JustPaste.it
User avatar
M. EISENHARDT @ENJOYTHEABUSE · Mar 21, 2020 · edited: May 15, 2020
•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••• ╱ IM-INNERSTEN #02

magnetojpst3.PNGMinione miesiące obfitowały w szczodrze zakrapiane nienawiścią wobec specjalnie uzdolnionych, demonstracje; można by rzec, iż dla osobników nieskalanych własnym zdaniem były stałym punktem w terminarzu, koniecznym do odhaczenia. Media z dziecięcą wręcz łatwością pociągały za sznurki, natomiast ludzie – jak tanie marionetki – ulegali, przyozdabiając kolejne transparenty epitetami, czy też ucząc się na pamięć – niczym Inwokację – formułek, wykrzykiwanych później wśród tłumu.
Nie inaczej było dziś.

Magneto obecnie przebywał w siedzibie Bractwa, a konkretniej pomieszczeniu naszpikowanym szklanymi ekranami, zazwyczaj ukazującymi wiadomości z całego świata; bycie na bieżąco ze światowymi wydarzeniami to jedno, a wyłapywanie głupot, przedstawianych przez daremnych dziennikarzy, to drugie – hobby jak każde inne. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, wykładając nogi na prowizorycznym biurku, niczym szef w swoim gabinecie, a następnie sięgnął po akta, ostatnio wykradzione przez niezastąpioną Mystique. Zapiski dotyczyły zbrojeń, a także wydatków względem obrony Stanów Zjednoczonych; Erik był zaskoczony procentowym wzrostem kosztów, jak również odniesieniami do dokumentów, jakich w rzeczonej teczce nie znalazł – „co oni znowu kombinują?” – zapytał siebie w myślach, zaciskając wargi w wąską kreskę, chwilę później swą uwagę – niechętnie – skupił na Raven; kobieta weszła do pomieszczenia wówczas, gdy ten oddawał się wątpliwej jakości, lekturze.
———— Co jest? —— Zapytał oschle, stukając plikiem kartek o blat, ażeby wyrównać brzegi i całość schować do papierowej teczki.
———— Włącz sobie CBS, nadają na żywo z New Jersey, znowu strajki, tym razem wybrali sobie za cel Empty Sky, niby nic... ale powinieneś tego posłuchać. —— Odparła Darkholme, oparłszy plecami o pobliską ścianę, przy czym niecierpliwie wskazała otwartą dłonią na jeden z ekranów, Magneto natomiast nie wdając się w niepotrzebną dyskusję, włączył wspomniany kanał.
———— Imbecyle. —— Wychrypiał jedynie, nie mogąc się powstrzymać przed chociaż jednym epitetem, skierowanym w stronę rasy ludzkiej.  Sekundy mijały, a z każdym kolejnym słowem, padającym z ust dziennikarzy, a także osób, wypowiadających się do kamery, wyraz twarzy Magneto zmieniał się niczym w kalejdoskopie; od obojętności, poprzez szczere rozbawienie, na rosnącej, sięgającej zenitu irytacji kończąc. Skąd ta paleta emocji? Otóż wedle zasłyszanych herezji wyciekły nowe fakty, dotyczące ataku terrorystycznego z września 2001 roku, niemal wybielające Al-Ka'idę – członkowie wspomnianej organizacji to ludzie, a przecież największym złem tego świata – według opinii publicznej – są mutanci. To wystarczający powód, aby rozgrzebywać tragedię sprzed laty i nadawać jej zupełnie inny tor; wojna w Afganistanie nie tak dawno temu dobiegła końca, przypadek czy sprzątanie brudów pod dywan? Magneto siarczyście uderzył otwartą dłonią o blat, uprzednio zmieniając swoją wcześniejszą pozycję; prawdopodobnie miał na celu dać ujście złości, wypełniającej niemal każdy zakamarek umysłu, jednakże – jak można się domyślić – na nic się to nie zdało.
———— Czy ta banda kretynów naprawdę uważa, że nasza rasa jest odpowiedzialna za ten bajzel? Dlaczego w zasadzie próbują rozdrapywać tak zamierzchłe dzieje? —— Zadając kolejne pytania, wstał z zajmowanego przez siebie miejsca.
———— Jeszcze te transparenty z przeprosinami dla rzeczywistych terrorystów za lata nagonki? Mam wrażenie, że gdyby im się powiedziało, że ziemia jest płaska, oni zaczęliby szukać kanciastych krawędzi, chociaż nie... już to robią. —— Wywrócił teatralnie oczyma, wymijając mutantkę w drzwiach.
———— Zastanawiam się czasami, czy z głupotą się rodzi czy nabywa się ją z biegiem lat. —— Dodał jeszcze, na co Darkholme wyłącznie wzruszyła ramionami, choć wyraz jej twarzy świadczył o rozbawieniu.
———— Zawołaj Azazela, przyda nam się nieco rozrywki. —— Wycedził przez zęby; od jakiegoś czasu nie bywał na tego typu wątpliwych „imprezach”, aczkolwiek dzisiejsze slogany, a także rewelacje zmusiły Magnusa do podjęcia jakichkolwiek działań, wszak jeżeli zaakceptuje to co obecnie się dzieje, z czasem może być tylko gorzej.

