16 sierpnia.
Dzisiejszego dnia miałem okazję spotkać wyjątkowo fascynujące stworzenie. Zawsze dobra odmiana, w końcu muszę zająć czymś myśli... Nie wiem, może to wpływ tego rumu, który piłem wczorajszego wieczora, ale... zdawało się, że ta mała ryba miała takie śmieszne, cienkie nogi? I co więcej!! Z jej niedużego, okrągłego ciała wyrastały jakieś macki. Jeszcze by chciały sięgnąć po moją butelkę... Dobrze, że widziałem dokładnie, gdzie to rybsko się znajduje, bo świeciło się jakimś dziwnym blaskiem, z całej powierzchni swojego ciała. Niestety, nie zauważyłem więcej detali, no poza tym, że jej łuski wydawały się być jakby półprzezroczyste.
Ale to nie koniec! Żeby tego było mało, widziałem też konia. Ale nie takiego zwykłego konia. Konia z płetwą! Podobno przypłynął z Morza Śródziemnego, a przynajmniej tak zgaduję, powołując się na moją niebywałą wiedzę ziemskich wód. Chociaż był zupełnie inny niż się spodziewałem... Na plecach miał jakby wielki zielonkawy woreczek? Nie mam pojęcia co mógłby koń na sobie transportować, więc z ciekawości próbowałem się dowiedzieć... ale okazało się, że znajduje się w nim jakaś dziwna, jadowita substancja. A więc czym prędzej uciekłem, bo wolałem nie zostać ofiarą jakiegoś jadowitego konia z Sycylii.
30 września.
Dziwne przypadki się nie kończą, ale wątpię, że ma to związek z przedłużonymi wojażami na morzach. Zaintrygowany spotkaniem z magicznym koniem, popłynąłem na Morze Śródziemne. I tam znowu spotkałem coś niesamowitego... człowiek z płetwą. Czy wszyscy tutaj mają płetwy? Właściwie to trochę im zazdroszczę... Ale w sekrecie powiem, ta płetwo-pani była piękna, ale na swój sposób. Z jej głowy i ciała wyrastały dziwne... czułki? Może to lokalna uroda. W każdym razie, byłem gotowy porzucić dla niej wszystko, ale gdy tylko zostaliśmy sami, to mnie ugryzła! Pomyślałem, że może to sposób okazywania sympatii, jednak skutecznie odstraszyło mnie to od jakiegokolwiek romansu, bo zacząłem czuć nieprzyjemne dreszcze, pociłem się niesamowicie - a na ogół jestem przyzwyczajony do ciepłych klimatów! W każdym razie, musiałem prędko uciekać, bo zacząłem strzelać płomieniami z pewnego... miejsca. No cóż. Morze Śródziemne nie było mi pisane.
13 grudnia.
Okręt poprowadził mnie w strony, które wydawały mi się niezwykle znajome. Pod pewnym względem. Jakie to zabawne, że odnalazłem stworzenie, która strzela płomieniami ze swojej tylnej części, kiedy ja sam jeszcze niedawno robiłem to samo? Ironia losu, dosłownie. Chociaż im dłużej ta podróż trwała, tym bardziej zastanawiałem się, czy nie jestem jednak chory na głowę, bo kto to by sobie wyobrażał rekina, który ma jakieś ogniste moce? Ale przyznam, że odpoczynek na Fidżi zrobił mi bardzo dobrze.
21 lutego.
Wypłynąłem więc znowu na Atlantyk, na którym czuję się najlepiej. I tam zobaczyłem ją. Wielką, majestatyczną... fioletową? Miała takie piękne, wielkie kolce. Już kiedyś widziałem podobne ryby, ale były zdecydowanie mniejsze... ale one były inne. Czaszka tej przypominała kształtem głowę konia, a jej ciało było wielkie i długie, zupełnie jakby to był wąż, a nie ryba... Na całe szczęście zdawała się być bardzo łagodna i nie planowała atakować statku, a można byłoby się tego spodziewać po pewnych legendach. Mimo wszystko, po ostatnich miesiącach dziwnych przypadków postanowiłem przejść na emeryturę. Takie życie to dla mnie zbyt wiele. Może osiądę na Fidżi, z tymi dziwnymi rekinami, co mają skorupy na plecach... chyba nikt się nie dowie, jeśli spróbuję użyć tych skorup jako garnków, prawda?
Podpisano,