JustPaste.it

Miasto, które zmieniło bieg historii (11)

Z jednej strony prawie wszystko było zabronione, a z drugiej strony prawie wszystko było dozwolone. Tak było konstruowane prawo w PRL.

Z jednej strony prawie wszystko było zabronione, a z drugiej strony prawie wszystko było dozwolone. Tak było konstruowane prawo w PRL.

 

 

.

W latach siedemdziesiątych, w poszukiwaniu wsadu dewizowego, bardzo rozbudowano tzw. eksport wewnętrzny, czyli sklepy dolarowe. Mnożyły się jak grzyby po deszczu.

Sklepy dolarowe były już za Gomułki. Wtedy było ich mało, np. na całe Trójmiasto był jeden w Gdyni. Miały ograniczony asortyment i obroty ale, gdy chodziłem do szkoły średniej to prawdziwe ścieralne dżinsy kupowałem tam za dolary

Za Gierka, w eksporcie wewnętrznym, sprzedawano prawie wszystko: alkohol, artykuły spożywcze, zabawki, kosmetyki, sprzęt elektroniczny i gospodarstwa domowego, odzież, dywany, meble, samochody, a nawet mieszkania. - Na eksport wewnętrzny oczywiście!

W zasadzie nikt się nie pytał kupujących, skąd mają waluty zagraniczne, ale władza miała prawo się zapytać. W tej dziedzinie obowiązywało bardzo ciekawe i charakterystyczne dla PRL-u prawo.

Waluty można było legalnie posiadać, ale nie można było ich sprzedawać ani kupować. Przepis ten był powszechnie łamany i prawie martwy.

Handel dolarowy kwitł w najlepsze, ale gdyby władza się na kogoś uwzięła, to właściwie mogłaby mu zabrać samochód, albo mieszkanie jako pochodzące z przestępstwa (tzn. nielegalnego zakupu waluty).

.

Tak było konstruowane prawo w PRL. Z jednej strony prawie wszystko było zabronione, a z drugiej strony prawie wszystko było dozwolone.

Gdy, pod koniec swojego panowania, komuniści rzucili hasło, a właściwie przypomnieli starą zasadę, że „to, co nie jest zabronione, jest dozwolone”, wyszło szydło z worka. Okazało się, że zamiast prawa, są same luki prawne. Działania, które w cywilizowanych krajach są przestępstwem, tu w zasadzie są legalne. Szczególnie w sferze gospodarki.

.

Tymczasem, z upływem lat, coraz więcej niezbędnych artykułów można było kupić wyłącznie za dolary i inne waluty wymienialne. Był nawet okres, że w Peweksach (sklepach dolarowych) handlowano lekarstwami ratującymi życie, niedostępnymi w inny sposób. Potem się z tego wycofano, co oczywiście nie poprawiło sytuacji, bo takie lekarstwa każdy sam musiał sprowadzać z zagranicy.

W 1980 roku, jednym z postulatów strajkowych, było wycofanie z Peweksów artykułów polskiej produkcji.

Po nieudanej próbie podwyżek cen z 1976 roku, realizowano „genialny” pomysł: - sklepy komercyjne. W sklepach komercyjnych sprzedawano mięso i przetwory mięsne po cenach dwu-, a nawet trzykrotnie wyższych, niż w pozostałych sklepach.

Cóż za wspaniała okazja do nadużyć. Środowisko sprzedawców z państwowych sklepów, zwanych nie wiadomo dlaczego handlowcami, było mocno skorumpowane. Już od dawna kwitła sprzedaż spod lady. Polegało to na tym, że towar ukrywano przed zwykłymi klientami, a sprzedawano wybranym w zamian za prezenty. Albo w zamian za usługi, którymi mogła być np. sprzedaż spod lady, w sąsiednim sklepie innej branży.

Sieć sklepów komercyjnych rozwijano powoli, ale systematycznie. Początkowo nieliczne, wkrótce zaczęły dominować.

