
Nawet gdyby nie panująca wokół ciemność, która jeszcze jakiś czas temu była jedynie szarością, dopiero powoli przechodzącą w mrok, to Sal niewiele dostrzegałby za oknem, zbyt pochłonięty własnymi myślami. Pomimo kilku wcześniejszych prób, wciąż nie miał pojęcia, dokąd zmierzają i każde dowiedzenie się o cel podróży kończyło się kompletnym fiaskiem, dlatego po czasie zrezygnował z jakichkolwiek pytań, pozwalając najpierw myślom błądzić wokół tekstów kolejnych piosenek, lecących z samochodowego odtwarzacza, często okraszonych cichym akompaniamentem bardziej mruczenia, niż autentycznego śpiewania kierowcy, a później wokół przeróżnych tematów, które tylko mu się nasuwały.
Neil odchrząknął nieco głośniej, niż było to konieczne, co momentalnie przyciągnęło uwagę Sala, który oderwał wzrok wbijany dotąd w okno i przeniósł go na czarnoskórego chłopaka. Zdał sobie sprawę, że piosenka, która właśnie leci grała już mniej więcej na początku ich podróży, co musiało oznaczać, że jakiś czas temu wszystkie piosenki, zawarte na przygotowanej składance musiały już rozbrzmieć w samochodzie, z czego jakąś połowę z nich Sally kompletnie przegapił, a teraz lecą na nowo. Czyli oznaczało to, że jadą już dość długo i gdy Sal o tym pomyślał, to wyraźnie poczuł to w zastałych od niemal ciągłego siedzenia, jedynie z kilkoma przerwami na postój, kościach. Uniósł ręce, by się przeciągnąć, ale jedynym uzyskanym efektem, było oparcie dłoni na dachu samochodu.
— To nie szyberdach, Salio, tak go nie otworzysz. Wydaje mi się dodatkowo, że jednak na zewnętrzu jest dość chłodno — powiedział Neil, na chwilę odrywając wzrok od drogi, by spojrzeć na poczynania Sally’ego. Młody Fisher nawet nie zwrócił uwagi na specyficzne podmienianie słów, Neil od początku miał do tego tendencję, więc zdążył się już do tego przyzwyczaić. Co prawda, on sam rzadko kiedy go poprawiał, ale Todd robił to nagminnie, próbując zadbać o to, by jego chłopak mówił jak najpoprawniej, ale na tym etapie chyba i on wreszcie machnął na to ręką. Poza tym, Sally uważał, że niektóre użyte przez Neila słowa brzmią naprawdę zabawnie, zawsze dało się zrozumieć ogólny sens jego wypowiedzi, ale niekiedy nawet i jego zaskakiwała kreatywność czarnoskórego, której on sam zdawał się kompletnie nie dostrzegać.
— Wiem — odparł, z powrotem opuszczając ręce i układając je na swoich kolanach. Przez dłuższą chwilę, poza lecącą piosenką, która opowiadała o płomiennej miłości, w samochodzie panowała cisza, aż w końcu Neil ponownie odchrząknął, tak samo głośniej, niż było to konieczne.
— To naprawdę dla twojego dobra, Salio.
— Wiem – powtórzył, nawet jeśli nie był do końca o tym przekonany. — Ale wiesz, że jeśli chcieliście zostać z Toddem sami, to wystarczyło mi powiedzieć? Przecież gdzieś bym się ulokował, by dać wam kilka dni prywatności. — Zauważył, jak Neil od razu kieruje wzrok na wciśnięte w lusterko niewielkie zdjęcie, przedstawiające jego samego, obejmującego rudowłosego chłopaka w okularach. Obaj – Neil i Todd – uśmiechali się szeroko w stronę aparatu, co wyjątkowo nie wyglądało wymuszenie, jak to zazwyczaj bywało w przypadku rudzielca i wszelkich jego zdjęć.
— To naprawdę nie o to spaceruje, Salio. Uwielbiamy twoje towarzystwo, lubię wszystkich przyjaciół mojego Todda i nie przeszkadza mi, że zamieszkujemy razem, ale nie da się nie słyszeć twojego przewracania z boku na bok, podczas snu przez koszmary. Niekiedy tygodniami nie wychodzisz z domu, czasem nawet z pokoju. Uznaliśmy, że zmiana otoczki naprawdę dobrze ci zrobi.
