⠀⠀⠀♦ ᴸⁱᵏᵉ ᵃ never-ending ˢᵒⁿᵍ
OBECNIE
Lśniące żółtą karoserią nowojorskie taksówki przystawały na środku drogi z piskiem opon i donośnym dźwiękiem klaksonu. Białe linie wymalowane wodoodporną farbą zatarły się, czerń asfaltu odbijała pozostałości po deszczu; w iskrzących się wodnych plamach można było zobaczyć lustrzane odbicia kolorowych, zmiennych neonów. Kusiły barwami, wielkimi hasłami reklamowymi obiecywały spełnienie najbardziej skrytych marzeń i patrząc wysoko w górę dostrzegało się początkowo tylko one; krzykliwy świat futurystycznych fantazji i plastikowych obietnic. Neonowe sieci oplatały drapacze chmur, szklane okna najwyższych budynków miały zasłonięte żaluzje, jakby mieszkańcy chcieli już nie spełniać sny, ale po prostu choć przez moment snu zaznać. Nowy Jork tętnił życiem. Stare murowane ściany nosiły ciężar aglomeracji, samochody przecinały sobie wzajemnie drogę bez celu w rytmie ustalonej, doskonale przećwiczonej choreografii ulicznych świateł.
Zielone. Żółte. Czerwone.
Ona nie zwracała uwagi na wieżowce. Nie musiała. Była już na dachu każdego z nich i wróci kiedy tylko zechce, a wtedy oparłszy smukłą, długą nogę o gzyms, spojrzy z kocim wdziękiem w dół. Zadziwią ją raz jeszcze cienie, miejskie nocne nasilenie echa i klubowe pułapki wabiące naiwnych, młodych duchem chłopców liczących na szybką miłość, jak szybkie są ich samochody.
Zabawne, bo zwykle myślą bardzo wolno.
Kocicy podobał się zapach ścieranych opon przy ostrym hamowaniu. Lubiła być w centrum uwagi, a gdy na nią patrzono, czuła się dokładnie tak, jak na to z całą pewnością zasługiwała - jak księżna.
Tańczyła na środku ulicy w godzinach szczytu; jak bardziej mogłaby skraść uwagę?
Zniżała się rytmicznie, prowadzona tanecznym ruchem bioder. Platynowe włosy unosiły się, by opaść na jej plecy i przysłaniały roześmianą, promienną twarz kobiety, która wie doskonale, że dziś jest jej dzień. Felicia Hardy wyciągnęła przed siebie ręce, niemal muskając nimi maskę zatrzymującego się tuż przed jej twarzą żółtego Nissana. W jej kierunku padły przekleństwa. Kierowca zaprezentował platynowej środkowy palec, ale niespecjalnie się tym, jakże ujmująco pokojowym gestem, przejęła. Odrzuciła jednym, zamaszystym ruchem burzę jasnych, długich włosów i pomknęła przed siebie, skręcając w najbliższą przecznicę. Może ją złapią. Co z tego, skoro jej zleceniodawca swoim przelewem zrobił z niej bajecznie bogatą kocicę. Dla dziewczyny z Queens to było jak bilet do raju.
Dowie się, że złamała warunki wymowy zabierając z miejsca rabunku przedmiot, o który jej wcale nie prosił, ale teraz, owo nagięcie reguł wydawało się pannie Hardy nieznaczące, nieistotne, godne zapomnienia albo przemilczenia; czy warto robić aferę o zwykłe, różowe rolki?
Przemykała z nimi na nogach NYC i czuła się bardziej wolna, niż kiedykolwiek wcześniej. W ustach trzymała truskawkowego lizaka, pod pachą trzymała skradzionego różowego flaminga i była panią życia; królową miasta, której szczęście polega na dostrzeganiu radości w najdrobniejszych szczegółach.
Skąd w mrocznym, posępnym domu flaming i rolki? A co mnie to obchodzi, to nie mój interes.
Podskakiwała na rolkach, unosząc wysoko ręce i robiła hinduskie shimmy. Przystawała potem, opierała dłonie na biodrach, wprawiając w ruch swoją talię, a potem wyginała się jak w starym oldschoolowym disco i nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego wszystko to sprawia jej taką przyjemność. Wróciła do mieszkania późno; rzuciła się na łóżko, nie zdejmując z nóg rolek. Miękka pościel powitała ją zapachem perfum, na poduszkę wskoczył jeden z kotów, które zbłąkane niedolą miejskiego zgiełku i głodu znalazły u Hardy dla siebie dom.
- Odjazdowe. Wiem.
Zasnęła, śniąc o tym, że jest cała z plastiku.
CZTERY GODZINY WCZEŚNIEJ
Dom Addamsów; inaczej określić tego, co zobaczyły jej oczy nie mogła. Balustrada oddzielała posiadłość od cmentarza porośniętego bluszczem, a Black Cat przeskoczyła ją niczym jeszcze jeden stopień, który powstrzymuje ją od wejścia na klubowy parkiet. Mury nosiły ślady historii. Klatka schodowa była uwieńczona marmurem rzeźb, ściany pokrywały portrety, a Hardy mogłaby przysiąc, że każdy z nich na nią patrzy. Odprowadzona ich olejnym wzrokiem przeszła do biblioteczki. W wygaszonym kominku zostały nadpalone dokumenty, porzucone w pośpiechu a zarazem podniszczone na tyle, by ukryć prawdę. Jaką prawdę, platynowej zbytnio nie obchodziło; ona przyszła po coś, czego chce jej zleceniodawca. Znajdzie to i przyniesie. Matowo skórzane rękawice zasłaniały długie, zwinne palce. Błądziły krótkotrwale przy szyfrach tytanowe, długie wysuwane pazury kocicy, a złamanie kodów przyjęte zostało upojnym, słodkim mruczeniem.
