JustPaste.it
User avatar
ʜᴀʀᴅʏ @meaniexfeline · Sep 13, 2024 · edited: Mar 15, 2025

 

♦ 𝖢𝗋𝖺𝗌𝗁 𝗍𝗁𝗋𝗈𝗎𝗀𝗁 𝗍𝗁𝖾 𝗌𝗎𝗋𝖿𝖺𝖼𝖾, 𝗐𝗁𝖾𝗋𝖾 𝗍𝗁𝖾𝗒 𝖼𝖺𝗇'𝗍 𝗁𝗎𝗋𝗍 𝗎𝗌

                                        𝖶𝖾'𝗋𝖾   far   𝖿𝗋𝗈𝗆   𝗍𝗁𝖾   shallow   𝗇𝗈𝗐

c6a8c2c4729beaadbe469b1cddd2ec6f.png


Tʟʟ ᴍ sʜɪɴɢ, ʙʏ; Aʀɴ'ᴛ ʏᴜ ᴛɪʀᴅ ᴛʀʏɪɴɢ ᴛ ғɪʟʟ ᴛʜᴛ ᴠɪ?



THE DEEP END, THE DIVE IN

Skłamała.

Współpracę z Berlinem od początku uznała za bardzo obiecującą i wiedziała, że mężczyzna taki, jak on potrafi zrozumieć ją w pełni. Niewielu złodziei potrafi działać razem. Na dłuższą metę, nawet zgromadzenie zespołu pozornie uzupełniającego się w umiejętnościach kończyło się z reguły ostatecznie zdradą. Było dobrze do czasu, gdy do głosu nie doszły emocje; miłość jest dla złodzieja tak samo zdradliwa, jak nienawiść. Burzliwe namiętności niszczą wszystko. Jak huragan. Hardy zdarzyło się, że obie strony jednocześnie wyciągały broń, gdy przychodziło do podziału łupu. Zaufanie przychodziło jej trudno, a kontakty towarzyskie miały datę ważności i zwykle datą tą był koniec misji. Rozchodzili się, zapominali wzajemnych imion, udawali, że nigdy nie doszło do spotkania. Tak było w porządku. W porządku dla niej, bo kiedy zapomni imienia, ogranicza ryzyko zostania wystawioną do absolutnego minimum. Tym razem, było inaczej. Nie chciała zapomnieć imienia. Nie teraz, nie jego. Ona i Andres mieli wspólny cel, jednego hakera, jednego wroga. I jeden dom, nawet jeśli to tylko na chwilę, zanim oboje wyniosą się z bezpiecznej kryjówki, a stare, meksykańskie mury rozwalą doszczętnie kule. Wmawiała sobie z całych sił, że w tym przypadku nie chodzi o kasę, ani adrenalinę, czy namiętność, a wyłącznie o oczyszczenie jednego człowieka —  niewinnego akurat tego grzechu — z niesprawiedliwych zarzutów. Latynoskie porachunki, w których złodziejka stanie po stronie aniołów, nic więcej. Czy ona sama w to przynajmniej wierzyła? Spider, wyczuł w jej wiadomościach, jak usilnie się stara. Popełniła śmiertelny, niewybaczalny błąd pozwalając podejść Santiago tak blisko. Kota nikt nie powinien znać lepiej, niż on zna siebie sam. 
Okłamała Berlina, mówiąc, że ocenia ich zespół jako niedostatecznie dobry. Zrobiła to przede wszystkim po to, by nie okazać słabości - nigdy przed nim, a już z całą pewnością nie przed samą sobą. 

Nie mogła. Nie potrafiła. Nie chciała. 

Soczewka wyposażona w szpiegowską technologię miała parę, ale tylko ta, którą wybrał Andres pozostawała aktywna. Druga leżała bezczynnie, migocząc jedynie światłami zmieniających się, przepływających płynnie danych. Felicia zignorowała ją, zapewniając Berlinowi dyskrecję i prywatność. Oparła się. Działała wbrew własnej naturze. Zrobiła to już drugi raz jednego wieczoru, choć za każdym razem pokusa towarzysząca pragnieniu była ogromna. 

Nie miała jego tajemnic, ale miała za to tequilę.

