✝⠀───⠀ 𝙖 𝙨𝙡𝙖𝙫𝙚 𝙩𝙤 𝙩𝙝𝙚 𝙥𝙤𝙬𝙚𝙧𝙨 𝙩𝙝𝙖𝙩 𝙢𝙖𝙜𝙣𝙚𝙩𝙞𝙯𝙚⠀❜
CHAPTER 1
— Ktoś mi powie, co to jest?
W lochach dało się słyszeć znudzony głos profesora Snape’a. Zdawało się, że temperatura jaka tu panuje jest prawie zerowa, a wszystko przez brak dopływu światła, które nigdy nie docierało do lochów. Obecna pora roku jedynie bardziej ochładzała najniższe strefy zamku, do czego większość Ślizgonów była przyzwyczajona, czego nie można było powiedzieć o reszcie uczniów. Rozbawiony obserwowałem, jak Wesley trzęsie się jak galareta nad swoim kociołkiem, z całych sił starając się nie szczękać zębami.
— Eliksir Wielosokowy — usłyszałem za sobą głos Granger, której ręka wystrzeliła w powietrze jeszcze zanim Snape zdążył wycedzić pytanie przez zęby.
— Ktokolwiek?
Zasłoniłem dłonią usta, ukrywając rozbawienie i kątem oka zobaczyłem Draco robiącego dokładnie to samo. Granger już dawno powinna się nauczyć, że jeśli chodzi o popisywanie się wiedzą w lochach to była na przegranej pozycji. Osobiście ani razu nie widziałem, żeby Snape uznał jej odpowiedź i przyznał rację lub jakiekolwiek dodatkowe punkty dla domu. Korzystając z okazji i długiej ciszy, która zapadła tuż po tym, jak opiekun naszego domu ponowił pytanie, podniosłem rękę zwracając tym samym jego uwagę.
— Eliksir Wielosokowy, panie profesorze — odparłem leniwie, powtarzając wcześniejsze słowa Gryfonki.
— Bardzo dobrze, Zabini. Pięć punktów dla Slytherinu.
Spojrzeliśmy na siebie z Draco, przybijając piątkę pod stołem. Naprawdę nie mogłem zrozumieć, dlaczego Ci tępi Gryfoni dawali się tak podstawić za każdym razem. Po tylu latach powinni się nauczyć, że nie mają z nami szans.
— Pajac… — usłyszałem dochodzące z mojej prawej strony pomruki Cartera, na co jedynie uniosłem dłoń i pokazałem mu środkowy palec. Znalazł się kolejny obrońca Gryffindoru.
Moje zachowanie niestety nie zostało niezauważone przez Snape’a, który w dramatyczny sposób zbliżył się w naszym kierunku, stając między ławkami, spoglądając to na mnie, to na Puchona.
— Carter — wycedził profesor przez zęby, zwracając na siebie jego uwagę. — Jakie ma działanie Eliksir Wielosokowy?
— Pozwala przemienić się w kogoś innego.
— Zgadza się — odparł zawiedziony Snape, ale nie raczył przyznać żadnych punktów Hufflepuffowi za poprawną odpowiedź. — Waszym zadaniem na najbliższe lekcje będzie przygotowanie tego eliksiru, efekty końcowe będą miały wpływ na nadchodzące egzaminy. Niektórzy w tej sali doskonale znają składniki i efekty eliksiru… — to mówiąc spojrzał zniesmaczony na Golden Trio — Zanim zaczniecie nad nim pracować, zgodnie ze wskazówkami ze strony 404, dobierzecie się w pary i wypróbujecie eliksir, który dla was przygotowałem. Zamienicie się w drugą osobę dokładnie na 15 minut, dzięki czemu będziecie mogli przekonać się, jak powinien wyglądać dobrze uwarzony eliksir i jakie ma skutki.
Tuż po jego słowach w sali zawrzało, kiedy wszyscy próbowali się dobrać w najlepsze pary. Cichy, ale stanowczy i chłodny głos Snape’a sprowadził wszystkich do porządku i znowu zapanowała głucha cisza.
— Pary zostaną wyznaczone przeze mnie — dało się słyszeć niezadowolone westchnięcia i narzekania. Pary dobierane przez profesora były wyjątkowo niestandardowe i większość wyśmiewaliśmy z Draco po cichu będąc przekonani, że zostaniemy przydzieleni do siebie. Nasze zdziwienie nie mogło być większe, kiedy nad sobą usłyszałem znudzony głos naszego opiekuna.
