Przeciągająca się cisza niemal siłą wciskała się do uszu, zdawało się, że wręcz rozciągnęła się na całe pomieszczenie, które w myślach zacząłem nazywać salonem, chyba nie bez przyczyny, bo wszystkie korytarze prowadziły ostatecznie do tego miejsca, a przynajmniej tak mi się wydawało; w końcu nie miałem jeszcze okazji w pełni rozejrzeć się po tym miejscu. Podejrzewałem jednak, że była to właściwie kwestia czasu i moja ciekawość weźmie górę, a w tym przypadku obudzi się na nowo, bo od kilku dobrych tygodni zdawała się być stępiona, uśpiona gdzieś we wnętrzu, jakby tylko czekała na odpowiedni moment, doskonale, o wiele lepiej ode mnie, wiedząc, że owy moment wreszcie nastąpi. Wolałem jednak najpierw dowiedzieć się wszystkiego, aby później, z dala od czujnego oka Mary Ann, krążyć po nieznanych mi pokojach, poznając ich rozkład, porządkując go sobie w głowie, a jednocześnie porządkując również wszelkie myśli, wszystkie informacje, które kobieta mi przekaże, jakby każda myśl miała swoje odpowiednie pomieszczenie, do którego fizycznie musiałem zajrzeć i upchnąć w kąt wszystko to, co być może wyda mi się zbyt absurdalne, zbyt dziwne, bądź może i nawet zbyt przerażające, by przyjąć to od tak.
Wbijałem w nią spojrzenie, czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, która w końcu, po dość długim – choć może jedynie zdawało mi się, że minuty przeciągały się w nieskończoność – czasie, nastąpiła. Jednak kompletnie nie tego się spodziewałem i miałem wrażenie, że rozczarowanie aż nazbyt wyraźnie wymalowało się na mojej twarzy. Przez chwilę pomyślałem, że to wymówki, wszystko to jedynie wymówki, mające kupić jej czas, przygotować się na tę rozmowę, choć może na podobne myślenie skłaniało mnie to, że wciąż jej nie ufałem i trudno było uwierzyć mi w jej dobre zamiary, niekierowane żadnymi osobistymi korzyściami. Bo mimo wszystko jej argument był dość trafny, a na samo wspomnienie o jedzeniu mój żołądek postanowił przypomnieć o sobie i o tym, że należałoby go czymś napełnić. W końcu ostatni posiłek w szpitalu zwróciłem przy okazji pierwszej teleportacji, a niewielka kolacja, którą wczoraj wieczorem w siebie wmusiłem, zdawała się być jedynie mglistym wspomnieniem, majakiem, który jedynie wyobraziłem sobie w stresie, w wyczerpaniu i być może rzeczywiście w jakiegoś rodzaju szaleństwie.
Mimo tego chwilę zajęło mi, nim w końcu podniosłem się z fotela i ruszyłem za kobietą w stronę kuchni. W myślach uparcie powtarzałem sobie, że po śniadaniu, gdy tylko zjem, to tym razem nie dam się jej wymigać od odpowiedzi, choćbym musiał przyprzeć ją do muru. Zająłem jedno z krzeseł przy stole i pełen wątpliwości wbiłem wzrok w Mary Ann, patrząc, jak krzątała się po pomieszczeniu. Właściwie zastanawiałem się, czy skoro jest anielicą, to wie w ogóle cokolwiek na temat tego, co jedzą ludzie, a raczej, czy to, co zrobi będzie się nadawało do jedzenia. Nie wiedziałem, czy anioły odczuwały głód w takiej formie, jak ludzie, czy w ogóle go odczuwały i czy potrzebowały pożywienia. Być może niektóre jadły dla samego jedzenia, dla samej przyjemności płynącej z tej czynności, jak i smaku, a może nie jadły w ogóle. Były to w końcu boskie istoty, ale jeśli wierzyć religii, to ludzie również byli dziełem Boga, więc ile tak naprawdę nas różniło? Nie mogłem się wyprzeć swoich umiejętności, które nagle odkryłem, niezależnie od tego, jak bardzo tego chciałem, ale to wcale nie sprawiało, że czułem się mniej ludzki, niż dotychczas. Czułem, że powoli gubię się w tym wszystkim, zawsze trudno było przyjąć mi cokolwiek na wiarę i być może dlatego wszystko starłem się wytłumaczyć sobie w rozsądny, logiczny sposób, kiedy tak naprawdę nie było w tym wszystkim ani trochę logiczności. Przecież coś takiego nie powinno mieć miejsca, przecież to wręcz niemożliwe. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że nagle trafiłem na kartki jednej z książek w klimatach fantastyki, które jako nastolatek pochłaniałem jedna za drugą i dopiero teraz zdołałem zrozumieć niektórych występujących w nich bohaterów, którzy nie mogli uwierzyć w to wszystko, co ich spotkało, nie chcąc uczestniczyć w nadchodzących wydarzeniach, nie uznając się za kogoś specjalnego, ani tym bardziej kogoś odpowiedniego, nawet jeśli oznaczało to niezapomnianą przygodę życia. Ja też nie chciałem brać udziału w swojej przygodzie życia i z chęcią bym się z niej wypisał, przyjmując na swoje miejsce kogoś, kto zawsze marzył o czymś podobny. Niestety, niezależnie od tego, to boleśnie wiedziałem, że zwyczajnie nie mogłem tak po prostu sobie wyjść i udawać, że moje życie wcale nie zostało przewrócone do góry nogami. Jeśli wierzyć w słowa Mary Ann, a akurat co do tej kwestii nie miałem praktycznie żadnych wątpliwości, to ktoś prędzej czy później w końcu by do mnie dotarł i mogłem być pewny, że nie skończy się to niczym dla mnie przyjemnym.
