JustPaste.it

x0da331f3ea921edf8edeeac6a84a6d33.jpg

Cze艣膰, jestem V. Kiedy艣, by艂am Nomadem i wszystko wydawa艂o si臋 naprawd臋 proste; mia艂am rodzin臋, wsp贸lnie dzielili艣my drog臋 i ustalali艣my na bie偶膮co cele. 呕ycie by艂o dobre. Szybkie, intensywne i zarazem w jakim艣 dziwnym stopniu pewne. Teraz sama ju偶 nie wiem, kim jestem. Odk膮d straci艂am klan szukam dla siebie miejsca. Wydawa艂o mi si臋 raz, 偶e uda艂o mi si臋 je znale藕膰, chcia艂am 偶eby tak by艂o. Zdawa艂o si臋 ok.

A potem znowu wszystko si臋 spierdoli艂o. 


Delamain zabra艂 Jackiego i mnie do Konpeki Plaza; miejsca, gdzie mia艂y si臋 spe艂ni膰 nasze sny. Mieli艣my sta膰 si臋 legend膮 Night City, pierwsz膮 lig膮, a on przez ca艂膮 drog臋, od samego pocz膮tku, utwierdza艂 mnie w przekonaniu, 偶e b臋dzie dobrze, bo przecie偶 co mo偶e p贸j艣膰 nie tak? Brakuje mi go. T臋skni臋 za jego wielkimi 艂apami na moim ramieniu, spontanicznymi nocnymi jazdami Nazarem, kt贸rego nigdy nie pozwala艂 mi prowadzi膰, a dotyka膰 tylko po tequili. Dotkliwie 偶a艂uj臋, 偶e ju偶 nie us艂ysz臋 jego 艣miechu, ani tego jak nazywa mnie swoj膮 chic膮. T臋skni臋, bo by艂 kim艣 wyj膮tkowym; moim najlepszym backupem. La Chingona Dorada. 
Z Konpeki zabra艂am na r臋kach jego krew. I spluw臋 go艣cia, przez kt贸rego m贸j przyjaciel zgin膮艂. 
Zachowam ten pistolet. Rozwal臋 nim mu 艂eb.

