JustPaste.it
User avatar
ʜᴀʀᴅʏ @meaniexfeline · Mar 31, 2024 · edited: Sep 18, 2024

♦       𝘠𝘰𝘶 𝘦𝘢𝘴𝘦 𝘮𝘺 𝘮𝘪𝘯𝘥,


                                                                  𝘺𝘰𝘶 𝘮𝘢𝘬𝘦 𝘦𝘷𝘦𝘳𝘺𝘵𝘩𝘪𝘯𝘨 𝘧𝘦𝘦𝘭 𝘧𝘪𝘯𝘦

6c142c4aaac33f9f15c5f8f35e539412.png

IMBIR I LIMONKA
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
Kontrolowała sytuację, albo czuła dyskomfort; nigdy nie było niczego pomiędzy. To miało być szybkie zlecenie, pewne kredyty i minimum zaangażowania. W sam raz na nocną rozgrzewkę przed wyruszeniem w bogatsze dzielnice Night City na balety. Od początku wiedziała, że całe to Heywood jest szemrane. Powinna była zawierzyć własnej intuicji, ale czasem kot wybiera ciekawość, a wtedy polega na ulicznym sprycie i liczy, że tym razem również szczęście będzie po jego stronie. 

Nie było. 

Południowy dystrykt stanowił enklawę straconych bezpowrotnie szans, gdzie ludzie prowadzili życie na ulicy, podejmując się zarobkowo zleceń, które były zawsze ryzykowne, a z kolei niemal nigdy legalne i tak naprawdę, każdy dzień mógł okazać się tym ostatnim. Możliwe, że przywykli, ale prawdopodobnie zwyczajnie wyzbyli się złudzeń i wiedzieli, że czeka ich albo szybka kasa, albo szybka śmierć. Obie opcje brzmiały bardzo w porządku dla każdego, kto nie miał nic do stracenia. W Heywood stawiało się wszystko na jedną kartę. Kartele były wszędzie, obserwowały wysoko nad zmurszałymi, naznaczonymi śladami kul budynkami i wynurzały się zza zawalonych częściowo ścian opuszczonych fabryk produkcyjnych. Ulice nie były bezpieczne. Na większości skrzyżowań nie działały światła, a pomniejsi mobsterzy nieustannie zakłócali porządek ruchu drogowego. Chcieli się wybić. Sportowe samochody przemykały pomiędzy zardzewiałymi, starymi modelami, a uzbrojeni w broń palną ludzie zatrzymywali raz po raz któryś z nich, domagając się otwarcia okna. Grozili karabinami, a jednak odmowa nie zawsze oznaczała strzał, czasem broń okazywała się jedynie środkiem zastraszania. Hardy nie czuła się dobrze w tej części Heywood i zatęskniła za północnym przepychem wieżowców i luksusowych apartamentów, już sama aura slumsów, gangów i ubóstwa budziła w niej niepokój.

Skrajność Heywood przerażała ją najbardziej, zdawała się nierealna, sztuczna i obca.