Czasami jedyna dobra rzecz, którą można zrobić, to po prostu wybrać mniejsze zło i mieć nadzieję, że nie przyniesie to jeszcze więcej szkód. Bo zło było wszędzie, gdziekolwiek by się nie odwrócić, wyrastało na żyznej ziemi, nie mogąc istnieć samo z siebie. Zło niosło się ze sobą, ono wchłaniało się w duszę i rosło, rozpychając tak długo, aż nie będzie miejsca na nic innego, a my możemy jedynie starać się je uciszyć. Zło było wszędzie. No, prawie wszędzie. Ale tam, gdzie go nie było, nie było też warunków do jakiegokolwiek życia.
Drgnąłem, nagle oderwany od swoich myśli, gdy kobieta postawiła przede mną talerz. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak przyjemny zapach roznosił się po całej kuchni i na samo to mój żołądek ponownie postanowił o sobie przypomnieć, tym razem zdecydowanie głośniej. Dlatego też, kiedy tylko jedzenie pojawiło się na stojącym przede mną talerzu, to zabrałem się za pochłanianie go, kompletnie nie zwracając uwagi na to, jak jest gorące. Nie przejmowałem się nawet tym, że wyglądam w tej chwili, jak wygłodniałe zwierzę, które ktoś długo trzymał w klatce i zapomniał o jego karmieniu, nie zawracałem sobie głowy myślami o tym, co pomyśli na ten temat Mary. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to najsmaczniejsze danie, jakie jadłem od dłuższego czasu. W szpitalu niemal wszystko smakowało tak samo, nawet jeśli wyglądało zupełnie inaczej. Jakby kucharz postanowił zrobić sobie żart, bądź sprawdzić swoje umiejętności, gotując różne potrawy, które miały ten sam, często nijaki, pozbawiony przypraw, smak. Nic więc dziwnego, że konsumowałem przyrządzenie przez kobietę śniadanie z takim apetytem i dopiero wtedy, gdy wszystko zniknęło z mojego talerza, uniosłem wzrok na Galadrielę, zdając sobie sprawę, że chwilę temu zadała mi pytanie. Nim odpowiedziałem, sięgnąłem po sok i napiłem się, a po kolejnej chwili wahania, wyciągnąłem rękę po leżącą na stole paczkę papierosów. Co prawda rzuciłem kilka lat temu i przez ten cały czas potrafiłem wytrzymać w chwilach, gdy ciągnęło mnie, by sięgnąć po papierosa, ale wtedy nie byłem w tak kuriozalnej sytuacji, jak teraz.
Wsunąłem papierosa między wargi i odpaliłem, momentalnie się zaciągając. Ten pierwszy raz po tylu latach smakował zupełnie tak, jakbym wciągnął do płuc spaliny z rury wydechowej i o mało co nie zaniosłem się kaszlem, jednak już następne zaciągnięcie się, jak i kolejne przypomniały mi, dlaczego wcześniej kiedykolwiek paliłem. Dopiero wtedy raz jeszcze spojrzałem na kobietę.
— Chcę wiedzieć jaki mamy plan — odpowiedziałem w końcu, ponownie się zaciągając, niemal tym jednym zaciągnięciem wypalając połowę papierosa, jakby miało mi to pomóc oddychać. — Oraz to, jak mogę zapanować nad własną mocą. Jak mam się nauczyć ją kontrolować?