JustPaste.it
User avatar
Lost Soul @Lost_Sovl · Sep 11, 2019 · edited: Sep 9, 2020

D - gra.jpg

                           Patrzyłem na kobietę z kompletną dezorientacją. Próbowałem przyswoić to, co właśnie mi powiedziała o Stwórcy. Już pomijając nawet kwestię tego, czy w Niego wierzyłem, czy nie – choć patrząc na fakt istnienia aniołów, to trudno było mi podważyć istnienie i Jego – tak nie do końca potrafiłem pojąć, co oznaczało, że jest teraz nieosiągalny dla nikogo. Czy to znaczyło, że zniknął? Że całe jego dzieło, które stworzył, w tym ludzie, wszyscy, niezależnie od wiary, w końcu niejednokrotnie słyszałem, że jesteśmy Jego dziećmi, zostało bez Jego opieki, porzucone na pastwę losu? Co dokładnie znaczyły słowa Mary? Chciałem dowiedzieć się więcej, ale wyglądało na to, że kobieta postanowiła porzucić ten temat, przynajmniej na razie. Zresztą, sam doskonale czułem, jak od nadmiaru tych wszystkich informacji, którymi nagle zostałem zalany, uginam się coraz bardziej. Nagle jednego dnia moja wiara, a raczej moja nie-wiara została wystawiona na ogromną próbę i musiałem przyswoić bardzo wiele istotnych rzeczy w naprawdę krótkim czasie i najwyraźniej nawet nie było miejsca na jakiekolwiek zwątpienie.
                           Zastanawiałem się, czemu musiało paść akurat na mnie. W końcu na pewno znalazłby się ktoś bardziej pasujący na moje miejsce, a podejrzewałem, że takich osób znalazłoby się dużo więcej. Czy to głęboko wierzących, czy tych, którzy miotali się pomiędzy chęcią wiary, a zwątpieniem. Na pewno był ktoś, żyjący według tych wszystkich przykazań, o których słyszałem ostatnim razem, gdy chodziłem jeszcze do szkoły, a których nawet w połowie, czy w jednej czwartej nie potrafiłbym wymienić. Pomyślałem o Johnnym, koledze z pracy, który był niezwykle wierzący, a przy tym niesamowicie pomocny i zabawny. Wiedziałem, że miał równie wierzącą żonę, dwójkę uroczych dzieciaków, urodzonych jakiś czas po ślubie, których wychowywali zgodnie ze swoją wiarą. Johnny był jednym z najmilszych facetów, jakiego przyszło mi poznać, a który jednocześnie – pomimo swojej głębokiej wiary – nigdy nie próbował mnie „nawrócić”, nie prawił kazań i nie groził wiecznym potępieniem mojej duszy, która będzie smażyć się w piekle. Byłem przekonany, że on sprawdziłby się o wiele lepiej na moim miejscu, jednocześnie będąc wdzięcznym za takie – w jego mniemaniu zapewne – wyróżnienie ze strony Pana i wiedziałby, co z tym wszystkim zrobić, korzystając ze swojej wrodzonej dobroci do każdego stworzenia. Podczas gdy ja… ja czułem się kompletnie zagubiony, nie mając pojęcia, która z przymusowych dróg, jakie pojawiły się przede mną, jest najwłaściwszą i którą wybrać, by wyrządzić jak najmniej szkód.
                           Uniosłem wzrok na Mary i zaraz ściągnąłem brwi, bo kobieta jawnie przyznała się do buszowania w moich myślach. Wolałem nie mieć nikogo więcej w swojej głowie, już nie mówiąc o dzieleniu się moimi własnymi myślami z kimkolwiek.
                           — Wyłaź z mojej głowy. Słyszałaś kiedykolwiek o przestrzeni osobistej? W moją ingerujesz już aż nadto — powiedziałem, choć nie wyszło mi to tak ostro, jak chciałem, jednocześnie robiąc przy tym dziwne gesty rękami, jakbym próbował zerwać jakąś niewidzialną nić między Mary, a mną, która prowadziła do mojego umysłu, co w tej sytuacji musiało wyglądać dość niedorzecznie. Jednak zainteresowały mnie jej kolejne słowa o tarczy. Jeśli było to tym, o czym pomyślałem, to podobna umiejętność naprawdę mogła mi się przydać, chociażby przed wścibskimi aniołami.
