𝐅𝐄𝐌𝐀𝐋𝐄 𝐏𝐎𝐖𝐄𝐑
𝐏𝐀𝐑𝐓 𝐕𝐈𝐈
Niektórzy uznawali odmienność za jednoznaczny dar z rąk Tego, do którego kierujemy swe codziennie modlitwy, inni natomiast pojmowali ją jako akt wiecznego potępienia oraz przekleństwa. Mutantka nieustannie tkwiła przed egzystencjalnym dylematem. Częstokroć powtarzała, że jest to najpiękniejszy akt przekleństwa hojnie spoczywający na jej barkach. Nadludzkie zdolności pozwalały dokonywać rzeczy iście niesamowitych, pojawiających się w najśmielszych snach. Niesienie ochrony gatunku ludzkiego mogłoby stać się jej głównym priorytetem, a założycielka Tarczy nie musiałaby szczycić wiedźmy swą obecnością. Umysł Wandy wielokrotnie nawiedzały pytania - co stałoby się, gdyby zamieszki w Lagos nigdy nie miały miejsca? Stanęłaby na piedestale jako zbawczyni świata? Czy wtem odnalazłaby swe miejsce na ziemi?
Choć często stawiała na walkę, tymże razem bezpieczeństwo odnalazła w tchórzostwie. Mając dość bycia wytykaną palcami, obwinianą oraz obarczaną poczuciem braku przynależności i bezwzględnej akceptacji uciekła w malownicze zakątki Europy. Za popełniane przez nią błędy płaciła podwójną cenę. Niegdyś uważała, że każda żyjąca istota zasługiwała na drugą szansę, dzisiaj z zimną krwią odebrałaby oddech tym, potępiających rasę mutantów. Nigdy nie schlebiała tchórzom, a tym bardziej nie sądziła, że kiedykolwiek stanie się jednym z nich, lecz ucieczka od przytłaczającej rzeczywistości; ucieczka przed ludźmi; przed samą sobą zdawała się być najrozsądniejszym rozwiązaniem. Przykre wydarzenia, których była inicjatorem w oczach oceniających, odbiły znaczne piętno na obrazie trwającej rzeczywistości.
Współczesność bowiem postawiła karty na jedną, brutalną stronę. Ludzkość obarczała winą gatunek mutantów od dekad. Wszelakie zła współczesności przypisywała tym z genem X. Agencja Tarczy postanowiła wziąć sprawy w splamione krwią dłonie, obracając ów karty na radykalną stronę. Jednak agentka Carter budziła w wiedźmie pewnego rodzaju spokój. Wyważona z odpowiednią posturą oraz intonacją sprawiała wrażenie godnej zaufania. Tarcza w swej czystej istocie była istotnie niepasującym do całości; elementem. Przeczucie podpowiadało Maximoff, że głębokie przekonania Peggy, na których bazie stała się założycielką przedsięwzięcia kłóciły się z obecnym celem dwudziestych czasów.
Zaledwie kilka dni temu cieszyła się widokiem malowniczych, szkockich uliczek. Nadmorskie wizaże częstokroć skradały serce mutantki. Dialogi prowadzone z matką natury należały do jej ulubionych. Urzeczona szkockimi ścieżkami wijącymi się niespiesznie pomiędzy szczytami, opadającymi delikatnie ku wybrzeżom i niewielkim miasteczkom, przepełnionych urokliwymi, kamiennymi domkami odnajdywała towarzysza spokoju. Bezkres i pustkowie napędzane północnym wichrem sprawiał, że kobieta mogła poczuć się iście żywa. Egzystująca we właściwym miejscu oraz czasie. Powrót do stolicy okazał się nie lada błędem. W mgnieniu oka namierzono lokalizację dawnej Mścicielki, a pojawienie się wyznawców Tarczy było kwestią nieuchronnego czasu.
Los bowiem zakpił z kobiet, obdarowując je cieniem lotniczej katastrofy, ostatecznie pozostawiając u życia i zdając na niejasną przyszłość w odmętach nieznanych wód.
Towarzyszka niedoli ujarzmiła swą fizyczną niezdolność, toteż uśmiech prędko opuścił twarz młodej wiedźmy, paraliżując obolałe ciało na krótką chwilę.
━━ Jeśli mam tutaj przeżyć, potrzebuję twoich mocy. Wiem, że masz też takie zdolności. Proszę... ━━ ciężkość z jaką wypowiadała słowa była niemalże odczuwalna przez samą Maximoff. Zdolność uleczania nie należała do opanowanych przez wiedźmę umiejętności. Żadna z nich nie osiągnęła maksimum możliwości. Nie miała nawet pojęcia, gdzie znajdują się granice... o ile w ogóle potrafiły się wytworzyć. Podświadomie pragnęła siać dobro, wtem nadarzona okazja wydawała się być wręcz idealną. Szanse na przeżycie agentki znajdowały się tylko i wyłącznie w szkarłatnych dłoniach oraz wciąż oszołomionym po katastrofie umyśle. Prawdą bowiem było, że niegdyś próbowała uratować życie, ukończywszy swe działania bolesną porażką, toteż przerażone spojrzenie lustrowało ciało rannej kobiety. Wycofała się w tył na bezpieczną odległość, czując jak serce nieprzyjemnie unosi się do gardła.
