JustPaste.it
User avatar
𝖆𝖌𝖆𝖙𝖍𝖆. @DARKSISTER · Jan 11, 2025 · edited: Feb 26, 2025
𝙾 𝚄 𝚁           𝙻 𝙾 𝚅 𝙴           𝙸 𝚂            𝙰            𝚆 𝙰 𝚁           𝚆 𝙷 𝙴 𝚁 𝙴          𝚆 𝙾 𝚄 𝙽 𝙳 𝚂          𝙰 𝙻 𝚆 𝙰 𝚈 𝚂           𝙾 𝚄 𝚃 𝙽 𝚄 𝙼 𝙱 𝙴 𝚁           𝚅 𝙸 𝙲 𝚃 𝙾 𝚁 𝙸 𝙴 𝚂

nowyprojekt1523.png



Na twarzy Agathy malował się uśmiech, gdy obserwowała nieznajomą, która ściskając swój złamany nos, mamrotała coś gniewnie w obcym języku. Hiszpański. Choć Harkness nim nie władała, niejednokrotnie słyszała go od gości w pobliskich karczmach. Nigdy nie przywiązywała do niego szczególnej wagi - ot, nieznany jej język, którym posługiwali się głównie przybysze z dalekiego południa. Z ust Zielonej Wiedźmy brzmiał on jednak zgoła inaczej, a ostry akcent sprawił, że po plecach Agathy przebiegł osobliwy dreszcz. W jednej chwili umysł młodej wiedźmy podsunął jej pytanie: jak brzmiałby tuż przy moim uchu? Czym prędzej odgoniła od siebie te myśli, które w podstępny sposób rozpraszały ją od realizacji głównego celu: pozbawienia czarnowłosej mocy, przejęcia jej i delektowania się obcą magią, już wkrótce mającą popłynąć w żyłach. Dostrzegając malującą się na obliczu niechcianej towarzyszki złość i irytację, potwierdzoną w jej kolejnych słowach i sposobie, w jaki przedrzeźniała pieszczotliwy zwrot, którego Harkness użyła w jej kierunku, dzierżycielka fioletowej magii odrzuciła głowę w tył, wybuchając donośnym, przeszywającym śmiechem.

─── Nie będzie po mnie co zbierać? ─── powtórzyła tonem ociekającym teatralnym zmartwieniem, które to Agatha postanowiła dodatkowo podkreślić poprzez prześmiewcze zacmokanie. ─── Och, ja biedna... 

Małe przedstawienie wiedźmy trwało krótko, bowiem już po chwili strapiony wyraz twarzy zastąpiła buta, arogancja oraz triumf. Była to jednak tylko maska, którą młoda kobieta przywdziewała każdego dnia, od momentu zabójstwa Evanory i reszty Salemitów podczas jej własnego procesu. Wszelkie negatywne cechy, które brunetka prezentowała światu nie tylko poprzez słowa, ale i spojrzenie oraz styl bycia, mały za zadanie ukryć fakt, iż w środku była zagubioną istotą. Samotną. Niemogącą znaleźć miejsca dla siebie, niewidzącą kompletnie żadnego celu poza gromadzeniem potęgi. Agatha Harkness była pusta i bez względu na to, jak mocno starała się to ukryć za fasadą złożoną z wyniosłości, chłodu i własnej, pozornej nieomylności, nie była w stanie zmienić tego faktu. Z tego powodu brunetka zepchnęła ów kwestię głęboko w mroczną otchłań swojego jestestwa, wybornie okłamując samą siebie, iż ta nigdy nie istniała. Tak było łatwiej. Tak należało uczynić, by przetrwać. Młoda wiedźma przekrzywiła głowę, obserwując jak jej oponentka podnosi się z mokrej trawy, zauważając momentalnie, że nos czarnowłosej, który jeszcze chwilę temu wyglądał tragicznie, teraz prezentuje się dokładnie jak przedtem. Na twarzy byłej salemitki pojawiło się jawne zdziwienie, którego nie sposób było ukryć. Jak? Czyżby był to kolejny aspekt zielonej magii? W jednej chwili Agatha jeszcze bardziej zapragnęła ją posiąść. Wydrzeć ją z ciała nieznajomej, nawet jeśli miałaby rozszarpać je własnymi paznokciami, kawałek po kawałku. Na samą myśl o podobnym scenariuszu, oddech Harkness gwałtownie przyspieszył, dając wyraz szalejącej w niej morderczej euforii. Ów destrukcyjny płomień, który zdawał się palić wnętrzności osiemnastolatki, złagodniał w momencie, kiedy beznamiętny ton brązowookiej towarzyszki udzielił jej odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie. Agatha parsknęła ironicznie, unosząc przy tym jedną brew, a fioletowa magia pomiędzy szczupłymi palcami czarownicy rozbłysła jeszcze bardziej - zupełnie tak, jakby dzierżona przez nią energia podzielała jej osobliwe, pogardliwe rozbawienie. 

─── Rio Vidal? ─── powtórzyła za nią, wyraźnie akcentując imię, które w jej ustach wybrzmiewało całkiem... przyjemnie.

Agatha szybko odpędziła od siebie tą myśl, zdając sobie sprawę, że ton jej wypowiedzi zdradzał zdecydowanie więcej emocji, niż ten, którym odpowiedziała jej Zielona Wiedźma; nawet jeśli nie były one szczególnie pozytywne.

─── Co to kurwa ma być za imię? ─── Harkness wybuchnęła przenikliwym, donośnym śmiechem, przestąpując z nogi na nogę.

Choć nigdy wcześniej nie spotkała się z podobnym imieniem, a jej zachowanie dla postronnego obserwatora - w tym dla rzeczonej Rio - mogło być głupie i dziecinne, brunetka miała w tym swój plan. Agatha zawsze miała plan. Tym razem zakładał on kolejno wprowadzenie Vidal w konsternację, następnie w złość, aby ta pod jej wpływem zaatakowała ją swoją magią. Tym, czego zdecydowanie nie zakładał, był nagły atak i to, co nastąpiło po nim. Wiązka zielonej magii, przeplatanej smugami osobliwej, czarnej energii, z którą Harkness nigdy nie miała do czynienia, ugodziła ją w sam środek klatki piersiowej, powodując iż prowodyrka tego zajścia zgięła się w pół, układając dłoń w miejscu, w który posłana przez Rio moc się wchłonęła. Tym razem nie przypominało to jednak typowego jej przejęcia. Agatha nie poczuła obcej energii, która niczym przyjemne ciepło poczęłaby rozchodzić się po jej ciele, niknąc dopiero po chwili, wraz z delikatnym mrowieniem, w opuszkach palców. Nie. Zamiast tego doświadczyła tępego bólu w okolicy mostka, który sprawił, że wargi kobiety wykrzywiły się w grymasie jawnie świadczącym o odczuwanych przez nią bodźcach. Nim zdążyła jakkolwiek zareagować, Vidal posłała w jej kierunku kolejne pociski z zielono-czarnej magii, a każdy z nich trafiał jej ciało z wyszukaną precyzją, potęgując uczucie dyskomfortu w okolicy serca i... słabość? Kolana ugięły się pod ciężarem coraz bardziej bezwładnego ciała Harkness, uderzając o leśne podłoże wraz z dłońmi, którymi młoda kobieta podparła się, aby nie upaść na twarz; nie pragnęła większego upokorzenia, niż zafundowano jej w tej właśnie chwili. Powoli docierały do niej słowa Rio, choć słyszała je jakby z bardzo daleka, a kiedy postanowiła spojrzeć na swoją oponentkę, wzrok brunetki wyłapał czarne żyłki, które pojawiły się na jej dłoniach; zakładała, że pod materiałem sukienki tworzą one osobliwą pajęczynę na jej bladej skórze. Niespiesznie uniosła głowę, mierząc Vidal gniewnym spojrzeniem swoich niebieskich oczu i już miała jej odpowiedzieć, gdy poczuła w ustach charakterystyczny, metaliczny posmak. Krew. Agatha przyłożyła szczupłe palce do swoich ust, a gdy je odsunęła, na jej bladej skórze widniały smugi szkarłatnej posoki. Nie chcąc dać po sobie poznać, że ów fakt napełnił ją niebywałą konsternacją, być może nawet niepokojem, Harkness odchrząknęła, przybierając maskę niebędącej pod wrażeniem osoby.

─── Widzisz, Rio... ─── odparła, podobnie jak Vidal, kładąc wyraźny nacisk na imię swojej towarzyszki. ─── Kłopot w tym, że ja nie mam całego dnia. Nie dla ciebie. Nexibus Ligandis!

Wiązki fioletowej energii wystrzeliły w kierunku Rio, oplatając jej kostki i nadgarstki z tyłu, za plecami, co spowodowało kolejne zderzenie czarnowłosej kobiety z twardą ziemią; nie, żeby Agatha miała jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Mogłoby się zdawać, iż widząc skompromitowaną rywalkę, młoda salemitka w charakterystycznej dla siebie manierze wybuchnie śmiechem lub rzuci niewybrednym komentarzem, jednak nic takiego się nie stało. Nie miała na to czasu. Agatha nie znała pojęcia wycofania się. Odkąd tylko była w stanie sięgnąć pamięcią, parła przed siebie bez głębszej refleksji nad konsekwencjami swoich działań, za cel mając wyłącznie dwie rzeczy: okiełznanie spoczywającej w jej dłoniach potęgi oraz jej podwojenie, Harkness łaknęła siły, a ta zrządzeniem losu stała się czymś w zasięgu jej dłoni, kiedy pozbawiając życia kolejne wiedźmy, z niemal erotyczną rozkoszą wchłaniała ich moc. Tym razem jednak nie był to moment, w którym mogłaby iść dalej. Nie teraz. Nie w takim stanie. Ale co się odwlecze... Agatha podniosła się powoli, otrzepując materiał sukienki z leśnego runa, po czym wyprostowała się dumnie, w bezwarunkowym odruchu poprawiając rozwichrzone włosy.

─── Przytrzymają cię, nim zniknę. Mam szczerą nadzieję, że los nie postawi cię już na mojej drodze, Rio Vidal. ─── wyraźnie zaakcenotwała jej imię i nazwisko, a w kącikach jej ust czaił się sardoniczny uśmiech, który tylko czekał na kolejne słowa. ─── Jesteś cholernie irytującą wiedźmą... ale umiem docenić potęgę. Oddaję hołd wyjątkowości... ale zbliż się do mnie ponownie, a cię zabiję. Znajdę sposób. I żadne sztuczki cię nie uratują, kochanie.

 

Agatha przesłała w powietrzu pocałunek wyraźnie zaskoczonej - i zdecydowanie rozzłoszczonej - towarzyszce, za pomocą pstryknięcia palcami rozmywając się w powietrzu. Nim jednak zniknęła całkowicie, po polanie przetoczyło się echo jej głosu, w irytującej, prześmiewczej manierze wypowiadającego dwa słowa:

─── Żegnaj, Vidal.


nowyprojekt143.png



 

Veracruz, Nowa Hiszpania, 1700 rok



Lejący się z nieba żar wywoływał na ustach Agathy grymas niezadowolenia. Skrywając ramiona pod fioletową peleryną, z kapeluszem z pokaźnym rondem na głowie, przemierzała kolejne uliczki u boku tutejszego starca, który wbrew swojej woli, może trochę z pomocą magii, pełnił funkcję jej lokalnego przewodnika. Santiago? Alejandro? Harkness nigdy nie była dobra w zapamiętywaniu imion, w szczególności przypadkowo poznanych osób. Umysł brunetki jak na złość niemal natychmiast podsunął jej nazwisko, o którym usilnie starała się zapomnieć, jednocześnie nie mogąc tego zrobić z taką łatwością, z jaką by się spodziewała. Urażona duma była jednak poważną kwestią, toteż postać Rio Vidal, chcąc nie chcąc, wryła się w mózg Agathy, podobnie jak wypowiedziane przez nią w obcym języku słowa, skierowane w jej kierunku.  Ich znaczenie nie dawało byłej Salemitce spokoju, więc gdy tylko przybyła do Nowej Hiszpanii w poszukiwaniu informacji o starożytnej, demonicznej księdze, posiliła się wiedzą towarzyszącego jej starca - Diego? Pedro? - aby rozwikłać dręczącą ją zagadkę. Hija de puta. Córka dziwki. Słysząc owe tłumaczenie, Harkness wygięła usta w sposób, który jawnie świadczył, iż nie może ani poprzeć, ani też przeciwstawić się danemu określeniu. Evanora w istocie nie należała do najświętszych osób stąpających po ziemskim padole... a w zasadzie już nie-stąpających. Estás a punto de morir como tu coven. Zaraz zginiesz jak twój coven. Ta kwestia wciąż odbijała się echem w głowie młodej wiedźmy. Skąd ta suka wiedziała, co wydarzyło się tamtej nocy? Skąd wiedziała o covenie? To jedynie potęgowało irytację brunetki. Pieprzona Rio Vidal jakimś dziwnym zrządzeniem losu wgryzła się w jej umysł, zapuszczając w nim korzenie - bez względu na to, czy Agathcie się to podobało, czy nie. A zdecydowanie jej się to nie podobało. Zielona Wiedźma z piękną buźką prześladowała jej myśli każdego dnia, toteż Harkness postanowiła połączyć przyjemne z pożytecznym i rozproszyć się, jednocześnie skupiając na wyznaczonym celu. Z tego względu wieczory spędzała w karczmach, wypatrując tutejszych wiedźm, od których mogłaby pozyskać jakiekolwiek informacje. Część z nich kazała jej iść do diabła i mamrotała pod nosem coś po hiszpańsku - te kończyły martwe niemal od razu. Pozostałe na ogół trafiały do jej łóżka, jeśli akurat miała taki kaprys i nie była zajęta spisywaniem zaklęć w swoim notatniku. Agatha nie miała żadnych sentymentów, aby później i je pozbawić życia, posilając się ich mocą, jednak problem stanowiło podobieństwo między nieznajomymi twarzami kobiet, które chwilowo umilały jej czas, a tą jedną, szczególną, na którą najchętniej rzuciłaby się z pazurami i wydrapała piękne, brązowe oczy. Paradoksalnie wspólne cechy wizualne czyniły jednak morderstwo znacznie przyjemniejszym. Jedynym czego żałowała, była niemożność delektowania się swoim dziełem; po każdej zbrodni znikała bowiem tak szybko, jak się pojawiła, nie chcąc wzbudzać wśród lokalnej społeczności żadnych podejrzeń.

─── Señorita Harkness. ─── nużący głos jej towarzysza wyrwał ją z zamyślenia.

Odwróciła się na pięcie, aby móc na niego spojrzeć - Juan? Jesus? - i dostrzegła, iż starzec wskazuje na pobliskie drzwi. Świetnie. Kolejna wiedźma, z której najpierw miała wydobyć informacje, a następnie życie. Grymas spowodowany palącym słońcem stał się jedynie wspomnieniem.


nowyprojekt143.png




─── A... on? ─── jej towarzyszka posługiwała się łamaną angielszczyzną, choć z hiszpańskim akcentem, który stał się jeszcze bardziej wyraźny, gdy usta Harkness błądziły po jej szyi.

Nie tak planowała spędzić dzisiejszy wieczór. Agatha chciała ją zabić szybko i skutecznie, tuż po wyciągnięciu z niej kolejnych informacji, jednak jeszcze szybciej znudziła ją perspektywa kolejnego wieczoru z nosem w księgach, więc postanowiła postawić na odrobinę ekscytacji. Siedzący pod drzewem starzec - Lorenzo? Raul? - wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo pustym wzrokiem, kompletnie nie zdając sobie sprawy ze sceny rozgrywającej się tuż nieopodal. Brunetka zerknęła na niego przelotnie, szybko jednak wracając do swojego poprzedniego zajęcia.

─── Zostaw go. Jest niewidomy i nie słyszy. ─── skłamała beznamiętnym tonem, przenosząc dłonie z talii na biodra kobiety, na których zacisnęła palce, przez co spomiędzy ust jej towarzyszki wyrwało się głośne, tęskne westchnienie.

Agatha odsunęła się ponownie, aby zerknąć na twarz dziewczyny, której imię usłyszała raz, momentalnie wyrzucając je z pamięci. Ta przypatrywała jej się spomiędzy na wpół uchylonych powiek swoimi jebanymi, brązowymi oczami, choć o zdecydowanie ciemniejszym odcieniu, niż... Harkness cofnęła dłonie, odsuwając się o krok i wykrzywiając usta w wyrazie jawnego zdegustowania, co wyraźnie zbiło jej towarzyszkę z pantałyku.

─── Agatha? ─── w tonie kobiety czaiła się dziwnie obca, błagalna nuta, która jednak sprawiła, że dzierżycielka fioletowej magii prychnęła pogardliwie.

─── W półmroku wyglądałaś zdecydowanie korzystniej. ─── zauważyła chłodno Harkness, a na jej ustach pojawił się okrutny, niemal sadystyczny uśmiech.

Zanim posili się magią, miała zamiar delektować się jej desperacją. Smutkiem. Bólem. Cień tego ostatniego pojawił się na twarzy nieznajomej, a jej dolna warga wyraźnie zadrżała. Słabość. To na nią Agatha czekała jak na nic innego, w sadystyczny sposób pragnąc wykorzystać ją do granic możliwości.

─── Uderzyłam w twoją próżność, skarbie? Gdybyś była tak piękna, jak ci się zdaje, nie musiałabyś kryć się wśród drzew z przypadkową kobietą, którą dopiero co poznałaś, pragnąc jej dłoni między twoimi udami... ─── uśmiech Harkness poszerzył się, ukazując tym samym jej zęby, gdy zauważyła w jaki sposób jej słowa zadziałały na dziewczynę.

Pomiędzy jej śniadymi palcami rozbłysła magia. Zielona magia. Była Salemitka poczuła, jak po jej ciele, po raz pierwszy tej nocy, przebiega dreszcz ekscytacji. Tym razem postanowiła nie ciągnąć za sznurki cierpliwości swojej towarzyszki, a kompletnie je zerwać.

─── Jesteś żałosna. Zwróciłabym się do ciebie po imieniu, ale... nie było warte zapamiętania.

Zielona magia rozbłysła, godząc brunetkę w sam środek klatki piersiowej. Na twarzy ślicznotki o śniadej skórze malowała się godna podziwu determinacja, na Agathy zaś - czyste rozbawienie, gdy zielony promień nagle zaczął być pochłaniany przez fiolet. Jej ofiara była jednak młoda, niedoświadczona w magii,  przez co życie zdecydowanie chętniej i szybciej postanowiło z niej ulecieć. Już po chwili jej trup spoczywał na twardej ziemi, a Harkness westchnęła z rozkoszą, czując wypełniającą ją energię. W takich chwilach jak ta zdawało jej się, że może wszystko. Że jest panią życia i śmierci zarazem, z pomocą swojej magii scalając te dwie rzeczy w jedną: zniszczenie doczesnego naczynia i życie wieczne w niej, na nowo. Kiedy ekscytacja kobiety nieco opadła, zwróciła ona swoje niebieskie oczy w kierunku swojego niewolnika. Starzec nadal wpatrywał się w niebo, tym razem jednak nucąc pod nosem jakąś melodię. Zaczynała całkiem lubić jego towarzystwo... aż zrobiło jej się niemal przykro, że prawdopodobnie będzie zmuszona pozbawić go życia. Od czasu do czasu w sercu Harkness pojawiało się bowiem coś na kształt współczucia, jednak równie szybko znikało ono, pozostawiając po sobie jedynie obojętność. Tak było w również w przypadku... Chico? Guilermo? Nie ważne, i tak miał zostać trupem. Cichy szelest wyrwał Agathę z zamyślenia, powodując instynktowne zwrócenie się w kierunku źródła nieoczekiwanego dźwięku. Widok, który zastała sprawił, że cofnęła się o krok. Przy zamordowanej przez nią kobiecie klęczała zakapturzona postać, której palec zakończony długim, czarnym paznokciem, przesunął po wyschniętym policzku młodej wiedźmy. Przez chwilę wydawało jej się, że widziała zarys postaci, która uniosła się ze zwłok i nagle rozpłynęła w powietrzu. A być może był to tylko wytwór zmęczonego umysłu Harkness? Zdecydowanie stawiała na tą opcję, bo gdy przetarła oczy, zwłoki czarownicy leżały tam gdzie wcześniej, a zakapturzona postać zniknęła.

─── Ej, abuelo, zbieramy się... ─── zaczeła, odwracając się gwałtownie i zderzając z czymś, nieoczekiwaną przeszkodą, która w magiczny sposób wyrosła za jej plecami. ─── Co do ch...

Agatha urwała, gdy jej niebieskie oczy napotkały oczy przeszkody - brązowe, lecz o ciepłym odcieniu, pozornie niewinne, których za cholerę nie mogła wymazać z pamięci, pielęgnując niechęć do ich właścicielki. Instynkt podpowiadał jej cofnięcie się jednak Harkness, która rzadko kiedy brała go pod rozwagę, i tym razem postanowiła kompletnie go zignorować. Usta kobiety wykrzywiły się w grymasie, a nozdża zadrżały niebezpiecznie.

─── Ty suko. ─── warknęła, patrząc na Rio Vidal spod byka. ─── Powiedziałam ci, że jeśli jeszcze raz cię spotkam, to nic ci nie pomoże... nawet twoja wyjątkowa magia - kobieta wyraźnie zaakcentowała to szczególne słowo, którym stojąca przed nią wiedźma tak bardzo szczyciła się przy ich ostatnim spotkaniu.

─── Poza tym... właśnie wchłonęłam magię podobnej tobie, więc jeśli masz choć trochę więcej rozumu, niż twoja zdzirowata koleżanka, tu o... ─── Agatha wyciągnęła rękę, muskając palcem skroń Vidal. ─── To przestań mnie prześladować, odwróć się i odejdź. Jak dobra dziewczynka. W przeciwnym razie... jak to było? Estás a punto de morir como mi coven. ─── usta brunetki z grymasu przeszły płynnie w triumfalny uśmiech, gdy kalecząc wymowę do granic możliwości, wyrzuciła Rio w twarz jej własne słowa.