⠀⠀⠀♦ 𝙵𝚘𝚛 𝚢𝚘𝚞, 𝙸 𝚠𝚘𝚞𝚕𝚍 𝚌𝚛𝚘𝚜𝚜 𝚝𝚑𝚎 𝚕𝚒𝚗𝚎
KOCIA INTUICJA
Pająki podążały za nią gdziekolwiek zapragnęła się udać. Początkowo próbowała uciekać, bo tak podpowiadał jej instynkt; towarzystwo nie było tym, co mogło dopełnić jej nocne życie. Koty nie potrzebują ciężkiego balastu, same wyznaczają swoje drogi i nawet, gdy przydarza im się towarzysz, pozostawiają go w końcu za sobą. Pająki były czymś innym. One stały się jej naznaczeniem; tatuażem wyrytym głęboko pod skórą, szansą na przetrwanie i zarazem przekleństwem. Harley Quinn także przekona się, jakie to uczucie, kiedy idą za tobą wszędzie stawonogi, ukrywając się przed wzrokiem za dnia, by wyjść nocą i przemierzyć badawczo gładką, delikatną skórę twarzy. Pokochała je, bo one pierwsze naprawdę szczerze wybrały sobie ją. I nie pozwoliły odejść, jednocześnie nie próbując zatrzymać na siłę przy sobie kota. Kot nie znosi wprowadzania w sobie zmian, o ile sam ich nie zechce. Jest wolny. Pająk to rozumie.
Santiago Julio Lima Rodriguez, według meksykańskiej tradycji, posiadał cztery imiona; pierwsze, drugie oraz dwa nazwiska, a Felicia Hardy bardzo dobrze pamiętała je wszystkie, nawet jeśli kokieteryjnie patrzyła mu w oczy przekręcając każde z nich. Pamiętała też imiona jego trzech sióstr, chociaż lubiła tylko jedną. Harley, widząc Spidera w pracy, mogła szybko przekonać się, jak cennym sprzymierzeńcem jest niepozorny brunet w koszulce zespołu rockowego i wytartych, niebieskich jeansach. Inteligentny i szybki, działał w podziemiu. Był altruistą. Czasami nazywano go kimś w rodzaju Robin Hooda, bo robił wszystko dla ludzi, podczas, gdy kocica działała względnie dla własnych korzyści i wedle ulicznej, bardzo chaotycznej moralności. Nie robił tego za darmo, ale często schodził z ceny. Kotka walczyła o więcej, wyczuwszy w drugiej stronie negocjacyjnego stołu słabość; to ich bardzo różniło.
Był tym lepszym z ich duetu. Dlatego właśnie kotka mu naprawdę ufała. Spider o tym wiedział. Zwolnił ruchy rąk w chwili zetknięcia się kobiecego, gładkiego policzka z jego własnym, szorstkim i pokrytym zarostem. Pochyliła się nad nim. Wywołała szczery uśmiech i spojrzenie pełne spokoju. Czekoladowe, ciemne oczy sprawiały nieodparte wrażenie prawie czarnych. Były pewne siebie i mądre, a jednak w Spiderze mogła wyczuć coś niebywałego; nieśmiałość i introwertyzm świadomego wyboru ekranów i szumu chłodzących wentylatorów. Kiedyś, był prawdziwym nerdem, aż nie przydarzyło się w jego życiu coś, co wszystko zmieniło i złamało to, czym kiedyś był. Włamało się do jego życia siejąc najprawdziwsze spustoszenie. Coś, albo... ktoś.
- Zawsze warto było spróbować. Nie ryzykujesz, nie pijesz szampana - odezwał się, jego uśmiech stał się pełniejszy, Santiago ukazał w nim zęby. Biel kontrastowała z latynoską, ciemniejszą tonacją skóry i czarnym zarostem. Czy był przystojny? Być może. Pozwolił dziewczynie oprzeć głowę o ramię, była w tym pewna naturalność i szczerość zażyłej, długotrwałej znajomości albo bliskiej relacji.
- Tak zupełnie szczerze, to wolę Scorpionsów - odezwał się, patrząc Harley prosto w oczy. Mówił z opanowaniem pozwalającym chociaż na tę jedną chwilę zapomnieć o obcym mieście, ogonie, problemach. Spider to potrafił. Był w tym świetny. - Lubię popkulturę i nie jestem ćpunem, nerdem tak. Braindance to jak wspomnienia kogoś zupełnie innego zakotwiczone w twojej głowie; inna perspektywa o poziomie immersji podejmującej mózg ze wszystkich stron jednocześnie. Totalny reboot. Odpływasz.
Przerwał. Samuraj wyszedł z hologramu. Zaczęło się dziać.