Czerwona 艂una nadawa艂a pomieszczeniom g艂臋bi, komponowa艂a si臋 z nikn膮cym, ciep艂ym 艣wiat艂em rozstawionych przy z艂otej urnie wysokich 艣wiec. Zgromadzeni w g艂贸wnym holu ludzie nosili od艣wi臋tne stroje, m臋偶czy藕ni w wi臋kszo艣ci wybrali garnitury, ale ch艂opcy z gangu Valentinos dla uczczenia pami臋ci swojego brata krwi ubrali sk贸rzane kurtki. Nie oddali broni. Mama Welles nie mia艂a nic przeciwko, liczy艂o si臋 tylko to, 偶e przybyli po偶egna膰 jej syna. Jackie Welles by艂 wyj膮tkowy. St贸艂 偶a艂obny zape艂nia艂 si臋 przedmiotami, kt贸re przyjaciele i rodzina pragn臋li mu ofiarowa膰 na dalsz膮 podr贸偶. Podr贸偶 do Afterlife. 
- Dobrze, 偶e jeste艣, V - powita艂a j膮 Lupe, w艂a艣cicielka baru. Oczy mia艂a zaczerwienione od 艂ez, Valerie mog艂a jedynie zgadywa膰, od jak wielu nocy nie zazna艂a normalnego, regeneruj膮cego snu. W 偶a艂obie ludzie du偶o my艣l膮, niewiele 艣ni膮. A je偶eli ju偶 zdo艂aj膮 zasn膮膰, zawsze marz膮 o przesz艂o艣ci.  V mia艂a zbyt mocny makija偶. Oczy podkre艣lone czarnym smoky eye, prawie r贸wnie ciemne, 艣liwkowe usta. By艂a sob膮, wiedzia艂a, 偶e w艂a艣nie tak膮 chcia艂by zobaczy膰 j膮 w tym dniu Jackie. Narzuci艂a na ramiona jego kurtk臋 Valentinos.
- Nie by艂o innej opcji. Jak mog艂abym nie przyj艣膰? - zapyta艂a cicho, ujmuj膮c Mam臋 Welles w szczerym, mocnym obj臋ciu. Przytuli艂a j膮 czule, jak otuchy daje si臋 prawdziwej rodzinie. Krwi. Usiad艂a tu偶 obok Victora na czerwonej prostok膮tnej kanapie. Przyni贸s艂 ze sob膮 bokserskie r臋kawice. Wiedzia艂a dlaczego wybra艂 w艂a艣nie je i u艣miechn臋艂a si臋 do niego blado, a nast臋pnie dotkn臋艂a jego d艂oni. Popatrzy艂 na ni膮 w zamy艣leniu, a ona mia艂a pewno艣膰, 偶e Vic rozumie, dlaczego usiad艂a w艂a艣nie przy nim. Byli bardzo blisko, ale nigdy tak blisko, jak ona by tego chcia艂a. Ka偶dy z wszczep贸w wtopionych w jej pi臋kne, smuk艂e cia艂o by艂 wcze艣niej metalem rozgrzanym w ciep艂ych r臋kach Vektora. By艂a mu lojalna. Ufa艂a tylko jemu. Kocha艂a go.
- Zaczynamy. Usi膮d藕cie wszyscy, czas po偶egna膰 mojego syna jak nale偶y - stwierdzi艂a hardo Mama Welles i wsta艂a, zapalaj膮c ka偶d膮 ze 艣wiec przy meksyka艅skim o艂tarzu. Zdj臋cie Jackiego by艂o kiepskie, nie oddawa艂o jego charyzmy, optymizmu i rado艣ci z ka偶dego dnia, kiedy goni艂 uparcie swoje marzenia. 
- Dzi臋kuj臋 wam wszystkim za przybycie, nie b臋d臋 m贸wi膰 wam, jakim cz艂owiekiem by艂 m贸j syn. Nie powiem te偶, jak mocno za nim t臋skni臋. Zamiast tego, opowiem wam pewn膮 histori臋. 
Opowiedzia艂a o Valentinos w wojnie z Maelstrom i o tym, jak Jackie znalaz艂 si臋 w jej centrum. V zna艂a t臋 histori臋. Jackie oberwa艂 trzema kulami, a ka偶da z nich trafi艂a w klatk臋 piersiow膮. Po wyj艣ciu ze szpitala, Jackie odda艂 Mamie Welles sygnet Valentinos, a czyni膮c to, obieca艂 jej, 偶e ju偶 nigdy nie wr贸ci do gangu. 
- No te preocupes, Mama; zobacz, jestem kuloodporny i nic z艂ego nigdy mi si臋 nie przydarzy. Nie ba艂 si臋, nie chcia艂 tylko, 偶ebym si臋 martwi艂a. 
Victor wsta艂 nast臋pny.
Valerie delikatnym gestem wspar艂a go. U艂o偶y艂a palce na jego plecach, pog艂adziwszy przy tym jego garnitur. 
- Id藕. Dobrze le偶y - szepn臋艂a mu z czu艂o艣ci膮. W jego oczach co艣 si臋 zmieni艂o, ale V nie chcia艂a wtedy o tym my艣le膰. Najwa偶niejszy by艂 Jackie i pami臋膰 o nim. Byli tu dla niego, Vektor i tak zajmowa艂 za du偶o miejsca w jej my艣lach. Abigail Eden zaoferowa艂a mu protekcj臋 korporacji Biotechnica, a takiej szansy nie dostaje byle kto. Victor by艂 zdolny. By艂 najlepszy w dzielnicy Watson, ale dla niej by艂 niepor贸wnywalnie kim艣 wi臋cej.
- U Diab艂贸w Night City m贸wi si臋 tak: nikt nie wr膮bie ci tak, jak przyjaciel. I Jackie Welles taki by艂, mia艂 r臋k臋 jak armatnie dzia艂o. Nikt nie spu艣ci艂 mi takiego wpierdolu, jak on. 
Zap艂aka艂. Po艂o偶y艂 r臋kawice i powiedzia艂 g艂o艣no:
- Dwana艣cie rund, przyjacielu. 
Kiedy do niej wr贸ci艂, zacisn臋艂a mocno palce na jego nadgarstku. Nie pyta艂a o nic. 

