
Zdarzało się, że Sally nie zawsze rozumiał, co należy powiedzieć, a co najlepiej zachować dla siebie, bądź chociaż ubrać to w nieco inne słowa, a nie tak bezpośrednie, jak to często robił. Być może trauma, być może izolowanie się – po części z przymusu, po części z wyboru – od innych, brak dostatecznego kontaktu z rówieśnikami, jak i sięganie po typowo dziecięce zachowania, miało – któreś z tych, bądź nawet wszystkie aspekty – wpływ na to, że nigdy nie wyrobił w sobie czegoś, co pomogłoby mu określić odpowiednie zachowanie w konkretnym temacie. Często zwyczajnie mówił wprost to, co myślał, nie z jakichś daleko idących w altruizm powodów, ale dlatego, że nigdy nie miał aż takiej styczności z kłamstwem, by się go nauczyć. A nawet jeśli, to na tyle dobrym, że nastolatek nigdy nie odkrył prawdy, ewentualnie był gotowy przypisać całemu zdarzeniu łatkę pomyłki i zapomnieć. Sal nie umiał kłamać, nie umiał też omijać tematu w jakiś bardziej rozsądny sposób, a zwyczajnie przedstawiał wszystko dokładnie tak, jak sam to widział, bądź jak sam o tym pomyślał. Być może właśnie dlatego nie do końca potrafił zrozumieć nagle ponury nastrój Larry’ego tuż po jego pytaniu o powtarzanie klasy. Widział co prawda, że chłopak wyraźnie stara się nie pokazywać po sobie tego aż tak i robi wszystko, by wcześniejszy dobry humor wrócił na swoje miejsce, ale piętnastolatek wyraźnie nie potrafił dostrzec dość oczywistych procesów, jakie tutaj zaszły, dlatego przez dłuższy czas wolał milczeć, nie do końca też wiedząc, jak powinien się zachować. Dopiero pytanie Larry’ego sprawiło, że podjął kolejną próbę wędrówki po najwyraźniej niezbyt stabilnym dla starszego chłopaka gruncie.
— Tak, też tak mam. Nie lubię zmian. Choć nie wiem, czy się ich boję. To w końcu coś, na co raczej nie mamy większego wpływu, więc chyba najlepiej jak najszybciej się z tym pogodzić. W dodatku to niesprawiedliwa walka, w końcu nie widzisz przeciwnika tak materialnie, jak innych rzeczy, których można się bać. Mają przewagę, a jeśli się ich boisz, to mają ją jeszcze większą. Jeśli boisz się pająków, to zazwyczaj możesz go zabić klapkiem i strach mija, ale zmiany? Chodzi w końcu o całą sytuację, więc gdzie i co tak naprawdę jest epicentrum tego? Nawet nie wiedząc, nie możesz przywalić mu klapkiem, więc strach jest bezcelowy. Kiedyś to i tak nadejdzie, niezależnie od tego, co zrobisz. I nie przestraszy się ciebie, będzie kompletnie obojętne na twoje działania, nawet jeśli jakimś sposobem udałoby ci się zamienić w najstraszniejszego potwora, to to i tak się nie przerazi i przyjdzie, nie odgonisz tego w żaden sposób, więc chyba lepiej skoncentrować energię, którą dotąd pochłaniał twój strach, na czymś innym, z czym realnie masz jakieś szanse i możesz się zmierzyć.
Wzruszył ramionami, nawet nie zdając sobie sprawy, że podobne myślenie raczej nie jest typowe dla chłopaka w jego wieku. Być może jeszcze chwilę temu, nim wyraźnie spoważniał, a dziecięce zachowanie minęło, byłby skłonny powiedzieć coś zupełnie innego, przyznać Larry’emu rację, uznać, że on również się boi i wymienić wszystkie inne rzeczy, które mogą przyprawiać o nieprzyjemne dreszcze na plecach i napawać przerażeniem. Teraz jednak niezachwiana niczym powaga wiodła prym w zachowaniu Sala, wyraźnie odznaczając się na tle wcześniejszych gestów, na które pozwolił sobie w stosunku do starszego chłopaka. Sally zdawał się absolutnie nie dostrzegać tej zmiany, zupełnie tak, jakby żadne skrajności nie miały miejsca.