Nie była zupełnie sama; uczucie to towarzyszyło jej niemal od początku, gdy opuściła motocyklem przyjazną, zamożną i gościnną północ Heywood. Wmawiała sobie, że przeczucie bycia obserwowaną to po prostu świadomość, że jest przy niej Spider, jej haker, i wystarczy tylko aktywowanie słuchawki w uchu, by nawiązać z nim kontakt. Dreszcz przemykający przez jej ciało, a wraz z nim, spięcie mięśni niczym w gotowości do ataku - albo preferowanej ucieczki - stanowiły, że jest jednak inaczej. Synapsy jej mózgu, świdrującym, jednostajnym szumem wrzeszczały, że coś jest nie w porządku. Wzmocnione serum ciało ostrzegało, ale Hardy jeszcze nie wiedziała, skąd spodziewać powinna się zagrożenia. Bała się, ale kot w chwili takiej, jak ta nie zwalnia kroku. Zostawiła motocykl, strzelistym dachom ufa bardziej, ale zanim wybierze górę, podejmie się eksploracji miejsca, które równocześnie ją przerażało i przyciągało. Ciekawość zabija kota, ale on nie wyzbywa się jej aż do kresu swoich dziewięciu żyć, bo właśnie taka jest jego natura. Felicia przemierzała puste, brudne ulice energicznym, szybkim krokiem, otulając się szczelniej długim, białym sztucznym futrem, bo tylko ono jedno mogło teraz ukryć ją w migotliwych, niestabilnych światłach ulicznych lamp. Nie przeglądała się w roztrzaskanych witrynach, ale kątem oczu dostrzegła, że ktoś za nią podąża. Powodów mogło być wiele. W Night City dziewczyna bez wszczepów miała na czarnym rynku bardzo wysoką wartość; każdy chce choć przez chwilę mieć to, czego dostępność graniczy z cudem. Chcą sięgnąć niemożliwego, dotknąć snu. Pozbawiona jakichkolwiek ulepszeń kobieta jest anomalią; zapomnianym, mistycznym doznaniem i graalem, którego pokusą jest zakosztować. Niejeden cyberpsychol zapłaciłby fortunę żeby ją dostać, a potem pokroić i przekonać się, jak wygląda od wewnątrz istota tak czysta i nieskalana chromem. Zanurzyłby ją w ciekłym azocie i zrobiłby z niej popieprzoną relikwię, bo ulepszenia są tak powszechne, jak w XXI wieku implanty, soczewki kontaktowe do poprawy wzroku i tatuaże; niemal każdy je ma, albo może mieć, choć te z górnej półki potrafią kosztować naprawdę słono. W Night City wszczepy stały się gwarantem przeżycia.
- Mam ogon. Spider, ktoś idzie za mną od trzech przecznic, prześwietlisz go? - Szept przeciął ciszę, księżycowa łuna wymknęła się spomiędzy zwartych ściśle budynków i naznaczyła twarz kobiety. Platynowe włosy wzniosły się i natychmiast opadły. Kotka zaczęła biec. Stała się obiektem pogoni łowcy i właściwie dokładnie na to czekała. Wciągnęła go w swoją własną, doskonale znaną grę, w której sama ustala reguły. Początkowo, mknęła szybko przed siebie. Zatrzymała się w ślepej uliczce, otoczona zewsząd betonem murów, po których bez trudu będzie mogła się wspiąć i zrobić to, w czym jest najlepsza, czyli zniknąć. 
- Nienotowany. Nieletni. - Zaczął mówić Spider, ale wtedy w jednym z okiem betonowego konstruktu pozornie milczących murów dojrzał kogoś jeszcze; prawdziwe zagrożenie, które dotąd pozostawało w ukryciu cienia i spokojnym, pewnym okiem oceniało położenie własne i obranej skrupulatnie ofiary nocnego polowania w Night City. Ogon był zatem tylko zasłoną dymną. Prostą przynętą. Zmyłką. 
- Uważaj, jest drugi. To snajper. Ma Overwatch, 300% szansy trafienia w cel, statystycznie zawsze wybierają głowę i główne tętnice. Wycofaj się dopóki nie wykryję jego dokładnej lokalizacji. Jest tuż nad tobą.
Biały płaszczyk zsunął się z delikatnych, kobiecych ramion i opadł na ziemię. Złodziejka stanęła w lekkim rozkroku i zamaszystym, pewnym siebie ruchem wyprostowała obie ręce ujawniając, że wcale nie jest taka bezbronna, jakie chciała sprawiać dotychczas wrażenie. Modyfikowany wariant pistoletu Kenshin produkcji korporacji Arasaka leżał w prawej ręce, był karmazynowy i elegancki, ale przydawał się głównie z powodu synchronizacji z użytkownikiem; szybkość przeładowania zwiększała się o 15%, zaś celność o procent 50 przy wykryciu krytycznego poziomu sił witalnych strzelca. Snajper mógł strzelać, ale każde trafienie oznaczało stopniową utratę jego przewagi.

Kotka w końcu go znajdzie. Do ilu procent podskoczy celność jej spluwy, kiedy się to stanie?

Lewa ręka trzymała w wysuniętych, zabójczych pazurach z tytanu elektryczny bat. Kotka wzięła na celownik przeciwnika, a kiedy opadł mu kaptur, zrozumiała, że naprzeciw niej stoi ktoś, będący ciągle jeszcze zaledwie chłopcem. Smagnęła batem o ziemię, elektryczny ładunek wywołał serię rozbłysku i krótki trzask. Zniżyła głowę, uśmiechając się przy tym z pewnym wyuzdaniem, bo wiedziała, że złoi mu dupsko, a gdy Spider znajdzie tego drugiego... 
- Zajmę się tym termitem. To gówniarz, dowiedz się, kim jest snajper. 