Pięć minut później, New Jersey. Empty Sky – 9/11 Memorial.
Grupa mutantów na czele z Magnusem zjawiła się w bezpiecznej odległości od pikietującej hołoty; posiadanie w swoich szeregach osobnika, obdarzonego darem teleportacji niewątpliwie miało swoje plusy.
———— Ile tu syfu. —— Skomentował oschle, przygniatając podeszwą buta kilka obszarpanych ulotek, a raczej usiłował je wręcz wetrzeć w chodnik, aby przestały kalać jego wzrok; protestujący nie próżnowali. Jednen z papierowych świstków postanowił jednak podnieść, ażeby wzrokiem mniej więcej prześledzić przedstawione nań farmazony. Mimowolnie kręcił głową na boki, a z każdym kolejnym, wyczytanym słowem, irytacja coraz wyraźniej odbijała się na jego obliczu; w tym momencie sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest zły na ludzi, niepotrafiących myśleć samodzielnie i łykających wszystko, co jest dla nich w ogólnym rozrachunku wygodne, czy też na swoich braci, wykazujących się brakiem jakiejkolwiek reakcji. Erik w złości ścisnął ulotkę w dłoni, na tyle mocno, że knykcie oblały się bielą, przy czym siarczyście zaklął w myślach.
Przybyli na miejsce mutanci rozdzielili się, otrzymując uprzednio odpowiednie wytyczne od lidera, natomiast sam Magneto w towarzystwie Mystique wyszedł naprzeciw kretynom, przygniatanym przez prymitywne transparenty, lecz niestrudzenie nawołujących do nienawiści. Manifestując swe zdolności szedł powoli, dawkując napięcie kolejnymi, uniesionymi ponad powierzchnią samochodami, czy też wyginającymi się barierkami, jakie mijał.
———— No? Za co jesteśmy jeszcze odpowiedzialni? —— Zaczął podniesionym tonem, mijając dwoje dziennikarzy, stojących za metalową barierką; jeden z nich dzierżył na ramieniu sporą kamerę, jednakże lider Bractwa nie bał się własnych słów, toteż nie było potrzeby, aby pozbywać się mediów z miejsca zdarzenia.
———— Za głód w mniej rozwiniętych państwach? Ubytki w waszej edukacji? Globalne ocieplenie? Może za zarazy, rozprzestrzeniane na całym świecie? Chociaż... —— Tutaj zatrzymał się na moment, rozłożywszy wymownie ramiona na boki, natomiast jego wargi wykrzywił lekki, przepełniony kpiną uśmiech.
———— Największą zarazą jesteście wy. —— Skwitował, powoli opuściwszy ręce.
———— W średniowieczu za kradzież ucinano dłonie, za zdradę... —— Sugestywnie zmierzył jednego z mężczyzn, stojącego na czele zgromadzenia.
———— Wiadomo co. W takim razie czego można pozbawić głupi lud, za kłamstwa i oszczerstwa? Głowy, aby więcej nie wymyślali podobnych bzdur, czy może strun głosowych? Jakieś propozycje? —— Zagadnął, odchylając głowę do tyłu i niemal w tym samym momencie poczuł ukłucie w okolicy szyi; pustka, ciemność, jak gdyby umysł opuścił ciało.
Przed utratą świadomości zdołał zarejestrować jedynie huk uderzających o asfalt samochodów, oraz donośne alarmy, jakie samoistnie się włączyły, wykrywając w pojazdach liczne uszkodzenia.