Valerie wybra艂a ulubion膮 ksi膮偶k臋 Jackiego, Hemingwaya. For whom the bell tolls. 
- Jackie ocali艂 mi 偶ycie. A potem zrobi艂 to znowu, kiedy my艣la艂am, 偶e straci艂am wszystko i ju偶 mnie dobrego w 偶yciu nie spotka. Bez niego by si臋 nie uda艂o. Jackie Welles, najlepszy przyjaciel, jakiego mo偶na dosta膰 od losu. Rodzina by艂a dla niego wszystkim, a on sprawi艂, 偶e czu艂am si臋 zawsze jej cz臋艣ci膮. By艂 upartym gnojem; kiedy co艣 postanowi艂, d膮偶y艂 do celu. Nie poddawa艂 si臋 nigdy. Powiedzia艂 mi kiedy艣, chica, nigdy nie powinny艣my ba膰 si臋 ludzi ani 偶ycia. On nigdy si臋 go nie ba艂, nie by艂o w nim strachu. Serce na d艂oni, dwie spluwy w r臋kach, czysty spontan.

Brakuje mi ci臋, mano

Pi艂a tequil臋 chyba z ka偶dym obecnym na ofrendzie, a gdy wypi艂a wystarczaj膮co, zapyta艂a, czym meksyka艅ska ceremonia pogrzebowa w艂a艣ciwie tak naprawd臋 jest. Powiedziano jej, 偶e pogrzeb bliskiej osoby polega na pozostawieniu przedmiot贸w, kt贸re b臋d膮 przydatne w kolejnym 偶yciu. Wtedy, postanowi艂a, 偶e pierwsze kroki po ceremonii skieruje do Afterlife i przypomni barmance Claire, 偶e wisi Jackiemu dedykowanego drinka. 
- Jak si臋 czujesz? - zapyta艂 j膮 Victor, przygl膮daj膮c si臋 jej uwa偶nie spod prostok膮tnych okular贸w o szerokich, eleganckich oprawkach. - Trzymasz si臋 jako艣, Valerie? 
Odchyli艂a g艂ow臋 mocno w ty艂. Zanurzy艂a usta w 膰wiartce limonki, s艂odycz zala艂a jej zmys艂y. Spojrza艂a na rippera; najpierw na jego twarz, potem na tunele w uszach, w ko艅cu na zr臋czne r臋ce o metalowych dw贸ch palcach. Mog艂aby go poca艂owa膰, siedzia艂a ju偶 tak smutna i upita, 偶e by艂o jej wszystko jedno. 
- Nie, nie trzymam si臋. Czuj臋 si臋 naprawd臋 chujowo. Chcesz mi co艣 powiedzie膰 to m贸w. 
Znalaz艂a Evelyn Parker, poniewa偶 w艂a艣nie to obieca艂a Judy, ale nie spodziewa艂a si臋, 偶e aby tego dokona膰 b臋dzie musia艂a zrobi膰 totalny rozpierdol w Chmurach, a i bez tego jej kontakty z gangiem Tyger Claws by艂y bardzo napi臋te. Przyja藕ni艂a si臋 z Moxami. 
- Jest w stanie wegetatywnym, wypalili jej m贸zg bo wiedzia艂a za du偶o, ale by艂a tylko lalk膮 marz膮c膮 o lepszym 偶yciu, przecie偶 to nie zbrodnia marzy膰, Vic. - szepn臋艂a, ju偶 znacznie 艂agodniej. Wypi艂a jeszcze jeden kieliszek. S贸l na wargach nadawa艂a smak, sok limonki zosta艂 na k膮cikach. 
- Ile razy Jackie ci wpierdoli艂 na ringu? - zapyta艂a nagle, zbli偶y艂a si臋 do niego i zamkn臋艂a oczy. Przechyli艂a g艂ow臋 nieznacznie w bok, powiedzia艂a jeszcze - kocha艂 ci臋 jak brata, bo zawsze omija艂 tw贸j nos... 
Jej oczy, zielone z br膮zowym epicentrum, zamigota艂y 偶贸艂tym jadeitem. Po艂膮czenie.
- Kurwa. Takemura. Zabij臋 go. 

