JustPaste.it
User avatar
𝖆𝖌𝖆𝖙𝖍𝖆. @DARKSISTER · Feb 14, 2025 · edited: Feb 17, 2025
𝙸 𝙽              𝙷 𝙴 𝚁              𝚃 𝙾 𝙽 𝙶 𝚄 𝙴              𝚂 𝙷 𝙴              𝚂 𝙰 𝙸 𝙳                    :                  𝙳 𝙴 𝙰 𝚃 𝙷              𝙾 𝚁              𝙻 𝙾 𝚅 𝙴              𝚃 𝙾 𝙽 𝙸 𝙶 𝙷 𝚃

jstpst.png



 

14 lutego 1725 rok,  Salem, Massachussets



─── Agatha...? ─── łagodny głos, utrzymany w granicach konspiracyjnego szeptu, przeciął panującą w chatce ciszę, od czasu do czasu przerywaną jedynie trzaskiem palącego się w kominku drewna. 

─── Hmm? ─── zawtórował mu zdecydowanie mniej łagodny i przyjemny pomruk, zdradzający z kolei jawne zniecierpliwienie.

Agatha Harkness nie lubiła, gdy cokolwiek przerywało jej wieczorną lekturę ksiąg, które odziedziczyła w spadku po swojej matce. Cokolwiek lub ktokolwiek. Nawet jeżeli ta osoba wpatrywała się w nią sarnimi oczami, z niezrozumiałym dla byłej Salemitki podekscytowaniem chłonąc każdy jej najmniejszy ruch, każdą zmianę w mimice twarzy, każdy pomruk. Rio Vidal uwielbiała obserwować swoją ukochaną. Śmierć była płynna - zawsze w biegu. Pierwotna, niepowstrzymana moc, niezatrzymująca się dla niczego i nikogo poza Agathą. Możliwość obserwacji stoicyzmu, który tak rzadko okalał dzierżycielkę fioletowej magii, była dla Rio czymś zupełnie egzotycznym i zarazem osobliwie kojącym. Spędzała więc długie godziny na wpatrywaniu się w zaczytaną ukochaną, odnajdując w tym spokój, który przeważnie nie szedł w parze z jej profesją. Nieoczekiwanie chłodne, niebieskie oczy uniosły się znad krawędzi książki, odrywając się od czytanego tekstu po to, aby zatrzymać się na strapionym obliczu Vidal.

─── O co chodzi, Rio? Wyrzuć to z siebie. ─── Harkness w charakterystyczny dla siebie, nieco oschły sposób, pospieszyła czarnowłosą, a gdy po sekundzie nie uzyskała żadnej reakcji, ni odpowiedzi, wywróciła teatralnie oczami i powróciła do czytania; jej cierpliwość była mocno wybiórcza.

Śmierć poruszyła się nerwowo w fotelu, co nie umknęło uwadze Agathy, która dostrzegła to kątem oka i nic nie mówiąc, przekręciła doczytaną do końca stronicę, skupiając się na drugiej i starając się ignorować osobliwe zachowanie ukochanej. Jej rosnące podirytowanie zdradzały wyłącznie drżące nozdża i mocno zaciśnięta szczęka - drobne rzeczy, które jednak nie zachęcały do szczególnej wylewności.

─── Czym jest Dzień Zakochanych? ─── nagłe pytanie Rio przecięło niezręczną, pełną napięcia ciszę.

Agatha momentalnie uniosła wzrok znad czytanego tekstu, ściągając przy tym brwi w wyrazie jawnej konsternacji. Śmierć obserwowała ją z zaciekawieniem, przywodząc na myśl małe dziecko, pytające dorosłego o pozornie wyjątkowo oczywistą kwestię, która w danej chwili była dla niego czymś nowym i absolutnie fascynującym. Ironiczny uśmiech, który nieoczekiwanie rozciągnął się w leniwej manierze na ustach Harkness, zdradził jednak w bardzo oczywisty sposób, iż nie podziela ona fascynacji swojej towarzyszki.

─── Skąd w ogóle przyszło ci to do głowy? ─── odpowiedziała pytaniem na pytanie, co wywołało niezadowolony grymas na pięknym obliczu Rio.

