JustPaste.it

Eksplozja populacyjna

Za ile lat zabraknie nam miejsca na Ziemi? Czy można uniknąć katastrofy?

Za ile lat zabraknie nam miejsca na Ziemi? Czy można uniknąć katastrofy?

 

 

Tekst jest kontynuacją artykułu „Teoria superpasożyta”

 

Na początek trochę liczb…

 _______________________________________________________________________________

Powierzchnia Ziemi

511 186 000 km2
W tym powierzchna lądowa 148 940 000 km2 (ok. 29%)
[włącznie z Antarktydą]
rok Ludność świata*)
(w milionach)
Gęstość zaludnienia
[na km2 powierzchni lądowej]
5000 p.n.e. 30 0,20 0,22**)
0 25

1,6
1,85**)

1500 450 3,02 3,32**)
1750 791 5,31 5,83**)
1820 1 000 6,71 7,37**)
1900 1 650 11,08 12,16**)
1960 3 020 20,28 22,25**)
1975 4 068 27,31 29,97**)
1990 5 673 38,09 41,79**)
1999 6 000 40,28 44,20**)
2005 6 454 43,33 47,54**)
2008 (na 1.01) 6 641 44,59 48,93**)

____________________________________________________________________________________

*) dane na podst. Wikipedii)

**)Gęstość zaludnienia podana jako średnia na powierzchnię lądową bez Antarktydy

 

 

Powierzchnia naszej planety jest ograniczona – już sam ten prosty fakt pozwoliłby zakończyć prezentowany wywód w tym miejscu. Jednak osoby nie mające do czynienia z matematyką  zwykle nie zdają sobie sprawy z tempa wzrostu logarytmicznego (=wykładniczego).

Wyraża się go funkcją typu x = an, gdzie a>0; dla n>1 funkcja jest rosnąca, dla n<1 malejąca.

Gdyby nie ograniczenia środowiskowe, takie jak niedobór pokarmu, wielkość dostępnego terytorium, konkurencja między- i wewnątrzgatunkowa, presja drapieżników i pasożytów, czy zakres tolerancji czynników abiotycznych (jak klimat, skład chemiczny środowiska), liczebność każdej populacji wzrastałaby w postępie wykładniczym.

Najprostszym modelem wykładniczego wzrostu populacji jest mnożenie się bakterii. Przy założeniu braku czynników limitujących, jak np. niedobór składników pokarmowych czy zatrucie metabolitami, liczba bakterii wzrasta jak 2n. Przypuśćmy, że komórka bakteryjna dzieli się raz na godzinę (co jest ostrożnym założeniem – np. E. coli dzieli się średnio co pół godziny, a wiele bakterii ma cykl ok. 15-20 minut). Po 24 godzinach mamy 8 390 000 komórek,  po 2 dobach ponad 14 bilionów, a po trzech trudną do wyobrażenia liczbę 2,46•1021. Oczywiście, taka sytuacja nigdy nie występuje w naturze. W rzeczywistości kolonia bakterii, która rosła bez ograniczeń, po wyczerpaniu zasobów i dostępnego miejsca ginie, a proces ten przyspiesza zatrucie własnymi metabolitami.

Na szczęście (?) nie jesteśmy bakteriami. Mamy jednak, w odpowiednio większej skali, tak samo ograniczoną powierzchnię do życia i ilość zasobów naturalnych, i tak samo zatruwamy się naszymi „metabolitami” – ubocznymi produktami cywilizacji. Uwzględniając dłuższy cykl reprodukcyjny oraz rozmnażanie płciowe, także mnożymy się wykładniczo, podobnie jak kolonia bakterii mająca chwilowo nadmiar substancji pokarmowych, tylko w proporcjonalnie dłuższym czasie. Współczynnik przyrostu naturalnego wyraża się jako: 

Sn=(U – Z)/N*100%

gdzie:
S
n – współczynnik przyrostu naturalnego
U – liczba urodzeń żywych

Z – liczba zgonów
N – liczebność populacji

 W latach 1960 – 2000 nasza liczebność podwoiła się w ciągu około 40 lat, co daje średni roczny przyrost naturalny ok. 2,5%; co prawda w ostatnich latach notowany jest nieco niższy (1,41% za 2006r). Zobaczmy wyniki ekstrapolacji obydwu tych wartości przyrostu na następne lata, przyjmując za wartość wyjściową  liczebność z początku 2008 roku.

