01101111 01101110 01100101 00100000 01110011 01101000 01101111 01110100
01110000 01100001 01110010 01110100 00100000 01101111 01101110 01100101
Na wąskiej, zgrabnej ławce siedział niski, kilkuletni chłopiec. Czarne, równo przystrzyżone włosy nie były w stanie opaść, by zasłonić jego zmartwioną twarz. Ściskał coś w drobnej, drżącej dłoni.
Tym razem nie przyszedł do ogrodu, by podziwiać bujną roślinność. Zwykle zachwycał się barwnymi, pachnącymi kwiatami, chłonąc ich piękno wszystkimi zmysłami, zanim nie zagłębił się w lekturze, by poznać wszystkie tajemnice tych botanicznych dzieł sztuki, które jego ojciec, ambasador Sarek, przywoził z dalekich podróży dla jego matki.
Amanda bardzo troszczyła się o dom. Przy niej nabrał ciepła, jakiego próżno było szukać w domach rówieśników samotnego chłopca. Czasem myślał, że jest lepszy. Wyjątkowy. Że ma więcej niż dzieci w pełni pochodzące z Wolkana. Czasem boleśnie mu przypominano, że jest zupełnie odwrotnie. Bardzo się starał, by nie tylko dorównać swoim kolegom, ale wszystkich przewyższyć. Już w tak młodym wieku rozumiał, że jest inny, a przez to czuł, że musi im udowodnić, że potrafi tyle samo albo i więcej.
Tym razem jednak jego troski nie były spowodowane kolejną bójką w szkole ━ bójki dzieci raczej nie są groźne, ale Spock kiedyś sprowokowany ksenofobiczną zaczepką popchnął rówieśnika tak mocno, że ten dość niefortunnie upadł i dość poważnie się skaleczył. Wtedy winowajca też zaszył się w ogrodzie tak, jak zrobił to teraz. I tak jak teraz, w końcu znalazła go matka.
Stąpała bezgłośnie po idealnych okręgach białych kamieni, z których ułożone były misterne ścieżki pomiędzy kalejdoskopem wielobarwnych kwiatów, Spock, wciąż wpatrzony w ziemię, widział tylko jej buty, ale tak zaskoczył go ich widok, że niemal upuścił to, co ukrywał w dłoni.
━ Co cię trapi? ━ zapytała łagodnie, kucając przed synem tak, by zrównać swoją twarz z jego Nie naciskała. Rozumiała, że siłą nie dało się nic na nim wymusić. Wiedziała, że zostanie wychowany na Wolkanina, ale nie miała też wątpliwości, że zawsze będzie potrafił się zbuntować. Na razie na małą skalę, bo sam był bardzo mały, i była bardzo ciekawa co stanie się później.
━ Bo... ja chyba jestem chory ━ przyznał cicho chłopiec ━ Nie chciałem cię martwić ━ wyjaśnił. Sam odczuwał troski i zmartwienia, chociaż nie umiał ich dobrze rozróżniać i nazywać. Amanda wciąż nad tym pracowała. Najwyraźniej jednak dobrze rozumiał, że zwykli ludzie, tacy jak ona, martwią się kiedy ich bliskim coś dolega. Spock nie umiał albo nie chciał tego nazwać, ale zawsze źle się czuł, kiedy coś mu dolegało a ona musiała na to patrzeć.
Wziął głęboki oddech i wysunął w stronę matki dłoń. Kiedy niepewnie rozsunął palce, jej oczom ukazały się dwa śnieżnobiałe, małe zęby. Jeden zakończony ostrzej od drugiego.
━ Jeszcze jeden się rusza ━ wymamrotał chłopiec. Podskoczył i upuścił oba zęby, kiedy Amanda się roześmiała.
Ludzie są szaleni.
Nie rozumiał co się dzieje.
━ Nie jesteś chory, Kochanie ━ uspokajała go, ujmując delikatnie jego dłonie. Chłopiec nie odsunął się, ale wciąż patrzył na matkę bardzo niepewnie.
━ Ludzie przechodzą dwie fazy rozwoju zębów. Na miejsce tych, które wypadną, wyrosną nowe. Obiecuję ━ zapewniała. Spock wiedział, że ludzie często kłamią, ale Amandzie ufał bezgranicznie. Przez chwilę w milczeniu patrzył na jej twarz, a potem odetchnął.