Krew na policzku spłynęła w kierunku ust i Felicia zlizała ją koniuszkiem języka. Uchyliła się instynktownie. Implant monowire, wtopione w kości dłoni elektryczne okablowanie, musnęło ledwie jej włosy, ścinając przy tym jedno pasmo. Syk wysokiego napięcia rozległ się tuż przy uchu. Odpowiedź nadeszła natychmiast; biały, iskrzący się bat owinął się ciasno wokół szyi. Hardy przyciągnęła do siebie przeciwnika, zaciskając mocniej pętlę. Ostrza tytanu zatrzymały się na gardle nie nacinając skóry. Chłopiec nie był groźny, nie posiadał umiejętności, które wystarczą, by ją zatrzymać. Kotka chciała tego drugiego. Fanatycznie. Zbudzona adrenaliną z miejskiego, neonowego snu podkręciła głośność, słysząc swojego informatora.
- Jack Welles, najemnik z Heywood, były członek gangu Valentinos. Poszukiwany za napad z bronią na funkcjonariusza, liczne kradzieże i strzelaniny. Syn gangstera Raúla Wellesa. 
- Niegrzeczny chłopak, co? Jeżeli ma wszczepy, zhakuj je. Jego karabin snajperski też.
- Ma to mało powiedziane, jest nimi naszpikowany. Gość ma cały kręgosłup we chromie, układ nerwowy prawie jak u cyborga i wzmocnione tytanem kości nóg. Jeśli do ciebie zejdzie...
- To będę uciekać. Jak zawsze - dokończyła bezceremonialnie za Spidera, jakby wcale się nie bała, a z jej ust wymknęło się westchnienie; cichutkie, przesycone zmęczeniem ucieczką i pierwszy raz od niepamiętnych czasów, naprawdę bardzo szczere. Czasem kot nie chce już uciekać. Bywa, że zatraca swoje instynkty nawet jeśli mięśnie jego nóg wciąż są silne i w zwarciu gotowe do ucieczki, a zmysły wyostrzone by płynnie przechodzić z roli łowcy do celu polowania. Kotka zatrzymała się. Podniosła wysoko głowę, zadzierając ją ku ciemności wszystkiego, co skrywało teraz jej przeznaczenie i czuła, że tej nocy spotka to, na co czekała wszystkie swoje dziewięć żyć. Przeznaczenie; odkupienie kresu pasma walki, ostatnią obławę albo spokojną, pełną ukojenia po burzy śmierć. 

On mnie zabije. To moja ostatnia noc.

Przecięty na dwie nierówne połowy, elektryczny bat przygasał stopniowo jak rzucony w pośpiechu na ziemię niedopałek papierosa. Głęboki, pełny oddech zrównał się z rytmem uderzeń żywego wciąż serca. W głowie tężał spokojny, biały szum. Napięte mięśnie przyjemnie mrowiły, a w oczekiwaniu na ruch przeciwnika, wysunęły się długie pazury z tytanowego tworzywa. 
- Chodź. Może mnie dostaniesz, ale przedtem to ja wydrapię ci oczy - szepnęła, kątem oka widząc, że naciera na nią ten pierwszy; zbyt wolny, zbyt niedoświadczony. - Nie ty!
Przeciągły syk rozdarł noc. Odwróciła głowę w bok, platynowe włosy przysłoniły jej jasną twarz. Wystarczył jeden skok, jedno muśnięcie tytanu, by wylądowała płynnie na równych, mocnych nogach.
- Ej ty, pierwsza liga! - Krzyknęła prowokacyjnie w górę, unosząc prawą rękę, a z nią długie, kocie szpony pokryte krwią. - Widzisz mnie? Wiem, że tak. To mnie chcesz, po to tu jesteś, dupku?
-¿De verdad? ¡Eres loca! Hardy, przestań, zwracasz na siebie jego uwagę! 
- Zdradzi swoją pozycję. 
- Przedtem cię, kurwa, rozwali!
Uskoczyła, zadając kolejne cięcie i nie zamknęła oczu, gdy skórę kombinezonu nacięło ostrze. Odchyliła całe swoje zwinne ciało w tył, wzbijając się ponad ziemię, a przez jej sylwetkę przesunął się laserowy, skupiony promień zielonej wiązki. Podążał za nią niczym wprawne, czujne oko łowcy obierającego główny cel. Snajper namierzał ją, powoli naznaczał.
Zieleń rozświetliła Hardy. Wdarła się w syntetyczną głębię soczewek jej lodowych, niebieskich oczu. Snajper nie oddał strzału. Przyglądał się, badając cal po calu kobiecą twarz. Ona, stała nieruchomo. Soczewki stanowiły powłokę ochronną. Nie musiała mrugać; widziała zatem doskonale, jak skondensowana jaskrawa, zielona linia karabinu snajperskiego Overwatch podąża powoli w dół i obiera za szlak kolejno zarysowane ładnie obojczyki, długą szyję i nie poprzestaje na nich. Strzelec zatrzymał się dopiero na jej dekolcie. Pewna ręka, z jaką podtrzymywał cel mówiła o umiejętnościach, determinacji i głównie o tym, że doskonale rozumie swoją przewagę. I miał również czas. 