__________________________________________________________________________________

Przyrost/

/rok
1,41%

2,5%


Ludność świata
(w milionach)

Gęstość zaludnienia
[na km2 powierzchni lądowej]

Ludność świata
(w milionach)

Gęstość zaludnienia**)
[na km2 powierzchni lądowej]

 

2008



6 641



44,59

 

48,92**)

 

6 641



44,59

 

48,92**)

2010

6 717

45,61

49,95**)

6 807

46,85

50,15**)

2020

7 069

51,09

52,03**)

8 931

59,97

65,79**)

2050

10 090

71,78

74,33**)

18 743

125,79

138,08**)

2100

18 843

126,51

138,82**)

64 392

432,33

474,38**)

________________________________________________________________________________

 **)Gęstość zaludnienia podana jako średnia na powierzchnię lądową bez Antarktydy

 

Zasadniczo średnią z wielu lat można uznać za bardziej wiarygodną, jednak dość znaczny spadek w ostatnich latach można traktować jako zmianę tendencji, chociaż równie dobrze może być tylko chwilową fluktuacją. Można więc przypuszczać, że rzeczywisty przyrost w nadchodzących latach przyjmie wartości pośrednie. Niezależnie od tego, jakie będzie rzeczywiste tempo przyrostu ludności w nadchodzących latach, jedno nie ulega wątpliwości: w rzeczywistości każdy wskaźnik przyrostu większy od zera prowadzi do wykładniczego wzrostu liczebności. Nawet obserwowany w ostatnich latach niższy przyrost naturalny oddala tylko w czasie nieuchronną katastrofę.

 

Spadek współczynnika przyrostu naturalnego w ostatnich latach wynika z niewielkiego przyrostu w krajach rozwiniętych [nad czym tak boleją nacjonalistycznie nastawieni demagodzy: można tu dostrzec pozostałość mentalności plemiennej – „im nas więcej, tym jesteśmy silniejsi” – uzasadnionej w czasach nielicznych, rozproszonych społeczności, ale ewidentnie szkodliwej obecnie]. Niestety, reszta ludzkości „nadrabia straty” w przyspieszonym tempie (Chiny – 1 314 mln., Indie – 1 095 mln.; dane z 2006r). Interesującym, choć powszechnie znanym zjawiskiem jest ujemna korelacja przyrostu z poziomem zamożności. Chociaż nie jest to regułą: niski przyrost notuje się w relatywnie ubogich krajach byłego bloku komunistycznego (Polska może się pochwalić – ok. 2000r osiągnięto przyrost naturalny bliski zerowego, podczas gdy w latach 50-tych wynosił blisko 2%), natomiast bogate kraje Zatoki Perskiej  mają wysoki przyrost (Arabia Saudyjska – 2,31%). Są to jednak wyjątki od tej ogólnej tendencji.

 Przykładowe średnie Sn:
USA: 0,59%, Kanada: 0,96%, Szwecja: 0,16%, Wielka Brytania: 0,06% ;
Meksyk: 1,95%, Indie: 2,15%, Banglade
sz: 2,08%, w niektórych krajach Afryki przekracza 3%.

 Zjawisko to jest charakterystyczne wyłącznie dla Homo sapiens. Inne zwierzęta dostosowują liczebność potomstwa do zasobności środowiska, czyli korelacja między przyrostem a „zamożnością” (dostępnością pokarmu = możliwością doprowadzenia potomstwa do wieku rozrodczego) jest dodatnia. [Badania ilościowe tego zjawiska były prowadzone na ptakach śpiewających]. Okazuje się, że człowiek nie tylko mnoży się ponad miarę, ale zachowuje się przy tym, jakby postępował wbrew własnemu interesowi genetycznemu. Przyczyn takiego patologicznego stanu można się dopatrywać w uwarunkowaniach kulturowych. W rzeczywistości w początkach ery przemysłowej wysoki przyrost dotyczył głównie właśnie Europy. Eksplozja demograficzna w pozostałych rejonach świata zaczęła się wskutek ekspansji europejskiej cywilizacji technicznej, nastąpił spadek umieralności przy zachowaniu wysokiego wskaźnika urodzeń i kulturowych wzorców preferujących liczną rodzinę.  Utrzymywanie się stabilnej, choć przegęszczonej populacji w krajach rozwiniętych odbywa się kosztem wysokiego przyrostu w pozostałych rejonach świata. Wspaniale ujął ten problem Edward O. Wilson (nota bene, przeciwnik hipotezy Gai!) w książce „Diversity of life”:

