𝐵𝑒𝒻𝑜𝓇𝑒.⠀─
Jasnowłosy chłopiec ponownie poczuł na sobie kojącą dłoń matki, która w jego mniemaniu wyrażała zarówno troskę, jak i delikatne obrzydzenie. Do samej siebie? Drugiego syna? A może ludzi, którzy mieli czelność ponownie podnieść rękę na Aemonda, nie bacząc na to, że pochodzili z tej samej rodziny? Złączeni krwią, tradycją, fałszywym uśmiechem na rodzinnych wieczerzach.
Młodszy z braci często bywał obiektem żartów ze strony synów Rhaenyry, czy też samego Aegona, jednak brat jego nie spowijał mu snów z powiek; to, że był nieokrzesanym idiotą, Aemond wiedział od poczęcia, dlatego też.. Pozwalał mu na większość rzeczy, mając tym samym nadzieję, że zostawi wtedy Helaenę w spokoju. Siostra nie umiała się bronić, cierpliwie znosiła obelgi pijanego następcy tronu, płacząc następnie po zamkowych korytarzach. Było mu szkoda jasnowłosej.. Zawsze oferował jej pomocną dłoń, rozmowę, milczenie, a nawet uwagę, gdy rozpoczynała swe dziwne monologi. Poniekąd w wielu sprawach miała rację, bywało to wręcz upiorne, ale zdawać by się mogło, że nikt prócz Aemonda nie zwracał uwagi na tę paplaninę.
Viserys był Królem, lecz w żadnym stopniu ojcem. Nie tak, jak dla Rhaenyry. Aemond odnosił wrażenie, że są jedynie przyjemną ozdobą dworu dla Targaryena, niektórzy może nawet niepotrzebnym kłopotem i wstydem, który nigdy nie winien będzie zasiąść na tronie. Rozmowy odbywały się jedynie w formie pokarań, nigdy poprzez poklask, czy skryte okazanie dumy. Stawiane były wymagania, wyrzeczenia, nigdy komfort dziecka, czy jego uczucia. Być może dlatego Aegon uciekał w używki, zapominając o swoim pochodzeniu, a Helaena wolała przenieść myśli nad niebiosa, niekoniecznie przy pomocy skrzydlatej bestii.
Pozostawał również Aemond. Oddany smokom, skórzanym księgom i nauce władania mieczem. Nie pasował do obrazka, który Alicent tworzyła przez lata, zapominając w zupełności o własnym komforcie, czy pragnieniach, które nie były godne Królowej. Po części to rozumiał, a po części uważał matkę za słabą. Nie potrzebował jej litości, współczucia. Dlaczegoż miałby przejmować się fizycznymi, czy psychicznymi ranami, które umacniały go jedynie jako człowieka? Dążył do władzy, zaślepiony poniekąd własnymi pragnieniami.
W życiu młodego Targaryena była jedna osoba, którą skrycie podziwiał, w swej głowie wznosił nawet nad piedestały mimo występków, ciągnących się za nim niczym niegdyś nieprzyjemny swąd palonych ciał pod ciężkim cielskiem Baleriona.
Jasnowłosy chłopiec ponownie poczuł na sobie kojącą dłoń matki, która w jego mniemaniu wyrażała zarówno troskę, jak i delikatne obrzydzenie. Do samej siebie? Drugiego syna? A może ludzi, którzy mieli czelność ponownie podnieść rękę na Aemonda, nie bacząc na to, że pochodzili z tej samej rodziny? Złączeni krwią, tradycją, fałszywym uśmiechem na rodzinnych wieczerzach.
Młodszy z braci często bywał obiektem żartów ze strony synów Rhaenyry, czy też samego Aegona, jednak brat jego nie spowijał mu snów z powiek; to, że był nieokrzesanym idiotą, Aemond wiedział od poczęcia, dlatego też.. Pozwalał mu na większość rzeczy, mając tym samym nadzieję, że zostawi wtedy Helaenę w spokoju. Siostra nie umiała się bronić, cierpliwie znosiła obelgi pijanego następcy tronu, płacząc następnie po zamkowych korytarzach. Było mu szkoda jasnowłosej.. Zawsze oferował jej pomocną dłoń, rozmowę, milczenie, a nawet uwagę, gdy rozpoczynała swe dziwne monologi. Poniekąd w wielu sprawach miała rację, bywało to wręcz upiorne, ale zdawać by się mogło, że nikt prócz Aemonda nie zwracał uwagi na tę paplaninę.