— Więc Todd wie, że mnie nie będzie przez…?
— No… Nie wie, to ma być tak jakby niespodzianka dla niego — odpowiedział z wahaniem Neil, jednocześnie i olewając wyraźną sugestię Sala, by dowiedzieć się o długości swojego pobytu w – wciąż – nieznanym mu miejsca, jak i poniekąd nieco potwierdzając wersję Sala o tym, że ta dwójka chciała zostać sama, a przynajmniej Neil chciał. Mimo wszystko, Sally naprawdę nie zamierzał psuć mu w żaden sposób planów, choć wciąż uważał, że czarnoskóry mógł z nim po prostu porozmawiać.
— Rozumiem. Powiedz chociaż Toddowi, gdyby pytał, że sam zgodziłem się na ten wyjazd i wspólnie z tobą to ustaliłem. Wolałbym, żeby jednak się nie martwił.
— Ależ Salio, przecież tak dokładnie było! Razem to zaplamiliśmy! — rzucił Neil, poniekąd z entuzjazmem, choć dało się wyczuć lekką nutę urażenia w jego głosie, jednocześnie chłopak wyrzucił ręce nad głowę, odrywając dłonie od kierownicy, jednak gdy samochodem zarzuciło lekko w bok, momentalnie ponownie zacisnął na niej palce. A Sal pomyślał o tym, że niekoniecznie tak to wyglądało z jego perspektywy. Ale być może tam, skąd pochodził Neil, spakowanie i wrzucenie najpotrzebniejszych rzeczy do samochodu, a następnie zaprowadzenie do niego na wpół śpiącego Sally’ego i odjechanie sprzed domu w niewiadomym kierunku, było właśnie formą wspólnego wcześniejszego zaplanowania wszystkiego. Być może Sal zwyczajnie nie orientował się w jego kulturze i zwyczajach, dlatego tym bardziej wolał zostawić tę kwestię bez komentarza.
— Właściwie jesteśmy prawie na miejscu — rzucił po chwili Neil, na co młody Fisher jedynie kiwnął głową. I rzeczywiście, po kilku kolejnych minutach jazdy, dał radę dojrzeć wyłaniający się z ciemności zamek i nie pozostawało wątpliwości, że to właśnie do niego zmierzali. Zresztą, przypuszczenia Sala potwierdziły się w momencie, gdy chłopak zatrzymał samochód tuż przed dworem. — I co myślisz, Salio?
— Wygląda jak jakiś nawiedzony zamek z niskobudżetowego horroru — odpowiedział, odrywając wzrok od okna i przeniósł go na Neila, który uśmiechnął się szeroko, po czym sięgnął na tylne siedzenie, po leżący tam plecak Sala, który następnie wręcz wcisnął mu do rąk i nachylił się, by otworzyć drzwi po stronie pasażera. Następnie, nie kłopocząc się za bardzo, zwyczajnie wypchnął Sally’ego z auta.
— Niemal jakbyś zgadł, Salio! Nawiedzony zamek! Jednak rzeczywiście masz uczucie do takich rzeczy! – rzucił, wybuchając głośnym, szczerym śmiechem. — Jak już uporasz się z łapaniem duchów, to zadzwoń. Przyjadę wtedy po ciebie za jakiś czas — dodał, zamykając drzwi auta za Salem, po czym po prostu odjechał.