Uniósł delikatnie głowę, wbijając wzrok w Larry’ego. Czuł wyraźnie jego zaciśnięte na swoich ramionach dłonie, zdając sobie sprawę z tego, jak niewiele dzieli je od protezy. Jak mało brakuje od przytrzymujących maskę w miejscu zapięć pasków i jak niewiele trzeba, by je odpiąć. Oczywiście zapięcia były całkiem solidne, co zapewniało Sally’emu komfort niemartwienia się o nie, a przynajmniej przez naprawdę długi czas, bo zdążył już jakieś kilka tygodni temu, jeszcze przed przeprowadzką, zauważyć, że dolne zapięcie nieco się już wyrobiło i chodziło znacznie lżej, niż powinno. Właściwie nie było się czemu dziwić, to właśnie dolną część odpinał znacznie częściej, chociażby wtedy, gdy chciał się napić, bądź zjeść, a górny pasek w tym czasie przytrzymywał całą protezę na miejscu i odpinał go zazwyczaj tylko wtedy, gdy szedł spać, zdejmując na ten czas protezę. Wiedział, że wymiana zapięć będzie niedługo niezbędna i prawdopodobnie będzie musiał powiedzieć o tym ojcu, szczególnie zważając na fakt nowej szkoły; wolał nie ryzykować niepewnością zapięć w nowym miejscu, a już w szczególnie w takim wypełnionym po brzegi osobami, których nawet nie kojarzył z widzenia. Co prawda, nie liczył na wiele, nie sądził, że w nowej szkole nagle będzie bardziej lubiany i nikt nie będzie wytykał go palcami, ani mu dokuczał, ale zdecydowanie wolał to, niż spektakularnie i kompletnie niezamierzenie pokazać wszystkim, jakie obrażenia skrywa maska. Chociaż kiedyś psycholog wspomniał o tym, że może gdyby Sal odważył się na podobny krok, to ciekawość otaczających go na co dzień osób byłaby zaspokojona na tyle, by dali mu spokój, ale Sal nie chciał o tym nawet słuchać. Kategorycznie wzbraniał się przed podobnym pomysłem, zbyt dobrze wiedząc, jakich reakcji mógł oczekiwać. A drwiny z maski, którą w końcu mógł wymienić na inną, zdecydowanie łatwiej było znieść, niż z tego, z czym musiał żyć i czego w żadnym stopniu nie zmieni. Mógł jedynie chować się za protezą, która jednocześnie przyciągała spojrzenia i była powodem do wytykania go palcami, a która służyła również jako tarcza i ochrona przed czymś o wiele gorszym. Zresztą, teraz, kiedy znał już Larry’ego, to nie potrzebował poznawać innych, potencjalnych przyjaciół, piętnastolatek nie był w tej kwestii wymagający. Poza tym jeden przyjaciel to i tak już o wiele więcej, niż w ogóle prosił, nawet jeśli nie trafią do tej samej klasy, to jednak jedna osoba, którą znał i lubił, i która lubiła jego, na całą szkołę, to zdecydowanie więcej, niż kiedykolwiek posiadał.
Zauważył, że humor Larry’ego najwyraźniej ponownie się poprawił i zdał sobie sprawę z tego, że on sam poczuł się z tym lepiej. Było mu poniekąd źle, że w jakiś sposób, wciąż przez niego nieodkryty, zasmucił chłopaka, więc teraz, widząc jego uśmiech, sam nie mógł powstrzymać się przed podobnym gestem, nawet jeśli był on niewidoczny i nawet jeśli nie do końca przemawiało do niego to, co Larry mówił. Jednocześnie, jeśli chwilę temu był spięty z powodu nagłej bliskości dłoni chłopaka do jego zapięć przy masce, tak teraz wydawał się całkowicie spokojny.
— To całkiem ciekawa opcja na Halloween — zaczął dość ostrożnie, delikatnie przechylając głowę w bok i wyraźnie się nad tym zastanawiając. — Chociaż to nie takie proste, jak mówisz. Chociaż mi może utrudniać to proteza, właściwie nigdy nie próbowałem czegoś podobnego. No i o sztuczne oko trzeba dbać, nie powinno upaść na podłogę i się pobrudzić, a w takim wypadku trzeba byłoby je wyczyścić i odkazić. Jednak reakcja znienawidzonego gnoja, znaczy się sąsiada, rzeczywiście mogłaby być bardzo zabawna! Ale chyba zadziałałoby to tylko raz. To musiałoby być naprawdę dobre Halloween, żeby taka sztuczka się nie zmarnowała. W sumie jeszcze nie mam żadnego znienawidzonego sąsiada, poza tym przeszkadzałaby mi maska. Ale może kiedyś!