─── Gdy spałaś... byłam w mieście. Musiałam przeprowadzić duszę na drugą stronę. Starsza kobieta zamarzła. ─── widząc uniesioną brew Agathy, postanowiła przejść do meritum; brak empatii u siedzącej naprzeciw niej wiedźmy dwojako przerażał ją, a jednocześnie uświadamiał, jak bardzo ją kocha. ─── Widziałam mężczyznę, który dawał kobiecie prezent. Powiedział, że to okazji tego święta... kobieta była bardzo szczęśliwa. To... ładny gest?

Niewinne, pytające spojrzenie brązowych oczu Vidal skupiło się na drżących wargach Harkness, która nie mogąc dłużej wytrzymać, wybuchnęła prześmiewczym śmiechem. Rio poczuła osobliwe uczucie budujące się w jej piersi; całkiem silne, nieprzyjemne, wzmagające się z każdą chwilą. Niezadowolenie. Frustracja. Odrzucenie.

─── Powiedziałam coś zabawnego? ─── zapytała bez chwili zawahania, zaskoczona ostrą nutą we własnym pytaniu.

─── Nie, ukochana. Po prostu... to całe święto... ─── Agatha wywróciła teatralnie oczami, machnąwszy przy tym nonszalancko dłonią, podkreślając swoje lekceważące podejście do poruszonego tematu. ─── ...to głupota wymyślona dla idiotów, którzy tego dnia zapewniają innych idiotów o swoich uczuciach.

─── Co złego jest w zapewnianiu o swoich uczuciach? ─── ponownie, ostra nuta.

Tym razem nawet Harkness nie mogła zignorować nagłej zmiany w zachowaniu swojej ukochanej, przez co całe rozbawienie, które do tej pory widniało na jej obliczu, uleciało w niepamięć, ustępując miejsca podejrzliwości. 

─── To, że nikt przy zdrowych zmysłach nie potrzebuje jakiegoś durnego święta, żeby to robić. ─── odpowiedziała zdecydowanym tonem, akcentując każde słowo, jak gdyby przemawiała do wyjątkowo nierozgarniętego dziecka.

Jeśli sądziła, że jakkolwiek wprawi tym Vidal w zakłopotanie, to była w błędzie; przyniosło to zgoła odwrotny efekt. Palce czarnowłosej kobiety zacisnęły się na jej kolanach, a ona sama pochyliła się w kierunku swojej rozmówczyni, patrząc jej w oczy z emocją, która w kierunku Agathy gościła w nich stosunkowo rzadko - ze złością.

─── A kiedy ty zapewniłaś mnie o swoich uczuciach?

─── Słucham? Cały cholerny czas... 

─── Nigdy nie dałaś mi kwiatów. Dlaczego? Nie kochasz mnie?

Agatha spojrzała na nią z niedowierzaniem, jednocześnie przymykając czytaną książkę i umiejscawiając ją na swoich kolanach. O co jej do cholery chodzi?

─── C-co? Co ty w ogóle... ─── brązowowłosa urwała, wzdychając ciężko i kręcąc przy tym głową. ─── Rio, kochanie... po co mam ci dawać kwiaty, skoro umiesz wyczarować każdy ich rodzaj?

Pieszczotliwe określenia zwykle działały na Vidal kojąco, jednak nie tym razem. Słowa Agathy były jak gwóźdź do trumny - niemalże dosłownie. Śmierć zerwała się na równe nogi, jak gdyby wygodny fotel, w którym do tej pory siedziała, nagle ją oparzył. Jej dłonie zacisnęły się w pięści, a pomiędzy palcami rozbłysły na krótko zielone iskry. Teraz była wściekła. Jakby tego było mało, niebieskie tęczówki Harkness śledziły każdy jej krok z wypisanym w nich czymś, co dodatkowo podsycało gniew Rio; brakiem powagi względem jej reakcji.

─── Kwiaty to dla ciebie za dużo, tak? Tak mało dla ciebie znaczę?! ─── trzaskający w kominku ogień nieoczekiwanie przybrał na sile, rozświetlając pomieszczenie swoim blaskiem; skoro Agatha tak bardzo lubiła igrać z ogniem, niech igra do woli. 

