęć, by zrozumieć pewne zjawiska biologiczne. Nauka jest jak nałóg. Powoduje głód i twórczy niepokój. Człowiek stawia hipotezę, coś postrzega inaczej i od tego się trudno uwolnić. To ściska za gardło, jest jak nowy wiersz u poety. Nauka jest też jak hazard. Inwestuje się czas i energię po to, by mieć poczucie wygranej, by poczuć to palące szczęście, że dostrzegło się coś nowego, czego inni nie dojrzeli. Naukę trzeba kochać, chociaż bywa okrutna i nie-wdzięczna. Bo można też pracować latami i nie odnieść większego sukcesu.

A zatem co w nauce liczy się najbardziej?

Pokora, wytrwałość, no i czasem łut zwykłego szczęścia.

 


Gazeta Wyborcza
z dnia 06.03.2006 r.

 

 

2007-04-18
Komórki macierzyste wyleczyły cukrzycę
cfbf24aa372f3e761ba2930cec4fd699.jpgZastrzyk z ludzkich komórek macierzystych może powstrzymać rozwój cukrzycy. Pacjenci nie będą już musieli codziennie przyjmować insuliny - obiecują lekarze.

 

Niezwykły eksperyment przeprowadzili naukowcy z Brazylii i Stanów Zjednoczonych. Spośród 15 pacjentów z cukrzycą typu 1 (wymagającą zastrzyków insuliny), po kuracji wyzdrowiało 14. Jeden z pacjentów nie musiał przyjmować insuliny przez 35 miesięcy, czterech innych - przez co najmniej 21 miesięcy. O badaniach prowadzonych przez zespół dr. Julio Voltarelliego z Uniwersytetu Sao Paulo informuje "Journal of the American Medical Association".
 - Nie chcę używać słowa przełom, ale to jest na pewno krok naprzód - powiedział dr Richard Burt z Northwestern University, który należał do zespołu badaczy - To pierwszy przypadek, gdy terapia komórkami macierzystymi okazała się skuteczna w leczeniu cukrzycy - dodał dr Burt.
 Cukrzyca typu 1 powstaje, gdy własny układ odpornościowy pacjenta atakuje i niszczy komórki trzustki odpowiadające za produkcję hormonu insuliny. Brazylijsko-amerykański zespół sięgnął więc po leki, które niszczą układ odpornościowy (wykorzystywane m.in. w chemioterapii nowotworów). Wcześniej pobrano z krwi pacjentów dorosłe komórki macierzyste (częściowo zróżnicowane), które dały początek nowym limfocytom. W ten sposób, jak określają to sami badacze, "zresetowano" układ odpornościowy, który przestał atakować trzustkę.
 Ale to tylko jedno z możliwych Wyjaśnień tego fenomenu. Tak naprawdę naukowcy nie wiedzą, co się stało, bowiem z oczywistych przyczyn nie przebadano dokładnie trzustek pacjentów. - Nie mamy twardych dowodów (że leczenie jest skuteczne). Sugerują to jednak wyniki badań - tłumaczy dr Burt. Być może zastrzyk komórek macierzystych spowodował pojawienie się nowych komórek produkujących insulinę - jak twierdzi amerykański naukowiec. Niewykluczone też, że zadziałał inny mechanizm blokujący niszczenie trzustki.
 Niezależnie od tego, co naprawdę się stało, efekty leczenia są fantastyczne. "Nadchodzi czas, kiedy będziemy mogli odwrócić i zapobiegać powstawaniu cukrzycy typu 1" - napisał w komentarzu dr Jay Skyier z Instytutu Badań nad Cukrzycą. Uniwersytetu Miami. Ostrożniejszy jest natomiast dr Iain Frame z Diabetes UK - Powinniśmy unikać dawania fałszywej nadziei ze względu na bardzo wstępny charakter wyników tych badan" ostrzegł.
 Doniesienia z Sao Paulo to kolejna w ostatnim czasie wiadomość o zbliżającym się przełomie w leczeniu cukrzycy. W listopadzie ubiegłego roku "Rz" informowała o podobnym eksperymencie, ale jeszcze na myszach. W grudniu kanadyjscy badacze ogłosili, że udało im się wyleczyć cukrzycę typu 1 u zwierząt za pomocą jednego zastrzyku białka chroniącego trzustkę.

 

 
Rzeczpospolita 2007-04-12
 
Piotr Kościelniak, bbc, reuters

 

Źródło: Sławomir Zagórski ,Piotr Koscielniak

Licencja: Domena publiczna