„Wzrost populacji ludzkiej przypomina nieokiełznany żywioł. Dopóki przyrost naturalny nie będzie kontrolowany, koncepcja zrównoważonego rozwoju jest tylko kruchą konstrukcją teoretyczną. Twierdzenie, że zła sytuacja narodów nie powstała z winy ludzi, lecz przyczyniła się do tego zła ideologia i złe zarządzanie gruntami, jest wykrętne. Gdyby Bangladesz liczył sobie 10 milionów mieszkańców zamiast 115, to biedniejsza ludność mogłaby żyć na dobrze prosperujących farmach, z dala od niebezpiecznych terenów zalewowych, w stabilnym, wyżynnym środowisku naturalnym. Równie sofistycznym argumentem jest podawanie przykładu, Holandii i Japonii jako ideału społeczeństwa przegęszczonego, lecz dobrze prosperującego, co wciąż czynią - aż trudno uwierzyć – niektórzy komentatorzy. Obydwa kraje są wysoko wyspecjalizowane przemyśle i uzależnione od wielkiego importu naturalnych zasobów z reszty świata. Gdyby wszystkie kraje miały podobnie wysokie zagęszczenie ludności, to pod względem jakości życia upodobniłyby się raczej do Bangladeszu niż do Holandii czy Japonii…”

(E. O. Wilson)

________________________________________________________________________________

>> Holandia – 393 osób/km2 [482 po odjęciu 20% powierzchni      przypadającej na zbiorniki wodne]
>> Japonia – 337 osób/km2 [90% ludności skupiona jest na ¼ nizinnej powierzchni, gdzie zagęszczenie przekracza 1000 osób/km2]
>> Bangladesz – 1124 osób/km2

_______________________________________________________________________________

A podobnie wysokiego zagęszczenia ludności można się spodziewać  w wielu rejonach świata już pod koniec bieżącego stulecia.

 Eksplozja demograficzna w krajach słabo rozwiniętych, z których większość leży w strefie międzyzwrotnikowej, to zjawisko szczególnie niebezpieczne dla ekosystemu całej planety, gdyż największa różnorodność gatunkowa znajduje się w strefie tropikalnej. Szacuje się, że same lasy deszczowe liczą ponad połowę współcześnie żyjących gatunków, z których większa część jest jeszcze nie znana nauce.  I właśnie te newralgiczne rejony biosfery są dziś najbardziej narażone na zniszczenia przez rozrastającą się gwałtownie populację Homo sapiens. Dewastacja tropikalnych biocenoz może w poważnym stopniu ograniczyć zdolności regulacyjne całej biosfery. Coraz częściej słyszy się głosy, żeby ratować lasy tropikalne, ale nie będzie to możliwe bez zahamowania przyrostu ludności tych rejonów. Chociaż, z drugiej strony, gdyby cywilizacja przemysłowa najpierw rozwinęła się właśnie na tamtych terenach, to być może nie mielibyśmy już co ratować…

 

Jaka jest więc optymalna liczba ludności? Przyjmijmy na chwilę antropocentryczny punkt widzenia. Szacuje się, że 20% ludności w krajach rozwiniętych zużywa 80% wykorzystywanych zasobów Ziemi. Prosty rachunek pokazuje, że gdybyśmy mieli wszyscy żyć na takim poziomie,  potrzebowalibyśmy DWÓCH I PÓŁ takich planet! Inaczej ujmując, 0,4 obecnej populacji, czyli nieco ponad 2,5 miliarda ludzi mogłyby żyć na Ziemi na poziomie krajów rozwiniętych nie powodując zniszczeń większych niż obecnie. Z drugiej strony, na poziomie krajów tzw. „trzeciego świata” mogłaby żyć czterokrotnie wyższa liczba ludzi, niż dziś, przy czym dewastacja planety byłaby wtedy znacznie większa ze względu na mniejszą wydajność słabo rozwiniętych technologii. Ponadto, niewydolne rolnictwo na tych terenach (np. wypalanie dżungli pod uprawę) stanowi równie wielkie, jeśli nie większe zagrożenie, co przemysł w krajach rozwiniętych. Oczywiście, takiemu rozumowaniu można przeciwstawić argument, że postęp i technika – nowe źródła energii, wydajniejsze rolnictwo, nowoczesne technologie – zwiększą efektywność wykorzystania zasobów, być może więc te problemy są do przezwyciężenia. Ale dalej antropocentryczne myślenie zawodzi:

„Moloch populacji ludzkiej stanowi problem o wymiarach epickich: jak wyjść z kryzysu i dożyć do połowy następnego stulecia, z najmniejszym kosztem dla ludzkości i przy możliwie najmniejszej utracie bioróżnorodności? Zmniejszenie do minimum szybkości wymierania gatunków można pogodzić, przynajmniej w teorii, z ograniczeniem do minimum kosztów ekonomicznych. Im lepiej będziemy traktować i chronić inne formy życia, tym bardziej twórczy i bezpieczny będzie nasz własny gatunek.”

(E. O. Wilson)

 Niszczenie naturalnych ekosystemów, zajmowanie i degradacja zbyt wielu siedlisk innych gatunków prowadzące do ich wyginięcia  zostało spowodowane głównie eksplozją populacyjną:

„Ludzie — ssaki ważące około 50 kg, należące do grupy naczelnych, skądinąd znanej z rzadkości – stali się setki razy liczniejszym gatunkiem niż jakiekolwiek inne zwierzę lądowe o porównywalnej wielkości w całej historii życia. Stosując wszelkie możliwe do wymyślenia kryteria, trzeba uznać ludzkość za ekologicznie nienormalną. Gatunek nasz przywłaszcza sobie od 20 do 40 procent energii słonecznej, przechwytywanej w postaci materii organicznej przez rośliny lądowe. Nie ma możliwości, abyśmy mogli czerpać z zasobów planety w takim stopniu, bez drastycznego redukowania stanu większości innych gatunków.

(E. O. Wilson)

 „Optymalna liczba ludzi na świecie nie pokrywa się z liczbą maksymalną, którą Ziemia może wykarmić”

(Garrett Harding)

 

Trudno jednoznacznie określić tą liczbę, ale jakkolwiek patrząc, na pewno została już dawno przekroczona.Byćmoże dla dobrobytu ludzkości byłoby to około wspomnianych 2,5 miliarda, a uwzględniając wydajność przyszłych technologii nawet nieco więcej. Natomiast z punktu widzenia Gai – globalnego ekosystemu – zapewne znacznie mniej!!! Dlatego zerowy przyrost już nie wystarcza, pożądany byłby przyrost ujemny (model rodziny 2+n, gdzie n<2)!!! Sposób jest bardzo prosty – poniżej dwójki dzieci na parę. (przy średniej jeden ludność świata zmniejszyłaby się o połowę w ciągu jednego pokolenia!), a także w możliwie najpóźniejszym wieku.

W przeciwnym wypadku wcześniej czy później dojdzie do załamania „krzywej J” i włączą się czynniki limitujące liczebność, które czasowo tak skutecznie wyłączyliśmy.

 

Czynniki limitujące

 W okresie prehistorycznym człowiek stanowił niewielki ułamek biomasy, nie wpływając bardziej niż inne zwierzęta na losy innych form życia, czy całych biocenoz. Liczebność ich, jak każdego innego gatunku, była ograniczona pojemnością lokalnego ekosystemu. W późniejszych czasach różne lokalne społeczności rozwijały się niezależnie od siebie, i prawdopodobnie niektóre starożytne cywilizacje upadły dlatego, że –  w skali lokalnej –  doprowadziły do tego, co dziś robimy w skali całej planety, np. zamieniając żyzne pastwiska w pustynie. Znane są w historii przypadki szybkiego wzrostu demograficznego a następnie gwałtownego załamania po przekroczeniu wydolności środowiska. Można powiedzieć, nieco naginając pojęcia, że Gaja obroniła się przed tymi lokalnymi pasożytami. Obecna sytuacja różni się tym, że całą Ziemię opanowała jedna kultura i jedna cywilizacja gatunku, który wyrwał się spod naturalnych mechanizmów limitujących liczebność, takich jak:

  1. Niedobory pokarmu. Przejście od kultury łowiecko-zbierackiej do rolniczej było pierwszym krokiem do uniezależnienia się od lokalnych ekosystemów. Umożliwiło to przejście do życia osiadłego i życie w liczniejszych grupach.
  2. Presja drapieżników. Obecnie ten czynnik nie ma żadnego znaczenia, Homo sapiens jest dziś najskuteczniejszym drapieżnikiem na naszej planecie.
  3. Pasożyty i choroby. Problem wyeliminowany przez rozwój medycyny, wprawdzie nie całkowicie, ale w wystarczającym stopniu, by przestał być czynnikiem redukującym liczebność.
  4. Zakres tolerancji czynników abiotycznych. Ciepłolubny, podobnie, jak wszystkie naczelne gatunek, jakim jest Homo sapiens może obecnie żyć na całej lądowej powierzchni planety (zasiedlenie Antarktydy zapewne byłoby obecnie nieopłacalne, ale przypuszczalnie technicznie możliwe).
  5. Wielkość terytorium. Zasiedlając wszystkie dostępne tereny naszej planety ludzki gatunek osiągnął kres możliwości ekspansji. Dlatego dalszy przyrost ludności możliwy jest tylko kosztem przegęszczenia.
    [ pomysły kolonizacji innych planet zostawmy autorom sci-fi ]

 Należy się spodziewać, że jeśli nie ograniczymy wzrostu liczebności, jego regulacją zajmą się ponownie czynniki wymienione tu jako 1., 3. i 5. (być może również 4., jeśli nagłaśniany obecnie problem globalnych zmian klimatycznych jest uzasadniony) :

 ad.1) Głód. Obecnie w krajach o rozwiniętej gospodarce mamy nadprodukcję żywności (czego najlepszym dowodem jest absurdalny pomysł UE wprowadzania limitów produkcji na niektóre produkty rolne). Obecnie występujące zjawiska niedożywienia są więc – NA RAZIE! – bardziej wynikiem nierównomiernej produkcji i dystrybucji żywności, niż braku powierzchni uprawnych. Niemniej ten problem nieuchronnie pojawi się, wcześniej czy później, w miarę przyrostu ludności. Już teraz wzrost areału upraw odbywa się kosztem naturalnych ekosystemów i bioróżnorodności. I nie zapobiegną temu żadne kolejne „zielone rewolucje”, ani wprowadzenie wydajniejszych form transgenicznych – jeśli nie powstrzymamy eksplozji demograficznej, mogą jedynie oddalić w czasie ostateczną klęskę.

 ad.3) Choroby. Pojawianie się nowych chorób, zarówno zakaźnych, jak i tzw. cywilizacyjnych wskazuje na ponowne włączanie się tego mechanizmu. Niektóre z nich wynikają bezpośrednio z przegęszczenia. Ewidentnym przykładem są schorzenia wywołane stresem – choroba wieńcowa serca, zaburzenia układu pokarmowego, nerwice i inne zaburzenia psychiczne. Mniej bezpośredni, ale również wyraźny związek z przeludnieniem ma rozprzestrzenianie się nowych chorób zakaźnych. Postęp medycyny wyeliminował wiele groźnych dawniej infekcji (głownie bakteryjnych i wywołanych przez pasożyty), pojawiają się jednak nowe, przede wszystkim wirusowe i wywołane przez antybiotykooporne szczepy bakterii. Powstanie tych ostatnich wynika z typowej pętli sprzężenia zwrotnego: powszechne stosowanie, często nadmierne, antybiotyków sprzyja selekcji opornych szczepów, co z kolei wymusza zwiększanie dawek bądź wprowadzanie nowych medykamentów, czego efektem jest dalszy wzrost oporności… Również rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych sprzyja większe zagęszczenie ludności – patogen łatwiej znajduje wtedy nowych żywicieli. Wykazano, że do wywołania epidemii konieczne jest określone zagęszczenie podatnych osobników. Inne z chorób z tej grupy z przeludnieniem mają pośredni związek, będąc efektem naszej własnej działalności: zatrucia pożywienia, wody i powietrza, oraz cywilizacyjnych nawyków i trybu życia. Najbardziej interesującym zjawiskiem w tym kontekście wydaje się fakt zmniejszania się liczby żywych plemników w spermie współczesnych mężczyzn. Jedna z hipotez przypisuje to zjawisko wpływowi pestycydów, w ludzkim organizmie zachowujących się jak analogi estrogenów. Kolejnym przykładem jest rozpowszechnienie się alergii. Przyczyn można się dopatrywać w pojawieniu się w środowisku substancji chemicznych, do obecności których ludzki organizm nie zdążył się ewolucyjnie przystosować, a także w obsesyjnych nawykach higienicznych: ludzki układ immunologiczny, nie mając kontaktu z antygenami patogenów do których zwalczania wyewoluował, atakuje zupełnie skądinąd nieszkodliwe substancje –  wywołując przy tym uciążliwe, a nawet niebezpieczne (np. astma) objawy.