W Night City nigdy nie masz stuprocentowej pewności, kto jest po twojej stronie.
Czasem bywa, że nie masz totalnie żadnej.
— Czy wyrwałam? Nie, chyba nie. Czujesz się wyrwany?
- Yeah...
Silverhand był ukontentowany, a potem obaj zaczęli jej bronić, chociaż sami nie byli już do końca pewni, czy jest przed kim. Nieufność. Klasyk w każdym mieście, przyszłość niewiele zmienia.
Spider mierzył do Samuraja z gnata, palec nerwowo podtrzymywał spust. Oddał strzał. Odrzut był mocniejszy, to nie było jego ciało; Kotka pozostawała znacznie drobniejsza i bardziej subtelna, niż jej haker. Obregon .45, meksykańska szkoła. Złote inskrypcje na rączce nawiązywały do chrześcijańskiej symboliki popularnej pośród Latynosów. Pocisk odbił się, rozległ się brzęk metalu. Spider nie cofnął się. Oddał kolejne strzały, patrząc jak każdy z nich odbija się od stalowego ramienia.
Nie był hologramem. Nie był też prawdziwy. No to czym, kurwa, był?
Jednocześnie, u progu, niezaproszony oficer, poprawił odruchowo kołnierz długiego płaszcza, ruszając za zwinnym, zmiennym w wyborze stron konfliktu pajęczakiem. Stał spokojnie, bo Ben Reilly nie robił na nim najmniejszego wrażenia.
- Odeśle cię. Wiesz o tym.
- Mam to gdzieś! - warknął Scarlet Spider, złapał oficera K za nadgarstek, wymierzając jednocześnie nogą cios w piszczel. Obrócił go do siebie, objął mocno i cisnął przeciwnikiem o przeciwległą ścianę. Spadły plakaty oprawione w ramy, posypało się drobne szkło. K przewrócił go. Wykorzystując swoją wagę, gruchnął ciałem rywala o ziemię. Beton był zimny, jednolity i uderzenie złamało kość ramienia. Zdrową ręką, Reilly uderzył z łokcia w twarz oficera K. Przydusił go. Kontra nadeszła z góry. Laserowa, czerwona sieć zamigotała w przydymionym, ciemnym pomieszczeniu podziemnej sali prób. Owinęła się wokół szyi Bena. Rozpaczliwie w próbie uwolnienia się, Szkarłatny Spiderman przewrócił muzyczne instrumenty; kotły perkusji rytmicznie trzasnęły o twardy grunt, warte krocie kolekcjonerskie gitary przewracały się niczym ustawka domino. Ben podrzucił młotki perkusyjne i mimo bólu promieniującego od złamanego prawego ramienia, wytworzył sieć.
- Jesteś tylko jego klonem. Nie spodziewałem się po tobie wiele - oznajmił ponuro Miguel O'Hara, płynnie unikając pędzących ku jego twarzy prowizorycznym pocisków. Uniósł jedynie głowę, w zamyśleniu pogardy otarł z czoła wystrzeloną sieć. Miguel nie przebaczał. Na wojnie był bezlitosny.
- Wiedziałem, że Jessica się myli dając ci szansę, ale zdrada? Poważnie?
Reilly podbiegł do Miguela. Starł się z nim, próbując go staranować. O'Hara zaparł się mocno, trzymał drugiego pająka w optymalnej odległości od siebie, oddzielając ich przedramieniem. Nawet rozczarowany i zmęczony niekończącą się obławą pozostawał bardzo silny. Wysunął z przedramion ostrza. Nie zamierzał go skrzywdzić; gdyby było inaczej, Reilly już dawno leżałby na ziemi z krwią wolno sączącą się z tuzina ciętych ran. Rozczarowanie jednym ze swoich osobistych wariantów otworzyło portal, równie szkarłatny, co pseudonim, który wybrał dla siebie Ben. Dzięki odmiennym personaliom pragnął stać się inny, niż jego genetyczny pierwowzór, ostatecznie będąc jego wierną kopią, która uległa kociej grze rozmarzonego, platynowego perfekcyjnie wyważonego kłamstwa.
- Klon Petera Parkera. I tyle. Wielkie nic.
Wepchnął go do portalu. Otchłań zamknęła się stopniowym wygasaniem heksagonów.
- Znajdę Cię, Kitty.
- Wiem, Ben.
