W Castellfollit de la Roca zamieszkała na początku dwudziestego szóstego roku życia. Końcówka października była tu ciepła, nie gorąca, a po prostu przyjemna. Malutkie mieszkanie na poddaszu jednej z malowniczych kamieniczek mogła nazwać swoim zaciszem - prywatnym kątem, z którego nikt nie miał prawa jej wykurzyć. Staruszka, u której Jean wynajmowała swoje mieszkanie, potraktowała ją po macoszemu. Rudowłosa miała z początku problem dogadać się z kobietą, ale nawet wtedy nie postanowiła złamać ustalonych wcześniej zasad. Zero mocy. Bariera językowa była jedynie zalążkiem góry lodowej reprezentującej jej życiowe problemy. Ale potraktowała to jako lekcję, a tym samym, jako szansę na naukę. Już drugiego dnia wzięła się za poznawanie hiszpańskiego, z początku kalecząc nawet najzwyklejsze przywitanie. Siedziała przy starym biurku, wiercąc się na skrzypiącym krześle. Jej wzrok utkwił w porastającym okno bluszczu, gdy zacisnęła palce na grzbiecie malutkiego zbioru fiszek, który kupiła na lotnisku. Właśnie wtedy usłyszała pukanie dobiegające od strony wejścia - abuela Nina postanowiła złożyć jej kolejną wizytę, tym razem z gościem, którego nie spodziewała się Grey. Górował nad swoją starszą towarzyszką, będąc zauważalnie speszonym, ale Jean nie mogła powstrzymać się przed ciekawskim przyglądaniem.
— Abuela pomyślała, że w ten sposób lepiej się porozumiemy — przemówił mężczyzna, kończąc sentencję szerokim, ciepłym uśmiechem, przez który aż przeszedł ją dreszcz. Jej rodzimy język wypływał z jego ust i zmieniał się prędko w melodię, której chętnie by słuchała częściej. Był wysokim szatynem o brązowych, mieniących się w promieniach słońca, oczach. Jego włosy były roztrzepane, pokręcone i chyba tak jak cały on, prezentowały się dość beztrosko. Ujęło to jej serce. Bo przecież w kontraście jej obrzydliwie czarną duszą, prezentowali się wspaniale.
— Tak, to świetny pomysł — nie przeciągała tej morderczej chwili i wstała z krzesła, wyciągnąwszy dłoń w jego kierunku. Drżała. Energia, którą emanował bezimienny była przyciągająca i Jean aż pisnęła w duszy za myślą, iż mogłaby zajrzeć do jego głowy. Ale to byłoby nieludzko niesprawiedliwe zachowanie. Coś, czego zwyczajny, a może dokładniej, uczciwy człowiek nigdy by nie zrobił.
— Jestem Jean... to jest- poczekaj... Mi nombre es Jean.
Jej akcent wytrącił go z równowagi i wywołał kolejny uśmiech, tym razem zakończony głośnym śmiechem. Rudowłosa zmarszczyła mocno brwi, chcąc ukryć się sto metrów pod ziemią. I wtedy o n chwycił za jej rękę, spoglądając uważnie w szmaragdowe oczy mutantki.
— Jose. Bardzo chętnie pomogę Ci kiedyś z nauką języka, przyda Ci się parę lekcji, z całym szacunkiem — jego ton był żartobliwy i zachęcający do dalszej rozmowy. Co ważniejsze, on, jak i jego babcia sprawili, że kobieta poczuła się... normalnie. Scena była niemalże wyjęta z jakiegoś filmu, a nawet komedii. Czyżby wreszcie odnalazła swój eden?
⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⁎
⠀
Bruno, pies należący do Pani Rosario, przebiegł pod jej nogami, gdy była w drodze na podwórko. Odkąd pojawiła się w mieścinie, minęło siedem miesięcy. Opanowała lokalny język w komunikatywnym stopniu, a nawet zaczęła poznawać tutejszą kulturę. Prawdą było, że w towarzystwie Jose nigdy nie mogła się nudzić. Bolesnym jednak był fakt, iż dopiero spędzając czas u boku ciemnookiego rozumiała sens bólu, przez który musiała przejść w przeszłości. Doceniała go. Każda milisekunda uwagi podarowana przez mężczyznę była dla niej na wagę złota - nigdy tak naprawdę nie poznała prawdziwej miłości, więc nie była w stanie zrozumieć, że zwyczajnie zakochała się we wnuczku swojej landlorki. Przerażało ją to. Napawało najczystszą formą strachu, bo przecież on znał tylko i wyłącznie teraźniejszą Jean. Nie znał jej przeszłości. Nie wiedział o mocach, o Instytucie Xaviera, o wypadku jej rodziców, o utracie najlepszej przyjaciółki... nie miał nawet pojęcia o tym, że jego bratnia dusza nosiła w sobie kosmiczną, niszczycielską moc, zdolną do wytarcia Castellfollit de la Roca z powierzchni Ziemi w kilka sekund. Jean była pewna, że gdyby ktoś podsunął mu trop, lada moment zostałaby odrzucona. I nie chodziło jej o przymus posiadania jego miłości. Chodziło tylko o to, aby był w jej życiu, zawsze blisko, zawsze pod ręką. Bo napawał ją jasnym, świetlistym szczęściem, a także dziecięcą euforią - uczucia te były przeraźliwie uzależniające.
Jose szykował właśnie stół na wieczorną imprezę. Dziś były urodziny Abueli Niny. Które? To pozostało tajemnicą. W powietrzu wisiały piękne zapachy i aura lata, w której Jean chciała się zatopić. Wiszące nad ich głowami lampki oddawały przyjemnie ciepłą barwę, rozświetlała ona przyciemnione, majowe niebo. Słońce dopiero chowało się za niewielkimi budynkami i wszystko to utworzyło niepowtarzalny klimat, w jakim zakochała się Jean. Rudowłosa postanowiła pomóc Jose w przynoszeniu potraw i przekąsek, tym samym po raz kolejny spędzając z nim nieco więcej czasu.
— ⠀T o ⠀n o w e ⠀p e r f u m y⠀?
Zamarła. Jean stanęła na moment w miejscu i dopiero po chwili ułożyła kolejny talerz na uginającym się pod słodkim ciężarem stole, uśmiechając się pod nosem. Pytanie wybiło ją z rytmu. Luźna biała bluzka, którą postanowiła dziś założyć, podrygiwała na ciepłym wietrze. Dziewczyna wyprostowała się, w wyniku czego ubranie wróciło do naturalnego układu. Położyła dłonie na biodrach w nieco maminym geście. Pasował jej on.
— Tak. Kupiłam je wczoraj, na targu.
— Pasują Ci.
Nie musiał mówić zbyt wiele, by jej serce zabiło mocniej. Pierwszy raz odkąd tu przyjechała, miała ogromną ochotę przeczytać jego myśli. Usłyszeć wszystko to, czego nie miał odwagi powiedzieć jej w twarz. Dopiero po dłuższej chwili postanowił na nią spojrzeć. Tym razem zrobił to jednak w sposób, przez który Jean zrozumiała, z jakimi uczuciami mieli do czynienia. I w tej chwili zgubiła serce. Nie słyszała jego bicia, a wieczny huk panujący w jej umyśle ucichł.
— Cieszę się, że Ci się podobają — nie wiedziała co odpowiedzieć, dlatego czym prędzej uciekła do kuchni, by nie musieć już dłużej znosić powagi tej sytuacji.