─── Co do cholery...? Nie! Oczywiście, że... ugh, Rio... jest późno, jestem zmę...

─── Zmęczona? Tak, jak również. Nigdy nie będzie dla ciebie dobrej pory na porozmawianie o uczuciach. Dobranoc, Agatha.


nowyprojekt143.png




Następnego poranka, gdy wróciła z nocnego zbioru dusz na drugim końcu świata, zastała puste, chłodne łóżko, na którym leżało siedem gałązek lawendy, przewiązanych fioletową wstążką. Obok leżała wydarta z księgi stronica, na której widniało eleganckie pismo Agathy.

Siedem sekund. Podczas naszej pierwszej nocy powiedziałaś mi, że tyle czasu ma umysł, aby przed śmiercią odtworzyć wszyskie najpiękniejsze wspomnienia. Zawsze będziesz moimi siedmioma sekundami, ukochana. 

Rio nie wiedziała, ile czasu przyciskała wydartą kartkę do piersi, czując jakby jej czarne serce miało za chwilę wybuchnąć z nadmiaru emocji. Harkness wróciła dopiero wieczorem, w pierwszym momencie nie zaszczycając Rio nawet spojrzeniem. Dopiero później, czule gładząc jej twarz i składając delikatne pocałunki na jej ustach, zrekompensowała swoje chłodne usposobienie. Jeśli chodziło o uczucia, była Salemitka była dobra w czynach - w słowach niekoniecznie. I za to Śmierć kochała ją najmocniej.

Agatha nigdy nie poruszyła tematu kwiatów i pozostawionej wiadomości.

Rio tego nie oczekiwała.


nowyprojekt143.png




14 lutego 1912 rok, Cuzco, Peru



Zaraza zbierała swoje żniwo. Śmierć była jedynie biernym obserwatorem, oczekującym na jedyne możliwe zakończenie, w którym odgrywała główną rolę. Kolekcjonowanie dusz, które dotychczas sprawiało jej ogromną radość, na przestrzeni czasu stało się rutynowym obowiązkiem, wykonywanym na bazie odruchów, bez cienia pasji. Drogi jej i Agathy rozeszły się w momencie, w którym ich ukochany Nicky stał się częścią jej świata; świata umarłych, do którego należał od momentu poczęcia. Harkness nigdy tego nie zaakceptowała. Nigdy tego nie zaakceptuje. Wyrzekła się Vidal, starając się z całych sił przed nią ukryć. Nie sposób było jednak uciec przed Śmiercią, zwłaszcza gdy Los połączył je tak mocną, nierozerwalną więzią. Nie oznaczało to jednak, że Agatha wciąż nie próbowała przeciwstawiać się kolejnej sile stanowiącej o naturalnym porządku we Wszechświecie. Nie byłaby sobą. Na ustach śmierci pojawił się smutny uśmiech, kiedy nieobecnym spojrzeniem obserwowała przechodzące przez portal dusze. Od kilkudziesięciu lat nie widziała swojej ukochanej. Owszem, niejednokrotnie zbierała pozostawiony przez nią łup w postaci martwych ciał, jednak brązowowłosa nigdy na nią nie czekała; czasami Rio była w stanie wyczuć unoszącą się nadal w powietrzu magię, jej fiolet, lub zapach intensywnych perfum Agathy na ciałach jej ofiar, który doprowadzał ją do szału i rozpaczy jednocześnie. Od śmierci Nicholasa spotykały się przypadkowo i przelotnie. Często kończyło się to awanturą, a jeszcze częściej gwałtownym rozładowaniem emocji w jedyny sposób, który Agatha zdawała się rozumieć. Vidal była jednak skłonna dać jej wszystko, czego potrzebowała, byle spędzić z nią choć chwilę dłużej. Wiedziała, że to żałosne. Wiedziała, że to bezcelowe; Harkness była jak czarny kot, który podążał własnymi ścieżkami, nie zważając na nikogo i na nic. Nawet na nią. A jednak Rio nie potrafiła tego zmienić. Nie chciała tego zmienić.

