JustPaste.it

6934a665c9a60cf385514bfcb958b4d9.jpg

________________________________________________________________________________

Na widok pani Bellair twarz jego okryła się trudną do ukrycia pogodnością, a także czymś ciepłym, co zwykło być niewidoczne w przypadku weterana. Shane rzadko kiedy wykazywał się pozytywnymi reakcjami w stosunku do obcych. Był raczej ponury oraz małomówny i tylko w stosunku do rodziny jego zachowanie ulegało zmianie się o całe sto osiemdziesiąt stopni, jakoby nagle, w tej jednej chwili stawał się zupełnie innym człowiekiem. A może tylko ukrywał tą milszą osobowość pod grubą skorupą, od której chłodem biło niemalże na kilometr? Prawda była taka, że Reid coraz bardziej przestawał poznawać samego siebie. Co najmniej, jakby za sprawą tworzącej się relacji pomiędzy nim a Julianne, w ciągu ostatnich kilku miesięcy przeszedł drastyczną zmianę. Kobieta poczęła uchodzić za kogoś ważnego w jego życiu, choć ciemnowłosy wciąż nie potrafił jej umieścić w konkretnej kategorii. Była mu bliska, dlatego ją chronił i nie podobało mu się, jak świadomie zezwala na krzywdy wyrządzane przez małżonka. Shane wiedział jednakże co znaczy być ofiarą. Może doświadczył wyłącznie ułamek zła na własnej skórze, bo ojciec znęcał się nad nim w okresie dzieciństwa, aczkolwiek był naocznym świadkiem piekła, przez które przeszła jego matka. Ponadto, po ostatniej dość ostrej sprzeczce uznał, że nie będzie się już mieszał w związek pielęgniarki. To nie była jego sprawa przecież, chociaż chciał tylko pomóc, jednakże to Jules powinna wykonać ten pierwszy krok, by w jej życiu zapanowały lepsze dni. Reid wskazał jej już dobrą drogę, ale czy skorzysta z tego drogowskazu, czy jednak cofnie się w kierunku innej ścieżki, to już była jej wola. Tematu też nie zamierzał już drążyć, co tyczyło się także sytuacji sprzed nocy, kiedy o mało między nimi nie doszło do pocałunku. Jeszcze tego brakowało, aby przez niego brunetka posunęła się do zdrady. 

Przestępując z nogi na nogę, dłonie osuszył spoczywającym na blacie kuchennym ręcznikiem. Zdążył ledwie posprzątać po spożytym posiłku, kiedy to próg mieszkalny przekroczyła Pani Bellair. Shane odwzajemnił jej ciepły uśmiech, wzrokiem uważnie podążając za kluczami, które damska dłoń odłożyła na stół.

— Możesz je zatrzymać... Tak w razie czego — przyznał, mając niebywałą trudność, by obrać odpowiednie słowa w zdania. Miał rzucić, że byłoby mu miło, gdyby jednak zatrzymała te klucze? Bo w razie sprzeczki z mężem miałaby się gdzie schronić? To brzmiało zbyt nachalnie w jego mniemaniu, dlatego począł żywić nadzieje, iż Jules zrezygnuje całkowicie z zadawania niewygodnych pytań i wpakuje bez cienia sprzeciwu te cholerne klucze z powrotem do swojej małej torebki. Na wzmiankę o areszcie domowym, który insynuował rankiem, uśmiechnął się jeszcze szerzej, kręcąc przy tym w jawnym rozbawieniu głową. Nie byłby też sobą, gdyby nie wtrącił swoich czterech groszy — Mówiłem, że to tylko draśnięcie, a ty już chciałaś uziemić mnie we własnym łóżku, bo przecież nawet prysznic w moim stanie jest niebezpieczny — tutaj dodatkowo teatralnie wywrócił swoimi ciemnymi oczami, po czym chwycił za smycz, którą Mona uparcie trzymała w swoim pyszczku — Pierw to muszę sobie zwolnienie załatwić, bo od tak, nie mogę nie pojawiać się w pracy. Może i jej nienawidzę, to jednak wolałbym nie zostać wyrzuconym — chyba po raz pierwszy odważył się powiedzieć na głos, co myśli o swoim aktualnym stanowisku, bo zwykle wszelkie żale trzymał głęboko w sobie, a ponadto, jego szef był przecież mężem Julianne. Założywszy psu smycz, wyminął postać pielęgniarki, kierując się kolejno w stronę korytarza. Z wieszaka zgarnął skórzaną kurtkę, bo o tej porze bywało raczej chłodno. Zakładając ją na ramiona, starał się robić to ostrożnie by nie przeciążyć przypadkiem uszkodzonego barku. Zasznurowanie wojskowego obuwia też stanowiło nie lada wyczyn, aczkolwiek wystarczyło zasiąść na schodku, aby poradzić sobie bez zbędnych problemów z daną czynnością. Zignorował także ten wzrok, jaki posyłała mu pielęgniarka, bowiem wystarczyło dostrzec tylko okrycie wierzchnie weterana oraz samą sytuację, by zrozumieć, iż ten wybiera się na wieczorny spacer. Shane po raz kolejny wywrócił tylko swoimi oczami, dodając na obronę:

— Nie jestem przecież umierający, a spacer dobrze zrobi... Nam obojgu. Tak jak kiedyś — te ostatnie dodał dość pospiesznie, jakoby nie chciał poruszać tych wspomnień, gdyż one w jakiejś części dotyczyły powstałego między nimi konfliktu, który aktualnie praktycznie nie istniał, albo był uważany za temat tabu. Przepuściwszy kobietę w drzwiach wejściowych, szarpnął mocniej smyczą Mony, gdyż ta próbowała już pognać w pościg za rudym kotem sąsiadów, którego szczerze nienawidziła, acz stanowcza reakcja Reida była na tyle skuteczna, że psina grzecznie usiadła na ganku, czekając aż pan pozamyka dokładnie dom. Łypała jeszcze groźnie na tego otyłego futrzaka, który na domiar złego bezczelnie rozsiadł się na podjeździe, jakoby próbował zadrwić z jakże groźnego pitbulla.

________________________________________________________________________________