Wsta艂a. Wysz艂a na zaplecze. Pada艂 deszcz. 
- Cze艣膰. Wybra艂e艣 bardzo z艂y moment, 偶egna艂am przyjaciela. Wiem, 偶e to zrozumiesz, bo w Konpeki Plaza oboje stracili艣my kogo艣 bliskiego. Powiedz mi, jaki masz plan i czego si臋 dowiedzia艂e艣, ale musisz mi da膰 par臋 godzin. Jackie Welles by艂 Meksykaninem, na ich pogrzebach wspomina si臋 i pije tequil臋. Tak okazuj膮 lojalno艣膰. M贸wi臋 ci to, bo wiem, ile lojalno艣膰 znaczy dla ciebie. Spotkajmy si臋. B臋d臋 na mie艣cie. Zanim dojd臋 do siebie, znajdziesz mnie w moim mieszkaniu. Przesy艂am koordynaty. 

Wytrze藕wia艂a. Odebra艂a dziesi臋膰 wiadomo艣ci od Vektora, ale 偶adna z nich nie by艂a tym, czego oczekiwa艂a. 
- Nie艣mia艂y jeste艣 jak na kogo艣, kto grzebie mi we flakach - mrukn臋艂a, stoj膮c przed lustrem. U艂o偶y艂a w艂osy w kok, wpi臋艂a kwiat wi艣ni. Wsun臋艂a eleganckie spodnie cygaretki z kantem, zapi臋艂a guziki koszuli z motywem Sakury. Nic osobistego, po prostu bezpieczniej b臋dzie wtopi膰 si臋 w t艂um. Ruszy艂a przed siebie, wskoczy艂a na motocykl Arch Nazare i w艂o偶y艂a kask. Fryzura ucierpia艂a. Kilka pasem uwolni艂o si臋 z upi臋cia. 
- Trudno, to i tak nie jest randka - uspokoi艂a sam膮 siebie, a potem zeskoczy艂a z motocykla, biegn膮c po licznych schodach na wy偶sze pi臋tro. Uderzy艂a j膮 orientalna wo艅 azjatyckich potraw. Wyczu艂a nut臋 s艂onego sosu sojowego, ostre chili i s艂odkie teriyaki, a gdy podnios艂a g艂ow臋, dostrzeg艂a blade, delikatne 艣wiat艂o papierowych, tradycyjnych lampion贸w. Czerwie艅 roz艣wietlona ledowymi 艣wietlikami koi艂a zmys艂y, wyr贸wna艂a oddech niespokojny od truchtu, cho膰 Valerie nie by艂a do ko艅ca pewna, dlaczego tak bardzo si臋 spieszy. Wmawia艂a sobie uparcie, 偶e zwyczajnie chce ju偶 mie膰 to za sob膮 i odpocz膮膰 w samotno艣ci, ale trudno ok艂amywa膰 sam膮 siebie, gdy we w艂osach nosisz japo艅sk膮 Sakur臋. Wakako si臋 postara艂a. Mo偶e naprawd臋 potrafi za艂atwi膰 zupe艂nie wszystko? V cieszy艂a si臋 z tej wsp贸艂pracy, czasem odnosi艂a wra偶enie, 偶e stara, japo艅ska 偶mija naprawd臋 j膮 lubi. Skarci艂a si臋 w my艣lach. Przypomnia艂a sobie o Dexterze deShawn i dok艂adnie wtedy, za jednym ze stragan贸w dostrzeg艂a w d艂ugim, eleganckim p艂aszczu do po艂owy 艂ydek m臋偶czyzn臋, kt贸ry obroni艂 j膮 przed nies艂awnym Czarnym Chrystusem Afterlife. 
- Goro... - szepn臋艂a, cho膰 nie spodziewa艂a si臋, 偶e j膮 us艂yszy. Sama widzia艂a go bardzo dobrze. Lustrowa艂a smuk艂膮, koci膮 sylwetk臋 pe艂n膮 finezji zab贸jcy i wiedzia艂a, 偶e gdyby tylko to postanowi艂, tamtej nocy jej m贸zg zla艂by si臋 w jedno艣膰 z brudn膮 posadzk膮 wysypiska. Spocz臋艂aby obok zdrajcy; dupka najgorszego mo偶liwego sortu, bo nikt, kto sprzedaje wsp贸lnika po nieudanym skoku nie zas艂uguje na szacunek. V zamkn臋艂a oczy. Wspomnienie sta艂o si臋 integraln膮 cz臋艣ci膮 jej ja藕ni, niemniej ni偶 sta艂 si臋 ni膮 Johnny Silverhand; engram rockmana rewolucjonisty w jej g艂owie. Strza艂 w g艂ow臋 by艂 czysty, nienagannie celny, poniewa偶 zada艂 go wyszkolony 偶o艂nierz i zab贸jca. By艂 tak偶e widowiskowy i pozbawiony lito艣ci.
Takemura by艂 estet膮.

