JustPaste.it
User avatar
𝖆𝖌𝖆𝖙𝖍𝖆. @DARKSISTER · Nov 23, 2024 · edited: Nov 27, 2024
𝙿 𝙾 𝚁 𝚃 𝙰           𝙽 𝙴 𝙻           𝙲 𝚄 𝙾 𝚁 𝙴           𝙻 𝙰          𝚂 𝙿 𝙴 𝚁 𝙰 𝙽 𝚉 𝙰          𝙳 𝙸           𝚁 𝙸 𝚃 𝙾 𝚁 𝙽 𝙰 𝚁 𝙴          𝚄 𝙽         𝙶 𝙸 𝙾 𝚁 𝙽 𝙾          𝙰          𝙲 𝙰 𝚂 𝙰

agatkailivrververlka02.png

Życie społeczne od zawsze było dla Agathy Harkness terminem abstrakcyjnym. Odkąd tylko była w stanie sięgnąć pamięcią, stanowiła książkowy przykład indywidualizmu. Niczym czarny, bezpański kot, chodziła własnymi ścieżkami, wzbudzając w ludziach poczucie nieuchronnie zbliżającego się nieszczęścia. Od dziecka spychana na margines przez Salemitów, na czele z własną matką, nie posiadła podstawowej umiejętności nawiązywania więzi międzyludzkich. Inne istnienia traktowała jako zagrożenie dla jej własnego, lub spłycała ich rolę wyłącznie do pożywki dla jej fioletu.

Nie było nic pomiędzy.

Evanora Harkness bardzo skrupulatnie zadbała o to, aby jej jedyne dziecko pozostało społecznym wyrzutkiem na zawsze. Agatha jedynie dopełniła dzieła swojej rodzicielki - każda kolejna decyzja, pomimo skrytego pragnienia bliskości, siostrzeństwa, oddalała ją od wizji stania się częścią czegoś większego, czyniąc z niej Wiedźmę Bez Sabatu; legendę wzbudzającą w innych dzierżycielkach magii niechęć, niepokój i jawne odrzucenie. Perspektywa samotnego życia przerażała Harkness. Pomimo aroganckiej i przesiąkniętej do cna sarkazmem postawy, kobieta w głębi duszy łaknęła akceptacji; namiastki bezpieczeństwa, którego w dzieciństwie w tak okrutny sposób jej odmówiono.  Owo uczucie znalazła w najmniej spodziewanym miejscu; czarnym sercu, bijącym w piersi personifikacji Naturalnego porządku rzeczy. Podobnie jak za każdym razem, gdy jej nienasycony fiolet wysysał magię i życie z ciał niespodziewających się tego wiedźm, tak samo miłość, którą los w swej przewrotności postanowił połączyć ją ze Śmiercią, budziła w Harkness trudną do opisania euforię; uczucie nie do zatrzymania, pochłaniające ją całą.

A może tak jej się tylko zdawało?

Przeznaczenie relatywnie szybko postanowiło udzielić Agathcie odpowiedzi na to pytanie w chwili, gdy poczuła w sobie pierwszy ruch noszonego pod sercem dziecka, budząc w niej tym samym całe spektrum emocji. Bezwarunkową miłość, zdolną zarówno zatrzymać cały świat, jak i wprawić go w ruch. Niesamowitą ciekawość, napędzającą pragnienie poznania osoby, którą stworzyło jej ciało. Strach. Przerażający, paraliżujący strach, gdy leżąc późną nocą w łóżku, zastanawiała się czy podźwignie ciężar macierzyństwa. Uczucie zawalającego się świata, kiedy jej ukochana postanowiła wyznać, iż ich dziecko nie przeżyje i będzie musiała zabrać je ze sobą. Niepewność, gdy postanowiła uciec z ich wspólnej chatki - pełnego domowego ciepła gniazdka, które postanowiły dzielić wraz z Rio - tylko po to, aby ratować syna. Syna, dla którego Śmierć nagięła wszystkie możliwe zasady, na których opierał się świat. Jej Nicky'ego, którego sześć lat później pochowała wraz ze swoim sercem pośrodku lasu. To przypieczętowało ścieżkę mroku, którą podążyła Agatha, odcinając się od wszystkiego: miłości do Rio, współczucia, jakichkolwiek hamulców. Pragnęła zatracić się w morderczym szale, w chaosie, który był zdecydowanie prostszy do okiełznania, niż skonfrontowanie się z własnymi emocjami.

