⠀⠀Wydawało jej się, że znalazła prawdziwe szczęście w Amsterdamie. Zdążyła zostawić cząstkę poranionej duszy na Javastraat. Spojrzenie beztrosko wędrowało od jednej witryny sklepowej do drugiej, aż w końcu w szmaragdowych oczach nie został chociażby cień morderczego Feniksa. Tańcząca w nich iskra sugerowała ekscytację i wewnętrzny spokój, jaki zdołała poczuć kobieta. Nie słyszała w głowie głosów otaczających ją ludzi, a jej uszy nie odbierały sygnałów, by została uznana za wroga. Co więcej, niektórzy się do niej uśmiechali. Witali ją w ojczystym języku, i choć wcale nie rozumiała holenderskiego, odpowiadała dość pewnie.
— Goedemorgen.
Życie po raz kolejny nabrało jaskrawych barw, za którymi tęskniła. Ona sama błyszczała, nie musząc kryć się przed spojrzeniem świata. Rude pukle powiewały na wietrze, gdy szła z uniesioną głową, i choć przez szczęście próbowało przebić się poczucie winy, nie chciała znów wrócić do stanu, z którego niemalże nie udało jej się uciec. Jedyne, o czym teraz marzyła, to by czuć to szczęście już do końca swojego istnienia.
⠀⠀Ten wieczór był piękny. Księżyc oświetlał miejsca, do których nie docierało ciepłe światło latarni, a także odbijał się w tafli wody płynącej w licznych kanałach, tworząc piękną dla oczu kompozycję. Wiatr nie utrudniał rowerzystom podróży, a turyści spędzali czas w krępych uliczkach, upajając się unoszącym w powietrzu zapachem marihuany. Gdzieś pośród tłumów znów stała ona. Ilekroć decydowała się na wieczorne spacery w centrum tego miasta, tyle razy poznawała samą siebie na nowo. Jean Grey siedziała samotnie przy jednym ze stolików należących do jakiejś niszowej kawiarni. Dłonie opierała delikatnie o ciepły kubek z gorącą czekoladą, wpatrując się dość niemo w otaczające ją piękno.
— Cel na widoku...
Głos był cholernie niewyraźny. Coś podpowiedziało jej, by miała się na baczności, i choć pomyślała, że był to instynkt samozachowawczy, wiedziała, że nosił konkretne imię. Feniks. Szmaragdowe oczy w popłochu próbowały odnaleźć właściciela tnących niczym brzytwa słów, co zdało się na nic. Dlatego nie dopiła swojego napoju - zostawiła naczynie i wstała od stolika, prędko kierując się w jedną z najbardziej zatłoczonych o tej porze dnia, części miasta. Z jej twarzy zniknął uśmiech. Wpakowała dłonie w kieszenie kurtki i nasunęła na głowę kaptur, by ukryć charakterystyczne włosy. Głos ucichł.
Skręcając w jedną z mniejszych alejek, nie spodziewała się nadchodzącego z tyłu uderzenia. Zaraz po nim nadeszło ukłucie, bolesne i niesamowicie nieprzyjemne.
— Zaraz... — wyszeptała, chcąc podjąć próbę obrony. Gdy jednak chciała znaleźć odpowiednie słowa, świat stracił wszelkie barwy. Otaczająca ją uliczka zalała się ciemnością, a ona, jak i Feniks, utracili przytomność.
⠀⠀Siedziała w ciszy, próbując opanować cisnące się na policzki łzy. Gardło stało się zaciśnięte, a ręce wciąż silnie się trzęsły. Myślami wróciła do czekolady, której nie zdołała dopić. Czy kelner zdążył już umyć kubek i zapomnieć o jej istnieniu? Czy był w świecie ktokolwiek, kto mógłby ją teraz uratować? Była sama. Z zamyśleń została wyszarpnięta siłą. Cała uwaga skupiła się na drzwiach, które teraz zostały otwarte na oścież. Metal niemalże uderzył o ścianę, jednak wkraczająca do celi postać zdążyła zatrzymać go w ostatniej chwili przed potężnym, hucznym zderzeniem. Rudowłosa uważnie spojrzała na zamaskowanego mężczyznę, czując bijący od niego chłód. Aura, jaką zaraził mutantkę, była zabójcza. Miała ochotę zanurzyć się pod ziemią, byle uniknąć przeszywającego spojrzenia oprawcy. Wzrok Jean zatrzymał się na broni, którą był obładowany mężczyzna - w tej chwili zdała sobie sprawę z tego, że w żaden sposób nie mogła się obronić.
— Co wy mi zrobiliście? — zapytała, kręcąc delikatnie głową. Zacisnęła dłoń na znajdującym się na szyi ograniczeniu i równie mocno docisnęła do siebie zęby.
— O co tu chodzi?
Wycedziła, po czym podniosła się z niewygodnej leżanki, prędko żałując podjętej czynności. Niemalże straciła równowagę, gdy dużo większy od niej mężczyzna wszedł wgłąb pomieszczenia, rzucając na metalowy stolik ciężką teczkę, z której wysypały się fotografie. Jean zmarszczyła mocno brwi. Niepewnie podeszła do mebla, kładąc dłonie na zdjęciach, ale te nie mówiły jej zbyt wiele. Wtedy otworzyła teczkę i zaczęła mierzyć wzrokiem treść.
— Al-Qatala...? — wyszeptała, odważając się spojrzeć na zamaskowanego człowieka — dawno temu zostaliśmy wysłani na misję przejęcia części tej grupy... mieliśmy ich aresztować, skończyło się na rozlewie krwi — dodała, mając przed oczami brutalny, spędzający sen z powiek obrazek. Wspomnienie wypalało dziurę w sercu po dzień dzisiejszy, i choć wtedy była zaledwie siedemnastolatką, do tej pory obwiniała się za agresywną reakcję Kommando Spezialkräfte.
— Dlatego się tu znalazłam? Czemu nie mogę użyć swoich mocy...? Czy to Ty mnie zaatakowałeś? — zalała go falą pytań, i choć to ona była tutaj przesłuchiwaną osobą, żądała odpowiedzi.