━ Chodź do domu. Zrobiłam ciasteczka ━ zaproponowała, czekając aż Spock powoli zsunie się z ławeczki ━ Wszystko ci opowiem jak to jest z tymi zębami ━ zapewniała, zbierając te dwa, które jej syn przed chwilą upuścił. Dla chłopca wciąż było to wszystko bardzo niejasne, ale poczuł się lepiej. Kiedy szedł obok matki, wciąż wbijając wzrok w ziemię, pozwolił sobie na uśmiech.
01110000 01100001 01110010 01110100 00100000 01110100 01110111 01101111
Siedział na prostej, eleganckiej kanapie, o tapicerce tak samo czarnej jak klasyczny , zapięty pod szyję mundur, który nosił. Wpatrywał się w ekran swojego PADD-a na przewijające się informacje.
Nie miał zbyt wiele czasu na sprawdzenie wszystkich danych, dlatego westchnął ciężko, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Przez chwilę rozważał, czy nie lepiej byłoby udawać nieobecnego, albo przynajmniej twierdzić, że nie ma czasu. Z drugiej strony nie było to aż tak ważne, żeby kilka minut robiło mu różnicę. Zezwalając na wejście, odłożył PADD na niski stolik.
W progu stanęła szczupła, wysoka kobieta, której przełożone przez jedno ramię długie, ciemne włosy odznaczały się na tle krótkiego, damskiego munduru.
━ Komandorze Spock.
━ Słucham, kadet... ━ zawahał się chwilę ━ Uhura? ━ dokończył.
━ Tak jest. Nyota Uhura ━ Mężczyzna kojarzył jej nazwisko. Studenta odznaczała się wyjątkową bystrością i niezwykłym talentem do przyswajania języków, a jej nadzwyczajnie wrażliwy słuch był ceniony przez kadrę nauczycielską. Spock nie znał jej osobiście, ale kojarzył ją z nazwiska. I z widzenia ━ był pewien, że kilkukrotnie wypatrzył ją w tłumie na jednym ze swoich wykładów, chociaż przecież jego dziedzina nie miała nic wspólnego z ksenoligwistyką.
━ Proszę o zezwolenie na osobiste pytanie ━ usłyszał w odpowiedzi, a to tylko rozbudziło jego ciekawość. Kadeci rzadko rozmawiali z nim nieoficjalnie. Niektórzy mieli opory nawet przed całkiem oficjalnymi rozmowami. Spock poniekąd to rozumiał, przynajmniej tak sądził. Wolkanie peszyli ludzi tym, że nie okazywali emocji. Chłodne zdystansowanie dla mieszkańców planety Ziemia było przytłaczające. Mężczyźnie jednak to nie przeszkadzało, było mu to obojętne czy jest lubiany tak długo, jak okazywano mu odpowiedni szacunek i zachowywano właściwe konwenanse, które z kolei dużo ułatwiały jemu.
━ Udzielam.
━ Czy zgodziłby się pan ze mną zjeść? ━ Spock milczał ━ posiłek, komandorze. W restauracji przy kampusie ━ Uhura rozwinęła swoją wypowiedź. Wolkanin zmarszczył lekko wąskie, szpiczaste brwi, niepewny czy aby dobrze ją usłyszał.
━ Obawiam się, że nie rozumiem, kadecie Uhura ━ odpowiedział w końcu. Oferta była dla niego całkowicie niejasna. Rozumiał każde słowo, ale trudno było mu pojąć przekaz sam w sobie.
━ Jak randka, komandorze. Zgodziłby się pan? ━ powtórzyła, nie dając się zbić z tropu reakcją Wolkanina. Studiując języki, studiowała też kulturę wielu ras. Także jego rasy. Wiedziała czego można się spodziewać, ale skoro już odważyła się go zaprosić, nie mogła się wycofać. Znała rasę Wolkan na tyle by wiedzieć, że Spock nigdy nie zrobi kolejnego kroku, nawet jeśli to przemyśli.
━ Jutro. O osiemnastej, przed wejściem ━ rzeczowo odpowiedział mężczyzna, nie spuszczając z niej wzroku. Kobieta uśmiechnęła się promiennie, a on przyłapał się na myśli, że był to niezwykle czarujący uśmiech.
━ Oczywiście, komandorze Spock. Dziękuję ━ kiedy drzwi się za nią zamknęły, Spock odważył się delikatnie uśmiechnąć.
01110000 01100001 01110010 01110100 00100000 01110100 01101000 01110010 01100101 01100101
W uszach mu piszczało od syren alarmowych. Pomieszczenie oświetlało czerwone pulsujące rytmicznie światło. Komandor Spock siedział pod jedną ze ścian. Fragment ciężkiej, stalowej konstrukcji przygniatał mu nogę w taki sposób, że mimo starań nie mógł się sam uwolnić. Nieopodal leżała młoda, nieprzytomna blondynka w czerwonym mundurze, jaki na Akademii Gwiezdnej Floty nosili studenci.
Mimo sygnału alarmowego, przez chwilę nikt się nie pojawiał. Korytarze w pobliżu laboratorium były puste. Skądś zaczął ulatniać się bezbarwny gaz o dziwnym, drapiącym w gardle zapachu.
W końcu drzwi otworzyły się i Wolkanin dostrzegł wpadającego do laboratorium czarnowłosego, wysokiego kadeta. Mężczyzna nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na komandorze najwyżej na dwie sekundy, po czym podbiegł do nieprzytomnej studentki i wydostał ją na korytarz, gdzie powietrze było dużo lżejsze. Spock patrzył ze swojego miejsca, jak mężczyzna ją reanimuje. Głównie tradycyjnie, ale jak na kadeta był nieźle zaopatrzony w instrumenty medyczne i mógł upewnić się, czy z dziewczyną jest wszystko w porządku. Mamrotał coś do siebie, a Spock, posiadający umiejętność czytania z ruchu warg, rozpoznał kilka wyrazów, w tym powszechnie uznawane za wulgarne. Pozwolił więc sobie przenieść wzrok z jego twarzy na sprawie pracujące dłonie.
Kiedy kadet, najwyraźniej student kierunku medycznego, upewnił się, że dziewczynie nic nie zagraża, zbliżył się do Spocka, zauważając rozcięcie na przedramieniu. Czarny mundur w tym miejscu delikatnie przesiąknął zielonkawą krwią.
Mężczyzna szybko scalił ranę, ale miał problem z zepchnięciem metalowej konstrukcji z jego nogi. Alarm się nasilił.
━ Proszę stąd wyjść, kadecie ━ zarządził Spock ━ zaraz żaden z nas nie dojdzie do drzwi ━ zauważył rzeczowo, chociaż duszący, nieprzyjemny zapach gazu utrudniał mu mówienie.
━ Nie ma takiej opcji, do jasnej cholery ━ warknął ten w odpowiedzi, podwajając wysiłek. Alarm wciąż się nasilał, a pulsowanie przyspieszało, zdając się do czegoś obliczać. Wtedy metal ustąpił, zsuwając się z nogi komandora, a student pozwolił, by Wolkanin oparł się na jego ramieniu. W taki sposób razem opuścili laboratorium. Drzwi z małym numerem "005" zasunęły się za nimi.
Kiedy zatrzymali się na korytarzu, alarm niespodziewanie ucichł, a Spock stanął niemal na baczność. Wygenerowana komputerowo iluzja zniknęła. Nie było żadnego zagrożenia.
Kadet wyglądał na zaskoczonego i już chciał coś powiedzieć, ale przełknął te słowa, kiedy obok ramienia Wolkanina stanął jego bezpośredni przełożony.
━ Świetnie pan sobie poradził. Gratuluję zaliczenia testu, kadecie McCoy ━ mężczyzna uścisnął jego dłoń. Chwilę później Spock patrzył jak odchodzi.
Wolkanie nie kłamią. Ale to przecież nie było kłamstwo tylko test. W pewnym momencie edukacji, przyszli oficerowie medyczni musieli zostać sprawdzeni jak działają pod presją, a do tego zawsze proszono kilku kadetów, czasem kogoś wyższego stopniem, by w odpowiednio spreparowanych warunkach móc ich ocenić. Spock nie żałował, że zgodził się pomóc. Doświadczył dziś już kilku takich egzaminów, ale ten przebiegł zadziwiająco szybko, a kadet wykazał się wyjątkową zawziętością i pragnieniem ratowania innych.
━ Kiedyś będzie z niego fantastyczny lekarz ━ zauważył stojący obok mężczyzna. Spock w milczeniu pokiwał głową. Niekoniecznie podzielał filozofię tego kadeta, ale zdecydowanie go podziwiał.
Patrzył na zamknięte drzwi jeszcze chwilę po tym, jak McCoy za nimi zniknął. Spock nie był pewien dlaczego, ale kadet zrobił na nim ogromne wrażenie.