Viserys był Królem, lecz w żadnym stopniu ojcem. Nie tak, jak dla Rhaenyry. Aemond odnosił wrażenie, że są jedynie przyjemną ozdobą dworu dla Targaryena, niektórzy może nawet niepotrzebnym kłopotem i wstydem, który nigdy nie winien będzie zasiąść na tronie. Rozmowy odbywały się jedynie w formie pokarań, nigdy poprzez poklask, czy skryte okazanie dumy. Stawiane były wymagania, wyrzeczenia, nigdy komfort dziecka, czy jego uczucia. Być może dlatego Aegon uciekał w używki, zapominając o swoim pochodzeniu, a Helaena wolała przenieść myśli nad niebiosa, niekoniecznie przy pomocy skrzydlatej bestii.
Pozostawał również Aemond. Oddany smokom, skórzanym księgom i nauce władania mieczem. Nie pasował do obrazka, który Alicent tworzyła przez lata, zapominając w zupełności o własnym komforcie, czy pragnieniach, które nie były godne Królowej. Po części to rozumiał, a po części uważał matkę za słabą. Nie potrzebował jej litości, współczucia. Dlaczegoż miałby przejmować się fizycznymi, czy psychicznymi ranami, które umacniały go jedynie jako człowieka? Dążył do władzy, zaślepiony poniekąd własnymi pragnieniami.
W życiu młodego Targaryena była jedna osoba, którą skrycie podziwiał, w swej głowie wznosił nawet nad piedestały mimo występków, ciągnących się za nim niczym niegdyś nieprzyjemny swąd palonych ciał pod ciężkim cielskiem Baleriona.
Daemon Targaryen. Smoczy Jeździec. Nierozważny Książę. Chaos.
Podziw do wuja rósł z roku na rok, a młodych Targaryen szkolił się w walce mieczem, jak i czytał góry ciężkich ksiąg, aby chociaż w najmniejszym stopniu przypodobać się bratu Viserysa. Potrzebował jego uwagi, uznania, jakkolwiek krzepiąco brzmiącego słowa, które zapewniłoby go, że staje się godnym swojego nazwiska. Zaniedbanie ze strony ojca doprowadziło do wielu rozłamów w rodzinie, a sam Aemond więcej czasu spędzał z sir Cristonem, niż aktualnym rodzicielem. Przepytywał rycerza z czasów, gdy to Daemon i Rhaenyra mieszkali na zamku, łudząco szukając podobieństw do swoich zachowań, jednocześnie karmiąc niezdrową obsesję perfekcjonisty. Większość czasu spędził na nierealnych mrzonkach, niż faktycznym przygotowaniu do bycia kolejnym dziedzicem korony, co odbiło się na nim w czasach późniejszych, kiedy to matka uznała całą rodzinę Targaryenów za zdrajców, łasych na głowę Aegona. Wtedy sądził, że widzi wuja po raz ostatni. Odczuwał poniżenie i niezadowolenie do swojej osoby, gdyż nawet w takiej sytuacji nie posiadał smoka, nie miał tak naprawdę niczego, co wzmocniłoby jego wartość w oczach Viserysa i jego brata. Odchodził w jego wspomnieniach jako zmarnowany syn Królowej, nie mający żadnego znaczenia w Królewskiej Przystani. Czy było wówczas coś gorszego dla niedocenianego dzieciaka, zawsze stawianego tuż za pierwszym urodzonym?
𝒩𝑜𝓌.⠀─
- Daemon Targaryen przybędzie do stolicy, aby zawrzeć porozumienie z nowym Królem. Rhaenyra przystała na nasze warunki pokoju. - uradowany głos Alicent mieszał się z niedowierzaniem, które malowało się na twarzy Hightowera, nerwowym stukaniem paznokciami Helaeny o drewniany stół, a także z obojętnym wzrokiem Aegona, który topił myśli w kolejnym kieliszku czerwonego trunku, bacząc jednak na to, aby posrebrzana korona znajdowała się na swoim miejscu. Ciężkie bywało brzemię Króla, czyż nie? Zwłaszcza nie tego, który winien był zasiąść na tymże miejscu, okalany złą sławą i niechęcią ze strony sojuszników, którzy nieprzychylnym okiem spoglądali na Królewską Przystań. Czy Aemond mógł ich w jakikolwiek sposób winić? Najpewniej gdyby nie Criston, puściłby brata wolno, pozwalając mu na zagubienie się poza horyzontem, wypłynięcie na nieznane wody, a tymże sposobem on zająłby należne mu miejsce, do którego skrzętnie przygotowywał się latami, niemo żebrząc o aprobatę Viserysa, jak i rodzicielki, czego niestety nie doczekał, gdyż ojciec wpadł w sidła posępnej Śmierci, zostawiając za sobą przykre obowiązki, a także gramy niewykorzystanych możliwości.