Darkhold dał jej namiastkę spokoju; pokazał prawdę, podsycając pragnienie zdobycia potęgi, która byłaby w stanie zwyciężyć nawet Śmierć. Końcówki jej palców czerniały coraz bardziej, podobnie jak jej umysł i serce, z każdym dniem mniej wrażliwe na wspomnienia, emocje. Aż w końcu los ponownie postanowił ukazać Agathcie swą nieprzewidywalność i posłużywszy się szkarłatem, to również postanowił jej odebrać. Utrata Księgi Grzechu stała się początkiem nowego życia wiedźmy...




Usta Agathy wygięły się w błogim uśmiechu. Leżała na sofie w pozycji, która zdecydowanie nie pasowała do eleganckiego szlafroka otulającego jej sylwetkę. Wlewała w siebie kolejną lampkę znakomitego wina, podczas gdy jej wzrok śledził mało ambitne reality show, które w tej właśnie chwili postanowiła potraktować jako swoje małe guilty pleasure. Szkarłatny trunek przyjemnie połechtał gardło kobiety kwasowością i niespodziewaną mocą, coraz bardziej ją relaksując. W normalnych okolicznościach nie mogłaby pozwolić sobie na taki rarytas, jednak wystarczyła jedna wizyta Johna Collinsa, aby stało się to możliwe. Napomknęła mu pełnym teatralnej bezradności, nieco kokieteryjnym tonem, że chciałaby zrobić obiad, ale zabrakło jej wina do gulaszu, na który przepis znalazła na Tiktoku - parę godzin później mężczyzna pojawił się na progu jej domu, z całą torbą zakupów, nie chcąc od niej ani grosza; i to wcale nie było tak, że się tego spodziewała. 

Absolutnie.

Sąsiedzi zawsze oferowali jej pomoc, a Agatha nie należała do tych, którzy nie próbowaliby pochwycić całej ręki, gdy ktoś dawał jej palec. Skoro widzieli w niej superbohatera, który próbował uwolnić Westview spod jarzma Szkarłatnej Wiedźmy - kimże była, aby przekonywać ich, że było inaczej? Wykorzystywała to więc przy każdej możliwej okazji, dwojako delektując się manipulacją, do której nie musiała używać nawet grama magii, ale i czując gdzieś w głębi serca wdzięczność za to, co dla niej robili; szczególnie za płacenie jej rachunków, których wysokość zwiększyła się nieznacznie od momentu, gdy po zwycięskim przejściu Drogi Wiedźm, zamieszkała z nią wyrzucona z własnego mieszkania Lilia Calderu.