Następnego dnia, Arkham.
Tuż po przebudzeniu, oczom mutanta ukazało się spowite szarością pomieszczenie, charakteryzujące się pustymi ścianami, chłodem i cieniem krat, rzucanych z okna przez promienie słoneczne na wykafelkowaną posadzkę. Przekręcił głowę na bok  dostrzegając, iż – jak się okazało – na sąsiednim łóżku leży nieznajomy mu mężczyzna, prawdopodobnie tkwiący w ramionach Morfeusza, jednak kto go tam wie; Magneto zmierzył go niewybrednym spojrzeniem, dźwigając się do siadu. „Gdzie ja do cholery jestem?” – zapytał siebie w myślach, wyciągając do przodu lekko drżące dłonie, nad którymi nie miał tak doskonałego panowania, jak dotychczas; czuł, jakby odebrano mu jeden ze zmysłów, ten najbardziej istotny. Żołądek Erika zacisnął się z niepokojem i było to o tyle niezwykłe, że nie pamiętał, kiedy ostatni raz odczuwał tego typu lęk, niezwiązany z zagrożeniem, z ukrywaniem się czy podstępem. Instynktownie przesunął palcami wzdłuż własnej szyi, a następnie swą uwagę – podążając za cieniem – zogniskował na okratowanym oknie. Czysta stal, stop będący pokarmem dla jego nadnaturalnych zdolności obecnie... był niczym. Erik ze wszystkich sił, wręcz w nienaturalnej koncentracji, usiłował poruszyć wspomnianym zabezpieczeniem, lecz to pozostało nieustępliwe; parę sekund wystarczyło, żeby mutant poczuł bolesną samotność, obdarty ze wszystkiego, na co pracował przez tyle lat. Zacisnął wargi w wąską kreskę, a dłonią zaciśniętą w pięść, uderzył pobliską ścianę, chcąc tym samym wyładować rosnącą frustrację (a może żal?), manewr ten niefartownie sprawił, iż osobnik – o którym zresztą Magneto zdołał zapomnieć – niemal zerwał się z łóżka. Mężczyzna – chcąc nie chcąc – zwrócił na siebie uwagę, toteż uśmiechnął się blado, w odpowiedzi dostając wyłącznie kamienny wyraz twarzy Magnusa.
———— Jestem Vi... —— Zaczął optymistycznie nieznajomy, co dość szybko zostało mu przerwane.
———— Nie interesuje mnie kim jesteś. Co to za miejsce? —— Erik nie zamierzał się cackać, był zdeterminowany, ażeby odzyskać to, co zostało mu odebrane. Doskonale wiedział, iż nie można ot tak pozbyć się genu, odpowiedzialnego za wykraczające poza logikę umiejętności, jest to najzwyczajniej w świecie niemożliwe. A może po prostu łatwiej było mu z tą myślą? Posiadanie konkretnie określonego celu, pozwala nie tylko odzyskać kontrolę nad własnym życiem, lecz także daje nadzieję – wiarę, że kiedy uda się osiągnąć rzeczony cel, w jakiś sposób odniesie się sukces nad własnymi ograniczeniami. Magneto nie znosił ograniczeń, były one domeną rasy ludzkiej, nie homo superior.
————
Czekam, języka w gębie zapomniałeś? —— Ponaglił, mimowolnie gładząc opuszką palca miejsce po wczorajszym ukłuciu, jednocześnie jednak wwiercając wyczekujące spojrzenie w swojego – nie do końca mile widzianego towarzysza.
———— Serio nie wiesz? To Arkham, szpital... czy tam więzienie, jak kto woli, dla tych najgorszych. —— Oznajmił z niezrozumiałą dla Erika, ekscytacją. Mężczyzna w trakcie swej wypowiedzi wstał z łóżka, a zaraz potem począł nawracać od okna do drzwi, tam i nazad, bredząc bez końca.
———— Tutaj można spotkać śmietankę z całego Gotham! Ostatnio na przykład miałem przyjemność uścisnąć dłoń Pingwinowi. —— Podtrzymywał dialog, chociaż mutant z niesmakiem przeniósł spojrzenie na szerokie, zabezpieczone drzwi, zza których dobyły się niekontrolowane wrzaski, przeplatane histerycznym śmiechem.
———— … i nawet widziałem Bane'a. —— Kontynuował w międzyczasie swój bezcelowy monolog.
———— Ta, gratuluję. —— Burknął pod nosem Erik, kładąc się i odwracając w stronę ściany.