Fisher jeszcze przez jakiś czas patrzył za nim, wciąż ściskając w rękach swój plecak i zastanawiając się, czemu. Myślał, że historię z łapaniem duchów, jak często określał to Neil, choć to, czym zajmował się Sal ani trochę nie miało nic wspólnego z żadnym łapaniem, ma już dawno za sobą. Uważał ten temat za zamknięty i naprawdę wcale nie miał ochoty pakować się znowu w coś podobnego. Nie po to opuścił Apartamenty Addisona, by znowu wplątać się w podobną sprawę. Przez jakiś czas chciał wieść zwyczajne, przesiąknięte nudą i rutyną, nieróżniące się niczym od względnego ogółu, życie. Naprawdę wierzył, że w momencie pozbycia się demona, dzięki czemu wszystkie uwięzione w Apartamentach dusze wreszcie zostały uwolnione, to naprawdę koniec jego przygody z paranormalnymi rzeczami. Przecież nigdy nie wspominał, że się do tego nadaje, że to coś, czym mógłby się zajmować, nawet jeśli rzeczywiście posiadał w sobie jakiś dziwny dar przyciągania do siebie duchów. Ponadto, chociaż od tamtych wydarzeń minął już ponad rok, to wciąż męczyły go koszmary, w których niejednokrotnie pojawiał się czerwonooki demon i naprawdę nie wiedział, jak zmiana otoczenia ze spokojnego domu na nawiedzony zamek, miała pomóc mu się z tym uporać.
Samochód już dawno zniknął z pola jego widzenia i, nie mając właściwie większego wyboru, Sal odwrócił się w stronę zamku. Zresztą, zdawał sobie sprawę, że nawet mając możliwość powrotu, to już zaczął zastanawiać się nad duchem, bądź duchami, które mogą tam przebywać. Być może rzeczywiście potrzebowały jakiejś pomocy, może również zostały tu uwięzione i z jakiegoś powodu nie mogły opuścić tego miejsca. Wiedział, że prawdopodobnie zbyt szybko angażuje się w podobne sprawy, ale zawsze tak trudno było mu przejść obojętnie, szczególnie wtedy, gdy mógł pomóc. Nie tylko umarłym, ale też i tym żyjącym. W końcu niektóre duchy potrafiły dawać się we znaki, a Sal posiadał w sobie zbyt wiele empatii wobec innych, by choć nie spróbować pomóc. Prawdopodobnie był to jakiś sposób na radzenie sobie z własną traumą i wydarzeniami z dzieciństwa, przez które nie tylko był zmuszony nosić protezę – maskę, skrywającą jego twarz, a przede wszystkim ukrywającą obrażenia, ale również stracił mamę, za którą nigdy nie przestał tęsknić, choć minęło przecież już tak wiele czasu.
Wiatr zaczął targać jego rozpuszczonymi, niebieskimi włosami, a sam Sally zadrżał, nagle zdając sobie sprawę, że na zewnątrz, zgodnie ze słowami Neila, rzeczywiście zrobiło się zimno, dlatego wreszcie ruszył w kierunku drzwi zamku. Przy okazji wyciągnął z plecaka swojego GearBoya, który – choć nieco zdezelowany – idealnie sprawdzał się w poszukiwaniu duchów, a sam plecak zarzucił na ramię. Urządzenie, swoją drogą zmodyfikowane przez Todda, jeszcze nigdy go nie zawiodło, więc jeśli w tym miejscu autentycznie krył się jakiś duch, to Sal na pewno go znajdzie.
Zatrzymał się przed drzwiami i zadzwonił, jednocześnie włączając GearBoya i właściwie zaczynając podejrzewać, że Neil prawdopodobnie nawet nie uprzedził nikogo o jego przybyciu. Byłoby to bardzo w jego stylu, dlatego Fisher naprawdę odetchnął w duchu, gdy usłyszał, jak drzwi otwierają się.
— Cześć. Podobno jest tu jakiś duch. Chciałem go znaleźć i być może pomóc — powiedział, jednocześnie uderzając dłonią w urządzenie, które wreszcie włączyło się, a niewielka lampka na nim w końcu zaświeciła się na zielono, potwierdzając stan gotowości. Zadarł głowę, by móc spojrzeć na stojącego przed nim mężczyznę. Sally zawsze był dość niski, a etap dorastania zaowocował jedynie kilkoma dodatkowymi centymetrami w jego wzroście, przez co nie sięgał nawet do ramienia mężczyzny. Jednak poza wysoką posturą pana domu, to Fisher w żadnym stopniu nie wydawał się jakkolwiek przejęty, czy chociażby zaskoczony jego – mimo wszystko – dość specyficznym wyglądem. — Jestem Sal. ⠀⠀⠀⠀⠀⠀
