CHAPTER III
W środku nocy obudził ich głośny płacz. Rose gwałtownie poderwała się do pozycji siedzącej i obejrzała na męża, którego również donośne zawodzenie wyrwało ze snu. Łowca przetarł oczy i zapalił nocną lampkę stojącą na szafce po jego prawej stronie – lekka poświata zalała pokój oświetlając również znajdujące się przy łóżku posłanie, na którym już od miesiąca sypiało przyniesione przez niego szczenię. Teraz jednak nie było tam wilczego oseska, ale najzwyklejsze w świecie nagie niemowlę. Żona Ethana w jednej chwili zerwała się z miejsca i przypadła do posłania, nachylając się nad płaczącym dzieckiem.
– To jest mój syn – powtórzyła ciemnowłosa kobieta, utkwiwszy w Ethanie spojrzenie czarnych oczu. Spojrzenie dumne, zdające się przewiercać Łowcę na wskroś. Fakt, że leżała w przesiąkniętym krwią śniegu, zmarznięta i wyczerpana bolesnym porodem, nie ujmował jej ani trochę z owej dumy. Mimo, że na pierwszy rzut oka wydawała się bezbronna, mężczyzna miał świadomość, że były to tylko pozory. Nawet w takiej chwili wyczuwał bijącą od niej siłę i hardość wzbudzające respekt.
Pokręcił lekko głową, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, na co właśnie patrzył. Jego nozdrzy prócz wszechogarniającego, charakterystycznego zapachu krwi doszła także inna woń, kwiatowa i słodka. Werbena?
– Szukałam cię, Ethan. Obserwowałam już jakiś czas. Jestem zmuszona prosić cię o pomoc –Indianka ciągnęła, wciąż nie odrywając od myśliwego wzroku. Pomimo jej delikatnej powierzchowności, głos szamanki był stanowczy, pobrzmiewały w nim lata doświadczenia.
– Mój syn... nie był w planach. W ogóle ani ja, ani jego ojciec nie sądziliśmy, że jesteśmy w stanie spłodzić dziecko. On nie jest... nie jest z tego świata – umilkła na chwilę przymykając oczy. Łowca zauważył, że to najwyraźniej nie był dla niej łatwy temat.
– Pokochałam istotę, której kochać nie powinnam. A to owoc tej miłości... – szepnęła przyciskając do siebie mocniej zawiniątko.
– Dlatego to właśnie ciebie proszę o pomoc. Nie mogę zabrać go tam, dokąd się udaję, a ludzie z mojego plemienia nie zrozumieliby. Kto lepiej zaopiekuje się potomkiem władcy krainy umarłych, niż Łowca? Pomożesz mi, Ethan...?
– Ethan...? – żona patrzyła na niego, po raz kolejny powtarzając jego imię. – Słyszysz, co do ciebie mówię? – zapytała przyglądając mu się z uwagą. Zdążyła już wrócić do łóżka i siedziała znowu obok męża z jeszcze cicho kwilącym niemowlęciem owiniętym w koc. Chłopczyk kołysany w jej ramionach wyraźnie się uspokajał, patrząc na nich szarymi oczami. Łowca przypatrywał mu się dłuższą chwilę bez słowa.
Przez ostatni miesiąc często wracał myślami do dnia, w którym spotkał Czarne Pióro. Do dnia, w którym poprosiła go o pomoc i oddała pod opiekę swoje wilcze dziecko, przestrzegając przed duchami, które mogłyby chcieć je skrzywdzić. Żadne z nich nie wiedziało wtedy, kim lub czym tak naprawdę okaże się jej syn.
Bywało, że zastanawiał się, czy to nie był tylko jakiś dziwny sen, albo wywołana magią iluzja. Szczenię rosło zdrowo, nabierało sił i zdawało się nie być niczym innym, tylko po prostu wilkiem. Teraz zaś dostał ostateczny dowód na to, że spotkanie pod samotną jodłą faktycznie miało miejsce.
– Mówiłam, że powinniśmy pojechać jutro do miasta. Pogoda pogarsza się coraz bardziej, więc nie ma na co czekać, tym bardziej, że za kilka dni święta. Nie mamy praktycznie nic dla takiego malucha – to powiedziawszy uśmiechnęła się z czułością do małego.
