JustPaste.it

✝⠀───⠀ 𝙖 𝙨𝙡𝙖𝙫𝙚 𝙩𝙤 𝙩𝙝𝙚 𝙥𝙤𝙬𝙚𝙧𝙨 𝙩𝙝𝙖𝙩 𝙢𝙖𝙜𝙣𝙚𝙩𝙞𝙯𝙚⠀❜

CHAPTER 3

Z nieświadomości i całkowitego wyłączenia ocuciło mnie uciążliwe uczucie bycia obserwowanym. Jak się okazało, tuż nade mną stała Madam Pomfrey z przerażeniem i troską wymalowaną na twarzy.  Było to dla niej coś nowego i zarazem dziwnego, ponieważ doskonale przypominałem sobie dzień kiedy jakiś czas temu przyszedłem do Skrzydła Szpitalnego z rozciętą ręką, a wzrok kobiety był daleki od tego, co mogłem zaobserwować teraz. Z ciężką głową podniosłem się na łokciach i zdezorientowany rozejrzałem się dookoła.
Co... Co się stało? — zapytałem, a gdy tylko słowa opuściły moje usta poczułem przeszywający ból w skroniach, za które od razu się złapałem.
Spokojnie, panie Carter, proszę się położyć i odpoczywać. Porządnie uderzyłeś się w głowę.
Na jej słowa aż się skrzywiłem. Co ona znowu do mnie wygadywała? Nawiedzona kobieta, która prawdopodobnie myliła nazwiska większości uczniów. Ale fakt, że pomyliła moje był wyjątkowo dziwny.
No już, Carter. Chyba nie chcesz żebym była zmuszona podać ci coś na sen.
Nie jestem Carterem, do cholery! Nie nazywam się CARTER!
Niezamierzenie podniosłem głos, czego najwyraźniej się nie spodziewała, a ja w tej chwili zobaczyłem swoje odbicie w ścianie wyłożonej lustrami. Rzeczywiście nie wyglądałem jak ja. Zdarzenia z lochów zaczęły z powrotem napływać do mojej głowy, przysparzając mi jeszcze więcej bólu. To się naprawdę nie mieściło w głowie. Albo Snape świadomie postanowił zabawić się naszym kosztem, albo ktoś inny prosił się o atencyjny łomot.
Ja pierdolę — mruknąłem, przesuwając palcami po włosach, które od razu wydały się obce. Ani trochę nie przypominały moich miękkich i zadbanych loków, za to zdecydowanie ich oryginalny właściciel oszczędzał na kosmetykach.
Co to za słownictwo? Nie dajesz mi wyboru  Madam Pomfrey odwróciła się w stronę szafki z lekami, a kiedy po raz kolejny stanęła ze mną twarzą w twarz w ręce trzymała kilka pigułek i szklankę wody. — Proszę wziąć leki, albo będę w obowiązku zawiadomić profesora Dumbledore'a.
Niechętnie wziąłem leki i popiłem je dużą ilością wody mając nadzieję, że kiedy znów się obudzę będę już całkowicie sobą, a nie jakimś żałosnym, przeciętnym Puchonem. W głębi duszy liczyłem, że to wszystko okaże się koszmarem lub głupim żartem i nie będę musiał dłużej tak cierpieć. Rozmyślając tak nad powodem, dla którego zostałem uwięziony w ciele Cartera moje myśli z chwili na chwilę stawały się coraz bardziej mgliste. Najwidoczniej leki, które połknąłem zaczynały działać, bo niedługo po tym zapadłem w głęboki sen, odsuwając na bok wszystkie wątpliwości.