                           Miałem nadzieję, że poza czytaniem w myślach, Mary nie potrafiła ich zmieniać, że nie miała wpływu na to, co miałem myśleć i niczego nie była w stanie mi zasugerować w podobny sposób. Szczególnie, miałem nadzieję do tego, że moja decyzja, którą podjąłem, była rzeczywiście moja, a nie pojawiła się pod wpływem jej umiejętności. Co prawda, jeśli by się nad tym zastanowić, to naprawdę niewiele więcej mogłem zrobić, a ta decyzja wydawała się jedyną w miarę sensowną, a przynajmniej pozwoli mi opuścić więżące mnie mury szpitala, w których nie czułem się ani trochę bezpiecznie. Co prawda, nie wiedziałem na razie, gdzie indziej mógłbym się schować, ale może moje nagłe zniknięcie zdezorientuje wszystkie byty, które na mnie polowały i opóźni ich pojawienie się, a ja dzięki temu zyskam choć trochę czasu. Może z pomocą anielicy jakoś uda mi się go wykorzystać w mądry sposób. Oczywiście, to wciąż nie oznaczało tego, że zamierzałem jej bezmyślnie zaufać, ale wychodziłem z założenia, że zdecydowanie lepiej jest mieć choć jednego sprzymierzeńca w tym całym chaosie, a szczególnie zważając na to, że Mary na razie nie zrobiła nic, co mogłoby mi zaszkodzić, a zdawała się chcieć mi pomóc. Podzieliła się ze mną informacjami, których raczej nie doczekałbym się od kogokolwiek innego. Dlatego chyba nie miałem większego wyboru, jak zaufać jej, przynajmniej na tyle, na ile mogłem w obecnej sytuacji. Podejrzewałem, że późniejsze wydarzenia zweryfikują całą sprawę i liczyłem, że odnajdę się w nich na tyle, by wiedzieć, kto rzeczywiście stoi po mojej stronie, a kto chce mi zaszkodzić.
                           Teleportacja okazała się być jedną z najgorszych rzeczy, jaką przyszło mi doświadczyć. Sam fakt uwolnienia się ze szpitala pozostał na razie gdzieś na drugim planie, tak samo, jak i miejsce, w którym nagle się znaleźliśmy, a ja momentalnie zgiąłem się, czując torsje żołądka. Niewielka ilość jedzenia, którą wmusiłem w siebie w szpitalu od razu podeszła mi do gardła, a po sowach Mary już rzeczywiście nie kłopotałem się, by jakkolwiek to ukryć, a po prostu zwymiotowałem. Jeszcze chwilę stałem w zgiętej pozycji, starając się łapać coraz to większe i spokojniejsze oddechy, próbując uspokoić i siebie, i buntujący się żołądek, ale po kilku chwilach wreszcie poczułem się na tyle pewnie, by się wyprostować i rozejrzeć po okolicy, wierzchem dłoni ocierając usta.
                           Szybko zdałem sobie sprawę, że absolutnie nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy, ale zaczęło docierać do mnie, że gdziekolwiek się znajdujemy, to i tak jestem już w dużo lepszej pozycji, nie uwięziony na wyspie, w szpitalu psychiatrycznym, a wreszcie wolny. Nie zastanawiałem się, jak personel wyjaśni sobie moje zniknięcie, na dobrą sprawę w ogóle mnie to nie obchodziło. Zdążyłem znienawidzić tego miejsca, choć myśl o tym, że zostawiłem tam matkę, którą zapewne już nigdy więcej nie zobaczę, w jakimś stopniu bolała, a z drugiej, z czego wręcz ze wstydem zdałem sobie sprawę, wypełniła mnie dziwną ulgą.
                           Założyłem włosy za ucho, choć wiatr i tak zaraz zniwelował moje nikłe starania okiełznania długich kosmyków. Nie wiedziałem nawet, która jest godzina, ale sądząc po tym, że nikogo nie było w pobliżu, jak i na szarawe niebo, które w najbliższym czasie zwiastowało deszcz, musiało być dość wcześnie.
                           Spojrzałem na Mary, zastanawiając się, co dalej. Na pewno potrzebowałem nowych ubrań, bo uniform, który dostałem w szpitalu zdecydowanie wyróżniał się i mógł przyciągnąć uwagę, a to mogło nieść ze sobą kłopoty. Szczególnie, jeśli wypłynie informacja, że jeden z pacjentów zbiegł ze szpitala. Pomyślałem o tym, że dla lepszego efektu mogą dodać, że pacjent jest niebezpieczny i – na dobrą sprawę – nie wiedziałem, czy nie było w tym więcej prawdy, niż na początku sądziłem.
                           — Co teraz? — zapytałem wreszcie. — Podejrzewam, że potrzebujemy się gdzieś ukryć? Podejrzewam też, że raczej nie ma opcji, bym wrócił do swojego mieszkania? Pewnie nie jest tam zbyt bezpiecznie.

D - d.jpg