𝚌𝚑𝚎𝚟𝚎𝚞𝚡 𝚊𝚞 𝚟𝚎𝚗𝚝; hair in the wind
Saint-Tropez. Riwiera Lazurowego Wybrzeża.
Subtelność sunie w bieli zwiewnego, lekkiego batystu, łączy w sobie jedwab i len. Pasma jasnych włosów spływają wzdłuż ramion i tylko one, prócz słońca, muskają odsłoniętą skórę. Oczy, rozmarzone lazurem wody, lustrują leniwie luksusowe otoczenie; łakną atencji i otrzymują ją, a mimo to, kocica wciąż czuje niedosyt. Unosi w górę ręce, podnosi pareo i odtąd, niesie je już nad sobą. Roześmiana, przystaje w miejscu. Otaczają ją pastelowe brązy murów małych, nadmorskich miasteczek, zielone pnącza bluszczu, pachnące upajająco winogronem winnice. Skąpana w słońcu, czuje się wolna. Chce biec ku promieniom pieszczącym jej twarz. Minęła stare, malownicze kamieniczki Grimaud, podróżowała publicznym transportem z jednego z dwóch lotnisk, które prowadzą do Saint-Tropez, Toulon-Hyères i skutecznie opóźniła kolejny lot, robiąc pilotowi dobrze w jego prywatnej kabinie, ale oczywiście wcale tego nie żałuje, bo koty nie żałują niczego. I lubią dobrą zabawę. Zostawiła mu numer. Fałszywy. Koty, jeszcze bardziej niż zabawę, nie znoszą więzów.
Od przywiązania są psy.
Pareo rozpościera się nad głową Hardy, jak anielskie skrzydła, a ona okręca się wokół własnej osi; spełniona w ukontentowaniu doprowadzonej do końca kolejnej misji. Zlecenie, za które dostanie wystarczająco dużo kasy, żeby wykupić dla siebie urokliwą riwierę na własność, ale oczywiście ona tego nie zrobi, korzenie wrastają w ziemię, kiedy odwrócisz choć na chwilę wzrok. Ona jest kotem. Dziś nie musi uciekać, spaceruje spokojnie w dół uliczek francuskich przedmieść i unosi wysoko głowę, nawet nie ukrywając swoich jasnych, niemalże graniczących z platyną pasem włosów, ponieważ jej zleceniodawca bardzo je lubi, a kochając ją, obejmie każde z jej kocich żyć protekcją. Felicia posyła pocałunki ku wysokim, strzelistym pomnikom, nie zatrzymuje się, by spojrzeć kogo przedstawiają, bo wie, że Titanum Man nie lubi czekać, a teraz wyczekuje z utęsknieniem swojej maleńkiej Jezebel. Albo Felicity Jones. Albo Sylvii Platt. To bez znaczenia. Platynowa dostrzega, jak sceneria się zmienia; piętrowe kamienice z kamienia i ich małe, wysokie okna chronione przed słońcem baldachimami zanikają stopniowo i wokół nie widać już porastającego wszystko bluszczu, czerwieni maków ani zielonych, malowanych drzwi. Przestaje być romantycznie. W oddali szumi morze, a architektura staje się bardziej zwarta, jakby chroniła się przed sztormem, a mimo to nadal zachowywała mnogość barw
- Jesteś, boże jaka piękna! Czy to moje urodziny?
Zeszła na Plage de la Glaye i zasłoniła oczy dłonią przed porywem wiatru i wprowadzonej w nagły ruch wodą. Jacht podpływający po nią jest ogromny i szybki na tyle, by zabrać ją z Francji gdyby utknęła w policyjnym pościgu, a czasem bywa i tak, ale kot zawsze wie, jak uniknąć kary. Jedyną karą, jaką zna to ta, którą wymierza on sam.
- Zanurzyłabym w tobie pazurki, kochanie bo nie było tak łatwo, jak mi obiecywałeś - wymruczała zmysłowo kocica, ujmując wysuniętą w jej stronę męską dłoń i pozwoliła zamknąć swoje delikatne palce w mocnym, biznesowym uścisku. Hammer był przystojny i zadbany. Jego garnitur skrojony na miarę pasował do Saint-Tropez i Felicia w krótkiej chwili słabości pomyślała, że mogłaby z nim zejść na brzeg, a potem upić się różowym winem i zagubić w tańcu. Nosił szarości, odkąd powiedziała mu, że wygląda w nich doskonale, a on, niemniej próżny niż ona, wierzył w każde słowo pochlebstwa. To jedno było akurat prawdą. Wsunęła mu do kieszonki marynarki nośnik z danymi. Długie palce dotknęły męskiej twarzy, błękitne oczy zakleszczyły mocne, wyzywające spojrzenie. Padły słowa.
- Wynagrodzisz mi to. Wiem, że tak.
Docisnęła do Justina dolne partie ciała, musnęła wargami jego ucho. Wsunęła kolano między jego nogi, a to, co wyczuła bardzo jej się spodobało; zdjęła Hammerowi okulary, złożyła je nawet nie patrząc. Patrzyła tylko na niego, jakby wokół nie było już zupełnie nic.
- Bardzo cię kocham. I twoje kolana. I twój portfel. - Szeptała pomiędzy pocałunkami, okulary spadły na pokład jachtu. Na ekranie smartfona kotki wyświetlił się napis: TRANSFER ZAKOŃCZONY.
Prawdziwe dane dotarły do Starka. Hammer i jego technicy znajdą tylko bezużyteczne, niedokończone kopie i nagie zdjęcia Party Hardy. Kocia lojalność. I kocia miłość; inni nie dostają nawet jej cycków. Odsunęła się od Hammera, przyjęła z przepraszającym uśmiechem kieliszek musującego wina, długa nóżka przyjemnie chłodziła palce, w żyłach płynęła adrenalina; puls jej zawsze przyspiesza, ilekroć kłamie, a mężczyźni w próżności biorą to za zainteresowanie i ekscytację. Nie wyprowadza ich z tego niedopatrzenia, prowadzi dalej grę. Jej ulubioną; koci lazuryt wytrawnego łowcy i udawane współczucie dla każdego, kto zadurzy się w złodziejce.
Wersje demo i nudesy. I to byłoby na tyle z sekretów Osborna; Hammer dostał chudy, ogryziony ogon, a tłuściutki szczur trafił się komuś innemu. Rywalowi.
Trzeba było zapłacić mi więcej, dupku.
Central Park South, Manhattan, 12 godzin wcześniej.
Plastikowa plakietka z logo Oscorp nosi nazwisko Jones, Felicity i jest w tym pewna ironia. W hindu, param sukh oznacza: ze szczęściem i w radości, z włoskiego felicità to po prostu spełnienie i ukontentowanie, a Hardy nigdy jeszcze wcześniej pod przybranymi personaliami nie doszła tak wysoko i blisko szczytu. Osobista asystentka pana Osborna zasiadała wraz z zarządem przy długim stole, za nimi wielkie okna odsłaniały panoramę aglomeracji. Teraz, zostali już tylko we dwoje.
- Harry, nie wierzę, że to zrobiłeś! - Roześmiała się, a zaraz potem nadała swojej twarzy surową mimikę, naśladując zdystansowanie, z jakim Harry wyszedł z cienia swojego ojca - jestem pan Osborn, a my nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Cholera, to było nieziemskie, wbiłeś go w fotel. A potem, zrobiłeś coś jeszcze bardziej niesamowitego; spojrzałeś na mnie i kazałeś tym wszystkim nadętym dziadom słuchać mnie, dziewczyny z końca stołu. Panny nikt.
Wyprowadził ją na piedestał. Grzech młodych chłopców numer jeden: naiwność. Jeszcze wczoraj był zaledwie dwudziestoletnim chłopcem; wybitnym, bo z dwustoma tysiącami miliardów zysków i głową pełną innowacji, a jednak, dopiero teraz nauczył się korzystać z tego, co dał mu los. Hardy dał znacznie mniej, ale ona otrzymała spryt; miejski dryg do ucieczek, zwinny język w manipulacji i talent do przetrwania. Upojony szczęściem, wpatrywał się w nią niebieskimi oczyma, ale kotka wiedziała, że to, co w nich widzi nie jest ani łagodnością, ani empatią. Był w nich mrok, a ona bała się owego mroku i dlatego, nigdy nie pozwoliła sobie na zażyłość pomiędzy nimi; całowała i okłamywała wielu, ale z nim trzymała nieodmiennie dystans. Może uznał jej zachowanie za onieśmielenie młodym miliarderem? W tym wydaniu zdecydowanie była łagodna; nosiła czarne, proste włosy, a jej czoło zakrywała równo przycięta grzywka. Stroniła od dekoltów, obierając za firmowy styl Felicity Jones czarne, skromne sukienki przed kolano. Minimalizm. Niebieskie zasłony jasne jak oczy młodego Osborna zasunęły się, za oknami rozsiadła się ciemność. Wazy z okresu starożytnej Mezopotamii nieco kuły Hardy w oczy, nie pasowały do wnętrza urządzonego w stylu starej secesji; zupełnie jak ona do Harry'ego przy długim, ciężkim stole w asyście ciszy. Hardy nie znosi ciszy. Ona przywołuje każdego z jej demonów z osobna i nakazuje im naginać do kresu wytrzymałości smycz. Nie zerwą się; jeszcze nie dziś. Tej nocy wciąż są przyjaciółmi, nawet jeżeli nim zacznie się kolejna będą już zaciekłymi wrogami.
- Przejęcie firmy powinno wiązać się ze świętowaniem, nie sądzisz? - Zapytała cicho, składając nieśmiało ręce na ramionach młodego mężczyzny. Jej ciepły oddech musnął go za uchem. Płynnym ruchem minęła duży, złoty kominek i przystanęła przy globusie, pod którego kopułą mieściły się cztery zakorkowane butelki Chateau Cheval Blanc. Rzuciła jedną Harry'emu, weszła ostrożnie na blat stołu i gestem ręki zachęciła go, by do niej się przyłączył. Szczupły i drobny, choć stosunkowo wysoki skrywał twarz pod niedbałą grzywką. Teraz, uśmiechnął się, zaczesując ją palcami na lewą stronę.
- Bez muzyki nie tańczę. - Szepnęła, obserwując jak uruchamia gramofonową płytę. Nadal się go bała, wprawiając w zmysłowy ruch biodra nie pozwoliła mu się dotknąć. Napełniała jego kieliszek winem, czasem wlewała je bezpośrednio do jego ust. Upiła go szybko.
Wysokie obcasy stukaniem zbudziły chłopca i Felicia pochyliła się nad nim, dotykając palcami jego włosów. Przesunęła pomiędzy kosmykami palce, a potem spojrzała wysoko w górę z szerokim uśmiechem. Ufał jej na tyle, by pokazać wszystko, czego mogła pragnąć.
Sekretne drzwi.
Egzoszkielety zamknięte w szklanych kopułach widziała już w w każdej wersji prototypu, łącznie z wersją testową założoną na plecy żołnierza ochotnika. Wie, że działają nie tylko usprawniając ruchy w walce, ale i przyspieszają proces regeneracji uszkodzeń mechanicznych ciała. Weszła niżej, sprawnie unikając zderzenia z sunącymi nisko dronami, które Harry lubił wykorzystywać jako wizualizacje. Zatrzymała się. Wyciągnęła rękę, by dotknąć szkła. Zieleń przebijała się przez metalowe, splątane przewody; kombinezon podłączony był do najnowszej wersji egzoszkieletu, uzupełniała go stalowa osłona ręki i opływowy glider. Kotka przechyliła głowę, przyglądając się strojowi. W osobnym pojemniku, w płynie dryfowały długie, spiczaste uszy; usprawnienia zmysłu słuchu, pozwalające usłyszeć każdy szmer, jednocześnie obierając dowolną częstotliwość. Technologia wojskowa z innowacyjnym zacięciem, jakiego mogłaby po nim oczekiwać. I którego się bała.
Goblin? Idziesz na pieprzony karnawał, czy jak? - pomyślała, pospiesznie przysiadając do komputerów. Dotknęła nadajnika przy uchu, szepnęła:
- Daję ci podgląd. Pobieram, kody łamiesz sam.
Uciekła. W głowie wciąż miała zieleń.
Malibu. Obecnie.
- Chcę trzydzieści procent ekstra. Musiałam całować się z Hammerem, wyobrażasz sobie to pierdolone cierpienie? Mam za to coś, co bardzo cię zadowoli. - Wymruczała kotka, zrównawszy się ze Starkiem. Spojrzała mu prosto w oczy, wyjmując z głębokiego dekoltu dysk. - Jego prace. Ocenisz sam, dla mnie poziom zbliżony do mariańskiego rowu. Swoją drogą, jeśli jeszcze raz będę musiała go podrywać, dostaniesz solidnego kopa w twój.
Rozsiadła się z gracją, założyła nogę na nogę, czarny skórzany strój zaskrzypiał przyjemnie.
- Z młodym jest gorzej. Odwaliło mu. Uszył sobie strój i coś mi mówi, że super hero to on nie jest.
Szok i niedowierzanie, że miliarderom czasem odbija sodówa.