Kiedy ponownie otworzyłem oczy obok mojego łóżka siedział ów Puchon w mojej skórze. Z całych sił starałem się posłać mu zniesmaczone sporzenie, przepełnione obrzydzeniem, ale patrząc na samego siebie było to wyjątkowo trudne. Ciągle nie mogłem wyjść z podziwu, że jestem aż tak przystojny. Podniosłem głowę i poprawiłem się na poduszkach, zwracając tym samym uwagę chłopaka.
Shhh... na swoich ustach poczułem jego palec, który za chwilę zabrał i podniósł się z krzesła by wychylić się za filar. Najwidoczniej sprawdzał, czy aby na pewno jesteśmy sami. Ja natomiast nie mogłem pozbyć się dziwnego uczucia, które doznałem w momencie, kiedy jego skóra zetknęła się z moją.
— Zabini, posłuchaj. Coś poszło nie tak, skoro nadal tkwimy w cudzych ciałach. Próbowałem znaleźć antidotum lub chociaż składniki na nowy eliksir w sali Snape'a, ale niczego konkretnego się nie doszukałem. Przeszkodził mi swoją obecnością. Musimy wrócić do siebie i to możliwie szybko  słysząc jego słowa nie mogłem powstrzymać prychnięcia. Cóż, do najbystrzejszych chyba nie należał. Wybacz. Nie chciałem cię zaatakować. Jak się czujesz?
Czy on tylko zgrywał takiego idiotę czy naprawdę nim był? Miał jeszcze czelność mnie przepraszać po tym, jak perfidnie przed wszystkimi udawał, że jest mną? Dobre żarty. Najwyraźniej nie wiedział z kim miał do czynienia i jak bardzo sobie u mnie nagrabił.
 Hm, zastanówmy się... Ach tak, już wiem. Przeprosiny NIE przyjęte, mam je gdzieś, C a r t e r — prychnąłem wymawiając jego nazwisko. Miałem go już serdecznie dość zwłaszcza, że używano go w odniesieniu do mnie. Co za upokorzenie.
Skrzyżowałem ręce na torsie i dopiero teraz zauważyłem, że jestem ubrany w jakąś obrzydliwą niebieską koszulę, najwyraźniej założoną przez Madam Pomfrey. Z nieskrywaną pewnością siebie, która na pewno była dziwnym zjawiskiem patrząc na to, że byłem w ciele Puchona, spojrzałem na niego i utkwiłem wzrok w jego oczach. Na chwilę zapadła między nami cisza a ja nagle poczułem, jak zalewa mnie fala przedziwnych uczuć. Co najdziwniejsze, zdecydowanie nie należały one do mnie i nie przypominały niczego co znałem. Współczucie, żal, smutek, nadzieja. I wtedy to zrozumiałem - uczucia, które czułem należały do siedzącego przede mną chłopaka. Wzdrygnąłem się mając wrażenie, jakbym dosłownie siedział w jego głowie. Momentalnie odwróciłem wzrok, a kiedy poczułem jeszcze większy napływ troski machnąłem ręką w jego kierunku.
— Zamknij się i słuchaj. Nie wiem, co zrobiłeś i co zamierzasz tym osiągnąć, ale gwarantuję ci, że gorzko tego pożałujesz. Za dosypanie czegoś do eliksiru, za uderzenie mnie tak, że aż straciłem przytomność... — zacząłem wyliczać na palcach, które trzymałem tuż przed jego twarzą. - Za igranie ze mną i próbowanie podszyć się pod Ślizgana... Mogę tak całą noc. Lepiej to odkręć, byle szybko, albo będę miał idealną okazję by namieszać ci w życiu — widząc jego zdziwione i pytające spojrzenie wzruszyłem jedynie ramionami i podniosłem się z łóżka by rozprostować kości. — Ach tak, słyszałem jak Pomfrey gadała z dyrektorem, że jeśli nie przejdzie mi twierdzenie, że nie nazywam się Henry Carter to powiadomią moją matkę by mnie zabrała pod opiekę — uśmiechnąłem się triumfalnie, rozkoszując się chwilą, w której miałem nad nim znaczną przewagę. Nie mogłem pozwolić, aby byle kto siał w mojej rzeczywistości takie spustoszenie i jeszcze nie ponosił za to jakiejkolwiek odpowiedzialności.
— Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy - zacząłem po chwili ciszy, która między nami zapadła i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć do sali weszła Madam Pomfrey.
— Zabini, pan jeszcze tutaj? Rozumiem, że dręczy pana poczucie winy. Doskonale, zaprowadzi pan pana Cartera pod prysznice i dopilnuje by wrócił tu w jednym kawałku.
Odwróciłem się by spojrzeć na zszokowanego Cartera, co było jeszcze bardziej zabawne widząc go zamkniętego w moim ciele. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć Pomfrey już zniknęła za filarem, prawdopodobnie by zająć się kolejnym nieszczęśnikiem, a przynajmniej tak mi się zdawało słysząc dochodzące z oddali głosy. Skinąłem głową na Puchona i uśmiechnąłem się drwiąco.
— Słyszałeś panią Pomfrey, zaprowadź mnie pod prysznice, bo jestem zbyt słaby i dalej kręci mi się w głowie od upadku. Sam chyba nie dam rady pokonać tej drogi... — największą satysfakcję sprawiał mi widok chłopaka, który ze wszystkich sił starał się nie przekląć, kiedy podszedł do mnie i pozwolił mi oprzeć się na jego ramieniu. Może zamiana ciał wcale nie była taka zła jakby się mogło wydawać.


Wzięcie prysznicu było chyba najdziwniejszym doświadczeniem jakie doświadczyłem w swoim życiu. Nie ze względu na samą czynność, ale na zaistniałe okoliczności. Kiedy tylko rozebrałem się pod prysznicem stałem pod strumieniem wody z zamkniętymi oczami, by tylko nie spojrzeć na ciało, które wcale do mnie nie należało. Kompletnie nie wiedziałem, jak miałem zachować się w tej sytuacji, ale ostatecznie zmuszony byłem otworzyć oczy i mimo wszystko spojrzeć na ciało Cartera, które teraz należało do mnie.
— Proszę, proszę, co my tu mamy — krzyknąłem na tyle głośno, by stojący za drzwiami Puchon mógł mnie usłyszeć. — Kto by się spodziewał, że jednak taki duży z ciebie chłopak! — w momencie kiedy to powiedziałem poczułem zalewającą mnie falę złości i zażenowania, która zdecydowanie nie należała do mnie. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, wróciłem do kąpieli, korzystając z prywatności na tyle by zapoznać się ze samym sobą na nowo.