Nie przewidział tylko jednego; Hardy miała po swojej stronie Edgerunnera. 
Rozbłysk jasności supernowej, a po nim zupełnie nic. Jaskrawa, oślepiająca łuna. Pięć sekund dla snajpera to prawdziwa wieczność w mrokach kręgu piekieł. Tracąc zmysły zaczyna czuć się sam, nie może polegać już na tym, co stanowi jego niezaprzeczalny, podbudowujący ego atut.
- Nie widzi cię. Masz pięć sekund.
- Wystarczy - szepnęła z ulgą, a zaraz potem, poprosiła jadowitym syknięciem - Przegrzej mu styki. Niech mnie bardzo dobrze zapamięta.

Lizzie's Bar łączy w sobie płynność tanecznego ruchu, blade neonowe róże i fiolety. Murale koją łagodnym minimalizmem ekspresji, nad spokojem czuwają dziewczęta z kijami bejsbolowymi, selekcja jest surowa, a godziny otwarcia ściśle określone, ale uciekające kobiety dostają taryfę ulgową. Przy barze zasiada znający pojęcie pełnej dyskrecji Mateo. Jego oczy błękitne są od chromu. Felicia Hardy podeszła do niego powoli, stąpając pewnym krokiem białym dywanem w regularne, eleganckie pasy zebry. Początkowo sądziła, że wygląda bardzo tandetnie, ostatecznie doceniła styl, bo dopełniał wnętrza klubu kontrastując z neonami w duchu starego, dobrego skandynawskiego boho lat '20. Dała barmanowi znak. Ich powszechny kod, czysta rutyna.
- Angel shot, pina colada z limonką i sok truskawkowy. Proszę, dla pani.
Odebrała drinka w wysokiej, smukłej szklance i zniżyła się do Mateo, jej platynowe pasma niemal muskały z uczuciem dłonie barmana. Wiedział, czego chce.
- Znowu? To już drugi raz w tym tygodniu, robisz się popularna ale w Night City to miecz obusieczny.
Zniknęła na zapleczu, a przebierając się w pośpiechu, zostawiła u Mateo kombinezon taktyczny. Ułożyła starannie skórzane spodnie, nakryła wysokie kozaki białym, miękkim futrem i w zamyśleniu, założyła na szyję diamentowy, ściśle przylegający do szyi choker. Nasunęła na ciało krótką sukienkę w cekiny, srebrzyste tony podkreślały platynowe, długie włosy, a ona upięła je w wysoki kucyk. Swobodnie opadające, jasne pasma naznaczyła wciąż spływająca z nosa kotki krew. Użyła MaxDoca, nie potrzebowała go do leczenia obrażeń, ale sam dźwięk wydostającego się z sykiem powietrza przyniósł nieoceniony, nieczęsty w jej branży spokój. Starła ostrożnie czerwoną, gęstą smugę krwi i nałożyła na usta szminkę. Ciepły, ciemny burgund okrył całunem jej pełne wargi i to także stanowiło część fasady uciekinierki. W obławie mało kto ma czas na świeży makijaż. Może tylko ten, kto poluje.
- Tym razem to coś innego, on nie ma nic wspólnego z lalkami. Czuję to - odpowiedziała jednym tchem i spojrzała barmanowi głęboko w niebieskie, syntetycznie jasne oczy.
- Powiedz Evelyn Parker, że znalazłam trzy. Żywe, będzie dobrze. Są całe ale się boją. Jeśli nie uda mi się odnaleźć miejsca, gdzie przetrzymują ostatnie z transportu, nie licz na wiele. Trzymali je w wannie z lodem, ledwo je ocuciłam. Wskakuj na moją częstotliwość, ubezpieczaj mnie razem ze Spiderem.
- Nie liczysz na Trauma Team, co?
- Nie, nie liczę nigdy na hieny. Idę się odprężyć, jeśli dziewczyny z Mox zobaczą kogoś podejrzanego, daj mi znać. Nazywa się Welles. Niech go wpuszczą, ale obserwują. Zapamiętasz?
- Tak, Eden. Nie martw się.
Uśmiechnęła się na jego dyskrecję; tak nazywali ją tylko kretyni, którym nie chciała zdradzać prawdziwego imienia. Mateo je znał.