- Napij się ze mną, Berlin. - szepnęła, gdy delikatnym, ostrożnym gestem wyjął z jej ust plaster cytryny. Liczyła, że nie użyje rąk, ale zdecydowanie spodobała jej się subtelność i łagodność, z jaką to zrobił. W dopasowanych, szytych na miarę garniturach z najwyższej półki wyglądał jak prawdziwy gentleman i dokładnie tak się zachowywał. Uśmiechnęła się, obserwując go i nie myślała o pracy; zastanawiała się, jak Berlin wygląda w smokingu. Lubiła jego wąskie usta pełne drwiny, brązowe, prawie czarne oczy, tak bystre, że nie umknie im choć najmniejszy detal. Lubiła jego głos, spokojny, ale zawsze wyrazisty, dosadny i wyrażający słowa pełne namysłu i inteligencji. Gdyby nie widziała, do czego jest zdolny, byłaby skłonna uznać go za anioła. Felicia roześmiała się i energicznie, niemal tanecznie odrzuciła głowę w tył. Jasne, platynowe włosy opadły na plecy, a czarny, taktyczny kombinezon bezgłośnie zataił jej koci zamiar; zwinna i szybka, wskoczyła na stabilny blat i odtąd, płynnym ruchem ramion, podążała za muzyką, której akordy tak dobrze znała. Tańczyła, nucąc. Poprawny akcent, emocjonalne zaangażowanie. Była niezła. Cała w tym jej infiltracja, a wraz z nią wrodzony niemal talent do blefowania i znajomość włoskiego w stopniu średniozaawansowanym. 
- Una mattina mi sono alzato, O bella ciao, bella ciao, bella ciao, ciao, ciao.
Ona doskonale wiedziała, o czym śpiewa. Rozumiała przekaz, a teraz, słowa głębokiego, prawdziwego pragnienia wolności wobec opresyjnej kontroli rządowej, wypełniły pomieszczenie. Felicia, dopiero teraz, za ucho nałożyła pojedynczą słuchawkę. Raz jeszcze, zagadnęła Spidera: 
- Słyszysz mnie? Jak myślisz, jaką piosenkę chciałabym usłyszeć w momencie takim, jak ten? 
Pokiwała głową z uznaniem, słysząc pierwsze dźwięki klasycznego wykonania jej piosenki. 
- Świetnie. A teraz zostaw audio i odpocznij, niedługo skok a ty będziesz naszymi oczami kamer. Omówimy jutro na spokojnie plan, ale jedno wiem na pewno: to od ciebie jednego zależeć będzie nasza przewaga. Uwierzysz, jeśli wyznam ci, że dawno już nie byłam tak bardzo spokojna? Dzięki za wszystko Spider. Jesteś najlepszy. Jeden na milion.
Ton łagodności kontrastował z zamaszystością i elegancją ruchów w tańcu. Śpiewała nadal, choć nie musiała już tego robić. Przeciągając sylaby, patrzyła z uśmiechem na Berlina, a sposób, z jakim nuciła zmienił się. Stopniowo, kobieta śpiewała ciszej i poważniej. Wiedziała, że to, co śpiewa, coś dla niego znaczy. Może tylko nie wyobrażała sobie, jak bardzo znaczy wiele. 
- O partigiano porta mi via, O bella ciao, bella ciao, bella ciao ciao ciao
Nie mogła wiedzieć, że Andres śpiewa tę piosenkę z ukochanym bratem. Nie wiedziała też, że ona naprawdę jest dla nich hymnem o wolności. Felicia rozumiała jednak, że powtarzając refren, raz jeszcze zapewnia Berlina, że w swojej walce nie jest, ani nie będzie więcej nigdy już sam. 

Czuła z nim więź. Zjednoczony opór. 

A potem... 

Potem Berlin zrobił coś naprawdę niewybaczalnego wobec kota.

- Znasz dobrze tego Jackiego?
Strzał. Jedna kula. Prosto w aortę. Gdy popatrzyła na niego ze smutkiem, zyskać mógł sto procent pewności, że nie miała pojęcia o rozmowie, którą prowadził z Santiago, a każda jego tajemnica zawarta w niej w poufności, jest bezpieczna. Nie chodziło o to, że nie lubiła rozmawiać o swojej przeszłości; nie chciała po prostu rozmawiać o relacjach. O miłości. Zawsze była w to kiepska. Przynosiła pecha.
- Jackie Welles jest zbyt narwany nawet jak dla mnie. Towarzyska katastrofa. Jako kontakt i najemnik jednak wie, co robi. Jest oddany robocie, a Santiago załatwił mu naprawdę dobrą kasę. Opłacił go. Niezależnie od tego, jak mocno będzie kusiło tego starego psa, nie wystawi nas. - odpowiedziała mu, ale w jej tonie i sposobie, z jakim na niego patrzyła, coś uległo zmianie. Nie była to niechęć, nie był to również i żal, a zmęczenie, przeładowanie emocji i pragnienie samotności. Paradoks, w którym być może Berlin wolałby, żeby ona się dowiedziała. Żeby usłyszała wcześniej. 
Co myśli teraz, widząc ją tak odmienną, nie zawsze wiedzącą co powiedzieć, kiedy to zrobić i jak? 

Zagubiona, zmieszała się. Spięła. Chciała zostać sama. Jak czasem chce tego każdy kot.

