JustPaste.it

▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬

 

❛ ❛ BE SOBER-MINDED; BE WATCHFUL. YOUR ADVERSARY THE DEVIL PROWLS
AROUND LIKE A ROARING LION, SEEKING SOMEONE TO DEVOUR. ❜ ❜

⠀⠀

▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬

Gabriel wiedział, że brak odpowiedzi nie zawsze musiał równać się czemuś złemu, niewątpliwie potęgował jednak frustrację, która i tak znajdowała się na niebotycznie wysokim poziomie. Spacerowanie po lesie nie stanowiło wyśnionej rozrywki dla żadnego z nich, a nieufne spojrzenia, co jakiś czas posyłane sobie nawzajem, musiały wprawiać obserwujące ich, leśne kreatury w wyśmienicie złośliwy nastrój. Pastor nie potrafił bowiem pozbyć się wrażenia, że są uważnie obserwowani, a było to zjawisko przyprawiające o dreszcze przebiegające po plecach. W innych okolicznościach czułby się pokrzepiony obecnością pana T, ale teraz… Czy on był w ogóle prawdziwy? Może wszystko było jedną wielką halucynacją! Gabriel parsknął, karcąc samego siebie za paranoiczne myśli, nad którymi nie potrafił zapanować przez natłok zdarzeń i rozważań. Okolica była cholernie nieprzyjazna, z każdą kolejną chwilą jedynie utwierdzając go w tym przekonaniu kolejnym dźwiękiem, wzrokowym omamem lub samymi podmuchami wiatru, które wbrew prognozie pogody zwiastowały deszcz. Lato było na tyle upalne oraz suche, że podobne zjawisko pogodowe stanowiło niemałą, wyczekiwaną przez rolników anomalię. Odruchowo zerknął na niebo, dostrzegając nad ich głowami warstwy szarych chmur, na tyle jednak lotnych, że przepuszczały promienie słońca, tworząc jednak mglistą poświatę.

– Śmiech – mruknął, powtarzając po słowach mężczyzny. – Nie wiem, jaka to wskazówka, ale nie wydaje mi się, żeby dźwięk był przypadkowy. Należał do kogoś, kogo pan zna?

Nim Gabriel zdążył uzyskać odpowiedź, ich spojrzenia padły na ziemię i wytyczony na ubitym piachu ślad. Widok krwi nie był zaskoczeniem, przynajmniej nie powinien być bacząc na fakt, że znajdowali się w Alpen Claire, jednak… Skoro trafili do tego samego miejsca, morderstwo lub atak musiał zdarzyć się w przeciągu kilkunastu minut ich biernego błądzenia po okolicy. Zmarszczył brwi; żaden dźwięk wskazujący na obecność ofiary nie poniósł się po lesie, tego mogli być pewni, panująca tu cisza z łatwością pozwoliłaby im na usłyszenie krzyku lub szamotaniny. Oprawca albo miał wprawę, albo działo się tu jeszcze więcej niepokojących rzeczy niż Gabriel i Sweeney by sobie tego życzyli. Pastor zmarszczył brwi na widok brzytwy, nie odzywając się jednak; miał broń, a choć powinna być to pokrzepiająca informacja, nie do końca nią była, gdyby cyrulik zdecydował się zaatakować właśnie jego. Póki co, choć nie tracił ostrożności, raczej się na to nie zapowiadało, grali w jednej drużynie.

– Sądzę, że nie mamy wyjścia – powiedział, po czym skinął głową w stronę, w jaką ciągnął się ślad. Każda znana fabuła horroru przestrzegała przed pakowaniem się w kłopoty; to nigdy nie wróżyło szczęśliwego zakończenia, ale Gabriel miał pewność, iż wybór był ograniczony. Mogli albo błądzić w koło, trafiając do tego samego miejsca, albo zboczyć nieco ze szlaku i zaryzykować życiem. – Serafina zaprosiła już pana na piątkowy obiad? Jeśli nie, zamierza to zrobić, i byłbym wdzięczny za nie wspominanie o tej sytuacji… O ile wyjdziemy cało, zakładając optymistycznie! Jest bardzo wrażliwa, rozumie pan, raczej nie byłaby zadowolona, że Prorok równie mocno angażuje się w życie społeczne.

Prawdopodobnie nie powinien był tego mówić, o czym świadczył mocniejszy podmuch wiatru i jednoczesny trzask wielu gałązek, których ułamanie nie mogło być kwestią przypadkowego przechodzenia cięższego zwierzęcia. Gabriel przełknął ślinę, nie zdradzając w inny sposób swojego zdenerwowania, choć jego dłoń odruchowo sięgnęła do kołnierzyka koszuli, spod którego wyciągnął medalion z krzyżem; kilka miesięcy temu dostał go od narzeczonej. Jego kciuk ostrożnie przesuwał się po chłodnej, metalicznej powierzchni, a usta szepcząc układały w modlitwę, która przynosiła duszy ukojenie. Czuł ulgę mogąc rozmawiać z Panem, nawet jeśli wcale nie czuł teraz Jego opieki oraz obecności, poddając się nerwowej oraz złowrogiej aurze, która towarzyszyła sytuacji. Nie on jeden, bacząc na siłę, z jaką pan T zaciskał palce na brzytwie, przez co niemal pobielały mu knykcie.

Droga nie była łatwa do przejścia, a odginanie gałęzi raczej problematyczne; Gabriel prędko poczuł, jak na jego dłoni pojawiają się delikatne zacięcia, przez które śladami krwi pokryły się również jego spodnie, o które bezmyślnie wytarł rękę. Zmrużył oczy, zauważając, że ślad z każdym kolejnym stawianym krokiem staje się coraz mniej intensywny, choć prawdopodobieństwo, że ofiara całkowicie wykrwawiła się do momentu dotarcia do celu, było raczej niewielkie. Krwi wciąż nie było na tyle dużo, zdecydowanie mniej niż zawarte w ciele litry… Może należała do zwierzęcia? Gabriel westchnął. Od razu powinien był wziąć to pod uwagę, jednak spaczenie spowodowane życiem w tym konkretnym miasteczku od razu kazało mu podejrzewać najgorsze.

Zatrzymał się, odgarniając na bok nieprzyjemne, szorstkie chaszcze, które przysłaniały częściowo widok na przestrzeń przed nimi. Dom, leśniczówka w samym środku lasu, która zamiast przypominać jednak przyjaźnie wyglądający budynek, przywodziła na myśl coś niezwykle ponurego, choć nie sprawiała wrażenia opuszczonej. Może właśnie z tego powodu Gabriel poczuł, że powinni się wycofać i obrać inną drogę, jednak…

— Myślę, że to nie kwestia przypadku, że tutaj trafiliśmy — przyznał niechętnie, wychodząc i rozglądając się dookoła. Zadbany ogródek, starannie wymyte okiennice, kury swobodnie spacerujące po niczyjej ziemi, a także dym wydobywający się z komina. — Jesteśmy Jasiem i Małgosią w tej historii, panie T? Nie dajmy się zjeść…

▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬

668ef83e3850ce6bfcd65bc3f7f841c4.png