Podwyższano też ceny innych towarów. Stosowano różne pseudo-sprytne metody. Zmieniano nazwę - najczęściej dodawano przedrostek extra albo super, czasem dodawano końcówkę „eksportowe”, albo coś w tym rodzaju. Zmieniano cenę.

Widziałem kiedyś w sklepie meblowym wywieszkę - „Nowość – meble z drewna”.

Mimo to, coraz trudniej było kupić potrzebne artykuły. Sklepy często świeciły pustkami. Oczywiście, było to jeszcze świetne zaopatrzenie, w porównaniu z tym, co nastąpiło później.

.

Sądząc z opublikowanych wypowiedzi towarzysza Gierka, stracił on już dawno kontakt z rzeczywistością. Niewiele wiedział z tego, co się wokół niego dzieje. I jeszcze mniej rozumiał. Jest to niestety typowe zjawisko dla wielu Wodzów Narodu.

Bardzo dużo zainteresowania wykazywał dla intryg i plotek. Ze wspomnień Gierka wynika, że Biuro polityczne, mocno przypominało takie zwykłe biuro, które z przymusu zajmuje się światem zewnętrznym, ale głównie żyje własnym życiem: - kto? z kim? dlaczego?

Ktoś z kimś trzyma, ktoś, kogoś kryje. Ktoś, kogoś próbuje wygryźć. Gierek widzi przyczyny zła, w intrygach swoich kolegów. I myli się. Nie jest także prawdą, że to on jest winien upadkowi kraju.

.

Realny socjalizm upadłby także bez towarzysza Gierka. Natomiast jeżeli chodzi o styl, w jakim upadł, to zasługi towarzyszowi Gierkowi odmówić nie można bo to jego zasługa. Nie tylko jego, ale głównie jego.

.

Osobiście dawałem sobie radę. Nie narzekam, że źle mi się w tym okresie powodziło.

Jedno było zupełnie nie do wytrzymania: propaganda sukcesu. To był prawdziwy koszmar tych lat.

Podsumowaniem, ukoronowaniem i uhonorowaniem środowiska dziennikarzy PRL, była decyzja robotników, powzięta podczas strajku z sierpnia 1980 roku.

Nie wpuścili żadnego polskiego dziennikarza do Stoczni. Uznali, że żaden polski dziennikarz nie jest na tyle uczciwy, aby opublikować prawdziwe informacje.

Robotnicy zastosowali odpowiedzialność zbiorową.

.

Były pewne wyjątki potwierdzające regułę. Być może niektórzy dziennikarze mogliby udowodnić przed sądem, przy pomocy wybitnych adwokatów, że byli uczciwymi ludźmi. Robotnicy nie mieli czasu na sądy.

Środowisko dziennikarskie było zdemoralizowane od lat. To dziennikarze ochoczo wspierali stalinizm. Za Gomułki, niektóre czasopisma, takie jak np. „Działkowiec”, albo „Wiadomości Wędkarskie”, nie były zobowiązane do szerzenia propagandy. Oczywiście prawdy, np. o zanieczyszczeniu wód, nie podawały.

W czasach Gierkowskich, dziennikarzy obowiązywała podstawowa zasada moralna: Każde kłamstwo można opublikować, jeżeli dziennikarz otrzyma za to pieniądze. Albo uda mu się podlizać władzy.

Trudno jest opisać sposób działania propagandy sukcesu. Najlepiej byłoby, gdyby czytelnik zajrzał do gazet z tego okresu.

Myślę, że metaforyczny przykład, który podam, przybliży mechanizm działania tego systemu.

Oto przykład wiadomości typu propaganda sukcesu:

- „Na stadionie w Montevideo tłumy kibiców, oniemiałe z zachwytu, oglądały finisz naszego wspaniałego zawodnika Świętosława Płaczkiewicza, który rzutem na taśmę wywalczył czwarte miejsce na Międzynarodowym Mitingu o Wieloletniej Tradycji.”