— Zabini i Carter.
— Co?! — wykrzyczałem oburzony, zwracając na siebie uwagę całej klasy.
— Nie będę z nim w parze — wypaliliśmy obydwoje w tym samym czasie, spoglądając na siebie nieufnie.
— Nie będę Zabinim — mruknął pod nosem Puchon, krzyżując ręce na piersi.
— Radziłbym panu przemyśleć swoją decyzję, o ile zależy panu na zaliczeniu tego przedmiotu — rzucił oschłym tonem opiekun Slytherinu, odwracając się do nas plecami by tym razem odezwać się do całej klasy. — Na co czekacie?
Kiedy stanęliśmy z Puchonem obok siebie, mieliśmy niemal identyczny wyraz twarzy - oboje zniesmaczeni, wkurzeni i podejrzliwi względem siebie. Patrząc na szklane naczynie stojace przede mną, wsunąłem palce między włosy by wyrwać jednego, które zaraz wrzuciłem do eliksiru. Z obrzydzeniem wymalowanym na swojej twarzy obserwowałem, jak mój partner robi dokładnie to samo po czym wymieniliśmy się eliksirem.
— Spokojnie, Carter, nie dorzuciłem do tego żadnej trucizny. Chociaż pokusa była wyjątkowo duża — rzuciłem z przekąsaem, widząc jak spogląda na mnie podejrzliwie.
— Nie wypiję tego.
— Uwierz mi, też wolałbym wypić truciznę niż stać się tobą. Pij, nie gadaj. Miejmy to już za sobą — prychnąłem, sięgając po szklane naczynie by wypić swój eliksir. Przez chwilę mój wzrok skrzyżował się z Draco, który stał po drugiej stronie sali z udręką i obrzydzeniem wypisanymi na twarzy. Nic dziwnego, skoro jego parą do ćwiczenia była Granger.
Zaraz po tym jak wziąłem pierwsze kilka łyków poczułem, jak moje ciało zaczyna zmieniać się i to samo zaobserwowałem u stojącego przede mną Puchona. Uczucie przemiany było okropne. Zupełnie, jakby moja skóra się rozpuszczała by zaraz przybrać inny kształt. Po paru chwilach miałem wrażenie, że stoję na wprost lustra, spoglądając w swoje odbicie. Jednak rzeczywistość była jeszcze gorsza, bo zamiast stać na wprost lustra, stałem na wprost... samego siebie. W dodatku ubranego w Puchońskie szaty. Coś okropnego. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie w szoku, kompletnie nie wiedząc jak mamy się zachować. Za to z oddali dało się słyszeć podekscytowane głosy, śmiechy i narzekania innych uczniów, którzy także podziwiali efekty, jakie dał im Eliksir Wielosokowy. Stojąc tak w ciszy naprzeciwko mojego partnera, ostatecznie nie mogłem powstrzymać śmiechu.
— Co cię tak bawi, Zabini? — warknął Carter, spoglądając na mnie gniewnie.
— Nic takiego. Po prostu uznałem, że naprawdę jestem wyjątkowo przystojny — odparłem rozbawiony, podziwiając samego siebie. Na moje słowa chłopak przewrócił oczami, co rozbawiło mnie jeszcze bardziej. Cholera, byłem naprawdę przystojny. Mogłem nawet śmiało przyznać, że byłbym w stanie pocałować samego siebie. — Dobra, idź się pobaw, za piętanście minut widzimy się tutaj — mruknąłem do chłopaka, oddalając się w stronę miejsca, gdzie wcześniej stał Draco wraz z Granger.
Przez krótką chwilę omal nie podszedłem do Draco, kompletnie zapominając, że teraz wygląda jak Gryfonka. Nie mogłem powstrzymać grymasu na twarzy, kiedy podchodziłem bliżej niego. To był chyba jeden z niewielu razu kiedy stałem tak blisko Granger. Prawdziwej, czy też nie.
— Jak powiem o tym ojcu... — zaczął Draco, a ja znowu wybuchłem śmiechem. Zabawnie było słyszeć takie słowa z ust szlamy. — Zamknij się.