- Pokaż mi, co masz.
Otworzył się sejf. W środku, wyścielony był on różowo - białymi miniaturami kafelek. Felicia otworzyła drzwiczki ostrożnie, niemal z precyzją chirurga oceniając operację co do milimetra. To nie wystarczyło. Wypadły na nią plastikowe, niedoskonałe lalki; pozbawione kończyn tułowia, powykrzywiane i nadpalone, jakby znalazły się w rękach dziecka kochającego patrzeć, co jest w środku.
- Dobrze, że nie dmuchane. - Mruknęła z ironią Felicia, mimo wszystko uważając, by nie zgnieść obcasem plastiku. Wychowały ją lata '90 i Toy Story, może zabawki czasem żyją. Kto to niby wie?
- Trudno. Ktoś to posprząta. - Wspięła się na palce, wyciągając z umówionej komórki sejfu książkę o pożółkłych brzegach. - Boże. Na co komu historia pieprzonego Mattela?
Wzruszyła ramionami. Nie zwykła oceniać tych, którzy ją wynajmują, o ile jej płacili hajs.
Złodziej nie ocenia zleceniodawców.
Za książką dostrzegła szczelnie zamknięte pudło. Wyjęła je, przykucnąwszy pośród szczątków lalek. Rolki wyglądały na zupełnie nowe; nienaruszona guma kółek, zero zabrudzeń.
Przeraziło ją, gdy uświadomiła sobie, że to dokładnie JEJ ROZMIAR. Zastanowiłaby się nad niedorzecznością przypadków w opuszczonym, gotyckim zamczysku głębiej, ale zanim zaczęła, uświadomiła sobie, że z najwyższej półki spomiędzy książek wpatrują się w nią szklane, czarne oczy pluszowego flaminga.
- Ogarnij dupsko, Hardy. Na cholerę ci pierdolony flamingo...
A potem zabrała go i tak.
PORANEK NAZAJUTRZ
Śniła o ciele ze sztucznego tworzywa i makijażu mocniejszym, niż zazwyczaj. Miała we śnie biały top z materiałowym chokerem podkreślającym długą szyję, rozpuszczone platynowe długie włosy i dopasowane, eleganckie spodnie w gepardzie cętki. Śniła koszmar, w którym musiała wydrapać pazurami sobie drogę ku wolności z kartonowego pudełka, a obok siebie, za plastikową szybką, widziała czarny kombinezon złodziejki i skórzany plecak, do którego strój ten się bez trudu mieścił. Kombinezon był jej. I jednocześnie jej wcale nie był. Białe futro zdobiące ramiona i łydki było teraz pastelowo różowe.
- Obrzydliwe kurestwo. - Szepnęła, budząc się. Głową, uderzyła o karton.
- Kurwa... - Szepnęła znów, teraz z przejęciem i dokładnie teraz uświadomiła sobie, że jest z nią także i łysy kot w różowym sweterku. Egipski.
- Zabierz nas stąd, mam klaustrofobię, Barbara!
Egipski. Łysy i gadający.
Pięknie.
Plecak przerzuciła przez jedno ramię. Platynowe włosy miała zmierzwione, ale nie co dzień rozrywa się pudło i wydostaje łysego gadającego kota w swetrze w gwiazdeczki, a potem leci razem z nim z hukiem w dół.
Spadli na cztery łapy. Koty już tak mają.
Czuła się względnie bezpiecznie, nie wliczając w stan ten psychicznego rozstrojenia, bo wciąż przed oczyma miała swój strój włamywaczki z różowymi detalami. Skaza na całe życie. Bezpieczeństwo rozpłynęło się w brokatowej mgle, bo co dotąd z dystansu zdawało się miastem, okazało się westernowym dzikim zachodem. W różu. Przed sobą miała saloon, ale znacznie bliżej, bo na pierwszym planie, cwałował prosto na nią kary, lśniący koń. Kocur, miauknął przeraźliwie. Platynowa, odrzuciła instynktownie plecak, pochwyciła kota w ramiona i razem z tym oto niefutrzanym balastem, wykonała podwójne salto w tył. Wylądowała lekko. Gimnastyczka z plastiku.
Upadła na głowę równie lekko, kiedy pod jej nogami przebiegł spłoszony, łysy kot. Widziała nad sobą wysoko plastikowe, zawieszone na sztucznym niebie gwiazdy.
A potem, gwiazdy zniknęły.
Stał nad nią wysoki tleniony blondas w białym futrze do ziemi, a jako, że już niewiele ją mogło zdziwić, zapytała go, wprost:
- Cześć, nie widziałeś gdzieś mojego kota? Nie ma futra, ma za to niewyparzony ryj i chyba... chyba gdzieś tu popyla.
Nuthouse.