JustPaste.it
User avatar
JEAN. @DARKPHOENlX · Dec 9, 2022 · edited: Feb 3, 2023

jeanoneshot.gif

⊗⠀⠀⠀13/12/2008, Instytut Xaviera, Salem, Nowy Jork.
    Zbliżające się wielkimi krokami święta Bożego Narodzenia odbijały się echem w murach szkoły Charlesa Xaviera. Pod sufitem znalazła się ręcznie klejona z bibuły oraz kolorowego papieru girlanda, którą przystrojono każdy zapomniany zakątek posiadłości. Wprawdzie nie prezentowało się to nadzwyczaj niesamowicie, ot co, zwykła wycinanka będąca wymysłem jakiegoś dziecka, ale Jean kochała wirującą w powietrzu aurę sielskości. Wszystko to sprawiało, że rudowłosa dziewczyna choć raz w roku mogła poczuć się jak zwyczajna, niczym wyróżniająca się z tłumu nastolatka. Spoglądając na starannie poklejone kawałki kolorowego materiału, mogła zapomnieć o głosach, które nieustannie znajdowały drogę kierującą bezpośrednio do jej zmęczonego umysłu. Minęło wiele lat odkąd zaczęła nauki pod okiem samego Profesora X, a jednak w chwilach słabości nadal traciła panowanie nad zdolnościami - na jej nieszczęście, te z każdym dniem rosły w siłę, a im była starsza, tym mniej posiadała w sobie cierpliwości. Stanowiło to mieszankę wybuchową, idealny przepis na katastrofę, która nie objawiła się niczym. Młoda kobieta stanęła w wyjściowych drzwiach, które ktoś zostawił otwarte, na oścież. Mróz wpełzał do wnętrza, łaskocząc ją nieprzyjemnie po gołych kostkach. Pluszowe bambosze nie pomagały ze zwalczeniem chłodu, dlatego też zdecydowała, by zatrzasnąć drzwi i odwrócić się na pięcie. Wtedy poczuła zderzenie z drugą osobą. Nie zdołała dostrzec Kitty Pride, próbującej za wszelką cenę wbiec do holu w ucieczce przed kimś, z kim grała w berka. Jean zmarszczyła ostrożnie brwi. Wybita z równowagi, zerknęła ostrożnie w oczy koleżanki i nim tamta zdążyła przeprosić, Grey zdołała usłyszeć magiczne słowo mniej więcej dziesięciokrotnie, pulsując prosto z umysłu zaprzyjaźnionej mutantki.
Nic się nie stało, Kitty. Naprawdę — wyszeptała, uśmiechnąwszy się ostrożnie. Na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz ulgi. Nie zdołały rozwinąć rozmowy, bo tamta prędko wróciła do ucieczki. W powietrzu uniósł się zapach piernika, bezalkoholowego grzańca, a także piwa korzennego. Jean zmierzyła w kierunku kuchni, lecz nim zdołała do niej dotrzeć, towarzyszące wcześniej szepty urosły w sile. Słyszała obawy swoich rówieśników. Czuła ich lęk, niepewność, ale i niesamowicie słodką euforię, która potrafiłaby omamić każdy słaby umysł. Mutantka musiała więc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy należała do tych słabych?
    Koc, pod którym skryła zmarznięte stopy, był jedynym źródłem komfortu, jaki mogła odnaleźć w obecnej chwili. Zaciskała dłonie na kubku z gorącym winem, spoglądając na szkarłatną zawartość już kolejną minutę. Nie potrafiła odmówić sobie tej przyjemności, jednak ciężko było skupić się na odpoczynku, gdy po raz kolejny usłyszała zdeformowane głosy, próbujące przejąć kontrolę na jej własnym umysłem. Zamknąwszy mocno oczy, równie silnie docisnęła palce do porcelany. Ich koniuszki stały się żółte od nacisku, nie zważała już na to, że zawartość parzyła ją w skórę.