Strzały. Jeden za drugim rozległy się po murach zdewastowanych budynków. Serce Wandy drasnął niewidzialny miecz. Imię siostry opuściło wargi srebrnowłosego, przerażone spojrzenie zaś stopniowo wypełniała pustka. Ciało chłopaka wolno osunęło się na wychłodzoną powierzchnię brukowego chodnika. Rudowłosa czym prędzej znalazła się przy rannym bracie.
━━ Przepraszam... Nie dałem rady ━━ słowa z trudnością wybrzmiały w przepełnionej nicością przestrzeni. Ciało drżało z zimna, stopniowo pozbywając się potrzebnej do przeżycia krwi. Dla Wandy nie liczyło się nic więcej. W tym jednym momencie istniały tylko bliźnięta. Wygłuszyła trwającą nieopodal wojnę. Każda wystrzelona kula omijała dwójkę rodzeństwa. Resztkami sił stworzyła ochronną kopułę. Zrodziła spokój dookoła konającego w jej oczach; bohatera. Serce młodej mutantki wypełniała nieopisywana żałość i rozpacz. Obraz tracił ostrość z każdą spływającą po jej bladym policzku łzą.
Krew wolno spływała z postrzałowych ran umiejscowionych na ciele chłopaka, tworząc różnokształtne ścieżki. Wiedźma zatrzymała dłonie tuż nad poranionym korpusem, niedbale pociągając nosem.
━━ Skup się ━━ wymamrotała pod nosem, spróbowawszy skupić pogubione myśli ━━ dasz radę, potrafisz, musisz ━━ powtarzała niczym codzienną mantrę, łudząc się, iż w jakikolwiek sposób nieopanowane moce cofną bieg wydarzeń, wymazując śmiertelne rany. Zamknąwszy powieki, doświadczyła tragicznej straty, spowitej skowytem boleści.
Przełknęła ciężko ślinę, powracając myślami na nieznaną plażę. Obawy napędzały bicie serca. Chwilami nawet zaczynała wierzyć, że nikt nie zdoła wyjść żywo spod działania szkarłatnej mocy. Być może spoczywające na niej osądy były słusznymi? Czy została stworzona do tego, by siać zniszczenie i chaos? Czy dobro nie leżało w jej naturze? Multum pytań nie odnajdywało potrzebnych odpowiedzi, wtem ponownie przywołała słowa agentki. Twierdziła, iż jest dobrą znajomą Rogersa. Wanda zawsze wierzyła w słuszność symbolu Ameryki, więc czy zadawałby się z kimś, pragnącym pozbyć się rasy mutantów?
—— Nie wiem, czy sobie poradzę, nigdy wcześniej tego nie robiłam... —— przyznała nań zbliżywszy się do rannej towarzyszki—— tylko nie zasypiaj, nie możesz zostawić mnie samej w tym pozbawionym ludzi miejscu ━━ nigdy nie sądziła, że ów słowa kiedykolwiek wybrzmią z jej własnych ust ━━ nie obiecuję, że będzie to najprzyjemniejsze doświadczenie w twoim życiu, lecz bądź co bądź nie masz zbyt wielkiego wyboru ━━ nie przerywała mówić, mając na celu utrzymanie przytomności Carter. Z otwartej rany wolno sączyła się świeża krew, wypłukując agentkę z potrzebnych do przeżycia płynów. Wanda pozbyła się przylegającego do rany materiału, wtem otarła mokre dłonie o własne, podziurawione spodnie. Skłamałaby śmiąc twierdzić, iż wszystko przychodziło jej z łatwością. Drżące dłonie uniosła tuż nad zranieniem, powieki zamknęła, a zmysł słuchu skupiła tylko i wyłącznie na spokojnych falach oceanu. Wielokroć obrazów przeszłości przewinęło się przed oczyma wiedźmy. Przeszłość jednak zdawała się dziwnie obca, jakoby nie należała do właścicielki mocy. Pojedyncze sceny z czasów wojny przewijały się w szybkim tempie, przyprawiając kobietę o intensywny ból głowy. Spróbowawszy skupić się na odwróceniu działania głębokiej rany - grymas, jeden za drugim pojawiał się na twarzy rudowłosej. Odgoniwszy kłębiące się wspomnienia Peggy Carter, zacisnęła wargi, a szkarłatna moc objęła ciepłem krwawiącą ranę, cofając ciecz z powrotem do źródła. Przeczucie, które zyskała dzięki zapoznaniu się w ważnymi cząstkami przeszłości kobiety podpowiadało jej, że z pewnością nie skażę młodej mutantki na śmierć. Sęk w tym, że właścicielka najprawdopodobniej nie miała o tym pojęcia.
━━ Choć raz ktoś zawdzięcza mi życie, agentko ━━ skwitowała, opadając na wilgotny piasek ━━ Nie zmarnuj tego.