 ad.5) Wojny. Dostępne terytorium jest ograniczone. Jakże wymowne było hasło nazistów z czasów II wojny światowej: walka o „Lebensraum” – „przestrzeń życiową”. U ssaków stadnych wielokrotnie obserwowano wzmożoną konkurencję i zachowania agresywne w reakcji na przegęszczenie. Hodowlane szczury stłoczone w klatkach, chociaż nie brakowało im pokarmu, zagryzały własne młode. I chociaż takie analogie między gatunkami można uznać za nieuprawnione, wystarczy zaobserwować reakcje tłumów np. na stadionach, manifestacjach, czy choćby w ulicznych korkach. Aby zachować zdrowie psychofizyczne człowiek, jak każde inne zwierzę, potrzebuje określonej przestrzeni. Dlatego w pełni uzasadnione jest przypuszczenie, że miarę  wzrostu przeludnienia Ziemi wojny o „Lebensraum“ będą coraz częstsze, chociaż zapewne zawoalowane bardziej górnolotnie brzmiącymi hasłami. Do tego dojdą wojny o kurczące się zasoby surowców, źródła energii (już dzisiaj – ropa naftowa!), a następnie – co na razie może jest trudne do wyobrażenia – w miarę wzrostu przeludnienia, także o ziemie uprawne.

 – – > Do tego może dojść jeszcze jeden destrukcyjny czynnik, wynikający tym razem nie z przeludnienia, a z postępu cywilizacyjnego – genetyczna degeneracja ludzkiego gatunku spowodowana brakiem naturalnej selekcji.

 

Wymienione zjawiska częściowo można zaobserwować już obecnie, chociaż nie mają jeszcze takiego nasilenia, by w znaczący sposób limitować wzrost ludzkiej populacji. Zamiast dopuścić do takiej sytuacji, chyba lepiej, żebyśmy sami się o to zatroszczyli. Możemy wykorzystać to, czym z niezrozumiałych do końca przyczyn obdarzyła nas ewolucja – nasz wyjątkowo rozbudowany mózg. Staliśmy się pasożytem Ziemi, ale też jesteśmy jedynym gatunkiem, który może zbuntować się przeciw „samolubnym” genom, których jedynym interesem jest nieograniczone powielanie własnych kopii.

Prezentowany już w innym miejscu schemat oddziaływań między Homo sapiens a globalnym ekosystemem – „cykl życiowy superpasożyta” – ukazuje kluczową rolę liczebności ludzkiej populacji w tym kole zniszczenia:

a0b311f15e4ea41f60699c5c3f977388.png 

Organizacje obrońców środowiska skupiają się zwykle na skutkach. Z zanieczyszczeniami, zmianami klimatu, ubytkiem warstwy ozonowej, nagromadzeniem odpadów i podobnymi nagłaśnianymi obecnie problemami GAJA jest w stanie sobie poradzić – o ile tylko przestaniemy jej w tym przeszkadzać. Nawet wymieranie gatunków i przekształcanie ekosystemów to elementy naturalnej historii życia, tylko, że nigdy nie zachodziło w takim tempie, jak w ostatnim stuleciu. Obecna sytuacja, to tylko bezpośredni lub pośredni efekt monstrualnie przerośniętej ludzkiej  populacji. I jeśli rzeczywiście dojdzie do katastrofalnego załamania równowagi globalnego ekosystemu, to właśnie wskutek dalszego jej wzrostu. Będziemy wówczas mieli szóste „wielkie wymieranie”, które będzie pierwszym wywołanym ekspansją jednej formy życia… Zapewne zginie gatunek, który zaburzył homeostazę – Gaja pozbędzie się pasożyta – a wraz z nim wiele innych, ale z czasem, po kilku milionach lat, równowaga zostanie przywrócona – z nami lub bez nas…

 „Jest tylko jedno zanieczyszczenie środowiska… Ludzie.”

             

 

 

Źródło: http://tiny.pl/sc53

Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne