⠀⠀⠀♦ ᴍʏ ʙᴀᴅ ʜᴀʙɪᴛs ʟᴇᴀᴅ ᴛᴏ ʏᴏᴜ
Platynowe, długie włosy migotały pastelowymi różowymi pasemkami; Felicia widziała je, opadały jej na twarz przysłaniając pole widzenia i wciąż jeszcze gdzieś w głębi siebie łudziła się, że nadal śni. Nie śniła. Otaczał ją różany chaos przekrzykujących się wzajemnie męskich głosów o najróżniejszych tonach, barwach i natężeniu. Nie słyszała słów, nie potrafiła ich wyodrębnić, ale może tak będzie bezpieczniej? Koty nie znoszą hałasu, jeśli nie mają nad nim kontroli, ani to nie one go spowodowały. Hardy skuliła się i syknęła przeciągle. Zmrużyła dziko oczy. Rozejrzała się wokół, szukając punktu pozwalającego na uniknięcie nagłego zagrożenia. Czuła się nieswojo; jak kot w potrzasku, któremu odebrano możliwość ucieczki. Byłaby szczęśliwsza. choć wciąż daleka od gardłowego mruczenia, gdyby uciekła na dach i obserwowała z dystansu nowy, nieznany świat. Świat, który jest jej obcy, a ona musi znaleźć szybko sposobność powrotu do Queens. To nie był Nowy Jork. W pierwszej chwili wszystko zdawało się kryształowo idealne, choć zdecydowanie nazbyt lukrowane lepką, słodką powłoką.
- Mogę gadać z jednym z was, a nie z wszystkimi naraz? - Zapytała w końcu, podciągając się zwinnie na wyciągniętym ku niej ramieniu. Zrobiła to wprawnie, płynnie jak w tańcu. Pod palcami poczuła twardy plastik i miękkie sztuczne futro. Zaniemówiła. Długo patrzyła w jeden punkt, nie wierząc, jak tragicznie różowe i beznadziejne jest jej obecne położenie. To musiała być jakaś karma za wszystko, co zrobiła. Za każdą kradzież, ściemę, kombinowanie i uwodzenie dla kasy. Bardzo, kurwa, pięknie.
- Nie chcę tu być. Gdzie jest metro? Skombinujesz mi jakąś furę? - Szepnęła, patrząc tlenionemu prosto w oczy. Zacisnęła mocniej palce na jego ramieniu. - Nieważne, wezmę tramwaj. Cokolwiek, byle tylko stąd szybko dać nogę. Słuchaj, Blondas, byłam na niejednej dzikiej pokręconej imprezie, ale to jest przesada. Nie ogarniam tej kuwety.
Zwolniła uścisk. Długie, smukłe palce przysłoniły ostre, pastelowe światło, do którego nigdy nie przywyknie i już miała zacząć torować sobie drogę ewakuacji, gdy usłyszała najprawdziwszą obelgę. Sztuczne rzęsy przetykane różem, mocno umalowane pudrowymi iskrami usta i nienaturalnie unoszące się z każdym, nawet najdrobniejszym ruchem śnieżnobiałe włosy utrudniały teraz bycie surową. Kotka musiała jednak spróbować. Nazwana Barbie zrozumiała, dlaczego zamknięto ją w kartonowym pudełku z szybką. Przypomniała sobie reklamę z wczesnych lat '90: możesz być, kim chcesz. I zaczęła grać.
Dumnie odrzuciła swoją platynową, długą grzywę. Efekt slow motion, pełna puszystość, objętość i refleksy różowych pasem. Jestem kotem. I tak, nawet w plastiku będę zajebista.
- Nie jestem szpiegiem, jestem darem z nieba; kapłanką kociej bogini Bastet i właśnie dlatego, przybywam poszukując Pierwszego Proroka. - Zapewniła jednym tchem, bo kłamać potrafiła nienagannie i jeżeli miała jakąś super moc, to była nią właśnie ściema. I improwizacja.
Czekała. Widząc kolejnego gościa wysuwającego się na pierwszy plan, wyczuła w nim rywalizację. Nie spodobał jej się. Był agresywniejszy, niż tleniony i zdecydowanie bawił się w koguta. Zaraz coś z tym zrobimy, żeby wypadły mu z ogona pióra. Kot czasem zanurza kły w drobiu.
Czemu by nie teraz też?
- Nie wiesz, kim jestem. Czarny Kot przynosi szczęście temu, komu przebiegnie drogę. Albo spadnie z nieba. Pesia, że to nie byłeś ty, słodziutki. - Zbliżyła się do Kena o czekoladowych włosach, bardzo blisko. I kłapnęła zębami. Wyciągnęła do niego rękę i bez ostrzeżenia zmierzwiła mu włosy, dostrzegając stosunkowo szybko, że w tej społeczności bez fryzury, to jak bez ręki. POSERS, DUH.
- Odsuniesz się, koguciku, czy mam cię przesunąć?
Ruch ręki imitujący cios ostrymi, wysuniętymi pazurami. Kocia, uliczna walka. Klasyk.
Ledwo się tu pojawiła i już miała wroga. Zawsze lubiła wybierać strony, choć bywała w swoich wyborach w biznesie zmienna. Kradła na zlecenie. Lojalność mierzyła w kasie i kłamała dla tego, kto oferował jej więcej. Koty są praktyczne. I moralne na swój własny, przedziwny sposób. Słyszała, że przyszedł. Koci słuch jest sztuką; nieodgadnioną, tajemniczą finezją wykrywania nawet cichego szmeru. Może w tym świecie jako Cat Burglar Barbie zrobili z niej hybrydę.
A może to tylko jej intuicja?
- Jasne, że to ściema. Sama nie wiem, czemu tu jestem, bo wszystko działo się tak nagle, że sama się w tym gubię. Po prostu nie chciałam, żeby tamten goguś traktował cię jak ścierę. - Przyznała wprost, a potem oparła plecy o plastikowe, rozłożyste drzewo. Strój znudził jej się, kojarzył jej się z domem, do którego nie potrafiła teraz nawet wrócić i choć przeklinała w myślach brudne, szare, zakłamane Queens, to teraz była pewna, że świat plastiku nie jest wiele lepszy. I na pewno nie jest święty.
- Spadłam z nieba, bo ktoś zamknął mnie w pudełku, a ja z niego zwiałam. Był ze mną kot. Jest mały, łysy i bardzo pyskaty. Myślę, że najpierw go usłyszysz, a potem dopiero dostrzeżesz. Sama zobaczyłam go dopiero, kiedy się odezwał. Nazwał mnie Barbara. Jestem Felicia.
Brokat rozsypał się na nią, okrył jej włosy jasną mgiełką konfetti. Zerwała się. Wstała, mając na sobie czerwoną, długą do ziemi suknię z rozcięciem przy udzie, w platynowych włosach wetknięty kwiat. Czerwoną, plastikową różę.
Niebieskie oczy otworzyły się szeroko.
- I już? Mam nową kieckę? Nadal nie wiem, gdzie jestem... Ale przynajmniej mam styl. Nie gorszy niż ty, boski blondasie. - Uśmiechnęła się lekko, usiadła znowu, tym razem na czymś nowym, może haftowanym kocyku? Westchnęła ciężko, ułożyła się na plecach i patrząc teraz w plastikowe niebo, powiedziała mu:
- Sorki za ten wyścig, to nie było planowane. W sumie to nic nie było. W moim świecie jestem kimś, kto kradnie. Nie bój się, plastiku nie. Nie okradam też przystojniaków z tlenionymi włosami, którzy podają mi dłoń.
Poprawiła się, zrozumiała wówczas, że to nie był kocyk. Tylko jego białe futro. OH, F✨✨✨!
- Zwykle okradam takich, którzy nawet nie ogarniają, ile mają hajsu. Grube ryby. Zwykle cenniejsze są dla nich informacje, bo kiedy wiesz coś, czego nie wiedzą inni to masz władzę i kontrolę. I kasa idzie za tym jak te kolorowe koguty idą za tobą, chociaż z pewnością twierdzą, że wcale tak nie jest. Mam koty. Troszczę się o nie, są z ulicy. Nie mają gdzie spać, często co jeść. Ale mają mnie. Ten jest nowy. Niewiele o nim wiem, ale mówił mi, że nie lubi zamkniętych pomieszczeń. To pomoże?
Ucichła. Wszystko nagle wydało jej się pozbawione sensu.
Usłyszała go. Miauczenie.
- Barbara, tu jest cudnie. Zostaniemy tu na zawsze. Złap mnie, podrap za uchem. Chooodź....
Wstała znów, ujęła poły długiej sukni i pomknęła za kocurem do westernowego saloonu, wbiegając przez różowe, drewniane drzwi z hukiem. I brokatem.
- O co chodzi z tym brokatem? To wszystko jej popieprzone!
ŁAP GO, TERAZ ALBO NIGDY!
Biegła po klawiszach plastikowego fortepianu, goniła go po scenie, gdzie jej kroki były taneczne i skoczne w burlesce, której nie mogła powstrzymać, więc mknęła, zamaszyście rzucając długą suknią to w prawo, to w lewo.
Chciało jej się płakać. I chciało jej się śmiać. Nade wszystko jednak, chciała stamtąd uciec.