Na dobrą sprawę, to nigdy nie zastanawiał się nad czymś podobnym. Sztuczne oko traktował jako mus, trochę podobnie, jak protezę. Na pewno dotąd nie było to coś, czym w jakikolwiek sposób by się chwalił i co uważałby za plus. Wiązało się w końcu z nieprzyjemnym incydentem, a Sal niechętnie wracał wspomnieniami do tamtego okresu. W dodatku, początkowe próby włożenia oka, jak i przyzwyczajenia się do niego nie wspominał najlepiej. Szło mu dość opornie, przeszkadzał sam fakt tego, że prawe oko nie widzi, że najpierw musi je założyć, a później przyszedł jeszcze etap oswajania się z noszeniem go, ale w końcu doszedł z tym wszystkim do jakiejś wprawy i teraz traktował to bardziej, jako codzienny obowiązek, zdecydowanie woląc gdziekolwiek wychodzić, mając sztuczne oko, niż straszyć pustym oczodołem, co nawet przez maskę zawsze było wyraźnie widoczne. Nie spodziewał się, że komukolwiek może się ono podobać, a nawet, że ktokolwiek marzył, żeby takie sztuczne oko posiadać. Sally musiał przyznać, że Larry niezwykle go zaskakiwał, ale w bardzo pozytywny sposób, sprawiając tym samym, że jego sympatia do starszego chłopaka wzrastała na niemal każdym kroku. Nie mógł nie zauważyć, że było to niezwykle przyjemne uczucie i dotąd kompletnie mu nieznane.
— Cieszę się, że teraz już nie będziesz samotny, postaram się być najlepszym przyjacielem, jakim tylko mogę! — obiecał z entuzjazmem, choć nie tak ogromnym, jak zrobiłby to w innym przypadku, gdy niemal wieczna powaga nie przejmowała nad nim kontroli. Również wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Larry’ego, jakby dopiero teraz się poznawali. — Cześć, Larry! Ja jestem Sal i również będę wspaniałym przyjacielem, mam nadzieję. I tak, bardzo lubię zwierzęta. Uwielbiam je od dziecka i zawsze chciałem mieć… — Zawahał się, a uśmiech, który pojawił się chwilę temu, nagle zniknął, co właściwie można było wyczuć w jego głosie. W końcu, gdy był dzieckiem, to zawsze chciał mieć psa. Teraz nie odważyłby się, żeby chociaż podejść do jakiegoś, nie mówiąc już o pogłaskaniu go. Przeogromnie się ich bał i gdy zwierzę znajdowało się zbyt blisko, to zazwyczaj panikował. — …chciałem mieć jakieś — dokończył wreszcie, co w końcu nie było kłamstwem, do czego Sal nie potrafił się posunąć, ale wyraźnie dało się dostrzec, że nie było to to, co chciał powiedzieć z samego początku. — Więc dostałem kota, razem dorastaliśmy. Właściwie był moim jedynym przyjacielem, więc pewnie dlatego tak bardzo go lubię. I nazywa się Gizmo. Nie Gimbo — poprawił delikatnie, ponownie lekko się uśmiechając, nieco rozbawiony tym, jak Larry przekręcił imię jego sierściucha. — Ja też bardzo, bardzo się cieszę, że mam przyjaciela! I to takiego, no wiesz, nie takiego, który nie może mi odpowiedzieć, bo jest kotem. Naprawdę cudownie jest mieć przyjaciela!