Imponowa艂 jej. 

Otworzy艂a oczy ponownie, a on ju偶 by艂 tu偶 przed ni膮. Wy偶szy na tyle, 偶e musia艂a podnie艣膰 nieco g艂ow臋, by spojrze膰 w jego metalicznie srebrne oczy. Zawsze patrzy艂a mu w oczy. Uznawa艂a w nim si艂臋, a jednocze艣nie, gestem tym okazywa艂a szacunek. Takemura wiedzia艂, 偶e V traktuje go powa偶nie i ceni jego obecno艣膰, niezale偶nie od tego, jak d艂ugo jeszcze ich interesy pozostan膮 zbie偶ne. Lubi艂a na niego patrze膰. By艂 estetycznie idealny. Siwe pasma samurajskiego upi臋cia iskrzy艂y si臋 ksi臋偶ycowym, przyjemnym dla zmys艂u wzroku odcieniem. Mi臋艣nie porusza艂y si臋 wdzi臋cznie, nawet ledwie zarysowane pod marynark膮. Mia艂 w sobie elegancj臋 drapie偶nika, nie chcia艂a sprawdza膰 na w艂asnej sk贸rze, jak wysoki jest poziom jego skuteczno艣ci. Wola艂aby zachowa膰 go po jednej stronie. Walka z Takemur膮 by艂aby d艂uga, wyczerpuj膮ca i prawdopodobnie dla niej ostatnia w tym 偶yciu. Lepiej b臋dzie jej unikn膮膰. 
- Cze艣膰, dobrze ci臋 widzie膰 - odezwa艂a si臋 Valerie. U艣miechn臋艂a si臋 艂agodnie, w zielonych oczach wprawny ochroniarz m贸g艂 bez trudu odczyta膰 szczero艣膰 intencji. Prze艣wietla艂 j膮. Od pierwszego dnia. Ocenia艂, analizowa艂, obserwowa艂. Czu艂a, 偶e to robi, bo ilekro膰 na ni膮 patrzy艂, przez cia艂o V przechodzi艂 lodowaty, przyjemny dreszcz. Nie wini艂a go za to; w jego bran偶y ma艂o komu si臋 ufa. 

A mo偶e raczej... nikomu? 

Zapachnia艂o sma偶onymi pier贸偶kami gyoza z kurczakiem i wo艂owin膮, zaraz obok na straganie kucharz obtacza艂 w tempurze krewetki. Zewsz膮d nozdrza V uderza艂 przyjemny zapach ryby. 
- Jackie zwykle wybiera艂 ramen. - wyzna艂a spontanicznie, czuj膮c si臋 przy Takemurze nieco ju偶 swobodniej, bo przecie偶 otaczali ich ludzie, nie byli sami; neutralny teren sprzyja otwarto艣ci. Upewniwszy si臋, 偶e kocie mi臋艣nie nie uleg艂y napi臋ciu i Japo艅czyk r贸wnie偶 czuje si臋 komfortowo, Valerie wyci膮gn臋艂a ostro偶nie z w艂os贸w kwiat wi艣ni. Zach臋ci艂a m臋偶czyzn臋, by rozwar艂 palce d艂oni. 
- Jestem ciekawa, jaki ty masz smak. I czy tutejsi kucharze znajd膮 spos贸b, by ci臋 zadowoli膰. 
Szepn臋艂a mu, niemal w ucho. Pochylona jeszcze ku niemu, wyci膮gn臋艂a z kieszeni spodni malutki dysk.
- To Sakura. Braindance, kt贸ry w艂膮cza艂am ci, kiedy twoje rany nie chcia艂y si臋 goi膰. Teraz, kiedy ju偶 znam ci臋 lepiej, zaczynam my艣le膰, 偶e cia艂o regenerowa艂o si臋 szybko, a problemem by艂a dusza. 

Metafizyczna i japo艅ska, zamkn臋艂a jego d艂o艅. W 艣rodku zosta艂 r贸偶owy, delikatny kwiat.