- Przepraszam, chyba nie jestem głodna. - szepnęła i zeskoczyła zwinnie, przechodząc obok Berlina. Dotknęła delikatnie jego ramienia. Platynowe włosy otarły się o czarny garnitur. Odeszła, pozostawiając za sobą mgiełkę perfum; wanilię, pieprz i opium. I zostawiła również ciszę. 
Ciszę, która stała się cięższą, gdy skończyła się piosenka. 

***
Strych pachniał wilgocią i kurzem. Prowadziły do niego wąskie, kręte schody i każdy z nich zdawał się skrywać odłamki rozległej historii. Złodziejka przemknęła przez ciemnię, przystając przy oknie. Otworzyła je wprawnie, a potem przeszła na dach. Panorama była piękna. Rozgwieżdżone, atłasowe niebo nad Meksykiem było inne niż miejskie neony i uliczny, nowojorski zgiełk. Czarny kombinezon sprawił, że czuła się bezpiecznie; zlewała się z mrokiem. Siedziała dłuższą chwilę, samotnie. W długich, zwinnych palcach obracała w milczeniu swoje noktowizory. Nałożyła je ponownie na oczy, dostroiła do roztaczającej całun nocy i oparła głowę o mur. Jej plecy dotknęły zimnego dachu. 
- Bądź dla niego dobra. To fajny gość. - głos w słuchawce rozlał się w prawym uchu, natarł niespodziewanie i choć wcale nie był głośny, to jednak zdawał się wystarczającym, by zakłócić nocną ciszę. Platynowe włosy rozsypały się kaskadowo, zielone oczy podniosły się leniwie i kotka wyciągnęła ręce, przeglądając teraz skórzaną czerń długich rękawów kombinezonu w srebrze księżyca i bladej poświacie pozornie bliskiego, bo zawieszonego niejako tuż nad nią, złotego gwiazdozbioru. 
- Myślałam, że jesteś offline. Dopingujesz go? Powiesz mi, kiedy zostałeś jego cheerlederką? 
Kazała mu się walić, kiedy Santiago stwierdził jednoznacznie i dosadnie, że przynajmniej teraz Berlin, po jej burzliwej reakcji, ma stuprocentową pewność, że ona go nie podsłuchiwała. 
- Super, oszust nie okłamał drugiego kłamcy. Zapiszą to gdzieś w rekordach, dostanę medal? 
Uwielbiała go. Z wzajemnością. Rozumieli się poza językowymi barierami, nawet w czasach, kiedy ona nie znała hiszpańskiego, a on słabo mówił po angielsku. Musieli się dogadać, wybrali ich do jednej roboty. Spider, szybko pokazał Hardy, że dobry haker przekroczy każdego firewalla. 
- Dla ciebie też coś mam. Rozejrzyj się, dobrej zabawy. - dodał, a potem się rozłączył. Ona, wyjęła z ucha słuchawkę i wróciła do środka, nasuwając natychmiast noktowizyjne okulary. Ilekroć skupiona układała na chwilę je na czole, wyglądała jak prawdziwy kot, bo kształt jej sprzętu przypominał kocie uszy. Teraz, nawet o tym nie myślała. Szukała ukrytych znaków, zalakowanych drzwi, niestałych desek. Znała się na robocie. Znała również Santiago. To było łatwe.

Szklana ścianka. Tytanowe pazury, cztery centymetry. Nakreślone kręgi.

Drobna dłoń wsunęła się w powstałą nową półkę, a palce uchwyciły kolejny pendrive, tym razem klasyczny, podłużny i czarny. Wiedziała, że to dla niej. Kolejne, co znalazła to niewielka dźwignia. Pociągnęła ją delikatnie. Odskoczyła, odkładając na czolo noktowizory, a jej usta rozszerzyły się w nagłym, trudnym do powstrzymania uśmiechu. Peruki. Czarne, brązowe i rude. Zależnie od długości włosów i układu fryzury, perfekcyjnie tworzyły kamuflarz. Wieszaki eksponowały koktajlowe sukienki, spośród których królowała jedna; długa, z rozcięciem zaczynającym się przy udzie. Materiał w dotyku przypominał aksamit. Tuż obok niej, również na wieszaku, znajdował się smoking. Czarny.
- Spider, no co ty... Ile dałeś za to hajsu? W ogóle po co to wszystko, wybierasz nas do opery? - zapytała, ale nikt już jej nie odpowiedział. Raz jeszcze, musnęła długi rękaw aksamitnej kreacji i przeszła dalej. Jej uwagę zwrócił meksykański kapelusz o szerokim rondzie typu sombrero. Z pewną nostalgią przykucnęła przy stabilizatorze kolana, bo przecież pamiętała tak dobrze, że to za nią oberwał kulę, a później przez kolejne pół roku potrzebował pomocy w poruszaniu się o własnych siłach. Wspomnienia pachniały nostalgią; były słodkie, choć pokryte gęstą warstwą pyłu i kurzu. Zaczynała naprawdę lubić ten strych. Chciała odkryć jego tajemnice i zrobiłaby to, gdyby nie... 