Ani słowa o tym, kto wygrał, kto był drugi, ani, ilu startowało zawodników.

Gdyby komuś udało się dotrzeć do prawdy, to wyglądała ona następująco:

Nasz zawodnik zajął czternaste miejsce (taka literówka), startujących było szesnastu. I był to Puchar Pocieszenia, do którego kwalifikowano wszystkich, którzy odpadli w eliminacjach.

Wiadomości o niesłychanych sukcesach, które zawdzięczaliśmy naszemu „charyzmatycznemu przywódcy”, towarzyszowi Edwardowi Gierkowi, przeplatane były informacjami o katastrofach, klęskach żywiołowych, strajkach i protestach w krajach zachodnich.

Nigdy nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, gdy słyszałem o tym, ilu ludzi zamarzło we Francji. Kiedyś, zrobiło to bardzo złe wrażenie w towarzystwie.

U nas ludzie zaczęli zamarzać dopiero w roku 1996. Siedem lat po upadku komunizmu. Od razu okazało się, że u nas zamarza więcej, niż w całej reszcie Europy. Wygląda na to, że chcemy nadrobić pięćdziesięcioletnie zaległości.

Skutki propagandy sukcesu trwają do dziś (1998) i trwać będą jeszcze przez dziesięciolecia.

.

Wielu dziennikarzy PRLu nadal pracuje w zawodzie. Większość zmieniła front, bo chyba nie poglądy. Przecież, oni sami, wymyślali te kłamstwa i najlepiej wiedzieli, co robią. Dziś podlizują się innym mocodawcom politycznym. Trochę zmienili metody.

Dziś kłamstwo musi być lepiej uprawdopodobnione. Przecież ludzie się uczą.

To nie wszystko. Młodzi ludzie uczą się od starszych. Publikowanie nierzetelnych informacji, nikogo nie dyskwalifikuje w zawodzie.

Dodatkowo, zawód dziennikarza często jest dziedziczny, a jak słusznie twierdzą katoliccy fundamentaliści, rodzina w wielkim stopniu odpowiada za wychowanie moralno – etyczne.

W tej dziedzinie Solidarność zupełnie sprzeniewierzyła się swoim ideałom z 1980 roku.

Występuje ogromna nadreprezentacja dziennikarzy w różnego rodzaju władzach.

Berek to taka stara dziecinna zabawa, w której uczestniczy kilkoro czy kilkanaście osób. Jedna jest berkiem.

Gdy złapie kogoś z uczestników zabawy, woła „berek” i teraz ten nowy berek, musi kogoś złapać (albo dotknąć) i zawołać „berek”.

Gra w politycznego berka wygląda następująco. Paru dziennikarzy robi wywiad z panem ministrem. Potem ktoś woła „berek” i pan dziennikarz zostaje ministrem, a wywiad z nim robi ktoś, kto po miesiącu zostaje kandydatem na prezydenta. I tak dalej.

W latach siedemdziesiątych nie było sposobu na to, by uciec od propagandy sukcesu. Nie miałem wtedy telewizora. Kupowałem bardzo mało gazet. Jednak miałem radio. - Jakichś wiadomości trzeba było słuchać.

Poza tym, mimo, że prawie wszyscy wiedzieli, że media kłamią, to jednak kłamstwa przenikały do świadomości społeczeństwa. Niektóre kłamstwa propagandy powtarzali nie tylko ludzie prości, ale także wykształceni i utytułowani. Propaganda sukcesu miała też pewne sukcesy, jeżeli tak można nazwać zdezorientowanie odbiorców.

Tymczasem, na początku roku 1979, zakończyłem pracę w Warszawie i wróciłem do Gdańska. Tu już nie próbowałem podjąć żadnej pracy. Zostałem pasożytem społecznym.