Po upływie piętnastu minut, kiedy eliksir przestał już działać i wszyscy zamieniliśmy się z powrotem, nadszedł czas na powrócenie do naszych stanowisk i zabranie się do pracy nad własnym eliksirem. Miałem tylko nadzieję, że razem z Draco uda nam się jakoś przez to przebrnąć i zaliczymy na co najmniej Powyżej Oczekiwań. Osobiście nie przyjmowałem innego scenariusza. Zanim dotarłem do naszej ławki, podszedłem do regału z podręcznikami i wyciągnąlem stary, zakurzony egzemplarz. Zdecydowanie potrzebowałem jasnych instrukcji jak przyrządzić eliksir. Kiedy pokonałem drogę do naszej ławki, rzuciłem na nią podręcznik i będąc już o krok od tego by usiąść, ostry głos Draco wyrwał mnie z myśli.
— Zjeżdżaj stąd.
Spojrzałem na niego zdezorientowany, przez chwilę nie rozumiejąc o co mu chodzi. Nie widziałem, czy znowu się zgrywa i dokucza mi po przyjacielsku, czy faktycznie stało się coś o czym nie miałem pojęcia.
— Słuch i mowę ci odebrało? Wypad — Draco podniósł głos i zepchnął podręcznik, który chwilę wcześniej położyłem na ławce. Stary egzemplarz z hukiem upadł na ziemię, a ja stałem jak zaklęty. Zdarzało się, że dochodziło między nami do różnych kłótni, ale z reguły wiedziałem jaki był ich powód. Znaliśmy się z blondynem tyle czasu, że doskonale wiedziałem kiedy jest czas na żarty i dogryzanie sobie nawzajem, a kiedy naprawdę coś jest między nami nie tak. Jednak w tej chwili nie przychodziło mi do głowy nic, co mogłoby być powodem takiego nastawienia względem mojej osoby.
Po upływie cholernie długich minut, które tak naprawdę były sekundami zauważyłem, jak mój przyjaciel podnosi się z krzesła i staje na palcach, machając do kogoś stojącego po drugiej stronie sali.
— Blaise, gdzie cię poniosło? Chodź tu! Komuś trzeba tu pokazać, gdzie jego miejsce — ostatnie słowa były skierowane już bezpośrednio do mnie.
Co tu się do cholery działo? Dlaczego Draco darł się do mnie przez pół sali, kiedy stałem tuż przed nim? Kompletnie nic nie rozumiejąc, odwróciłem się i podążyłem za wzrokiem przyjaciela, który utkwiony był... we mnie. Stałem po drugiej stronie sali, biorąc od Snape'a składniki do eliksiru.
— Idę! — usłyszałem krzyk, niby mój. Nim zdążyłem się zorientować, stałem naprzeciwko siebie, patrząc w swoje zielone oczy. — Carter, miałeś jeszcze czelność zabrać moją szatę? Oddawaj — wycedził przez zęby Puchon, który w dalszym ciagu wyglądał dokładnie tak, jak ja. A co za tym szło... Ja wyglądałem tak, jak on. Nie miałem pojęcia jakim cudem nie powróciliśmy do swoich własnych ciał, dlaczego cały czas byłem Puchonem i dlaczego Draco nie zorientował się, że coś tu nie gra.
— Rodzice nie nauczyli cię, że nieładnie jest kraść czyjeś rzeczy? — głos Cartera wręcz dudnił mi w uszach.
— Aż tak spodobało ci się bycie Zabinim? — zadrwił Draco, a ja czułem się jak uwikłany w jakiejś idiotycznej książce. To się nie mogło dziać naprawdę.
— Co... Żartujesz? — mruknąłem zdezorientowany, patrząc to na Draco, to na Cartera wyglądającego jak ja.
— Trochę szacunku — usłyszałem, mając wrażenie, jakbym miał rozdwojenie jaźni i właśnie rozmawiał z samym sobą.
— Zabiję cię — warknąłem, widząc jak uwikłany w moim ciele Puchon uśmiecha się do mnie drwiąco.
To co było wydarzyło się później, potoczyło się wyjątkowo szybko. Moja pięść wystrzeliła w jego kierunku, kątem oka widziałem, jak Draco odsuwa się na bok z niedowierzaniem wypisanym na ustach. Kiedy rzuciłem się na Cartera, przez myśl przeszło mi, że nie powinienem bić samego siebie. Moja twarz była zbyt piękna by zostać tak sponiewierana. Długo jednak nie musiałem się zastanawiać, bo kiedy poczułem, jak chłopak mi oddaje i jego pięść ląduje pod moim żebrem, zatoczyłem się do tyłu i upadłem, uderzając głową w bok ławki.