- Matko.. Wspaniałe to wieści, skąd jednak pewność, że zamiary wuja są całkowicie szczere? - Aemond wstał od stołu, nerwowo przechodząc z miejsca na miejsce, oglądając z niemą paniką swoje dłonie, bywały bowiem noce.. Ba, nawet wieczory, czy też samotne dni, kiedy nadal widział na nich krew swojego bratanka. Szacunek i zaangażowanie ku Daemonowi zmalały nieco przez lata, będące winą rozłąki z ulubionym wujem, jednak w dobie ostatnich wydarzeń.. Z pewnością nie zajmował wysokiego miejsca w hierarchii Księcia.
- Nie sądzę, aby był to odpowiedni czas na świętowanie. - mówiąc to, zatrzymał się i wyprostował, spoglądając z pogardą na kielich, trzymany w dłoniach przez starszego brata. Doskonale zdawał sobie sprawę do czego zdolna była Rhaenyra, w istocie płynęła w niej smocza krew, jak i gorzki posmak goryczy, przepełniony stratą potomka i swojej rodzinnej należności.
- Ja go powitam. - dodał momentalnie, spoglądając na matkę wyczekująco, jakby chciał wyczytać jakikolwiek sprzeciw, czy sygnał, który nakazałby mu poprzestać na swoich mrzonkach i fantazjach, które mimo dorosłego wieku, wciąż były w nim silne.
- Aemond.. - głos uwiązł w gardle Alicent, gdy tylko Otto uniósł dłoń.
- Znakomity pomysł, Mój Książę. Przedstaw potęgę naszej rodziny, a także miej oko na Daemona, gdyż to nasze więzi krwi są najgorszym wrogiem dla Korony.
- Zabawne, że to akurat Ty o tym wspominasz. - syknął jednooki w odpowiedzi, jednak ukłonił się z pobłażaniem, opuszczając czym prędzej komnatę, pragnąc udać się na dziedziniec.
Jakie uczucia towarzyszyły Aemondowi, gdy ten miał w myślach spotkanie ze swoim wujem po tylu nieszczęsnych i jakże brutalnych latach? Ostatnie przybycie do zamku i ucztowanie ze Strongami nie zapisało się dobrze na kartach pamięci jednookiego, nie miał nawet szansy, aby zamienić z nim słowa, oślepiony niechęcią do siostrzeńców i tego, co sobą reprezentowali. Kłamstwo, ułuda, niezasłużona miłość Viserysa, którą finalnie zapomniał obdarować swoich prawdziwych synów. Wszystkie te nieprzyjemne emocje sunęły wzdłuż ciała Młodego Smoka, popychając go szybciej ku wyjściu, malując na wargach pruderyjny uśmieszek, a dłonie ostrzegawczo zaległy przy skórzanym pasku, mając sposobność idealną, aby pochwycić valyriański sztylet. Głosy z zewnątrz stawały się coraz głośniejsze, pomieszane z krzykami a także niecierpliwymi marszami straży, którzy ustawiali się w odpowiednim szeregu, po obu stronach placu, aby doczekać brata Viserysa, który winien wylądować tutaj na swoim skrzydlatym przyjacielu.
Słońce okalało twarz Targaryena, a chłodne powietrze posmagało jego blade policzki, gdy wyszedł finalnie na zewnątrz, unosząc uważnie oko ku górze. Ogromne cielsko przysłoniło na chwilę jarzące się w oddali słońce, a wiatr jakby wzmógł poprzez ruch zwinnych, czerwonych skrzydeł, Aemond jednak nie odszedł nawet na krok, bacznie obserwując Daemona, dzielnie oczekując spotkania ze swoim wujem. Straż odsunęła się na boki, wyciągając przed siebie tarcze i szable, jak gdyby wierzyli, że zdoła to powstrzymać smoczego jeźdźca, albo nawet piekielny ogień.. Zaśmiał się krótko, zwracając na siebie uwagę niektórych. Caraxes wyglądał pięknie i dostojnie jak zwykle, będąc wiernym odzwierciedleniem swojego pana.
- Sȳz naejot ūndegon ao, dārilaros. - powiedział głośno, robiąc skromne dygnięcie, czując narastającą adrenalinę w jego ciele.
- Daemon Targaryen przybędzie do stolicy, aby zawrzeć porozumienie z nowym Królem. Rhaenyra przystała na nasze warunki pokoju. - uradowany głos Alicent mieszał się z niedowierzaniem, które malowało się na twarzy Hightowera, nerwowym stukaniem paznokciami Helaeny o drewniany stół, a także z obojętnym wzrokiem Aegona, który topił myśli w kolejnym kieliszku czerwonego trunku, bacząc jednak na to, aby posrebrzana korona znajdowała się na swoim miejscu. Ciężkie bywało brzemię Króla, czyż nie? Zwłaszcza nie tego, który winien był zasiąść na tymże miejscu, okalany złą sławą i niechęcią ze strony sojuszników, którzy nieprzychylnym okiem spoglądali na Królewską Przystań. Czy Aemond mógł ich w jakikolwiek sposób winić? Najpewniej gdyby nie Criston, puściłby brata wolno, pozwalając mu na zagubienie się poza horyzontem, wypłynięcie na nieznane wody, a tymże sposobem on zająłby należne mu miejsce, do którego skrzętnie przygotowywał się latami, niemo żebrząc o aprobatę Viserysa, jak i rodzicielki, czego niestety nie doczekał, gdyż ojciec wpadł w sidła posępnej Śmierci, zostawiając za sobą przykre obowiązki, a także gramy niewykorzystanych możliwości.