Kolejne godziny upłynęły na trajkotaniu towarzysza, który okazał się drobnym złodziejaszkiem, napadającym osiedlowe sklepiki, a także zagorzałym fanem wszystkich – nawet tych mało znanychzłoczyńców; chciał być jak oni, chociaż wykradając kilka dolców spod lady, raczej nieprędko osiągnie wyczekiwany przez siebie poziom. Magneto w tym czasie analizował sytuację w jakiej się znalazł, próbował pobudzić tlące się w jego organizmie magnetyczne zdolności, a także obmyślał prowizoryczny plan wydostania się z tego wątpliwego dostatku; po raz pierwszy był zdany wyłącznie na siebie. I co się stało z Mystique, oraz pozostałymi mutantami? Są tutaj?

Dwa tygodnie później.
Magneto codziennie otrzymywał dożylnie rozmaite specyfiki, w różnoraki sposób wpływające na jego organizm – raz był zbyt świadom tego, co działo się dookoła, a posiadane zmysły, nienaturalnie wyostrzone, potrafiły wyłapać szepty zza ścian, innym razem natomiast ogarniało go otumanienie, co wyjątkowo podobało się – jakby na to nie spojrzeć współlokatorowi, ponieważ wówczas Erik sporo opowiadał o sobie, głównie skupiając się na ofiarach, jakie posiadał na swym koncie, celach i osiągnięciach, aczkolwiek też nierzadko wspominał o ulubionym jedzeniu, marzeniach z dzieciństwa, czy też przedstawiał dawno temu oglądane w telewizji rzeczy, jako własne, na przykład przeżywał Szklaną Pułapkę, wykopując z posadki Bruce'a Willisa. Komedia równa żartom Jokera – daremna.

Organizmy mutantów, bądź co bądź, znacząco różniły się od tych ludzkich, dlatego też substancje wywołujące zamierzony skutek u zwykłego człowieka, niekoniecznie musiały działać w porównywalny sposób na obdarzonego. Lehnsherr sukcesywnie uodparniał się na kolejne, dożylnie faszerowane płyny, toteż z czasem więcej udawał swe otumanienie, aniżeli faktycznie je odczuwał i choć wychodziło mu to dość karykaturalnie, nikt nie nabierał podejrzeń, a co więcej metal dookoła nie był już tak obcy, jak miało to miejsce pierwszego dnia.

Choć szpital nie należał do krajowej czołówki, tutejsi pracownicy byli niesamowicie punktualni, z tego względu Magneto zdołał już zapamiętać w jakich godzinach mają miejsce obchody, posiłki czy też podawanie leków, ponieważ odpowiednie dawkowanie w równych odstępach czasu, miało dać jakieś wspaniałe rezultaty; leczenie bez diagnozy? Takie rzeczy tylko w Arkham. Personel nie wdawał się w dyskusje, nie zadawał pytań, czy też nie raczył informować o przebiegu – wątpliwego – leczenia.
Zbliżała się pora obiadowa, a Magnus ze zniecierpliwieniem ogniskował spojrzenie na tarczy zegara naściennego, znajdującego się tuż nad drzwiami, wsłuchując się jednocześnie w charakterystyczne tykanie i liczne kroki, dobywające się z korytarza.
———— Spóźniają się, chyba pierwszy raz. —— Zwrócił się do towarzysza niedoli, leżącego łóżko obok.
———— Nie mów, że nie możesz się doczekać tej brei... —— Mężczyzna odparł zaraz z niesmakiem, przekręcając głowę w stronę mutanta, a ten wstał z łóżka, podchodząc do usytuowanej nieopodal wejścia, umywalki i oparł dłonie o jej ceramiczne brzegi.
———— Chyba kpisz. —— Wymamrotał pod nosem, niecierpliwiąc się coraz bardziej, a krzywdy związane z wyczekiwaniem zostały odkupione w momencie, gdy klamka pod naciskiem dłoni po drugiej stronie drzwi – ugięła się, a do pomieszczenia wkroczył jeden z pielęgniarzy, odziany w biały kitel i idiotyczny wyraz twarzy. Jak zwykle. Erik cierpliwie stał w jednym miejscu, prowizorycznie przemywając ręce, ażeby nie wzbudzić zbędnych podejrzeń, lecz gdy młody mężczyzna chciał opuścić salę, mutant doskoczył do niego i w ułamku sekundy docisnął kurczowo palce do jego szyi, napierając jednocześnie ciałem chłopaka do pobliskiej ściany.
———— Chcę stąd natychmiast wyjść, piśnij tylko słowo, a zapomnisz jakim komfortem jest poruszanie się o własnych siłach. Zrozumiano? —— Wycedził przez zęby, natomiast pielęgniarz skinął nieznacznie głową choć, tak czy siak, uchylił usta, prawdopodobnie chcąc coś werbalnie dodać. Mutant czuł rosnącą ekscytację.
———— Nie wierzgaj, to ci w niczym nie pomoże. Zawsze się zastanawiałem co ofiary mają w głowach, myśląc... że kopanie powietrza, bądź prośby na cokolwiek się zdadzą. —— Wywrócił kpiąco oczyma, dociskając ostrzegawczo palce.
———— Teraz pójdziesz ze mną, żebym nie skupiał na siebie uwagi. —— Skwitował, taksując oblicze chłopaka, stopniowo luzując uścisk, wciąż jednak będąc gotowym, by wznowić swe działania.
———— Zrozumiałeś, czy przeliterować? —— Zagadnął, układając wargi w wąską linię, a w odpowiedzi dostał ponowne, twierdzące skinienie głową. Doskonale.