Niech to się skończy... błagam... — wyszeptała, zupełnie jakby chciała odpowiedzieć wszystkim głosom świata naraz. Ktoś zapukał w drzwi. Stukot nie wyrwał jej z zamyśleń, i gdy pozostawała we wnętrzu pułapki własnego umysłu, pukanie stało się głośniejsze. I głośniejsze. Aż wreszcie zniecierpliwiony przybysz wszedł do środka, dostrzegając dość niecodzienny obraz sytuacji. Łóżko, na którym siedziała dziewczyna, unosiło się w powietrzu, tak samo jak reszta mebli. Farba i fototapeta zdobiące ściany, zdawały się odpryskiwać i zrywać samoistnie. Storm dostrzegła, iż piękne lustro, które podarowała Jean na jej dwudzieste urodziny, znalazło się w strzępach. Jedynie złota rama trzymała się w ryzach, stanowiąc ostatnią ostoję spokoju w niewielkim królestwie Jean Grey.
Jean...? — zapytała cicho, stawiając krok ku dziewczynie. Ta uniosła głowę, i pierwsze co dostrzegła Ororo, były jej oczy. Zamiast pięknych, emeraldowych tęczówek, które były znajome nauczycielce, w oczodołach mutantki znajdowały się smoliste białka, jak u demona z czeluści piekieł. Białowłosa wycofała się najprędzej jak tylko mogła i wybiegła z pokoju, nawołując Charlesa Xaviera. Doskonale wiedziała, że tylko on potrafił pomóc młódce.
    Usiadła na metalowym, zimnym stole, wpatrując się w przestrzeń. Podziemia Instytutu nie były przystrojone z okazji świąt, ba, były one na tyle surowe, że teraz przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Wreszcie, gdy Xavier oznajmił, iż był gotów do przeprowadzenia badania, rudowłosa ułożyła się na lodowatej posadzce. Miała z tym problem - czuła się tak, jakby lada moment miała być skrócona o głowę. Wiedziała, że zawiodła; że nie poradziła sobie z wręczonym przez dyrektora szkoły, a także mentora, zadaniem. Nie była gotowa na to, żeby żyć wśród swoich przyjaciół. I chyba właśnie przez to poczuła pewien impuls napływający do głowy. Zatruł on myśli dziewczyny na tyle mocno, że zerwała się do siedzącej pozycji i spojrzała uważnie na starszawego mężczyznę, kręcąc ostrożnie głową.
Proszę, nie... — wymamrotała wiedząc, że gdyby tylko zdał sobie sprawę z tego, iż planowała uciec, lada moment zamknąłby ją niczym słowika w klatce. Rudowłosa zeszła ze stołu i przelotnie spojrzała na Ororo Munroe, na której twarzy widniało czyste zaniepokojenie.
— Jean, cokolwiek planujesz...
— Przeczytał Pan moje myśli? — zapytała niemalże grobowym tonem, wybrzmiewającym obarczeniem poczucia winy. Nigdy przedtem nie robił tego bez jej pozwolenia - dlatego zdała sobie sprawę z faktu, iż Xavier przestawał jej ufać. Nie odpowiedział na zadane pytanie.
Czy przeczytał Pan moje myśli? — powtórzyła, tym bardziej nieco bardziej agresywnie. Postawą również zaczęła się bronić.
— Nie dałaś mi innego wyboru, Jean. Muszę dbać o dobro Twoje, ale także reszty uczniów. Dopóki nie zapanujesz w pełni nad swoimi zdolnościami...
— Będę stanowić zagrożenie dla siebie i wszystkich dookoła — dokończyła za niego, starając się utrzymać łzy w oczach. Wiedziała, że była problemem, i chyba... chyba w końcu nabrała odwagi, by zdecydować się na odejście. Dopiero teraz dostrzegła trzecią sylwetkę podpierającą ściany błękitnego pomieszczenia. James Howlett miał wyraz twarzy równie zniesmaczony co ona - czasem wydawało jej się, że tylko on potrafił zrozumieć jej problemy, ale i potrzeby związane z poczuciem wolności. Sam żył kiedyś niczym zamknięty w ciasnej klatce kanarek — zrozumiałam — dokończyła i znów pokręciła głową, pozostawiając po sobie w laboratorium tylko i wyłącznie ciężką aurę.

jeanoneshot.gif

⊗⠀⠀⠀24/12/2008, gdzieś w Nowym Jorku.