- Matko.. Wspaniałe to wieści, skąd jednak pewność, że zamiary wuja są całkowicie szczere? - Aemond wstał od stołu, nerwowo przechodząc z miejsca na miejsce, oglądając z niemą paniką swoje dłonie, bywały bowiem noce.. Ba, nawet wieczory, czy też samotne dni, kiedy nadal widział na nich krew swojego bratanka. Szacunek i zaangażowanie ku Daemonowi zmalały nieco przez lata, będące winą rozłąki z ulubionym wujem, jednak w dobie ostatnich wydarzeń.. Z pewnością nie zajmował wysokiego miejsca w hierarchii Księcia.
- Nie sądzę, aby był to odpowiedni czas na świętowanie. - mówiąc to, zatrzymał się i wyprostował, spoglądając z pogardą na kielich, trzymany w dłoniach przez starszego brata. Doskonale zdawał sobie sprawę do czego zdolna była Rhaenyra, w istocie płynęła w niej smocza krew, jak i gorzki posmak goryczy, przepełniony stratą potomka i swojej rodzinnej należności.
- Ja go powitam. - dodał momentalnie, spoglądając na matkę wyczekująco, jakby chciał wyczytać jakikolwiek sprzeciw, czy sygnał, który nakazałby mu poprzestać na swoich mrzonkach i fantazjach, które mimo dorosłego wieku, wciąż były w nim silne.
- Aemond.. - głos uwiązł w gardle Alicent, gdy tylko Otto uniósł dłoń.
- Znakomity pomysł, Mój Książę. Przedstaw potęgę naszej rodziny, a także miej oko na Daemona, gdyż to nasze więzi krwi są najgorszym wrogiem dla Korony.
- Zabawne, że to akurat Ty o tym wspominasz. - syknął jednooki w odpowiedzi, jednak ukłonił się z pobłażaniem, opuszczając czym prędzej komnatę, pragnąc udać się na dziedziniec.
Jakie uczucia towarzyszyły Aemondowi, gdy ten miał w myślach spotkanie ze swoim wujem po tylu nieszczęsnych i jakże brutalnych latach? Ostatnie przybycie do zamku i ucztowanie ze Strongami nie zapisało się dobrze na kartach pamięci jednookiego, nie miał nawet szansy, aby zamienić z nim słowa, oślepiony niechęcią do siostrzeńców i tego, co sobą reprezentowali. Kłamstwo, ułuda, niezasłużona miłość Viserysa, którą finalnie zapomniał obdarować swoich prawdziwych synów. Wszystkie te nieprzyjemne emocje sunęły wzdłuż ciała Młodego Smoka, popychając go szybciej ku wyjściu, malując na wargach pruderyjny uśmieszek, a dłonie ostrzegawczo zaległy przy skórzanym pasku, mając sposobność idealną, aby pochwycić valyriański sztylet. Głosy z zewnątrz stawały się coraz głośniejsze, pomieszane z krzykami a także niecierpliwymi marszami straży, którzy ustawiali się w odpowiednim szeregu, po obu stronach placu, aby doczekać brata Viserysa, który winien wylądować tutaj na swoim skrzydlatym przyjacielu.
Słońce okalało twarz Targaryena, a chłodne powietrze posmagało jego blade policzki, gdy wyszedł finalnie na zewnątrz, unosząc uważnie oko ku górze. Ogromne cielsko przysłoniło na chwilę jarzące się w oddali słońce, a wiatr jakby wzmógł poprzez ruch zwinnych, czerwonych skrzydeł, Aemond jednak nie odszedł nawet na krok, bacznie obserwując Daemona, dzielnie oczekując spotkania ze swoim wujem. Straż odsunęła się na boki, wyciągając przed siebie tarcze i szable, jak gdyby wierzyli, że zdoła to powstrzymać smoczego jeźdźca, albo nawet piekielny ogień.. Zaśmiał się krótko, zwracając na siebie uwagę niektórych. Caraxes wyglądał pięknie i dostojnie jak zwykle, będąc wiernym odzwierciedleniem swojego pana.
- Sȳz naejot ūndegon ao, dārilaros. - powiedział głośno, robiąc skromne dygnięcie, czując narastającą adrenalinę w jego ciele.
