JustPaste.it

FIRST WINTER I

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Sep 13, 2023

 

firstwinter.PNG


ec36b0210920a83d7f4974f137f180eb.gif


CHAPTER I

 

Głęboka, listopadowa noc, gdzieś w wysokich górach Kanady. Mroźny wiatr poruszał gałęziami drzew, tworząc do spółki z blaskiem księżyca teatr cieni tańczących na zmarzniętej ziemi przykrytej świeżą warstwą białego puchu. Las był cichy. Nienaturalnie cichy.

Kroki postawnego mężczyzny, powodujące nieznaczne skrzypienie śniegu, były obecnie jedynym co zakłócało to dziwne milczenie kniei. Szedł przez leśną gęstwinę pewnie, mając za źródło światła tylko blask księżyca, co i rusz przesłanianego przeganianymi po niebie ciężkimi chmurami. Był u siebie, znał każdy z tutejszych leśnych zakamarków.

Wyglądał na około czterdzieści lat, brodę i skronie przetykały pojedyncze nitki siwizny świadczące o niepierwszej już młodości wędrowca. Spojrzenie jasnych oczu miał czujne, a upływający czas nie przytępił jego intuicji, przeciwnie, wzbogacił go o doświadczenie niezbędne do przetrwania, co było wyjątkowo przydatne w fachu, jakim się parał.

Odgarnąwszy gałęzie zagradzające mu drogę przystanął, poprawiając przewieszoną przez ramię wysłużoną strzelbę. Nie był jednak myśliwym, przynajmniej nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Broń załadowaną miał srebrnymi nabojami. 

Nagle panującą w lesie ciszę przerwał krzyk. Przeciągły, przeraźliwy okrzyk bólu, który ledwo zdążył przebrzmieć, a znowu się powtórzył. Mężczyzna nie czekał na kolejny, od razu ruszył przed siebie, po drodze zdejmując strzelbę, by w razie potrzeby być przygotowanym do oddania strzału.

Kierując się niemal niecichnącym już krzykiem zsunął się po niewielkim zboczu, bez problemu przeskakując nad sporym wykrotem i wymijając drzewa znajdujące się na jego drodze, obsypujące go śniegiem, gdy przebiegając między nimi trącał ich gałęzie.

Wiedział, że od niego mogło zależeć czyjeś życie. Nie mógł zwolnić ani się zatrzymać, mimo, iż od nieprzerwanego biegu zaczynało palić go w płucach. Przed laty poprzysiągł sobie, że już nigdy więcej się nie spóźni i słowa zamierzał dotrzymać.

Niespodziewanie ochrypły krzyk, który narastał od dłuższej chwili, urwał się sprawiając, że las na nowo spowiła martwa cisza, przerywana jedynie skrzypieniem śniegu pod butami biegnącego mężczyzny i jego przyspieszonym oddechem, tworzącym białe obłoki przy spotkaniu z chłodnym powietrzem. Myśliwego jednak bardziej niż minusowa temperatura mroziło przeczucie, że mimo starań mógł nie zdążyć.

Drzewa stopniowo się przerzedzały, by po kilkunastu chwilach ukazać niewielką polanę z rosnącą pośrodku samotną, wysoką jodłą pozbawioną gałęzi mniej więcej od połowy wysokości.

Ciemny, nieruchomy kształt leżący pod drzewem był pierwszym, co rzuciło mu się w oczy. Dysząc ciężko przystanął starając się złapać oddech i rozejrzał się wkoło, jednak leśne ostępy pozostawały milczące i nieruchome. Skupiwszy więc spojrzenie na tym, co leżało kilka metrów przed nim, zaczął powoli iść w stronę drzewa. Zrobił ledwie parę kroków, gdy mocniejszy podmuch wiatru odegnał ciemne chmury, zwiastujące kolejne już tej nocy opady, odsłaniając księżyc w pełni. Trupioblade światło zalało całą polanę, odkrywając przed mężczyzną więcej szczegółów ponurej scenerii. Zbroczony krwią, wygnieciony śnieg w miejscu, gdzie leżała drobna, skulona postać w czarnym płaszczu. Nóż o zdobionej rękojeści, na której także lśniły świeże jeszcze krople krwi, wbity obok. Długie, kruczoczarne włosy, wysypujące się spod okolonego ciemnym futrem kaptura peleryny wprost w mokrą breję.

Wędrowiec zmrużył oczy i przykucnął. Widział teraz, że ktokolwiek to był oddychał, poczuł więc częściową ulgę, jednak krew, plamy której dostrzegł również na wymiętym ubraniu, mocno go niepokoiły. Tak samo, jak brak jednoznacznego wyjaśnienia na to, co tu się działo.

Wyciągał już ku najwyraźniej nieprzytomnej postaci rękę, gdy ta drgnęła i jęknęła cicho. Powoli przekręciła głowę, a spojrzenie mężczyzny napotkało duże, czarne niczym obsydian oczy. Blade, spierzchnięte wargi rozchyliły się, ale jedynym co się z nich wydobyło był kolejny zbolały jęk.

Myśliwy cofnął dłoń, nie chcąc przestraszyć nieznajomej.

– Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy – zapewnił, obserwując, jak ta z trudem podnosiła się do pozycji siedzącej. Kaptur jej płaszcza całkiem się zsunął ukazując delikatną twarz młodej kobiety, niezaprzeczalnie Indianki, okoloną czarnymi, lśniącymi pasmami włosów, piękną nawet mimo malującego się na niej wyczerpania.

– Kim jesteś? Co tu się stało...? – zapytał po chwili, gdy otrząsnął się z wrażenia, jakie wywarła na nim nieznajoma, dostrzegając przy tym, że ta jedną rękę miała schowaną pod materiałem płaszcza, najwyraźniej coś tam ukrywając.

– Nazywam się Czarne Pióro... – dziewczyna odezwała się w końcu schrypniętym od wcześniejszych krzyków głosem. Nie zdążyła jednak powiedzieć nic więcej, bo w tej samej chwili dało się słyszeć ciche popiskiwanie zdające się dochodzić spod materiału jej peleryny. Myśliwy ściągnął brwi, jednak czarnowłosa nie wyglądała na zaniepokojoną. Przeciwnie, kąciki jej pełnych ust uniosły się w delikatnym, tajemniczym uśmiechu, gdy odchyliwszy poły płaszcza wydobyła stamtąd małe, całkiem ruchliwe zawiniątko. Pogładziła je czule i pochyliwszy głowę ucałowała, w odpowiedzi dostając kolejną porcję cichego kwilenia.

– To... dziecko? – zaskoczony mężczyzna popatrzył na nią pytająco, na co kobieta wciąż się uśmiechając skinęła głową. Jej długie, smukłe palce odwinęły część materiału skrywającego to, co znajdowało się w środku. Oczom myśliwego nie ukazał się jednak noworodek.

Przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność, wpatrywał się w to, co trzymała w objęciach ciemnowłosa. W szczelnie owinięte chustami małe, kudłate i ślepe stworzenie, które znowu zaczęło głośniej popiskiwać i wiercić się niespokojnie.

– Wilk... Przecież to jest... – zaczął, na co dziewczyna wyciągnęła ku niemu dłoń, kładąc wskazujący palec na jego ustach, nakazując mu tym samym milczenie.

– ...to jest mój syn – dokończyła.