    Ulice wielkiego miasta wcale nie stanowiły ostoi spokoju dla młodej mutantki. Jean Grey przemierzała aleje ze złudnie pewnym siebie wyrazem twarzy, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi nikogo, kto nie potrafiłby zapanować nad swoimi emocjami. Uważała, że wystarczała jej obecność samej siebie, a kolejna wybuchowa osobowość tylko i wyłącznie podsyciłaby tlący się w niej ogień niewiadomego pochodzenia. Chcąc utrzymać się drugi tydzień przy życiu, wciąż blokowała próby dotarcia do jej lokacji przez Charlesa Xaviera. Tym samym wykorzystywała swoje zdolności w sposób, który mógłby wpisać jej imię na listę super-złoczyńców. Hipnoza była idealną sztuczką, by dostać cokolwiek do jedzenia, czy załatwić sobie nocleg, jednak Jean wciąż nie do końca panowała nad swoimi umiejętnościami - dlatego wędrowała od dzielnicy do dzielnicy z modlitwą na sercu, by właściciele sklepów, ale i moteli, nie kontaktowali się między sobą. Nocami istniała, rankiem znikała, zupełnie niczym księżyc na rozgwieżdżonym, czarnym niebie. Stanęła przed witryną sklepu z elektroniką, wpatrując się głęboko, z pewnym smutkiem w obraz ekranu. Był czysty, barwny i piękny, a przedstawiał obrazki z parady, która odbywała się z okazji Bożego Narodzenia. Roześmiane buzie ludzi, kolędnicy, piękne konstrukcje, ale i spadający śnieg, który również i w tamtym momencie zatrzymywał się na płomienistych włosach sprawiły, że zatęskniła za domem, którym do tej pory nazywała posiadłość Xaviera. Bez tego... nie miała nic. Nie posiadała swojego miejsca na całej tej planecie, i fakt ten rozdzierał jej serce na małe kawałki.
Nie wiem, czy te parady zawsze muszą wyglądać w ten sam sposób...? — usłyszała dobiegający zza pleców, znajomy głos. Zielone oczy prędko odszukały odbicie w szybie. Wyższy od niej, większy mężczyzna, którego imię znała zbyt dobrze, wciskał dłonie w kieszenie brązowej kurtki, jakiej wnętrze obszyte było materiałem złudnie przypominającym futro baranka. Odwróciła się w kierunku Logana momentalnie, dostrzegając w nim namiastkę tego, czego jej tak bardzo brakowało.
— Przysłał Cię tu, prawda?
— Kto?
— Xavier. Przysłał Cię po mnie.
W reakcji na jej słowa facet skrzywił się nieznacznie, po czym pokręcił mocno głową.
Szukałem Cię sam. Bez niczyjej pomocy, dlatego to tyle trwało. Xavier nie mógł do Ciebie dotrzeć, zapewne wiesz czemu — odparł, przechylając ostrożnie głowę. Wciąż spoglądał na zmarzniętą twarz Jean — dlaczego odeszłaś?
— Byłeś tam tego wieczoru. Widziałeś do czego jestem zdolna, ale... to nie koniec. Ja czuję, że to coś... to coś, co we mnie siedzi, próbuje się wydostać na zewnątrz. Czuję się jakbym była wyłącznie jakimś naczyniem na moc, której nie znam. Boję się tego. Nawet Profesor nie jest w stanie mnie uratować, James... Boję się, że was skrzywdzę — cisnące się do oczu łzy były znajomym uczuciem. Rudowłosa nie miała odwagi spojrzeć w oczy Rosomaka, gdy ten podszedł bliżej i ułożył ręce na jej ramionach, tym samym zmuszając ją do uważnego słuchania. Jean nie protestowała. Zerknęła na jego zmęczoną, zabliźnioną, a jednocześnie piękną twarz, marszcząc delikatnie brwi.
— Mówisz to wszystko do nieodpowiedniej osoby. Nie poklepię Cię po plecach i nie powiem, że tak nie jest. Ale wiem jedno, i uwierz mi, przekonałem się o tym na własnej skórze. Charles Xavier jest jedyną osobą, która może Ci pomóc... Nic Ci nie będzie. Nic nie stanie się Twoim kolegom. Masz moje słowo. Obiecuję Ci to.
Na jej twarzy pojawił się ostrożny uśmiech. Coś, czego smaku już nie pamiętała. Wtuliła się w ciało mutanta z nadzwyczajną siłą, niemalże głodem. Tęskniła za domem. A on, James Howlett, był jego namiastką.
Wracajmy do domu.