Lornę Dane uratowała po raz pierwszy w bardzo mrocznym i nieobliczalnym miejscu. Młoda telepatka nie spodziewała się, że działania Sekretnego Imperium będą niosły z sobą aż tak destrukcyjne konsekwencje. Miała wiele szczęścia, że sama uniknęła porwania, dlatego też gdy nadeszła odpowiednia chwila, musiała obrócić to szczęście w broń. Broń masowego rażenia. Widok zielonowłosej przyjaciółki w opałach złamał jej serce, jednakże na nieszczęście wroga, to właśnie ono motywowało Jean do rzucenia się w wir akcji. Była gotowa ryzykować swoim życiem, byle ocalić tych, którzy wciąż widzieli w niej wyłącznie człowieka, a nie potwora. Musiała pokazać im, jak bardzo zależało jej na ich życiu.
Nie znała w tamtej chwili pojęcia łaski, czy delikatności. Z pomocą innych, silnych mutantów, poprowadziła walkę niczym taniec. Otaczający ją chaos stał się pożywką dla wewnętrznej złości. Przepełniona niewytłumaczalnym jadem pozbywała się wrogów, jednego po drugim, jakby wcale nie byli oddychającymi istotami, a tylko wyblakłymi cieniami.
Znalazła się tuż przed bladą, wycieńczoną twarzą Lorny, nie czekając na żaden sygnał ze strony reszty mutantów. Dłońmi ściągnęła metalowe ustrojstwo, które wbijało się w głowę Dane, odrzuciwszy je z pełnym impetem na bok. Pozbyła się także kajdan i zapięć, rękoma odnajdując twarz przyjaciółki.
— Już dobrze, wszystko będzie dobrze — powiedziała, odgarniając zielone włosy z delikatnie spoconej twarzy dziewczyny. Sama sapnęła cicho, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak wiele wytrwałości kosztowało ją powodzenie w tej misji. Była zmęczona. Ale to wszystko... to wszystko było zaledwie zwiastunem początku walki.
— Skopmy im tyłki.
Odparła z zadowoleniem w głosie, uśmiechnąwszy się ostrożnie do Lorny. Wiedziała, że razem będą niepokonane.
Gdy nóż znalazł się przy jej krtani, zielone oczy rozbłysły pomarańczową barwą. Ogień znajdujący się w tęczówkach nie znalazł drogi ucieczki. Feniks pokazał, by Lorna zapanowała nad swoimi emocjami. Niemalże jej to nakazał, ostrzegając przed brutalną eskalacją sytuacji.
— Wiem przez co przeszłaś, Lorna. Wiem to lepiej, niż ktokolwiek inny w całym tym świecie — powiedziała, próbując uspokoić ciężko bijące serce w piersi. Dopiero po chwili została uwolniona od morderczego nacisku, rozluźniając ostrożnie mięśnie ciała. Oczy znów stały się spokojnie ciemne, zapanowała cisza. W pomieszczeniu, jak i w jej głowie.
Myślała, że nadszedł rychły koniec negocjacji. Że to był koniec wszystkiego - ich ostatnia szansa przepadła, spisując wszystkich na straty. A jednak, z melancholii wyrwały ją słowa wypowiedziane przez Lornę. Oczy Jean niemalże rozbłysły szczęściem, gdy tamta postanowiła złożyć jej obietnicę. Rudowłosa nie odważyła się uśmiechnąć, jednak w duszy poczuła ulgę. Xavier potrzebował Dane. Cała rasa mutantów potrzebowała Dane. O n a potrzebowała Dane.
— Wiem ile dla nas poświęcasz. I wiem też, że Charles nigdy nie doceniał naszego wkładu w to, jak działa świat, ale obiecuję Ci, że to wszystko nie pójdzie na marne. Nie pozwolę na to... po tym co tu zobaczyłam — odparła, będąc gotową do wyjścia. Nim jednak opuściła namiot, zatrzymała się przed wyjściem i spojrzała po raz ostatni na mutantkę, unosząc kąciki ust.
— Dobrze Cię widzieć. Szkoda, że musiało się to wydarzyć w takich, a nie innych okolicznościach — dodała, wychodząc prosto na mordercze słońce Nevady. Gdy to zetknęło się z rozgrzaną twarzą, Jean westchnęła ciężko i nasunęła na nos okulary przeciwsłoneczne. Musiała przekazać wieści Ororo. A później wrócić do Nowego Jorku, prosto w łapy Profesora X.
— To wszystko jest bez sensu — powiedziała któregoś dnia, gdy usiadła na zimnym stole, jakiego chłód przeszywał jej kości. Odłączyła od siebie wszystkie kabelki, po czym zeskoczyła na równie lodowatą posadzkę, kręcąc głową — te wyniki nie są normalne, Hank. Ja o tym wiem... Ty o tym wiesz... Charles aż tak mocno chce zatuszować swoją porażkę? — zmarszczyła mocno brwi, prychając pod nosem. Coraz częściej narastał w niej bunt wobec działań dyrektora Instytutu, jak i jego osoby. Wiedziała, że pomógł jej w życiu tak, jak nikt inny, ale z drugiej strony to właśnie on ją zniszczył. W głównej mierze.
Głosy uczniów, które słyszała w umyśle, narosły. Zadarła podbródek ku górze w zastanowieniu, o co mogło chodzić. Cały ten szum przebijał się przez wiele pięter i znajdował drogę do jej umysłu - to nie mógł być dobry znak. Hank dostrzegł zaniepokojenie na jej twarzy.
— Dokończymy później, dobrze? — zapytała, przyjacielsko kładąc dłoń na jego ramieniu. Uścisnęła je lekko i wyminęła przyjaciela, zmierzając w stronę windy.
⠀Pierwsze co dostrzegła, to obrzydliwy komunikat w telewizorze. Jej mina stała się kwaśna. Potem gorzka. Pokręciła mocno głową i w zniesmaczeniu wyłączyła telewizor jednym ruchem dłoni. Nienawistne spojrzenie odnalazło twarz Charlesa Xaviera, gdy ten tłumaczył coś na swój dziwny, altruistyczny sposób... Lornie. Lorna! Rudowłosa podbiegła do kobiety, prędko przyciągając ją do siebie w celu uściśnięcia jej w ciepły, przyjazny sposób. Cieszyła się, że mogła ją znów zobaczyć.
— Oni nie wiedzą co robią... To nas nazywają potworami, a sami nie mają w sobie krzty ludzkiego dobra — powiedziała, gdy znalazła się bliżej jej ucha. Nie chciała, by wszyscy dookoła słyszeli, o czym mówiła do Polaris.
— Chodź ze mną — odsunęła się od niej, prędko zmierzając w nieznanym jej jeszcze kierunku. Chciała zwyczajnie oddalić się od nauczycieli. Od tego, co mogło wprawić Lornę w poczucie, iż to wszystko było jednym wielkim spiskiem.
— Na pewno jesteś zmęczona podróżą... nie zajmę Ci dziś zbyt wiele czasu. Xavier zapewne będzie chciał z Tobą pomówić po zajęciach, bo uczniowie, no cóż- Uczniowie zrobili się zbyt ciekawscy, nie możemy siać na ten moment paniki. Charles chciał im powiedzieć o wszystkim od razu, ale ja chciałam uchronić ich przed tym wszystkim. My nigdy nie mieliśmy prawdziwej młodości, to chociaż oni...