𝘾𝙃𝘼𝙋𝙏𝙀𝙍 𝙄
⠀⠀⠀⠀
⠀
⠀⠀⠀⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
⠀⠀⠀⠀
⠀
⠀⠀⠀⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
Piękny, słoneczny dzień aż zachęcał do szybkiej rozgrywki Quidditcha. Miałem ją co prawda już zaplanowaną od tygodnia, ale przez moje chwilowe roztargnienie, poinformowałem drużynę zaledwie dwa dni przed. Na szczęście nie mieli mi tego za złe, obiecałem, że po intensywnym treningu zabiorę wszystkich do Hogsmeade, oczywiście na mój koszt. Zgoda, jak i decyzja były wyjątkowo błyskawiczne. Dobry kapitan to taki, który potrafi zjednoczyć drużynę, jak i szybko załagodzić konflikty. Nie spodziewałem się, że nim zostanę, dość dobrze czułem się jako szukający, ale obecnie moja rola była o wiele poważniejsza, dlatego też miło byłoby przy okazji świecić też przykładem dla młodszych Puchonów.
Zebrałem się ze swojego dormitorium, wziąłem szybki prysznic i nie omieszkałem wstąpić po drodze do Wielkiej Sali, aby zjeść lekkie śniadanie. Ubrany już od stóp do głów w strój kapitana, gdzieniegdzie dało się słyszeć, że wywołałem niemałe wrażenie. Myślałem, że po pewnym czasie do tego przywyknę, jednak chyba za każdym razem będzie to wywoływało nieskromny uśmiech na mojej twarzy. Była to jedna z tych rzeczy, z których byłem naprawdę dumny. Mogłem też z ręką na sercu uznać, że sam na to zapracowałem i naprawdę nie było łatwo. Pożegnałem się grzecznie z grupką Puchonów, po czym żwawym krokiem udałem się na dziedziniec, aby zebrać myśli i spokojnie poczekać na resztę drużyny. Chciałem, abyśmy w tym roku wygrali, od dawna Puchar Quidditcha nie znajdował się w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu, a zdecydowanie na to zasługiwaliśmy. Widziałem po wszystkich, jak ciężko pracowali. Przygryzłem z zamyślenia dolną wargę, przechodząc na boisko, gdzie znajdowało się już paru Puchonów.
- Cześć, jak Wasze dzisiejsze nastroje? Wybaczcie, że zrywam was w sobotę z łóżek, ale rozgrywki zbliżają się już wielkimi krokami, nie możemy pozwolić sobie teraz na niezobowiązujące lenistwo. Czuję, że jesteśmy bliżej wygranej niż kiedykolwiek. - klasnąłem w dłonie, osłaniając następnie swoje powieki od promieni słonecznych.
Błoga sielanka nie trwała jednak wiecznie, bowiem po kilku minutach moim oczom ukazała się drużyna Ślizgonów, dumnie krocząca po drugiej stronie boiska. Nie miałem w planach żadnego sparingu, czy wspólnego miejsca na kawałku zieleni, dlatego zmarszczyłem brwi, zostawiłem swoją miotłę przy jednym z szukających i udałem się w kierunku sprawców całego zamieszania.
- Zabini! Hej! - warknąłem, nieco bardziej agresywniej niż zamierzałem, widząc loczka na horyzoncie. Jedyny osobnik z tego domu, którego znałem i w miarę się z nim dogadywałem, gdy właśnie nie skakaliśmy sobie do gardeł. Miałem nadzieję, że mi to wytłumaczy, lecz gdy znalazłem się już dostatecznie blisko młodszego kolegi, zauważyłem, że nie należał on do najtrzeźwiejszych umysłów, przynajmniej obecnie. Czyżby znowu organizował zawody w piciu Ognistej na czas?
- Zabini! Hej! - warknąłem, nieco bardziej agresywniej niż zamierzałem, widząc loczka na horyzoncie. Jedyny osobnik z tego domu, którego znałem i w miarę się z nim dogadywałem, gdy właśnie nie skakaliśmy sobie do gardeł. Miałem nadzieję, że mi to wytłumaczy, lecz gdy znalazłem się już dostatecznie blisko młodszego kolegi, zauważyłem, że nie należał on do najtrzeźwiejszych umysłów, przynajmniej obecnie. Czyżby znowu organizował zawody w piciu Ognistej na czas?
- Chcesz mi powiedzieć, że w tym stanie zamierzasz wejść na miotłę? Na pewnie nie ze mną obok. - rzuciłem ostro, łapiąc go dość sugestywnie za ramię, spowite zieloną szatą szukającego.