Nawet jeśli po raz pierwszy od lat, w dzień tego cholernego święta, jej ukochana nie dała żadnego znaku życia w postaci pozostawionej za sobą śmierci.

nowyprojekt143.png


15 kwietnia 1912 rok, Ocean Atlantycki, 370 mil morskich na południowy wschód od Nowej Funlandii



Czekała. Czekała aż szczęk metalu ucichnie w głębinach oceanu, będąc świadkiem największej katastrofy morskiej w historii. Z zaciekawieniem obserwowała do połowy puste szalupy, przemieszczające się jak najdalej od miejsca zatonięcia statku oraz moczących się w lodowatej wodzie ludzi, którym udało się uniknąć pochowania żywcem w pędzącej na dno stercie stali. Nie uda im się jednak uniknąć Śmierci. Bezduszność ludzi w szalupach była jej sprzymierzeńcem. Po kilku godzinach krzyki zaczęły cichnąć, aż w końcu poza szumem wody nie było słychać nic. Rio skrupulatnie przeprowadziła każdą z tysiąca pięciuset dwóch dusz na tamten świat, każdej z nich okazując odpowiednią dla siebie cierpliwość i empatię. Niedługo po tym, gdy dusza siedmioletniej dziewczynki przekroczyła bramy Zaświatów, Vidal poczuła charakterystyczne szarpnięcie. Kolejna śmierć. Kolejne ciało. To czekało na nią stosunkowo niedaleko, na statku RMS Carpathia. Mężczyzna, około dwudziestu lat. W jego martwych dłoniach spoczywała pomięta kartka, którą Śmierć zauważyła dopiero po odesłaniu jego duszy.

Wesołych Walentynek, ukochana.

nowyprojekt143.png



14 lutego 1970 rok, Nowy Orlean, Luizjana



Brązowe oczy Śmierci płonęły z zazdrości, gdy obserwowała widok po przeciwległej stronie ulicy. Dzielnica Francuska tętniła życiem, jednak uwaga czarnowłosej skupiona była wyłącznie na ubranej w czarną, skórzaną kurtkę brunetce, która obejmując w pasie rozanieloną blondynkę, kierowała się w stronę jednego z tutejszych barów. Nieznajoma wiedźma, którą jej żona ochoczo prowadziła, trzymała w dłoni coś, co jedynie podsyciło wściekłość Vidal - czerwoną różę. Dałaś jej jebane kwiaty, Agatho? Jej? Tuż przed wejściem, Agatha uśmiechnęła się w szczególny sposób - tak, jakby wiedziała, że jest obserwowana - po czym obkręciła swoją towarzyszkę i kładąc jedną dłoń na policzku blondynki, musnęła krótko jej wargi, nim wpiła się w nie namiętnie; Rio zobaczyła czerwień, a jej czarne serce przyspieszyło. Jak ona śmie ją dotykać? Jak śmie ją całować? Bezmyślnie ruszając w ślad za Harkness nie wiedziała, którą z nich ma większą ochotę udusić. Zapach papierosowego dymu i alkoholu uderzał w płuca już od progu, jednak nie to aktualnie skupiało uwagę Rio. Jej wzrok podążył w kierunku Agathy, która pociągnęła swoją towarzyszkę w kierunku damskiej łazienki, uśmiechając się przy tym sugestywnie. Jebana suka. Vidal zrobiła krok w ich kierunku, jednak zatrzymała się w połowie, czując się jakby ktoś uderzył ją w tył głowy. Nie mogła tego zrobić. Wpadłaby tam i... co? Los tym razem stał jednak po jej stronie, bowiem nieznajoma blondynka wybiegła przez drzwi, za którymi chwilę temu zniknęła, muskając przelotnie usta Agathy, która również się w nich pojawiła.

─── Zaraz wrócę! ─── rzuciła krótko przesłodzonym tonem i mijając stojącą nieruchomo Rio, wybiegła na ulicę, nadal ściskając w dłoni tą cholerną różę. 

Kolejne wydarzenia przebiegły w zawrotnym tempie. Gwałtowny wiatr, który pojawił się znikąd - czyżby? - poderwał leżącą na chodniku gazetę, która wylądowała na przedniej szybie najeżdżającego samochodu, na krótką chwilę ograniczając kierowcy widoczność. Ta chwila była wystarczająca. Gwałtowny huk i okrzyki gapiów uświadomiły Vidal, że jej cel został osiągnięty. Usta kobiety zaczęły formować się w triumfalny uśmiech, który jednak zbladł, gdy zobaczyła, że Agatha obserwuje ją z nieprzeniknionym - może odrobinę rozbawionym? - wyrazem twarzy. Brunetka puściła jej oczko i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony, ruszyła w kierunku bocznego wyjścia. Rio bez zawahania ruszyła za nią, zapominając o chwilowej satysfakcji płynącej ze śmierci blondynki, ponownie czując narastający gniew. Boczna alejka była pusta, jeśli nie liczyć kontenerów ze śmieciami i walających się gdzieniegdzie palet. To nie otoczenie jednak interesowało Śmierć.

─── Agatha! Tú maldita perra!

Nie obchodziło jej czy i kto ją usłyszy. Liczyła się tylko ona. Agatha, która zatrzymała się w półkroku i odwórciła w jej kierunku z zawadiackim uśmiechem na ustach. To przelało czarę goryczy. W jednej chwili Rio znalazła się przy niej, popychając ją na twardą, ceglaną ścianę i przykładając swój sztylet do miękkiej szyi ukochanej.

─── Lubisz obserwować z ukrycia? Nie sądziłam, że jesteś zdolna do aż takich perwersji, kochanie. ─── niski głos Harkness i osobliwy dobór słów sprawił, że czarnowłosa poczuła, jak po jej plecach przebiega dreszcz; nie miał on nic wspólnego ze złością i w jednej chwili Vidal miała ochotę strzelić samej sobie w twarz.

─── Kim ona była? Huh?! ─── ostrze sztyletu nacieło skórę na szyi Agathy, której uśmiech jedynie się poszerzył, gdy poczuła ciepłą strużkę krwi spływającą w kierunku obojczyków. ─── I kwiaty? Dla niej?! 

Desperacja w głosie Śmierci budziła w brązowowłosej kobiecie dziką satysfakcję; nie chciała i nie miała zamiaru jej ukrywać. Wykorzystując chwilę emocjonalnej słabości, chwyciła Rio za nadgarstek dłoni, która trzymała ostrze i odsunęła je od swojej szyi, jednocześnie bardzo szybko zmieniając ich pozycję - teraz to Vidal opierała się o ścianę, podczas gdy Agatha błądziła wzrokiem po jej twarzy, przekrzywiając głowę jak drapieżnik, który obserwuje swoją ofiarę. Cóż za ironia.

─── Była prezentem. ─── odpowiedziała krótko, układając dłoń na policzku czarnowłosej i przesuwając po nim palcami; zupełnie tak, jakby chciała przypomnieć sobie każdy jego szczegół. ─── Kwiaty również. Ale nie dla niej. Gdybyś nie...

Nie było jej dane dokończyć. Brzdęk upadającego sztyletu zbiegł się w czasie z pochwyceniem połów skórzanej kurtki Agathy i przyciągnięciem jej do siebie w miażdżącym wargi pocałunku. Tej nocy, kiedy w półmroku wynajmowanego mieszkania dłonie i usta Harkness błądziły po jej ciele z najwyższym uwielbieniem, Rio modliła się w duchu, aby ta chwila trwała wiecznie. Rano jednak, jak zawsze, została sama. 


nowyprojekt143.png



13 stycznia 1973 rok, Paryż, Francja



Zniknęła. Rio próbowała wyrównać gwałtownie przyspieszony oddech, mając wrażenie, że za chwilę umrze. Gorące łzy spływały po jej policzkach, co uświadomiła sobie w momencie, gdy jej dłonie zacisnęły się na materiale czarnej szaty w okolicy klatki piersiowej; tą wstrząsał szloch, powodowany uczuciem pustki. Agatha Harkness ukryła się za kurtyną najmroczniejszej magii. Profanacji. Zniknęła, zabierając wraz z sobą jej czarne serce; w końcu zawsze należało tylko do niej.







Pięćdziesiąt trzy Święta Zakochanych później, ponownie ją poczuła.

─── Tęskniłam.

─── Nienawidzę cię.