W dniach 27-28 maja po raz drugi nasze stowarzyszenie miało przyjemność wzięcia udziału w Tropicielu. Tym razem przyszło nam działać w terenie leśnym na punktach „P” oraz „O”.
Sekcja Armii czerwonej (do której należę) obsadzała punkt „O” . Naszym zadaniem było ,oprócz standardowego „podbicia” karty, przeprowadzenie testu wiedzy o Festung Breslau.
Punkt w postaci bunkra obsadziliśmy ok. godziny 13.00. Po ogarnięciu miejsca i nazbieraniu opału przyszedł czas na rozpoznanie taktyczne terenu. Ustaliliśmy możliwe kierunki marszu tropicieli oraz znaleźliśmy dobre miejsce na punkt obserwacyjny którego celem było powiadomienie, za pomocą telefonów polowych, głównej bazy o zbliżaniu się grupy, samo miejsce miało być zamaskowane by nikt go nie odkrył. Chcieliśmy oprócz obsługiwania grup również przy okazji poćwiczyć działania w terenie. Na ten cel został oddelegowany dwuosobowy oddział zwiadu wyposażony w kombinezony maskujące i pistolety maszynowe PPS-43, stanowiące w latach 1943-1945 ulubioną broń zwiadowców ze względu na małą masę oraz prostą i niezawodną konstrukcję.
Reszta chłopaków z sekcji obsadzała „O” . Rozpaliliśmy ognisko udało się postawić mały sztab w postaci drzwi na skrzyniach, oświetlenie stanowiła lampa naftowa, nie tam żadne Ledy. Nie zapomnieliśmy oczywiście o karnym stanowisku do ładowania worków dla tych co źle wypełnili test. Przelicznik był prosty 1 błąd-jedna szufla ziemi do worka. I tak obładowana grupa musiała tachać glebę do punktu „P” gdzie czatowali nasi „germańcy”.
Więc po puszczeniu kabla telefonicznego obsadziliśmy we dwóch nasz punkt obserwacyjny, łączność stanowiły 2 telefony EE-8-B produkcji amerykańskiej, o niebo lepszych od rosyjskich odpowiedników. Ruscy dostawali pokaźne ich ilości w ramach pomocy Lend-Lease
Praktycznie cały dzień padał przelotny deszcz, to żaden problem. Ale na wieczór rozpadało się na dobre, co zgrało się z dużą ilością grup które przybywały na nasz punkt. W związku z tym że chłopaki nie nadążali ich obsługą, dostaliśmy prikaz zwinięcia naszego punktu i udania się do sztabu celem wsparcia działań kolegów.
I tak mijały godziny na sprawdzaniu grup, podbijaniu kart i ładowaniu worków ziemią. Zadziwił nas wysoki poziom wiedzy uczestników, duża ilość grup bezbłędnie wypełniło test przez co mieli puste worki i nie musieli tachać „matki ziemi” do punktu „P”. Oczywiście od punktu obsadzanego przez WH oraz Waffen SS również przychodziły grupy, nierzadko obładowane ziemią to jednak było ich zbyt mało, przez co zaczęło nam brakować worków. Zwiad naszej sekcji otrzymał zadanie zdobycia worków w obozie wroga. Już mieliśmy wyruszać gdy nasz punkt odwiedzili klimatycznie uświnieni koledzy z sekcji niemieckiej. Posiedzieliśmy chwile przy ognisku po czym ruszyliśmy razem z nimi do punktu „P” po puste worki. W międzyczasie przestało padać. Jednak deszcz zmienił niby prostą trasę w grzęzawisko, które tylko zwiększyło klimat „ostfrontu” tym bardziej że poruszaliśmy się po ciemku. Po drodze chłopaki podzielili się z nami nowatorskim pomysłem jakim było udawanie dzików w lesie. Więc droga do „P” zeszła nie tylko na marszu i grzęźnięciu w bagnie ale też na polowaniu na grupy, których na prostej trasie było widać z daleka. Plan był prosty , na widok tropicieli czmychaliśmy do lasu a gdy ta znalazła się blisko nas zaczynaliśmy „koncert”. Przy okazji tarzania się po ściółce udało mi się porządnie styrać mój mundur przez co w końcu przestał wyglądać jak z gabloty.
Po dojściu do „P” szybko odebraliśmy puste worki i ruszyliśmy we dwóch w droge powrotną. Tym razem już w świetle latarek. Wtedy moje styrane 4-letnią służbą saperki zaczeły przemakać, tak że po dojściu do obozu miałem już niezłe bagno. Przez chwilę zacząłem zazdrościć uczestnikom że mają normalne buty. My rekonstruktorzy musimy polegać na obuwiu jak najbardziej zgodnym z tym epokowym. Nie byłem sam, trzewiki kumpla ze zwiadu też nie wytrzymały presji przez co później suszyliśmy to wszystko przy ognichu parując przy tym jak czajniki :p
I znowu czas leciał na podbijaniu kart i sprawdzaniu testów oraz żarciu konserw. Grupy przybywające na punkt były naprawdę spoko, na szczęście tym razem obyło się bez przykrych epizodów, jakie miały miejsce na piątej edycji a mianowicie jedna z grup chciała przywiązać do drzewa psa który przybłąkał się do nich……mogę tylko napisać że psu nie daliśmy zrobić krzywdy a wspomniana grupa miała szczęście że poszła szybko dalej.
Nad ranem zaczął morzyć sen. Niestety w naszym bunkrze była zawalona podłoga przez co mogły spać tam jednocześnie tylko 2 osoby w tym jedna lewitowała nad dziurą. W praktyce spało się w pojedynkę godzinę-dwie i następowała zmiana. W sumie to ja chyba spałem najwięcej :P
Ostania grupa zawitała na nasz punkt ok. godziny 9.30. Wtedy też zaczęliśmy zwijać nasz grajdołek. O 10.00 opuściliśmy nasz punkt, przynajmniej zegarek dowódcy wskazywał 10.00.
Niestety jak się okazało w bazie ów zegarek spieszył się 30 minut…..Tak więc zwinęliśmy się za wcześnie za co dostaliśmy trochę ochrzanu od organizatora bo przed 10.00 zawinęła tam jeszcze jedna grupa. No cóż pozostaje nam przeprosić za zbyt wczesną ewakuację.
Do szkoły zajechaliśmy załadowanym po dach busem kolegi. Gdzieś trzeba było pomieścić ten „sztab” :D Na miejscu czekał na nas żurek. Jak dobrze było w końcu zjeść coś normalnego. Mi na widok konserw już wykręcało kichy. Tu dopiero zdałem sobie sprawę ilu było uczestników i ile kosztowała co niektórych ta zabawa, cała zawalona sala, kulejący ludzie, kimające jednostki skitrane po autach. Ale czego się nie robi dla fajnej atmosfery i przygody J
Tak więc imprezę wspominamy bardzo miło. Klimat nocnego marszu, noc w lesie a także zwykła wzajemna przyjaźń i współpraca to chyba te cechy Tropciela dla których warto było się trochę poświecić
Dziękujemy wszystkim uczestnikom za świetną zabawę.
I miejmy nadzieję DO ZOBACZENIA W LISTOPADZIE!!!
Sekcja Armii Czerwonej
SGRH Festung Breslau


