JustPaste.it

❛ UNEXPECTED MEETING

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -⠀⠀⠀☩⠀⠀⠀⠀- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Okolone gęstą mgłą podłoże rzucało ponury obraz na cały otaczający ją krajobraz. Księżyc świecił mocno, lecz nawet jego blask nie zdołał w pełni przebić się przez gęste, ponure korony drzew, gdzieniegdzie przykryte dodatkowo warstwą białego puchu, który prawdopodobnie stopi się na dniach, całkowicie zatapiając i tak już dość błotnistą, ledwo ubitą ścieżkę. Pohukiwanie sów echem niosło się po okolicy, lecz było jedynym dźwiękiem, jakie niewprawione ludzkie ucho zdolne było usłyszeć, dodając do tego chrzęst gałązek, na które następowały jej buty. Podejrzewała, że powinna była zachować większą ostrożność, lecz nie przejmowała się tym zanadto, brnąc do przodu, przed siebie, w miejsce rzeczywiście nieznane, lecz przez sny poznane całkowicie, tak dobrze, jakby bywała tutaj niezwykle często, jakby znała je już na pamięć. Przygryzła dolną wargę, ręce wsuwając do kieszeni znoszonej, pudroworóżowej kurtki - zauważyła, że chociaż po zrezygnowaniu z profesjonalnej kariery nie musiała już nosić uroczych, kiczowatych wdzianek, naprawdę je lubiła. Pomyślała o tym, jak ironiczna jest, z jak wielu przeciwieństw się składa, jak bardzo niedorzeczną posiada osobowość, przyzwyczajenia, poglądy, pragnienia. Myślała, że wariuje, przez własne sprzeczności oraz chaos myślowy, przez nadmierną ilość spraw, które kłębiły się w jej głowie, a które nie mogły znaleźć ujścia, bo zwierzanie się ludziom nie należało do jej pożądanych czynności. Zabiłam człowieka. Kto by jej uwierzył? Bacząc na filigranową posturę, rozkoszny uśmiech oraz skubane rękawy pastelowego swetra? To nie miało znaczenia.

Nie była pewna, dlaczego dziś zdecydowała się na odszukanie miejsca, co konkretnie popchnęło ją, aby nareszcie to uczynić. Początkowo bała się, początkowo nie wyobrażała sobie nawet, że to istnieje gdziekolwiek jeszcze, poza jej wariacką głową, lecz przeczucie było coraz mocniejsze, coraz silniejsze. Nie sądziła, aby była to całkowicie jej decyzja, ale jednocześnie nie mogła obwiniać TEGO, nie potrafiła, wiecznie oddana i wdzięczna za karierę, którą zdołała zrobić, jakby naprawdę sądziła, że właśnie TO pomogło jej w osiągnięciu sukcesu. Może teraz chciało czegoś w zamian? Sharon była gotowa. Niepewna, delikatnie przestraszona, ale jednocześnie zdeterminowana, brnąc przed siebie w zatapiających się w mokrym śniegu butach, ocierając łzawiące oczy, uważnie rozglądając się dookoła. Nie dostała mapy, nie było adresu do wpisania w GPS, było jedynie przeczucie, które kazało jej brnąć do przodu, a które najwidoczniej straciło cierpliwość, skoro zmusiło ją do zrobienia tego TERAZ, NATYCHMIAST, JUŻ! Wiedziała, że jedna ze ścieżek, tych bocznych i pozornie nieistniejących, prowadziła w stronę placu rytualnego, gdzie odbywało się składanie przez pastora ofiar, a chociaż podejrzewała nawet, że tam powinna się znaleźć, nogi popchnęły ją w całkowicie przeciwnym kierunku. Nie chodziła po lasach często, nie była tego miłośniczką, nie czuła potrzeby, ale w tym momencie, w tej chwili, czuła tak ogromne ukojenie oraz spokój, a choć towarzyszył temu przekornie ogrom stresu, był wrażeniem niemal przytłumionym. Bo w końcu to zobaczyła.

Nie było tutaj niczego, co mogłoby wyróżniać konkretnie ten rejon, ten jeden, szczególny punkt od pozostałej części gęszczy, ale ona to czuła. Sny przybierały różną formę, niekiedy mordowała Roberta właśnie tutaj, przy jednym z tych drzew, czasem przenosiła się dopiero po poderżnięciu mu gardła. Kojarzyła jednak każdy szczegół, każdą pojedynczą gałązkę, na której pojawiać zaczęły się pierwsze pąki, zdecydowanie zbyt wcześnie. Szerzej otworzyła oczy, chcąc ogarnąć spojrzeniem całą okolicę, jakby jedna jej część już pogodziła się z myślą, że naprawdę istnieje, a druga wciąż miała pewne wątpliwości. Nie dane było jej jednak osiągnąć pełnego skupienia, usłyszała kroki, zobaczyła jej sylwetkę.

Zmrużyła oczy, natychmiast cofając się, jakby obawiała się, że zostanie rozpoznana, że jej myśli są nagie i jawne. Pokręciła głową, wyrzucając te rozważania z głowy, były przecież niemożliwe. Wzięła głęboki oddech, podchodząc bliżej, wbrew swojemu pierwszemu instynktowi. Serafinę poznała od razu, dumną pastorową, istnego anioła tego miasta, który nie powinien włóczyć się po lesie o tej porze zupełnie sam.

— Serafino? — zagaiła, w porę zauważając, że spojrzenie kobiety było bardzo nieobecne, jakby otępiałe. Sharon zmarszczyła brwi, machając dłonią przed jej oczami, nie doświadczając jednak żadnej reakcji zwrotnej. Pociągnęła nosem, dopiero przez zapach zauważając, że ręce blondynki są pokryte krwią, podobnie jak jej sukienka, która poszarpana w kilku miejscach poruszana była przez delikatne podmuchy wiatru. Otoczenie stawało się coraz mniej przyjazne. — Serafino, hej, ocknij się.

Dziwne, trzaskające dźwięki dobiegać zaczęły z każdej strony, w którą tylko zerknęła. Sharon czuła jak dreszcze przechodzą przez jej plecy, uniemożliwiając jej pełne skupienie się oraz zachowanie spokoju. Czy ona również dostała się tutaj pod wpływem takiego otępienia? Prawdopodobnie, choć nie miała pojęcia, co zdołało ją z niego wybawić. Potrząsnęła ramionami kobiety, zauważając, że jej spojrzenie staje się przytomniejsze, co uznała za bardzo dobry znak, chociaż wciąż pozbawiony wyjaśnień.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -