⠀⠀⠀♦ 𝙰𝚗𝚍 𝙸 𝚑𝚘𝚙𝚎 𝚝𝚑𝚒𝚜 𝚠𝚘𝚛𝚔𝚜 𝚘𝚞𝚝
Hebanowe, długie płaszcze z wysokim kołnierzem elektryzowały intensywniej, niż neony. To nie ulicznych jaskrawych obrazów obawiała się naprawdę, lecz tego, kto znał dobrze miasto i miał jeden cel: dorwać kota. Skrzyżowali ścieżki raz. Felicia Hardy wyczuwa bez najmniejszego trudu podłużną bliznę w kształcie półksiężyca, ilekroć jej długie palce podążą ku plecom. Oberwała. Zwykle jej przeciwnicy nie zyskują komfortu sięgnięcia kociego karku, ale tym razem walczyła z kimś innej ligi; prawdziwym łowcą, który nie miał nawet prawdziwego imienia, bo imię to pierwszy krok do tożsamości. Ten, przed którym uciekała od kilku miesięcy był niczym więcej, jak cieniem; mrokiem, który podążał za Hardy krok po kroku, zwiastując swoją bliskość ciężkim, gorącym zaduchem powietrza. Tlen był cennym towarem. Night City roztaczało woń dymu, spalin, toksycznych oparów; a przynajmniej takie odnosiła wrażenie platynowa zwyczajnie nie odnajdując w tym jednym, futurystycznym mieście energii, która mogłaby ją napędzać do działania. Kochała miasta, ich tętniące życiem alejki, głośne silniki samochodów, wiecznie ślepych ludzi w gonitwie za nieuchwytnym i ulotnym, którzy nie rozumieli, że prawdziwe życie toczy się teraz i tu.
Rok 2077 był inny. Sprawiał, że się dusiła, bo to nigdy nie był jej świat.
NIGHT CITY, TRZY NOCE WCZEŚNIEJ
Hardy otworzyła powoli oczy. Białe, jednoosobowe niskie łóżko zmieściło ich oboje. Ona, skulona w pozycji embrionalnej zdawała się teraz jeszcze drobniejsza, niż była w rzeczywistości. Większość funkcjonariuszy policji powiedziałoby, że podejrzana jest względnie wysoka, ale to nieprawda, była ledwie średniego wzrostu, może nawet mierzyła nieco mniej niż metr sześćdziesiąt; nosiła po prostu bardzo wysokie, ostre szpilki, bo nawet one czasami stawały się narzędziem obrony. Albo ataku.
Kot atakuje wyłącznie w ostateczności, preferuje ucieczkę. Leżąc niespokojnie, wpatrywała się w migoczący od neonów za oknem sufit. Wokół niej, na ścianach przesuwały się iluminacje gwiezdnych konstelacji. Barwy zmieniały tonację, przechodząc z różu w łagodną, przygaszoną nutę błękitu. Nie odprężały jej tańczące obrazy, ale Spider. Instynktownie przylgnęła do niego, przywierając twarzą do jego pleców. Nie spał, był obok niej, a to znaczyło wiele, nawet jeśli fizycznie pozostał u siebie w mieszkaniu, a w Night City jest tylko w postaci hologramu.
Wtuliła się w pustkę. Czasem pustka pachnie przyjemnie przyjacielem.
- Tricia! Nie jesteś tu sama, nie tylko ciebie wciągnęła wyrwa multiwersum. Jest jeszcze jedna anomalia - głos Spidera był spokojny i stonowany.
- Może uda się nawiązać kontakt... Jak mocny jest jej sygnał?
- Wystarczająco na tyle, żeby ją namierzyć.
- Zrób to. Ile czasu zajmie ci wyizolowanie jej sygnału i wzmocnienie go? - Zapytała, wiedząc, że czas nie jest po jej stronie. Nie tutaj, nie w mieście neonów.
Sen przychodził na ukradkową chwilę, a strata któregoś z dziewięciu żyć wydawała się bardziej realna, niż kiedykolwiek wcześniej i choć nie zwykła mówić tego na głos, to bywają momenty, że nawet kot czuje intensywnie samotność i paniczny, paraliżujący strach. Utraciła kontrolę.
Utraty kontroli kot obawia się najbardziej.
Jak przewidzieć ruch przeciwnika na niepewnym, okruszającym się, nieznanym gruncie?
Koty też się boją. Na oficera K pazury i bat to stanowczo za mało. Był skuteczny, zręczny i wyszkolony, ale nie to wszystko było najgorsze; łączyła ich tajemnicza, osobliwa przeszłość, a może to jeden z możliwych wariantów przyszłości; czegoś, co może się wydarzyć, jeżeli przeznaczenie istnieje, a ścieżki czynów zmierzają kompatybilnym z nią torem. Hardy, myśląc o tym, co zobaczyła w pierwszym zakłóceniu, wciąż odczuwała ból głowy wirujący w czaszce wibracją metalowych, gładko tnących wierteł. Dotknął ją, a wspomnienie uderzyło ją mocą ciężkiego pocisku sterowanego, który stworzony został, by zawsze trafić w cel.
- Santiago, prześwietl tego K. I obiecaj mi, że już nigdy więcej go nie spotkam.
Nie mógł jej tego obiecać. Powiedział za to o tym, że wśród łowców także pojawił się drugi.
G O R S Z Y.
TRZY MIESIĄCE WCZEŚNIEJ
Każdy człowiek ma słaby punkt. Miguel O'Hara nie miał już żadnego. Odkąd odebrano mu wszystko, nie miał już nic do stracenia, a rozświetlony rząd komputerów z odtwarzanymi w zapętleniu nagraniami był jedyną słabością. Tkwiła w nim niczym krwawa zadra, ale nauczył się tego nie okazywać. Zimnym tonem obojętności przywołał do siebie na najwyższą platformę jednego z agentów; jednego z odłowionych ostatnimi dniami. Nie znalazł jeszcze dla siebie tożsamości, pozbawiony był wciąż jeszcze wspomnień, nie znał nawet imienia, jakim posługiwał się przed rozpadem swojego uniwersum. Odkąd O'Hara odkrył, że nie tylko on jeden popełnił błąd przeciw kanonicznej chronologii zdarzeń, wszystko stało się inne. Wciąż jeszcze trudno było mu określić, czy łatwiejsze, czy może trudniejsze. Zmiany zawsze oznaczają komplikacje.
- K. Cel nazywa się Felicia Sara Hardy, jest złodziejką i akrobatką. W walce posługuje się pazurami z tytanowego tworzywa, batem i nożami. Jest z tobą kompatybilna, możliwe, że odblokujesz wspomnienia poprzedniego świata, w którym cię znała. Wykorzystaj je przeciw niej.
Gonił ją do utraty tchu poprzez ulice zatłoczonych, najbiedniejszych dzielnic Miasta Przyszłości. Głęboko naciągnięty kaptur osunął się, ujawniając platynowe, lśniące włosy. Nie było wieżowców, po których wspięłaby się w pragnieniu ucieczki, architektura slumsów działała na korzyść K.
- Możesz się ode mnie odpierdolić? - Warknęła kotka, zapędzona w martwy punkt pomiędzy odrapanymi pozostałościami muru, a zdemolowanym centrum handlowym, wokół którego wciąż krążyły migające, wybrakowane w piksele reklamy. Przystanęła w rozkroku, odetchnęła ciężko. Wyszarpała zza dekoltu skórzany, złożony bat. Błysnęła metalowa kotwiczka i Hardy uchyliła się, zmieniając pozycję. Trzasnęła batem o ziemię, a potem zakręciła sznurem, celując wprawnie pod nogi K. Mężczyzna miał łagodne rysy, brodę ciemnego brązu i broń laserową, którą natychmiast przestrzelił jej bat, jakby został uprzedzony, jakie metody walki ma Czarny Kot.
- Kurwa... - zaklęła, bo zostało jej już tylko to.
Podbiegł do niej szybko, jakby nawet nie był człowiekiem. Rzucił ją na ziemię. Docisnął mocno swoim ciałem, a potem wzdrygnął się, bo w długich, kobiecych palcach zobaczył ostre szpony. Cięła go pod okiem. Drugą ręką, przedarła mu koszulę, szukając serca. Kolejny ruch miał nadciąć mu skórę szyi, ale K uprzedził ją, chwytając mocno za włosy. Wrzasnęła z bólu i zamiast zaatakować przeciwnika, rozpaczliwym ruchem, odcięła pazurami napięte, kurczowo trzymane w garści własne włosy. Wyrwała się i zaczęła biec. Obrazy natarły jednocześnie. Przyniosły zawroty głowy, rozdzierający czaszkę ból tysiąca igieł przeszywających żywą tkankę i cierpienie straty czegoś, czego nigdy w życiu nie miała.