Harkness nie spodziewała się, że po tylu stuleciach znów będzie dzieliła z kimś swoją prywatną przestrzeń... na dodatek z kimś, z kim łączyły ją czysto platoniczne relacje. Było to coś nowego, w pewien sposób odświeżającego żywot ciemnowłosej wiedźmy, ale jednocześnie wywołującego od czasu do czasu swoisty dyskomfort; bynajmniej miał on związek z samą obecnością Sycylijki jako taką. Lilii było bowiem daleko do tytułu uciążliwego współlokatora; była zdecydowanie cichsza niż Rio, której buzia nigdy się nie zamykała, a przy tym roztaczała wokół siebie aurę wzbudzającą w Agathcie ambiwalentne uczucia: znajome i odległe zarazem. Calderu dbała o przestrzeń. Nie tylko własną, ale i wspólną. Harkness nieraz zdarzyło się zauważyć, iż jej własne łóżko, które przeważnie pozostawiała w stanie, jakby przeszedł przez nie huragan, było schludnie zaścielone; czasem na parapecie paliła się zapachowa świeca, roznosząca po sypialni przyjemny aromat lawendy. Starsza wiedźma całkowicie przejęła również władzę nad kuchnią i kwestią żywienia po tym, gdy Agatha uraczyła ją swoją wersją spaghetii; Lilia nie odezwała się do niej przez resztę dnia. Dzierżycielka fioletowej magii musiała jednak przyznać, że jej nowa współlokatorka była fenomenalną kucharką i - choć nigdy nie miała zamiaru powiedzieć tego na głos - miło było móc zjeść ciepły i pyszny obiad, przygotowany przez kogoś, kto włożył w to swoje serce.  Harkness obstawiała, że w takich chwilach to włoska krew Calderu dawała o sobie znać, jednak bez względu na wszystko, dzięki pozornie błahym czynom Lilii, Agatha czuła się trochę tak, jakby miała matkę. Prawdziwą matkę, z krwi i kości. Ciemnowłosa wiedźma z cichym jękiem wyprostowała nogi, zarzucając stopy na zagłówek kanapy, co spowodowało nieznaczne podwinięcie się krawędzi jej szlafroka do połowy uda. Biorąc ostatni łyk alkoholu, odstawiła pustą lampkę na dywan; ta przewróciła się, przez co resztka szkarłatnego trunku wylała się na zdobiony kwiatami materiał.

─── Cholera... ─── z ust Agathy wyrwał się ledwie słyszalny pomruk, jednak kobieta nie poczyniła żadnego starania w kierunku sprzątnięcia powstałej plamy.

Nigdy nie przywiązywała szczególnej wagi do podobnych rzeczy, kompletnie ignorując panujący wokół bałagan, bowiem to w chaosie Agatha odnajdowała się znakomicie. Przez krótką chwilę w jej umyśle pojawiła się wykrzywiona w grymasie niezadowolenia twarz Lilii, która spoglądała na podłogę upstrzoną pustymi paczkami po chipsach i różnorakich słodyczach, aż w końcu jej piwne oczy spoczęły na nowopowstałej plamie na dywanie... Harkness zachichotała, przymykając przy tym oczy tylko po to, aby za chwilę je otworzyć i z nieskrywanym zaskoczeniem zauważyć, że Calderu nie była jej wymysłem, ale całkiem realną wizją, stojącą tuż nad nią. Agatha zamrugała szybko, jak gdyby po cichu liczyła na to, że przy którymś mrugnięciu Lilia zniknie, a ona dalej będzie mogła cieszyć się błogą swawolą... tak się jednak nie stało. W jednej chwili młodsza wiedźma poderwała się gwałtownie z kanapy, siadając na niej nienaturalnie prosto, jednocześnie spoglądając niewinnie na swoją współlokatorkę, jak gdyby starała się odwrócić jej uwagę od wszechobecnego rozgadiaszu. 

─── Lilia! ─── zawołała radośnie, momentalnie odrzucając spowodowaną stresem, sztywną postawę i oparła się wygodnie o kanapę, zarzucając nonszalancko rękę na jej zagłówek, podczas gdy drugą odgarnęła swoje długie, potargane włosy za ramię; ten odruch z kolei zdradził jej zdenerwowanie. ─── Myślałam, że śpisz... albo poszłaś na zakupy... albo robisz... cóż, cokolwiek robisz w wolnym czasie.

Spomiędzy ust 
Agathy wyrwał się nerwowy, pijacki chichot, który jednak szybko w sobie zdusiła; choć nigdy nie usiłowała desperacko ratować resztek własnej godności, tym razem postanowiła postąpić inaczej. 

─── Ja... odebrałam pocztę. Cholernie dużo śmieci... ale przyszedł do ciebie list, jest na blacie w kuchni. Pewnie zaciekawi cię to, że przybył aż z samiutkiej Sycylii, signora. ─── Harkness uśmiechnęła się prowokująco, przekrzywiając przy tym głowę. ─── Niewinny listowny romansik, Calderu?

liniaaa.png