Westchnęła głośno, ale bez śladu irytacji czy zniecierpliwienia; raczej ze świadomością, że Klemens to naprawdę ciężki przypadek. Słuchała go i, co było do niej niepodobne, ani razu mu nie przerwała. Wiedziała, że swoje "To nieprawda!", "Nie mów tak!" i inne mające na celu podniesienie na duchu komentarze mogłaby równie dobrze wygłaszać do ściany, przy czym ściana nie zaczęłaby zaprzeczać, a Klemens mógłby. Ronja natomiast nie miałaby serca się z nim kłócić. Nigdy nie miała i chyba dlatego od początku tak go lubiła; nie czuła przy nim tej przemożnej chęci zaczepiania, prowokowania i wprowadzania chaosu, którą doprowadzała do szału swoje ofiary, sama doskonale się przy tym bawiąc. Mimo to wcale się w jego towarzystwie nie nudziła. Z nim mogła ot tak, najzwyczajniej w świecie, porozmawiać o głupotach, pośmiać się, poskarżyć na wymagającego wykładowcę — bo przecież wtedy, na studiach, nie było innych zmartwień. I naprawdę sprawiało jej to przyjemność. Dużo się zmieniło, ale zarówno przed laty, jak i teraz Ronja wykrzesałaby z siebie całe pokłady cierpliwości i empatii, żeby tylko pocieszyć Klemensa. Nawet jeśli nie chodziło już o niezdany egzamin, ale o coś znacznie poważniejszego.
— Nie przepraszaj mnie — rzuciła w końcu, orientując się, że jej milczenie mogło zostać źle odebrane. Spojrzała na Klemensa, czekając, aż nawiąże z nią kontakt wzrokowy, a wtedy dla podkreślenia swoich słów potrząsnęła głową. Gdyby to był ktoś inny — ktokolwiek! — byłoby jej łatwiej, bo powiedziałaby po prostu, co o tym wszystkim myśli, nie przebierając w słowach. Że to chore, że Klemensa chyba popierdoliło i że Matthias, który zajmuje się teraz Bóg wie czym, prędzej czy później i tak wróci, a całe to zamieszanie jest bez sensu i niewarte niczyich nerwów, nie mówiąc już o takiej rozpaczy. Wiedziała jednak, że jemu nie może tego powiedzieć, i to z dwóch powodów; po pierwsze, jej bezpośredniość nikomu by się w tej sytuacji nie przysłużyła, a po drugie fakt, że sama przez cały ten czas utrzymywała kontakt z Matthiasem i, o dziwo, na tym etapie nie miała ochoty go zamordować, wzbudzał w niej lekkie wyrzuty sumienia.
Tak naprawdę nie wiedziała, co mu powiedzieć. Ostrożne dobieranie słów nie leżało w jej naturze, więc potrzebowała dłuższej chwili, by ułożyć sobie w głowie delikatną, racjonalną i jednocześnie przekonującą odpowiedź. Brzmiało to jak coś niewykonalnego — a już na pewno jak coś, co nigdy nie padnie z jej ust. Myślała jednak intensywnie, dopóki nie usłyszała jego zaskakującej propozycji.
— Oczywiście, że chcę — zgodziła się bez zastanowienia. Zmiana otoczenia była tym, czego potrzebowali; on, bo najwyraźniej ostatnimi czasy siedział w domu i nigdzie się stamtąd nie ruszał, a ona, bo mogła zyskać trochę czasu, a w ruchu lepiej jej się myślało.
Wstała i od razu ruszyła w stronę korytarza, skinieniem głowy zachęcając Klemensa, by poszedł za nią.
— Wychodzę! — oznajmiła głośno, zakładając płaszcz. Choć jej stosunki z ojcem były teraz nieco napięte, nie chciała, by się martwił i zastanawiał, dlaczego nigdzie jej nie ma. Może nawet by nie zauważył, ale nie potrafiła pozbyć się tego nawyku.
— Dokąd? — zawołał Ellert ze swojego gabinetu na piętrze. Ronja uznała już jednak, że informacja o wyjściu jest wystarczająca. Nie mówiąc nic więcej, wyszła na zewnątrz i zaczekała, aż Klemens do niej dołączy. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zabrać samochodu, ale zrezygnowała; to nie było aż tak daleko, a spacer, nawet mimo chłodu, mógł im dobrze zrobić.
— Gdybym wiedziała, że przez cały ten czas siedziałeś w domu i się zadręczałeś, przyszłabym do ciebie — odezwała się, gdy weszli już na chodnik. Lekka zmarszczka pomiędzy jej brwiami sugerowała, że wciąż o tym wszystkim myśli i nie daje jej to spokoju. — Wyciągnęłabym cię stamtąd, choćby siłą. Dobrze, że dziś przyszedłeś — dodała, zerkając na Klemensa z boku. Może to już jakiś postęp, pomyślała. Może nie było aż tak źle. Z optymizmem wolała się jednak wstrzymać, bo gdy tak na niego patrzyła, najpierw widziała nieszczęście, a dopiero później jego samego.
— Nie możesz się obwiniać za każdą fanaberię Matthiasa — powiedziała nagle, nie mogąc już dłużej wytrzymać. Chciała zaczekać, aż dotrą do kawiarni, ale wątpiła, by w międzyczasie znalazł się inny temat do rozmowy. — Po prostu nie możesz. I wiem — spojrzała na niego znacząco i lekko machnęła dłonią, którą po chwili znowu wsunęła do kieszeni ━ wiem, co zaraz powiesz. Że łatwo mi mówić. Może i łatwo, bo ja bym nigdy nie pozwoliła, żeby całe moje życie zależało od kogoś innego. Klemens, ty go wcale nie potrzebujesz. Wierzę, że byliście szczęśliwi, wierzę, że ci zależało, że zrobiłeś wszystko, by było dobrze. Wierzę, bo wiem, że ty taki jesteś. Za bardzo ci zależy. Ale to się nie opłaca — zakończyła, choć wcale nie była zadowolona z tego, co przed chwilą powiedziała. Nie chciała wpadać w tak cyniczne tony; wątpiła, by do Klemensa to trafiło.
— Po prostu uważam, że zasługujesz na więcej.