Żurawie origami; papierowe i koślawe, które podklejał nierówno klejem, żeby jej zaimponować.
- Nie kantuj, tato! - śmiech dziewczynki wypełniał pomieszczenie urządzone w stylu vintage. Podbiegła do niego, wtuliła się w jego nogę i patrzyła w górę z przejęciem.
- Zawsze kantuje. Taki już jest. - Stwierdzenie padło z salonu. Zbliżyła się spokojnym, lekkim krokiem i wyglądała, jaki płynęła. Albo tańczyła. Zrównała się z mężczyzną, ucałowała w policzek.
- Jest najlepszy. Dlatego go wybrałam.
Francesca zasnęła. Wzięli razem prysznic w okrągłej kabinie, nad ich głowami rozprysnęła ciepła woda z dziesiątek skumulowanych natrysków. Ona, przymknęła oczy, ułożyła smukłe palce wokół jego szyi. Uśmiechnęła się, kiedy do niej przylgnął, przesuwając dłońmi po jej plecach.
- Klejenie origami, serio? To beznadziejny przykład rodzicielstwa.
- Nazywam to kreatywnością. I radzeniem sobie z przeciwnościami. - stwierdził krótko, a potem poprosił AI o ich ulubioną piosenkę.
- Nie będę tańczyć z tobą pod prysznicem - zaprotestowała, popychając go lekko na przeciwległą ściankę. - Później.
Oblała ją lodowata woda; zimny pot, który paraliżował. Skuliła się odruchowo, gdy poczuła nagłe smagnięcie gorąca. Kątem oka dostrzegła laser. Rozpalonym żelazem dotkliwego oparzenia poczuła go na swojej skórze, zapiekły ją plecy.
- Zostaw mnie ty pojebie! - Syknęła na niego, nieoczekiwanie zmieniając taktykę; zamiast ucieczki, skoczyła na niego, owijając nogi wokół jego szyi. Błyskały pazury, agresywnie tnące na oślep. Po twarzy spływały mu kaskady krwi, ale kocica wciąż szukała tętnicy. Zawahała się, uświadamiając sobie, że on przestał atakować.
Nie chce jej zabić. Więc czego chce?
Uciekła, zostawiając napastnika we krwi.
TERAZ
Mechaniczne baletnice wykonywały obrót do sennych akordów. Instrumenty zespoliły się z syntezatorem w futurystycznej tajemnicy. Jak na ustalony sygnał, pomieszczenie za szklaną kopułą roztoczył mrok wampirycznej ballady o nieśmiertelnej, eterycznej, zabójczej istocie. Androidki, jednocześnie uniosły ręce, synchronicznie pomknęły w lewą stronę sceny. Wyszła przed nie kobieta. Biały kombinezom podkreślał pełne biodra i smukłą sylwetkę, poruszała się w tańcu jak kot.
- Oh, who is she? A misty memory
A haunting face Is she a lost embrace?
Am I in love with just a theme?
Głębokim, zmysłowym tonem akcentowała każde słowo, przeciągała rozkosznie ostatnie sylaby i nieustannie, spoglądała ku zasiadającemu w głównej loży mężczyźnie, a on wyglądał jakby nie był z tego świata; odmienny, nienaganny, elegancki. Z wczepami wyróżniającymi się nawet tu, w Night City, gdzie miał je prawie każdy i dlatego, w kwestii dziewcząt do towarzystwa wielu ceniło purystyczne ujęcie tematu. Bez wszczepów, bez cybernetyki; bo jaki ma sens pożądać tego, co jest wszędzie? Jezebel miała białe futerko narzucone na przylegający ściśle kombinezon, ale zakładała je tylko, gdy wychodziła na zewnątrz. Jej partner tego nie lubił, ale noce stawały się zimne. Zakończyła występ płynnym ukłonem i przeszła pomiędzy szklanymi ścianami ekskluzywnej restauracji, gdzie zamknięte w sztucznie utworzonym środowisku zostały prawdziwie egzotyczne okazy fauny i flory. Night City to wieżowce, kolorowe ruchome plansze i beton splątany z zimnym, nieczułym metalem; natura stała się zatem rarytasem niemniejszym, niż dziewczęta o nienaruszonej skórze. Jezebel była jedną z nich. Usiadła tuż przy ramieniu biznesmena i spojrzała w jego oczy. Wymagało to wprawy. Lewa strona wyglądała zupełnie normalnie, to prawa przyprawiała kontrahentów o konsternację; niecodziennie wzrokiem świdruje cię ktoś, kto ma troje gałek ocznych ułożonych w pionie. Patrzyła w te oczy, napawała się ich wszechstronnością wizji przywodzącą na myśl zręcznego, obserwującego spektrum otoczenia pająka. Sygnał zadudnił w jej głowie. Echo wbiło szpilę w płaty mózgowe.
Zrozumiała, że druga anomalia jest naprawdę bardzo blisko.
Zawalił się z hukiem dach klubu nocnego. Zatem nie tylko jest blisko, ale i wpadła w kłopoty.
- Kocham cię, Faraday. Naprawdę. - Szepnęła zalotnie, a potem wszystkie cztery oczne gałki zamrugały, bo dziewczyna wyciągnęła z kabury garniturowych spodni mężczyzny dwa pistolety i pobiegła przed siebie. Wiedziała, że jej nie odpuści, ale jeden wróg w tę stronę, czy tamtą nieszczególnie robił jej różnicę.
- Sorki. Mam popieprzonego byłego, nie wyszłoby nam, kotku.
Jak na anomalię ustawiła się całkiem nieźle, ale w zasadzie zawsze była oportunistką; szukała sposobu na wtopienie się w tłum, zaniknięcie w jego odmętach aż nadejdzie czas na ujawnienie się. I pazury. Cel wyszedł z chińskiej knajpy. Wybiegł. Kotka użyła pazurów ukrytych w skórzanych, eleganckich rękawicach i równie ostrych, skrywanych w czubkach butów na szpilce, by wdrapać się na dach.
- Nie uważasz, że jeden dach to za mało na nas troje, bad boyu?
K szedł naprzeciw niej. Tak myślała w pierwszej chwili, gdy oddała strzał. Tylko, że on nie wyglądał na K. Był wyższy, bardziej zarysowany w barkach i posługiwał się laserowymi, czerwonymi strunami sieci, przed którymi musiała odtąd robić uniki. Kotka podskoczyła. Iluzja narzucona na jej ciało przez Spidera rozpłynęła się w mgle zakłóceń, odtąd zamiast białego kombinezonu miała już skórzane, czarne szorty i szeroką, puchową zieloną kurtkę zapiętą do połowy tak, że było widać jej biustonosz. Wygodny, miejski strój. W sam raz do ucieczek na dach.
Zobaczyła tę drugą.
- Cześć Harley słuchaj, oni wiedzą o nas wszystko; kim jesteś, jak walczysz, jedyne czego nie znają to nasze myśli. Chyba. Nie wiem, kim są, ani jaką mają tutaj funkcję ale chyba płacą im ekstra i wydają mi się nieźle popaprani - wyjaśniła w locie większość tego, co sama wiedziała. Ile ona już jest tu czasu? Jak dawno utknęła?
Platynowa podrzuciła wysoko metalowy, wygięty nadajnik w kształcie opaski.
- Włączy się automatycznie. Podążaj za białym króliczkiem, Złotko.
Kotka kiwnęła porozumiewawczo do napastnika, krzyknęła do niego:
- Hej, Ptasznik! Chcesz się zabawić? To mnie goń.
Pochylony w biegu był tęgi i potężnie zbudowany. Muskularny i barczysty. Nosił emblemat pająka, chociaż nie pasował Hardy do Spidermana, był zbyt brutalny, a jego sylwetka zamiast opływowego, zwinnego kształtu należała do żołnierza. Był inny. Nawet Black Cat nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać; nieświadomość ta przynosiła adrenalinę.
- Już się nie boję, palancie.
Kocica uśmiechnęła się, nie patrząc na Harley. Spider uaktywni się, kiedy tylko poczuje linie papilarne istoty ludzkiej i doprowadzi ją w głąb biedniejszych dzielnic Night City, gdzie wszystko jest totalnie naj; najbrudniejsze, najbardziej zapchlone, najbardziej zapomniane, najniebezpieczniejsze i paradoksalnie, tam będą niewidzialne, bo ubogie dystrykty nie mają kamer, ani nie sczytują kodu twarzy.
Tam, gdzie rządzą gangi, nikomu nie zależy na cyberkontroli.
Chyba, że jest popieprzony.
Albo nazywa się Miguel O'Hara i goni po ulicy kotka.