– Tak... pojedziemy jutro z samego rana – mężczyzna w końcu się odezwał i pokiwał lekko głową. – Myślisz... że damy sobie radę? – zapytał nagle. – ...że to w ogóle bezpieczne? Jak dla mnie to jakieś szaleństwo – westchnął głęboko i raz jeszcze popatrzył na dziecko, jakby chcąc upewnić się, czy wciąż było malutkim chłopcem, czy może już na powrót wilczęciem.
– Dałeś tej kobiecie słowo. Poza tym, jako Łowca powinieneś ochraniać niewinnych i bezbronnych, czyż nie? A takie właśnie jest to dziecko. Nikomu niczym nie zawiniło i nie odpowiada za to, jakie się urodziło. Pomyśl sobie, co by z nim było, gdybyś nie przyniósł go do domu, tylko zostawił wśród wilków w lesie? Zamarzłoby na śmierć – Rose odezwała się spokojnym tonem i położyła mężowi dłoń na ramieniu. – Dobrze zrobiłeś. Wiem to. I nie zadręczaj się tym już. Nic nie dzieje się bez powodu – uśmiechnęła się do niego, przez co myśliwy poczuł, jak robi mu się jakby lżej na sercu. Rose zawsze potrafiła go uspokoić, rozwiać jego wątpliwości. Zawsze wiedziała, co powiedzieć. W takich chwilach był wdzięczny, że los postawił na jego drodze tę niesamowitą kobietę.
– Pewnie jak zwykle masz rację – odparł i również lekko się uśmiechnął. – Dziękuję.
– Oczywiście, że mam – jasnowłosa zaśmiała się cicho. – I nie dziękuj, tylko lepiej kładź się, jutro musimy wcześnie wstać. Ja nakarmię małego i położę go spać. Dobrze, że wcześniej przywieźli meble Lisy. Mam nadzieję, że nie pogniewa się, jeśli pożyczymy na tę noc od niej jedno z łóżeczek – stwierdziła zabierając małego i wyszła z nim z sypialni.
– No tak, Lisa... – Ethan pokręcił lekko głową. Prawie całkiem zapomniał, że lada dzień zjawi się u nich jego rodzeństwo, w tym młodsza siostra z malutkimi synami. Kilkumiesięczne obecnie bliźnięta, którym odebrano ojca zanim ten zdążył ich poznać. Lisa z początkiem roku, podczas jednego z polowań na zmiennokształtnego demona, straciła męża, zaś Ethan i Rose najlepszego przyjaciela. Dlatego też jej przyjazd z okazji świąt nie miał być tylko kilkudniowymi odwiedzinami. Młoda, samotna matka załatwiwszy swoje sprawy i formalności po śmierci męża sprzedała dom, mając przeprowadzić się do nich i zostać, dopóki dzieci trochę nie podrosną. Bycie Łowcą nie było łatwe, jednak czasem ciężar odpowiedzialności, a bywało, że i bezsilności wobec tego z czym się mierzyli, dusił zbyt mocno.
Jako że Rose zadbała o nakarmienie dziecka, myśliwy uznał, że w tym czasie zajmie się transportem wspomnianego przez nią dziecięcego łóżeczka. Wstał więc, zarzucił na siebie szlafrok i także opuścił pokój udając się na drugie piętro, gdzie czekały już przygotowane na przybycie gości pokoje. Zabrał z jednego z nich łóżeczko, znosząc je po schodach i wstawiając do ich sypialni, by mogli mieć oko na malca, gdyby ten znowu się obudził, lub zmienił ponownie w szczenię.
Na miejscu zastał Rose kołyszącą najedzone już niemowlę w ramionach. Po raz kolejny w duchu był wdzięczny za zapobiegliwość żony, która przezornie zrobiła większe zakupy z myślą o maluchach Lisy, dzięki czemu mieli czym nakarmić przemienionego wilczego oseska.
– Ma prawdziwie wilczy apetyt – rzuciła szeptem, gdy mąż usiadł przy niej. – Najadł się i pewnie zaraz zaśnie – dodała z uśmiechem i pogładziła malca po główce, ten zaś, jakby na potwierdzenie jej słów, ziewnął szeroko.
– Dobranoc, Aiden...