Lehnsherr poczuł smak zwycięstwa, po raz pierwszy od paru przeciągłych dni, aczkolwiek nie mógł się nacieszyć tym dobrodziejstwem zbyt długo, ponieważ gdy tylko przekroczył progi sali w towarzystwie zakładnika, został zaatakowany przez dwóch ochroniarzy, zaopatrzonych w środek usypiający. Szlag by to.

*⠀⠀*⠀⠀*

Uchyliwszy powieki, Magneto zrozumiał, iż o dawnej sali z niewielkim oknem i wątpliwym towarzystwem mógł zapomnieć; tym razem powitały go cztery ściany o barwie bieli, spowite w – póki co – bliżej nieokreślonych napisach i znakach, słabe światło migoczącej żarówki, usytuowanej w kącie pomieszczenia, poddające się bez walki wszechobecnej ciemności, a także dziwny, dający się we znaki, chłód. Jak to się do cholery stało? Miał wszystko – mniej więcej – obmyślone. Uchodził za drapieżnika, aczkolwiek drapieżnika mądrego; wiedział, kiedy ewentualnie poddać się, przeczekać, a kiedy zaatakować. Jednak nie tym razem. W przypływie złości począł uderzać pięściami o materac łóżka – na tyle  na ile pozwalał mu kaftan – plując przekleństwami na prawo i lewo, zresztą mógł sobie na to pozwolić, tutaj prawdopodobnie nikt go nie usłyszy.