Uśmiech na jego twarzy poszerzył się i Sal delikatnie przymknął przy tym oczy, zaraz stając za Larrym i zaglądając mu przez ramię, by spojrzeć na odsłaniane przez niego obrazy. Kiwnął głową na jego pytanie, jednak tak samo, jak cała radość wyparowała z Larry’ego w jednej chwili, tak samo było w przypadku Sally’ego. Jednak to nie strach, który był widoczny na twarzy starszego chłopaka, pojawił się w zamian, a wyraźne zainteresowanie. Stanął nawet na palcach, by lepiej widzieć ponad ręką chłopaka, którą ten odgrodził go od płonącego obrazu. Przyglądał się temu zajściu ze szczególną uwagą, wyraźnie czując, że wokół zrobiło się cieplej i przez chwilę przestraszył się, że – w końcu – drewniany domek na drzewie również zajmie się ogniem, ale nic takiego się nie stało. Widocznie tak samo, jak sztaluga, o której wspomniał Larry, nie płonęła, tak wszystko inne również, jedynie obraz, jakby płomienie z jakiegoś powodu nie mogły wyjść poza ten jeden obszar, jakby nie mogły dotknąć niczego innego. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy gdyby przysunął rękę, to by się poparzył, ale zrezygnował, zważając na to, że czuł bijące od ognia ciepło, co wyraźnie wskazywało, że jak najbardziej był prawdziwy. Zresztą, to nie było jedyne, co go przed tym powstrzymało.
— Sal! Sal, musisz pomóc Larry’emu! Musisz mu pomóc! — Rudowłosy mężczyzna pojawił się jakby znikąd w dziwnej pustce, w której Sally nagle się znalazł. Choć „pojawił się” nie było właściwie najlepszym określeniem, bo wydawało się, jakby mężczyzna cały czas tam był, a piętnastolatek jakimś sposobem przeniknął do tego miejsca. — Pomóż mu, Sal, proszę, musisz…
Reszta słów zniknęła niespodziewanie w jeszcze większym mroku, który ich ogarnął. Sylwetka mężczyzny zresztą zaraz została przysłonięta przez… przez dziwny cień, a ostatnim, co Sal zdążył zobaczyć, niezdolny nawet do powiedzenia czegokolwiek, były jarzące się na czerwono oczy.
Wizja, czy cokolwiek to było, zniknęła tak samo nagle, jak się pojawiła i młody Fisher zdał sobie sprawę, że wciąż znajduje się wraz z Larrym w jego domku na drzewie. Z obrazu, który jeszcze chwilę temu płonął, pozostała jedynie kupka popiołów na podłodze i Sally nie miał pojęcia, kiedy ten proces nagle dobiegł końca. Zdał sobie sprawę, że pomimo tego, że cały czas wpatrywał się w dziwne zjawisko, kompletnie je przegapił. Cokolwiek właśnie mu się przydarzyło, zdawało mu się jeszcze dziwniejsze, niż jeszcze chwilę temu.
Cofnął się o krok.
— Wow, to było przerażające — powiedział nad wyraz spokojnie, właściwie nie wkładając w te słowa absolutnie żadnych emocji. Sam do końca nie wiedział, czy mówił o płonącym obrazie, czy o dziwnej wizji, której był świadkiem. Nie wiedział skąd, ale miał pewność, że Larry jej nie doświadczył, a cały czas, i fizycznie, i mentalnie znajdował się w tym miejscu. Z jakiegoś dziwnego powodu, nie wiedział również skąd, ale był pewny, że nie powinien mówić o tym Larry’emu.
Przeniósł wzrok na starszego chłopaka i przechylił głowę w bok, zastanawiając się nad tym wszystkim. Nie wiedział, czy Larry zauważył jego nagłe „zniknięcie”, choć Sal był pewny, że tak naprawdę nigdzie się stąd nie ruszał, a dziwna podróż odbyła się tylko w jego głowie, ale naprawdę coś mu mówiło, by w żadnym wypadku nie poruszać tego tematu, nawet jeśli młody Johnson coś zauważył.
— Powinieneś to zanotować. Masz gdzieś tutaj jakiś kawałek papieru i ołówek, albo cokolwiek? Pamiętasz coś więcej o tym obrazie? Powinieneś zapisać wszystko, co tylko przyjdzie ci na myśl, również opisać to, jak spłonął. W końcu nie wszystkie obrazy płoną, prawda? Niektóre tylko znikają? — zapytał, samemu rozglądając się za czymś do pisania. Jego wzrok zatrzymał się na szafce, a dokładniej na stojącym na niej zdjęciu w ramce. Był na nim znacznie młodszy Larry, Lisa oraz rudowłosy mężczyzna. Ten sam, którego Sally widział w tej dziwnej wizji. Mężczyzna, który był ojcem Larry’ego.
Z jakiegoś powodu ten właśnie fakt tym bardziej sprawił, że niewtajemniczanie Larry’ego w to, co widział, wydawało się najrozsądniejszą opcją ze wszystkich.⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