Gdy wszyscy goście wyszli, a Nina położyła się spać, był już środek nocy. Mutantka była umęczona. Makijaż na jej twarzy wyglądał na ciężki, i tak też się czuła, nie mogąc doczekać się chwili zetknięcia z ciepłą, miękką poduszką oraz materacem. Obiecała jednak Jose, że pomoże mu z posprzątaniem po imprezie - dlatego nie narzekała. W końcu, to co robiła tutaj, nijak nie miało się do tego, przez co przechodziła w szkole. Otworzyła lodówkę i stanęła przed nią na nieco dłuższą chwilę, pozwalając by chłód musnął rozgrzaną do czerwoności skórę. Nie wiedziała, że k t o ś obserwował całą tą sytuację w niemałym rozbawieniu.
— Już wiem dlaczego rachunki za prąd były takie duże — zaśmiał się, co wystraszyło Jean. Zamknęła instynktownie lodówkę i pokręciła w rozbawieniu głową, kładąc dłoń na czole.
— Aaaaa, wybacz, nie sądziłam, że ktoś mnie przyłapie — odparła, wzruszywszy ostrożnie ramionami. Śmiali się dłuższą chwilę. Ale wtedy, gdy jej policzki podeszły czerwienią, wyższy od niej mężczyzna podszedł bliżej, stanął tuż obok i sam otworzył drzwi lodówki.
Tym małym gestem pokazał jej, że nie musiała obawiać się być przy nim sobą. Ale czy była to prawda? Co jeśli to wszystko, całe to szczęście, oparte było tylko i wyłącznie na jej kłamstwach?
— Jean, ja...
Nie. Ruda dziewczyna znów usłyszała dudniące serce, modląc się w duszy, by nie powiedział jej niczego, przez co poczułaby się jak jeszcze gorsza kłamczucha.
— Muszę Ci coś powiedzieć — przemówili w tym samym momencie. To mężczyzna opakował w kolejny dźwięczny śmiech, sięgnąwszy ręką po jej dłoń.
— Ty pierwszy — odparła, zerknąwszy przelotnie na jego zmęczone oczy. Nawet w ciemnościach, mieniły się niebezpiecznie. Zazwyczaj nieopanowany uśmiech stał się ostrożny. Słowa ugrzęzły mu w gardle.
— Jesteś wszystkim o czym marzyłem odkąd zdałem sobie sprawę z tego, czego oczekuję od życia. Przyjechałaś tu znikąd. Bez imienia. Bez oczekiwań. Jakie były szanse na to, że akurat wybierzesz tą dziurę? Jedna na milion? — powiedział, spoglądając przy tym w jej duszę. Jean przechyliła ostrożnie głowę i poczuła, jak łzy napływają do oczu. Były strasznie bolesne. Chciała mu powiedzieć o wszystkim. Pragnęła wpuścić go do swojego świata, ale nie miała na to siły. Duże dłonie ujęły jej twarz i właśnie wtedy rozpadła się na kawałki.
— Pokazałeś mi świat. Na nowo.
⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ ⁎
⠀
Wszystko co dobre prędko staje przed ostatecznym sądem, a ten nigdy nie był łaskawy, szczególnie w jej życiu. Szczęście zostało ucięte nagle. Brutalnie. Rudowłosa siedziała w swoim pokoju, gdy za oknem rozbrzmiewała potężna burza. Pioruny uderzały w okolicy, wywołując ciarki na jej plecach. Pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyśleń.
— Otwarte — rzuciła, zerknąwszy przez ramię w tamtym kierunku. Gdy zobaczyła w framudze znajomą sylwetkę, uśmiechnęła się ostrożnie. Wtedy zdała sobie sprawę z tego, że Jose był grobowo poważny.
— Coś się stało? — zapytała, podnosząc się z krzesełka. Podeszła do niego, wpatrując się uważnie w twarz kochanka. Dotknęła jej, ale on chwycił ostrożnie za jej nadgarstek i odsunął rękę, zamykając Jean w sobie.