Izolacja pozwoliła Magnusowi skupić się wyłącznie na sobie, a także na medytacjach, mającym pomoc mu w pobudzeniu tlących się gdzieś w zakamarkach jego organizmu, zdolności; czuł je, wiedział, że nie wszystko jest stracone. Na obecnym etapie potrafił określić fakturę metalowego stelażu na którym leżał materac i udawał łóżko, bez jakiegokolwiek badania organoleptycznego, lecz to tylko niewielki procent tego, czym dysponował przed podaniem środka. Zdołał już przywyknąć do tutejszych wrzasków, donośnych, spazmatycznych śmiechów i ogólnie pojętego hałasu, jednakże słysząc jazgot dobywający się obecnie z korytarza, czuł, iż coś jest na rzeczy, zwłaszcza że zbliżała się pora na – jakże niezbędne – leki. Poderwał się z podłogi i podszedł do ciężkich drzwi, wyposażonych w niewielkie okienko, ot, by tutejsze służby mogły doglądać pacjentów, acz ciężko było cokolwiek dostrzec, z tego względu zaraz wrócił na miejsce, najzwyczajniej w świecie czekając na rozwój wydarzeń; a może to omamy słuchowe? Kto wie, jakie skutki uboczne mają obecnie podawane mu medykamenty, zwłaszcza, iż dałby sobie rękę uciąć, że słyszy jak ktoś majstruje przy zamku.
Drzwi uchyliły się, prezentując Magnusowi cholernie kontrastującą z otoczeniem wokół, postać. Wyglądała równie specyficznie, jak specyficzne okazało się pierwsze z jej pytań, tudzież twierdzeń.
———— No raczej. —— Odpowiedział od razu, niemal z oburzeniem; kim do cholery była Ivy i dlaczego ktoś, chociaż przez ułamek sekundy pomyślał, że on w jakikolwiek sposób ją przypomina? Spojrzał po sobie, jednak zaraz ponownie skoncentrował uwagę na niespodziewanej towarzyszce w niedoli, z każdym kolejnym krokiem niwelującej dystans pomiędzy nimi. Przemilczał słowa związane z byłym partnerem kobiety, ponieważ z doświadczenia wiedział, iż jakiekolwiek mieszanie się w cudze związki nikomu nie wychodziło na dobre, dlatego też czekał cierpliwie, aż klamry –
przy których blondynka majstrowała – szybko opuszczą gardę.
———— Dzięki. —— Rzucił krótko, rozmasowując nadgarstki, a także zaciskając i prostując palce dłoni, w międzyczasie wysłuchując jej kipiącego od natłoku informacji, monologu; niewątpliwie Lehnsherr miał ostatnio pecha, trafiał bowiem tylko na werbalnie nadpobudliwe osoby wówczas, gdy osobiście był zwolennikiem ciszy i spokoju. Ostentacyjnie rozmasował palcami skronie.
———— Dobra, dobra. Od początku. —— Wziął głębszy oddech, wymijając gadułę, ażeby podejść do uchylonych drzwi i oszacować korytarz, wychyliwszy głowę. Musiał przeanalizować w głowie mnogość słów, padających z ust towarzyszki, ażeby móc w miarę możliwości odnieść się do większości z nich.
———— Ona tutaj jest? Ta dziewczyna? Przypuszczam, że chodzi o Ivy. —— Wycofał się od progu.
———— Myślę, że nie będzie zadowolona, jak się dowie, iż pomyliłaś ją z facetem, ale jeżeli faktycznie mi pomożesz, obiecuję trzymać gębę na kłódkę. —— Zaznaczył porozumiewawczo, wyginając wargi w lekkim uśmiechu, choć jakby na to nie spojrzeć, po raz pierwszy od kilkunastu dni zaznał rozbawienia, wyobrażając sobie tę niecodzienną sytuację biorąc pod uwagę nadpobudliwość blondynki.
———— Co prawda mógłbym pójść w swoją stronę, jednakże tak jak i ty, mam ochotę pomysłodawcom całego tego syfu, z dupy nogi powyrywać. —— Przyznał bez ogródek, wszak potrzeba zemsty towarzyszyła mu odkąd sięgał pamięcią i nie zamierzał się temu opierać.
———— Pomogę ci znaleźć dziewczynę, a później wy pomożecie mi przetrącić kości paru delikwentom. Co ty na to? —— Zagadnął, sugestywnie uchwyciwszy drobny nadgarstek kobiety i pociągnął ją w swoją stronę, samemu zmierzając do wyjścia.
———— Chodź. —— Ponaglił, odsuwając rękę po chwili.
———— Jesteś Harley, huh? Nic mi to nie mówi. —— Lekceważąco wzruszył ramionami, z całą pewnością podcinając skrzydła hałaśliwej blondynce.
———— Chociaż przypuszczam, że masz na swoim koncie jakieś zbrodnie. Z tego, co mi wiadomo, trafiają tu tylko najgorsi. —— Dodał bez większych emocji; teraz mógł pochwalić się szczątkową wiedzą, acz gdyby wcześniej przebywał na sali sam, zapewne nie wiedziałby niczego o tym miejscu, co też działałoby na jego niekorzyść.
———— Myślę, że obejdzie się bez Tutanchamona, jestem Erik, ale możesz mówić Magneto. Zbrodniarz, terrorysta, morderca, wymieniać można w nieskończoność. Wiesz, ludzie są wyjątkowo kreatywni, jeżeli chodzi o nadawane mi przydomki. —— Roześmiał się gorzko.
———— Ty też? Masz jakieś szczególne zdolności? —— Zapytawszy, wyszedł na korytarz i udał się w stronę wyjścia ewakuacyjnego, po drodze jednak wstąpił do przeszklonej kanciapy pielęgniarek, ażeby dorwać jakiś przedmiot, mogący posłużyć za broń; wybór padł na nożyczki. W odpowiednich rękach, każdy przedmiot mógł nieść za sobą opłakane –
dla drugiej strony – skutki. Na biurku leżała kartka, przedstawiająca tabelkę, mającą pomóc pigułom w odpowiednim wydawaniu leków; godziny, dawki, numery sal i przede wszystkim nazwiska
. Niby świstek papieru, a zawierał najbardziej, w danym momencie, istotne informacje. Erik w głębi siebie liczył też na to, że na liście nie spotka żadnego, znanego mu nazwiska.
———— Trzymaj. —— Niemal wcisnął świstek papieru w drobne dłonie wspólniczki.
———— Może gdzieś tam jest na twoja Ivy.

znacznik.PNG