Srebrzyście iskrzyła się księżycową, nocną łuną, a oczy wielu spoczęły właśnie na niej, kiedy wyprostowana i dumna odeszła od baru, dotknęła ręki Mateo i przemknęła gładko w kierunku metalowych, przytwierdzonych na stale do sufitu rur do pole dance. Zdjęła sukienkę, zostając tylko w koronkowej bieliźnie. Na nogach miała dopasowane, czarne pończochy. Wygięła wysmukłe, eleganckie i drobne ciało, zaczepiając się o metal prawą nogą. Przytrzymując się wprawnie dłońmi, ułożyła prawą rękę wysoko nad głową, lewą jednocześnie pozostawiając na wysokości wzroku. Wprawiła ciało w płynny, subtelny ruch przeciwny do wskazówek zegara. Spod przymrużonych kocią manierą oczu, rozmarzonych ale nadal czujnych, obserwowała otoczenie. Klub tętnił życiem, ale jej przeciwnik prawdopodobnie był solo. Solo są nieprzewidywalni. Wyciągnęła rękę w górę, zwalniając tym samym uścisk metalu, bo odtąd opierała się na silnych nogach. Zsunęła się bardzo powoli, lawirując kokieteryjnie długimi nogami, a wówczas, opuściła skromnie głowę. Platynowe włosy umknęły z upięcia i rozsypały się na jej obojczyki i twarz.
- Wchodzi. Jesteś pewna, że Mox ma go wpuścić? Gość wygląda na rzeźnika.
Otworzyła oczy. Źrenice uległy rozszerzeniu.
- Wpuść skurwiela, jak będzie grał kozaka nie na swoim terenie Spider wypali mu krater we łbie.
Tańczyła nadal; jej ruchy przeszły w zwiewne i bardziej seksowne, zatraciła się w swojej sztuce, pozostawiając daleko za sobą delikatność, ale nadal była w niej gracja, nie wyuzdanie. Obserwowała wchodzących do klubu, wisząc głową w dół; sylwetka wygięta w łuk, nogi ugięte w kolanach i platynowa burza spływająca kaskadą niemal na zimną podłogę.
- Welles jest w środku. Teraz ostrożnie.
Nie była ostrożna. Patrzyła na niego wyzywająco. Podpierając się tylko jedną nogą, drugą sunęła po rurze w górę. Laserowe, przyjemne światła błyskały po jej ciele jak wcześniej solo naznaczał ją celownikiem snajperki. Jej pewność siebie zaprzeczała temu, że może być jego ofiarą. Przerażone, uciekające dziewczyny nie tańczą wyluzowane na rurze i nie wyginają się jak kotki w rytmie klubowych, ciężkich bassów.

Nie przerwała swojego tańca.

- Postawił ci drinka - usłyszała w słuchawce łagodny głos Mateo. Zeskoczyła zręcznie z rury i założyła sukienkę. Była krótka, odsłaniała pończochy od połowy ud i miała wycięcie na plecach.
- Wyleję mu go na pysk. W którą stronę poszedł?

Loże vip wyposażono w miękkie, półokrągłe sofy z poduszkami i regulowane, ciepłe światło. Drzwi zamykały się tylko od wewnątrz, ale personel klubu mógł je otworzyć, jeśli którejś z dziewczyn działa się krzywda, albo goście bawili się za ostro i nie sposób było odróżnić seksu od przemocy.
Przyszła do niego i przystanęła pod drzwiami, czekając aż je uchyli, żeby ją zaprosić do siebie. Prawa ręka trzymała palce na spuście Kenshina i to ona, czekała wyprowadzona przed twarzą kotki. Lewa uzbrojona była w pazury; tytanowe, ostre, twarde i błyszczące jak diamenty z chokera na jej szyi. W pazurach Kotka trzymała szklankę z drinkiem, zapachniało wódką, imbirem i limonką.

- Dzięki za drinka, Jack.

Syknęła. Wylała zawartość szklanki jednym, zamaszystym ruchem. I była gotowa.

Na absolutnie wszystko.