Dźwięk tłuczonego szkła. Trzask przewróconego stołu może krzesła. 

Zbiegła na dół, ostatnie metry pokonała długim, akrobatycznym skokiem. W jednej ręce trzymała zwinięty, skórzany bat; długi na tyle, by spętać i pozbawić równowagi, a zarazem, cienki dostatecznie, by służył również jako śmiercionośna, dyskretna garota. Druga ręka, uzbrojona w tytanowe, ostre pazury, szukała celu. Spodziewała się przeciwnika. Może kilku.
Zastała tylko Berlina. I kogoś jeszcze; skurczoną kulę futra.
- Kot? Masz kota? - zapytała, otępiała. Pazury prawej ręki, natychmiast schowały się, uprzednio jednak kotka oblizała je powolnym, ognistym gestem. Zamruczała. Smakowała swoimi ostrzami kuchnię Berlina; tytanowe noże naruszyły przygotowania do kolacji. Nie wiedząc, w co dokładnie zanurzyła przypadkiem pazury kota, Felicia rozejrzała się w poszukiwaniu deski do krojenia. Noże... 
Noże już ma. Ostre i precyzyjne. Ale może mężczyzna taki, jak Berlin woli tradycję? 
- Dobre. Co tam masz? - zapytała cicho i jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz na całym świecie, schowała ponownie skórzany bat pod kombinezon, zapinając zamek na dekolcie. Odgarnęła jednym, kociej ciekawości gestem, włosy. Pochyliła się nieznacznie i nie chowając całkiem jeszcze pazurów ręki lewej, ostrożnie ujęła nadgarstki Berlina. 
- Nie myśl, że rzuciłam wszystko, żeby przybiec ci na ratunek... - zaczęła, delikatnie podtrzymując jego ręce, tym samym oparciem i pomocą skutecznie, choć nieświadomie, ukrywając ich drżenie. - Wiem, że sam byś sobie dał radę. Po prostu poruszyłeś bardzo kiepski temat. Musiałam odetchnąć i wziąć to na zimno. Czasem tak mam. Uciekam... 

Ale wracam, kiedy wiem, że warto.

- Jackie i ja byliśmy długo partnerami w branży. On lubił maczetę i złote gnaty, ja wolałam pazury i noże. Raz w podziemiach klasztoru zapytał, czy za niego wyjdę. Był kompletnie nawalony, wokół było pełno kokainy, białej jak śnieg. Mierzył do zakonników z La Chingona Dorada, jednemu przystawił do głowy lufę. Nie odpowiedziałam. Nie zdążyłam; przyszli ci drudzy. Przechwyciliśmy przemyt, ale to był dopiero początek. Było gorąco. Okoliczności były niezłe, innemu facetowi być może powiedziałabym wtedy tak. Ale Jackie... Jackie zapatrzony jest w adrenalinę i własne ambicje. Chce zostać legendą. Latynosi... To jednak i tak lepiej niż Shades. Shades sprzedał mnie SHIELD za mniejszy wyrok. Przyszli po mnie zbrojnym oddziałem do jego klubu, tylu chłopców na jednego kotka... Zanim mnie złapali, wisiałam na żyrandolu, rozbiłam Alvarezowi jego ulubione okulary. Ulubiony klub też. I oczywiście, wyjawiłam jego imię. To prawdziwe;

Trzeba było mnie nie wkurzać.

Odprężyła się. Było to po niej widać. Niczym zrelaksowany kot, znów stała się lekka, jej ruchy płynne. Teraz, stanęła w lekkim rozkroku, czekając aż on, podzieli się z nią tajemnicą przepisu, bo choć nie było to do niej zupelnie podobne i chociaż nie robiła tego nigdy wcześniej z żadnym wspólnikiem, to ona naprawdę gotowa była wspólnie z nim gotować. Zaufanie, dopiero kiełkujące i narażone ich jednolitą profesją, postawiła na szali, gdy zamaszystym, pewnym ruchem wysunęła szufladę z nożami. Ułożyła usta w niemym zachwycie i wyciągnęła największy z nich. Przeglądała się przez chwilę w nim swojemu odbiciu, a potem, niespodziewanie, dodała jeszcze, obserwując Berlina spod przymrużonych, zielonych oczu:

- Zanim zadasz mi kolejne pytanie... Lubię z tobą tańczyć. Chcę, żebyś to wiedział. 

A teraz, powiedz mi, na co masz ochotę?