Komuniści zawsze twierdzili, że pasożyci społeczni to coś w rodzaju wroga publicznego, źródło wielu nieszczęść i problemów. Wielu ludzi dawało temu wiarę. Często słyszałem, jak ludzie z pozoru rozsądni twierdzili, że gdyby tych nierobów zagnać do pożytecznej pracy (pod przymusem oczywiście). Zatrudnić strażników, którzy by ich pilnowali itd. to nastąpiłaby ogólna poprawa sytuacji gospodarczej.

Potem władze Stanu Wojennego wcielały w życie tę wspaniałą ideę. Pewną trudność stanowiła podpisana przez PRL konwencja międzynarodowa o zakazie pracy przymusowej.

Protesty przeciwko ustawom, które miały rozwiązać problem pasożytnictwa społecznego (były takie ustawy), nadchodziły z zagranicy. W kraju raczej nie było protestów. Ani w okresie szesnastu miesięcy legalnej działalności Solidarności, ani potem z podziemia, nie doszły do mnie żadne pozytywne wypowiedzi na temat pasożytów (a nasłuchiwałem). Negatywne zdarzały się często.

W rzeczywistości, pasożyci społeczni to była grupa ludzi, nad którą komuniści nie mieli żadnej kontroli. I to była ich największa zbrodnia. Taki niezależny, który nie wiadomo z czego żyje, może zrobić wszystko. Może nawet spróbować obalić ustrój.

Propaganda sugerowała, że pasożyci to kryminaliści. Mało kto zwracał uwagę na to, że takie przekonanie nie trzymało się kupy. Prawo karne było surowe, pasożytów bez liku. Chodziło właśnie o to, że pasożytów nie ma za co zamknąć. Czyli nie są kryminalistami.

Ktoś, kto pracował w państwowym zakładzie, był pod kontrolą, mógł nie dostać planowej podwyżki, albo zostać przesunięty do innej pracy, dostać nagrodę albo nie itd.

Tak zwana Prywatna Inicjatywa też była pod kontrolą. Na prowadzenie działalności gospodarczej trzeba było mieć zezwolenie władz. Pozwolenie można było dać, albo nie dać, czy nawet odebrać. Ci, którzy nie dostali pozwolenia, odwoływali się. Protestów przeciw temu systemowi nie było. System był, w paradoksalny sposób, korzystny dla prywatnej inicjatywy. Urzędnicy nagminnie odmawiali pozwolenia np. na otwarcie zakładu szewskiego, argumentując, że w miasteczku – „Jest już jeden szewc”. Władza, dążąc do ograniczenia prywatnej inicjatywy, gwarantowała brak konkurencji. Zapewniała wysokie dochody.

Na prywatną inicjatywę, władza miała też bata w postaci tzw. domiarów, czyli podatków - haraczy.

Także chłopi byli pod kontrolą, również po zniesieniu obowiązkowych dostaw. Byli uzależnieni od państwowego skupu, urzędniczych przydziałów na nawozy, maszyny rolnicze, materiały budowlane, węgiel. Byli uzależnieni od przydziałów na prawie wszystko.

Wojska radzieckie wkroczyły do Afganistanu w roku 1979.

Informacje, docierające z Afganistanu, wskazywały na to, że to nie jest blitzkrieg. Na klęskę jeszcze się nie zanosiło. Problemy afgańskie pomogły Polsce w roku 1980. Breżniew nie był już tak odważny. Okazało się, że potęga Armii Radzieckiej nie jest tak wielka, jak twierdziła propaganda. A propaganda komunistyczna miała to do siebie, że często wierzyli w nią nawet sami propagandyści.

Trzeba było dopiero czegoś takiego jak Afganistan, żeby zasiać wątpliwości w ich umysłach.

.

Cdn.

Przeczytaj poprzednie odcinki: >>> Miasto, które zmieniło bieg historii

.

Adam Jezierski

.