Ostatnim, co zobaczył Ben Reilly była Kotka. I była naprawdę rozjuszona. Zapomina o kochankach szybko, zanim jeszcze wyjdą przez drzwi jej mieszkania w NY, a przynajmniej lubi, kiedy oni właśnie tak myślą. Prawda kociej tęsknoty jest znacznie bardziej skomplikowana, koty nie lubią się przywiązywać, emocje okazują tylko, gdy naprawdę właśnie tego chcą, a ich miłość to często pazury. Kotka nie przyzna tego nawet przed sobą samą, ale nie zapomni Bena Reilly bardzo długo. Być może nie zapomni go nigdy i rozpozna jego twarz, niebieską bluzę z kapturem i głos, kiedy uda mu się przekroczyć próg jej wymiaru. I jej mieszkania. Czasem, kot czuje, że jeszcze kogoś spotka.
- Czują do mnie miętę, mają to w genach - oznajmiła, atakując K tytanowymi pazurami i dała znak Harley Quinn, by zajęła skutecznie uwagę drugiego z przeciwników. Skinęła do niej głową, na usta przywołując szeroki, uwodzicielski uśmiech niejako mający przypomnieć pannie z dyplomem psychiatry, że Ben nie był ich jedynym supportem. Felicia, dyskretnie dotknęła słuchawki umieszczonej w małżowinie usznej i szepnęła, ledwie poruszając ustami:
- Załatw nam transport; szybką brykę, ale dyskretną. Nie popisuj się.
Czują do mnie miętę, a potem ZAWSZE i tak wybierają Mary Jane.
Dziewiąte życie Kocicy to jej osobisty braindance.
Kocią gracją upadła na rozczapierzone palce ugiętych rąk i niczym najprawdziwszy kot, umiejętnie wykorzystała w walce siłę tylnych, mocnych nóg. Podniosła się zwinnie, rozwinęła skórzany bat i mrużąc z furią jasne, kocie oczy, owinęła go wokół krtani mężczyzny. Pociągnęła blisko ku sobie, a potem, mruknęła z zadowoleniem, ostatecznie zmuszając K niemalże do ukłonu, przecież postanowiła w swojej kociej chaotyczności, że zasłużył. You mess with the cat, you get the claws.
Jeszcze trochę i zejdzie dla niej na kolana... Pięknie, tylko czy taka kara adekwatna jest do win?
- Jesteś uroczy, kiedy tego chcesz - wymruczała zmysłowo, zaciskając garotę. Krzyknęła:
- Kolorowa wychodzi wolno, albo stracisz jednego z międzywymiarowych psów, Miguel!
Nie odpowiedział, a wówczas zrozumiała, że dla O'Hary jego ludzie nie mają znaczenia.
- Dobra; to gramy po mojemu - obwieściła gorzko. Kotka w walce ulicznej wybiera parkour; ucieczka oznacza cenny czas, a kot nie poświęca uwagi nie musząc tego robić. Przyparty do muru, odnajduje w sobie odmienny wariant samego siebie; niebezpieczny i pełen furii. Lwice od parkoura wolą zdecydowanie styl capoeira; walkę połączoną z tańcem i dokładnie takie skojarzenie przywoływała zabierając się do rzeczy. Słowa to za mało, czasem kot używa pazurów. I kłów.
Podskoczyła. Obcas znalazł drogę do żuchwy, bat zwolnił się, odsłaniając czerwoną obręcz obrzękową wokół szyi. Kotka nie blefowała. K odetchnął z ulgą, opadając na podłogę, oddychał ciężko i płytko, ale miarowo. Liczyła, że po tym pokazie kocich argumentów siły jej eks przestanie wchodzić jej w drogę, bo ile można niańczyć swojego eksa z multiwersum popieprzonych relacji?
- Jesteś dużym chłopcem, pójdziesz dalej. Jeśli cię wybrałam to musisz być naprawdę dobry - szepnęła, pochylając się do K - ale musisz wiedzieć, że nawet jeśli w którymś wymiarze jesteś moim endgame, to tym razem wybiorę sama.
Dostała cynk. Samochód już czekał; Spider z entuzjazmem powiedział Hardy prosto do ucha:
- Kareta czeka, solo para Señoras!
Uśmiechnęła się.
Ladies' night.
Odchyliła energicznie głowę w tył, potrząsając platynową bryzą długich włosów.
- O'Hara. Pokaż mi, co potrafisz. Chillout; nie oczekuję cudów. Od ciebie nie.
Puściła Harley przodem, pozwalając jej przekroczyć K i coś mówiło jej, że nie będzie on już dla nich zagrożeniem, bo Miguel został na parkiecie zupełnie sam.
- Znam każdą twoją sztuczkę, Señorita Gatta Negra, nie nabiorę się na żadną z nich.
Wzruszyła teatralnie ramionami, mówiąc do niego:
- Jasne, że nie, twardzielu z odpustowym halloween szczękościskiem.
