JustPaste.it
User avatar
ʜᴀʀᴅʏ @meaniexfeline · Jan 19, 2025 · edited: Feb 23, 2025

 

♦   𝘈 𝘨𝘭𝘪𝘮𝘱𝘴𝘦 𝘰𝘧 𝘵𝘩𝘦 𝘴𝘪𝘭𝘩𝘰𝘶𝘦𝘵𝘵𝘦𝘴

                                𝘈 𝘯𝘪𝘨𝘩𝘵 𝘵𝘩𝘢𝘵 𝘵𝘩𝘦𝘺 𝘯𝘦𝘷𝘦𝘳 𝘧𝘰𝘳𝘨𝘦𝘵

b459a5b3b79aba25b91b5a6f15616256.png


​𝙼𝚊𝚔𝚎 𝚖𝚎 𝚏𝚎𝚎𝚕 𝚕𝚒𝚔𝚎 𝙸 𝚊𝚖 𝚋𝚛𝚎𝚊𝚝𝚑𝚒𝚗𝚐
𝙵𝚎𝚎𝚕 𝚕𝚒𝚔𝚎 𝙸 𝚊𝚖 𝚑𝚞𝚖𝚊𝚗


DANCING THROUGH THE NIGHT

Nazwał ją Gretą.

Zrobił to zupełnie bezwiednie, z naturalnością łagodnych oczu szukających ostatniej iskry gasnącej bezpowrotnie nadziei. Nie chciała mu jej dawać, właściwie nie była pewna, czy powinna, zważywszy na to, kim była. Złodziejką. Nawet złodzieje mają jednak swoiste credo; kodeks chaosu przeplatany własnymi korzyściami, w którym przebłyskiem zjawia się - tak spontanicznie, jak nieczęsto - człowieczeństwo. Siecią kłamstw i woalem manipulacji tworzyła złudzenie przywiązania, a było ono równie prozaiczne w linearnej, lodowatej obojętności, co zawierało architekturę detalicznej perfekcji. Sztuka okrucieństwa drapieżnej bestii okrążającej nieświadomą ofiarę dla przyjemności i hedonistycznej ekstazy płynącej z bezsilności poprzedzającej paraliżujący strach. Pamięć zmarłej towarzyszki doktora wykraczała znacznie poza przyjemność polowania, słodycz kłamstwa oraz wypaczała zwyczajowy, wyuczony egoizm. Konfrontacja z Erskinem zadała Felicii Hardy głęboką ranę; skatalizowała nieoczekiwaną odmianę poprzez impuls empatii, którym ją skaził nawet będąc przytomnym tylko połowicznie. Nie potrafiła go okłamać. Koty, przekonane o własnej wyjątkowości domagają się aplauzu, pragnąc uwielbienia i luksusu nieustannej uwagi, ale ona, ten jeden raz wybrać postanowiła skromność. Milczała, bo przecież dobrze wiedziała, kim jest mężczyzna przed nią. To było proste, w kriostazie zatrzymują się funkcje życiowe, a wraz z nimi również przestaje płynąć czas. Doktor wyglądał dokładnie tak, jak przedstawiały go portrety czerni i bieli jego amerykanskiego, przedwojennego laboratorium. Nie zmienił się wcale od ostatniego, archiwalnego ujęcia z dnia, w którym testował ukończone serum; dzieło swojego życia. Na zdjęciach, uśmiechały się jego usta, zaś oczy tkwiły w żałobie. Felicia wiedziała, że odkrycia miewają wysoką cenę, jako złodziejka i najemniczka szybko nauczyła się tej prawdy. Nauczyła się nią żyć. Serum zakotwiczyło się w historii jej rodziny. Wszystko zaczęło się w dniu, kiedy Steven Rogers stał się Kapitanem Ameryką, a mały chłopiec temu poświadczył. Walter Hardy, miał fotograficzną pamięć, zapamiętał formułę i wtedy, wierzył, że jest heroldem historii nowego świata. Pierwszy Super Żołnierz pozostał jedynym, bo formuła zaginęła wraz z doktorem. gdy rozległy się strzały. Kula trafiła w serce, zabijając naukowca a teraz, wszystko wydawało się nierzeczywiste, bo znów doszło do starcia dwóch odmiennych światów. Erskine zawsze był integralną częścią życia Hardy. To on sprawił, że stała się Black Cat i to jego pierwotna, odtworzona szczegółowo formuła serum odebrała jej ojca. Nienawiść nie pobieliła jej zaciśniętych knykci, ani nie posiniła jej ust. Serum oznaczało rozdarcie. Połączyło ono ojca z Felicią choć na kilka chwil, gdy jako zakładniczka Kingpina, zrozumiała, że jest także zakładnikiem swojej własnej krwi, ponieważ nie pytając o nic, bez cienia protestu, zrobiła absolutnie wszystko, żeby ocalić ojca. 

Pozwoliła HYDRZE wprowadzić sobie w żyły płynny błękit. 

Baza była opuszczona. Agenci SHIELD nie natrafili na ślad nikogo poza oddziałem uzbrojnych żołnierzy pełniącym patrol i grupą naukowców w białych, długich fartuchach. Pomieszczenia połączone siecią wąskich korytarzy tworzyły pajęczynę labiryntu zabiegowych sal i większość z nich była niestrzeżona. To nie aparatury bronili zatem żołnierze, których ciała bezwładnie znaczyly teraz drogę ku metalowym, ciężkim drzwiom prowadzącym do głównej hali. Temperatura utrzymywała stały poziom wszędzie poza jednym obrębem, ale czujniki wykrywania życia nie rejestrowały nawet minimalnej aktywności. Ciemnia skrywała najcenniejszą tajemnicę bazy; życie odtworzone z pieczołowitą dbałością o każdą emocję, zatarte wspomnienie i instynktowny gest.
- To Erskine, twórca serum. Sklonowali go. Wiedzą teraz wszystko o formule. - pierwszy głos, kobiecy i szorstki pozostawił po sobie echo. Sylwetka wysmukła, postura oficerska. 
- Stosowali wszystkie najokrutniejsze techniki przesłuchań, ale odnoszę wrażenie, że bezskutecznie. Im więcej od niej niego chcieli, tym mniej im mówił. Popatrz na niego. - odezwał się drugi. Wyglądał na żołnierza wysokiej rangi, ale w jego sposobie mówienia wyczuwalnie było więcej swobody. I optymizmu wiary. Rozcięta dolna warga doktora, posiniałe płaty skóry i zadrapania na rękach nie stanowiły śladów przesłuchania; naukowcy HYDRY katowali go, z bolesną świadomością stworzenia wszystkiego, tylko nie istoty, której zadaniem było posłusznie służyć. Erskine jako klon okazał się równie zdeterminowany i bezkompromisowy. Odmówił współpracy, a twórcy pozostawili go azocie.
- Gówno im powiedział, a to ich doprowadzało do wściekłej pasji. Może ten klon ma w sobie więcej Erskina sądzimy. Trzeba to sprawdzić. Wynosimy kapsułę. 

Drgania uruchomiły systemy obronne.

Obrotowe działko HYDRY wysunęło się spod płytek. Ceramiczne odłamki uniosły się z hukiem. Żołnierze padli na ziemię, przylegając do niej nisko. Białe, długie włosy pokryły się krwią. Połamane pazury, choć wciąż na wyposażeniu delikatnych rąk, stały się bezużyteczne. Skórzane rękawice poszarpały chaosem osnuwające architekturę bazy kule. 
- Dlaczego mnie osłoniłaś, to wbrew Twojej naturze! - syknęła czarnowłosa, krótko ścięta agentka. 
- Nigdy nie miałaś kota, co? - mruknęła Hardy, zdejmując rękawice. Pierwszą, wsunęła do ust i pociągnęła, energicznym ruchem zaciśniętych z bólu zębów.
- Uznaj to za podziękowanie za drugą szansę, nie sądzę, żebyś we mnie wierzyła, ale powiedzmy, że nawet ja umiem czasem docenić gest. 
Platynowowłosa zbliżyła się do kapsuły. 
- Nie byliśmy celem. On był. - stwierdziła gorzko Hill. Wokół, gęstniał dym. 
Komora kriogeniczna nosiła ślad trwałych uszkodzeń. Wieko pokryte chroniącym ciało szkłem przestało pełnić swoją funkcję, a zewnętrzna powłoka mroźnej tafli zaczęła tajać. 
- Otwieramy. Na trzy... Raz

Dwa

Trzy

Stała blisko niego. Dostatecznie. Jego ciało okazało się cięższe, niż na to mogło wyglądać. A może to ona była już zbyt słaba? Nie potrafiła go utrzymać. Osunął się na nią, niemal bezwładnie i w trwającym w jego udręczonym umyśle śnie. Zobaczyła każdą z jego niezagojonych ran, purpurę niezabliźnionych skaz, a wraz z nimi, nieugiętość. Wiedziała, kim jest. To on ją stworzył; zdefiniował, okreslił, nazwał. W sercu, wiedziała, że to ona jest jego serum. 
- Płyniesz w moich żyłach. - kojącym szeptem powiedziała mu wszystko, co jako jedyne nie było kłamstem. Jego jednego nie potrafiła okłamać, choć dokładnie taka była jej natura. 
- Greta? - pytanie. Proste i krótkie, padło w ciszy jak nóż. Królowa Manipulacji; czy ona wciąż może się w ten sposób tytuować, skoro nie ma pojęcia, jak przerwać pomiędzy nimi milczenie? 
Zbierała myśli przez wieczność zwiotczałych mięśni, zamglone spojrzenie oczu, które znów uczą się widzieć i rozróżniać kształty. 

Zdążyła odpowiedzieć, zanim SHIELD przyleciało po Erskina śmigłowcem. 
Zdążyła, nim mógł poczuć niepokój. Nim zaczął wątpić, nim poczuł wzbierający w nim strach. 

- Wiesz, Erskine chciałabym nią być. - powiedziała mu. Szczerze. 
Czy złodzieje w ogóle to jeszcze potrafią? 

Tak.

Z równą szczerością i kocią gracją znalazła nocą uchylone okno w klinice SHIELD. 
- Cześć. Nie jestem Greta tylko Felicia, ale jeśli to dla ciebie w porządku to zostanę i upewnię się, że HYDRA już nigdy cię nie znajdzie - sprostowała, ale nie sądziła, żeby imiona miały jakiekolwiek znaczenie, bo gdy wtuliła się w niego na szpitalnym łóżku sali VIP, poczuła, że on jest przytomny i świadomy, a jego ciało nie staje się spięte. Nie uciekła rankiem. Wiodący lekarz zobaczył ją, w czarnym, skórzanym kombinezonie. Nie powiedział nic, zadzwonił tylko po rutynowych badaniach do Hill, a ona, z ciężkim westchnieniem, przyjęła słowa personelu medycznego i przewróciła oczyma, słysząc: 
- Ciśnienie krwi ulega normalizacji. Stan psychiczny: progres. 
- Nie wmówisz mi, że ona mu pomaga. Ta złodziejka? 
Cisza po drugiej stronie. 
- Niech ją szlag.
***
Cztery miesiące później, Manhattan.

Poprzedni wieczór spędzili biegnąc przez Strawberry Fields, zielone alejki w samym sercu Central Park, a ona pozwala mu zatrzymywać się wyłącznie przy kamiennych, pamiątkowych memoriałach. 
- Jak to nagroda? Największą jest to, że znów czujesz własne mięśnie i odzyskujesz władzę w nogach! - karciła go, nieustannie prowadząc, ale czuła, że Erskinowi nie chodzi o to, żeby z nią wygrywać. 
- Teatr. - obiecała, podbiegając do niego i pocałowała go w policzek dla zachęty. - Ty wybierasz sztukę. Pasuje? Tylko nic historycznego, jeszcze nie doszłam do siebie po ostatnim razie. 
Zatoczyli krąg. Przystanęli razem tuż nad kamienną, okrągłą mozaiką upamiętniającą Imagine Lennona, a Erskine, choć nigdy nie przepadał za the Beattles, wiedział już, skąd pochodzi nazwa parku Strawberry Fields. Musiał. Wracali tu zbyt często, by mogło umknąć to jego uwadze, a ponadto, powiedziała mu o tym ona; dziewczyna z serum. Dziewczyna, która obudziła go z krio-snu.
- Felicity... - zaczął, wcale nie patrząc na mozaikę. 
Hardy nie poprawiła go, podniosła tylko na niego wzrok; łagodne zielone oczy. 
- Czuję się potwornie, Felicity.
- I bardzo dobrze, jutro poczujesz się jeszcze gorzej, bo do moralnego kaca joggingowej porażki z kretesem dojdą jeszcze cholerne zakwasy - ostrzegła doktora, ale jej ton, czuły i troskliwy nie niósł w sobie skargi, nie był również groźbą. Podała Erskinowi wodę, delikatnie wsuwając mu w palce otwartą butelkę. 
- Wystarczy na dzisiaj. Napij się. Kiedy odpoczniesz, wybierzemy Ci oprawki, widzisz coś bez szkieł? - szepnęła, zdejmując mu zaparowane okulary. 
- Niewiele; głównie zarys konturu i rozmyte, długie smugi świateł.
- A widzisz mnie? - zapytała go, lekko przesuwając palcami wzdłuż jego skroni. Uśmiechnął się.
- A włosy? Jak sądzisz, co powinienem z nimi zrobić? - zapytał, zamykając oczy, bo w ten sposób, wyciszając jeden ze zmysłów, spotęgować mógł wszystkie inne, odbierające teraz z pełnią intensywności rzeczywistość. Ona, zamruczała przeciągle, jak kot: 
- Tym razem poszłabym w ich... brak. 
- Brak..? 
- Tak. Będzie dobrze, ufasz mi?

Zaufał. Jak nie ufać komuś, komu płyniesz w żyłach?