— Nie wiem. Ty mi powiedz. Wydaje mi się, że właśnie t o powinnaś zrobić. Ile jeszcze zamierzałaś to ciągnąć? — odparł chłodno, łapiąc za pilot do starego telewizora. Gdy włączył urządzenie, a jej twarz pojawiła się w otoczce wiadomości zza wielkiego oceanu, pozostali w ciszy. Odbiornik bezlitośnie cisnął w nią epitetami godnymi kryminalistki.
— Jose, ja chciałam Ci o tym powiedzieć. Nie wiedziałam jak. Nie miałam pojęcia, bo nie chciałam Cię stracić — słowa zabrzmiały straszliwie żałośnie. Łzy, które skrywała od dłuższego czasu, ściekły po policzkach.
— Jean, było tak wiele okazji, by mi powiedzieć. Dlaczego muszę się o tym dowiadywać w ten sposób? Wiesz, że zrobiłbym dla Ciebie wszystko. Możliwie wszystko. Ale teraz nie wiem w kim się zakochałem. Kim Ty jesteś? — zapytał, dostrzegając jak zaszlochana dziewczyna machnięciem dłoni wyłącza telewizor. Poczuł odrobinę strachu, a mimo to, każda łza Jean Grey drążyła coraz większą dziurę w jego sercu. Objął ją ostrożnie.
— Podarowałam Ci najlepszą stronę siebie. Chciałam Cię uchronić przed tym wszystkim... Przed tym światem. Przede mną.
— Ale przecież kiedyś musiałem się dowiedzieć. Co mamy teraz zrobić? Ludzie się domyślą. Nie mogę zostawić Abueli samej, a... nie wyobrażam sobie żebyś mogła tu dłużej zostać, nawet jeśli oddałbym za to wszystko — wyczuła, że był na skraju płaczu. Odsunęli się od siebie w ciszy, a ona wytarła policzki bladymi, szczupłymi dłońmi, będąc gotową na ten moment. Odkąd tu przyjechała, była przygotowana na lincz. Na to, że ktoś ją rozpozna.
— Po prostu wyjadę.
Szok na jego twarzy wybił ją z rytmu. Nikt przedtem nie próbował jej nigdzie zachować, utrzymać. Zawsze tak zwyczajnie znikała.
— Po prostu? Po tym wszystkim? Nawet jeśli nie wiedziałem o tym, że jesteś mutantką, to wszystko było prawdziwe. I mamy tak po prostu o tym zapomnieć? — zapytał pretensjonalnie, mocno gestykulując przy tym dłońmi. Chciała go uspokoić. Chciała mu powiedzieć, że to wszystko było tylko i wyłącznie najgorszym koszmarem, ale nie mogła.
— Jesteś najlepszym, co mnie spotkało, w całym moim życiu. I chciałabym, by ta rzeczywistość była dla nas łaskawsza. Ale sam powiedziałeś, że muszę wyjechać. Masz zamiar żyć z kimś, kogo opisują w mediach mianem potwora? — odparła, wskazując w kierunku wyłączonego telewizora — to nie jest życie dla Ciebie.
— Nie odbieraj mi możliwości wyboru, Jean. Gdyby nie babcia Nina...
Nie, nie, nie, nie. Nie mów tego, nie mów tego.
— Gdyby nie ona, pojechałbym za Tobą wszędzie.
Cholera jasna.
— Nie wiesz co mówisz, Jose, to by było zbyt niebezpieczne. Gdybym Ci na to pozwoliła... to by było samolubne.
— Nie możesz nade mną panować. Wiem, że jesteś do tego zdolna, ale nie zrobiłabyś tego. Znam Cię zbyt dobrze — dokończył, pochyliwszy się w kierunku jej twarzy. Nadchodzący pocałunek smakował złamanymi sercami i bólem, ale była to ostatnia cząstka tego wspaniałego uczucia, którą postanowiła schować głęboko w duszy. Musiała o niej pamiętać.
— Znajdę Cię. Któregoś dnia, gdy nie będziesz się tego spodziewała, znajdę Cię i będziemy mogli mieć wszystko to, przez co byliśmy tak szczęśliwi.