I poszli w pazury.
E P I L O G
Czarny lakier połyskiwał w świetle dnia, podwójne światła Bentleya Continental GT przecinały jaskrawą łuną pasy nieużytkowanych od dekad, zapomnianych autostrad i zawieszenie było twarde. Hardy czuła to, ale nie narzekała. Siedziała z tyłu, opierając głowę na ramieniu Johnny'ego Silverhanda, ogarniała ją senność wzmagana głosem Spidera w roli nawigatora. Harley prowadziła nieźle. Lubiła ostrą, szybką jazdę i doskonale odnalazła się w całej brudnej otoczce dystopii, gdzie nie pamiętano o sygnalizacji świetlnej, radiowozy policyjne częściej znajdowano na bezdrożach jako nadpalone wraki, a jedynym przepisem, jaki znano, było odwieczne prawo nakazujące liczyć tylko na siebie. Zatrzymali się gwałtownie. Barykada utworzona przez cztery duże konwoje umożliwiała odwrót, albo konfrontację. Postanowili spróbować uzyskać zgodę na przejazd. Do stracenia mieli niewiele. Może nic. Hardy podniosła głowę, przyglądając się sennie uzbrojonym ludziom w skórzanych kurtkach nabitych ćwiekami, spoglądała teraz na ich masywne, tuningowane suvy wyposażone w wieżyczki strzeleckie i wielkie, naładowane działa. Grupa najbliżej nich utworzyła zwarty kordon. Mieli przy sobie psy i motocykle, przez szyję każdego przedstawiciela gangu przewieszony był pas z nabojami. Gotowi do walki, a zarazem otwarci na tyle, by ich wysłuchać.
- A ci to znowu kto? - zapytała Felicia, wychylając się mocno do przodu, pomiędzy przednie siedzenia. Harley była spięta. Niebieska kitka dotykała policzka Kotki, a w uszach, delikatnie i melodyjnie, rozbrzmiało - Poradzimy sobie, mamy spluwy, ty masz kij, no i mamy Spidera.
Spider nie podzielał entuzjazmu.
- Ich są tysiące, nas jest tylko czworo.
Popatrzyła na hakera. Oczy miała nieprzejednane w zaskakującej woli działania. Spodobało mu się to; właśnie taką Black Cat poznał i zrządzeniem przypadku, albo kociego szczęścia - bo z całą pewnością nie planu - został jej współpracownikiem. Oberwał za nią pierwszego dnia, oberwał mocno na tyle, by rehabilitacja jego prawej nogi trwała pół roku, a rokowania nie przewidywały, by odzyskał pełną sprawność. Wyzdrowiał, ale zostawił na pamiątkę szynę stabilizującą. Zrobił to nie dlatego, że była to zaawansowana część egzoszkieletu, którą załatwił mu przyjaciel z marines, ale żeby zawsze pamiętać o tym, co stało się kilka godzin po postrzale w nowojorskim szpitalu. Pamiętał to cały czas.
Spider zamknął oczy. Znów leżał w rosnącej kałuży krwi, a platynowe włosy okryły mu całą twarz, bo Felicia przylgnęła do niego i nie chciała odpuścić nawet sanitariuszom, kiedy przyjechali z transportem do nowoczesnej kliniki. Nocą weszła przez okno. Szepnęła mu do ucha, że może zostać jej hakerem, jeśli tylko tego chce, bo nikt wcześniej nie nadstawił za nią karku i nikt nie ma tak szybkich rąk, nadążających za głową. Chciał zadać jej pytanie, otworzył usta, a ona mu je zamknęła; całowała zapamiętale, zachłannie i zaborczo. Objęła go mocno, a on nie mógł się poruszyć.
Z tym, że wcale się ruszyć nie chciał.
- Pierdolić ich, poradzimy sobie.
Hardy syknęła, patrząc jak konwój zacieśnia się i zamyka tuż przed nimi, odmawiając udostępnienia drogi. Powrót zajmie wiele godzin, a ich zapasy nie wystarczą na zbyt długo. Kotka wiedziała.
- Jebać to, jesteśmy rodziną, nie potrzebujemy ich bo mamy siebie.
Wartownicy popatrzyli po sobie. Skinieniem głów, rozsunęli się i odłożyli lufą w dół broń.
Nomadowie wysoko cenią wartość wspólnoty; lojalność, odwagę, a nade wszystko...
Rodzinę.
Zaprosili ich do ogniska, pomogli uzupełnić zapasy i zapewnili bezpieczeństwo;
dlaczego zatem nieustannie czuli, że Futurystyczny Wampir jest blisko?
KONIEC AKTU PIERWSZEGO; NIGHT CITY.