JustPaste.it
User avatar
𝐏𝐋𝐀𝐘𝐁𝐎𝐘 @TonyStark · May 7, 2021 · edited: May 29, 2021
BROKEN DREAMS ; CHAPTER 08

anigif111.gif

JUDY ALVAREZ
ANTHONY STARK
Cicha muzyka, sącząca się z głośników, skutecznie przygłuszała barowe rozmowy. Język, tak znajomy dla Romanoff, pozostawał zaledwie niezrozumiałym bełkotem dla Tonego. Chyba mu tego brakowało. Obecności ludzi. Knajpa pękała w szwach, zwabiając jednostki, spragnione choć ułamka normalności. Inaczej zapamiętał Rosję. Bardziej białą, nieco zacofaną, ubogą w dobry gust. Rozstrzał zdawał się ogromny. Rdzenni mieszkańcy nosili kufajki, tandetne, puszyste płaszcze, mogące zamienić idealną figurę na kształt beczkowatej formy. Była jeszcze skóra, jakieś swetry, czapki, otulające większą część twarzy. Przecież nie było tak zimno.
Judy postanowiła odłączyć się od grupy. Mlasnął z niezadowolenia, jednak postanowił zaoferować jej odrobinę prywatności, trzymając się na uboczu, dalej na wysokim, niewygodnym krześle.
Taki był plan? Po prostu pozwolić jej tam podejść? zapytała, na co brunet odpowiedział jej wzruszeniem ramion. Nie mieli opracowanej metody postępowania. W zasadzie to wciąż dochodził do siebie po wczorajszych zdarzeniach. Poszukiwani obecnie intruzi, od dawna zasiedlali ich planetę. Niezauważeni. Chyba nie umiał sobie tego wybaczyć. Zaszył się w głuszy, odcinając od wszelkich bodźców. Za bardzo obawiał się nowej rzeczywistości. Zawiedzionych spojrzeń, raczących go pogardą. Marny był z niego obrońca. Ekipa nie rozpadła się pierwszy raz, lecz tym razem, niewiele mógł na to poradzić. Spora część członków, po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Nie zasługiwał, aby teraz tutaj być, ale obiecał sobie, iż wykorzysta cud przetrwania odpowiednio. Użalanie się nad sobą, nie przynosiło korzyści. Z dnia na dzień, jego pewność siebie, ginęła w coraz głębszych odmętach zwątpienia. Koszmary nawiedzały go na jawie i w snach. Oblicze Thanosa widywał częściej, niż jakiekolwiek inne. Nie mógł się załamać, nie znowu. Świat go potrzebował. Jego geniuszu, pieniędzy, ale przede wszystkim Iron Mana. Blip nie wykasował wszelkiego plugastwa. Wręcz przeciwnie. Złe dusze żerowały na przetrzebionych służbach, dopuszczając się parszywych występków. Nikt nie zdołał ich przyłapać i ukarać. Ziemia zajmowała się ustalaniem nowego porządku, znoszeniem granic, a każdy otrzymywał własny kąt. Skończył się głód, ubóstwo, slumsy, bezdomność. Miejsca wystarczało dla każdego. Ta wizja powinna być przyjemna, pomyślał. A wcale nie była.
Dajmy jej chwilę, Nat zakomunikował i, o dziwo, Rosjanka pokiwała głową. W razie potrzeby mogła wkroczyć do akcji. Pod zdecydowanie zbyt dużą bluzą, znajdował się jej Wdowi strój. Paraliżujące żądła, tylko czekające na okazję, aby wystrzelić, gdyby zrobiło się gorąco. Nie wiedzieli, z kim mają do czynienia. A chwila prywatności właśnie dobiegła końca. Włożył do ucha słuchawkę, a soczewka, dotąd bezbarwna, połyskiwała bławatem. Skierował wzrok na drzwi, ówcześnie przepuszczające parę na zewnątrz. Rentgen ukazywał dwa ciała, stojące obok siebie. Nie wykonywał żadnych podejrzanych ruchów, lecz jego zachowanie mogłoby wkrótce ulec zmianie. Wolał nie ryzykować. Alvarez już raz została sama, musząc radzić sobie z najczystszym popaprańcem, więc teraz wolał mieć ją na oku. Tak na wszelki wypadek.
Coś krótka ta "chwila" zaśmiała się, poklepując się po kieszeni. Również podsłuchiwała, lecz w inny sposób. Wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.
Kobieta nie była zaskoczona, gdy puściły mu nerwy. Coś zmieniło się w jej tęczówkach, jednak darowała sobie pochopną ocenę. To była nowość. Bohater powinien być idealny, niezłomny, a Stark prawie odrzucił swoje ideały. Zabiłby go, gdyby znajdowali się tam sami. Może nawet udawałby, że do niczego nie doszło. Schowałby trupa w szafie, żyjąc dalej tak, jakby nic się nie stało.

Chyba nie muszę ponawiać wyjaśnień? zapytał, gdy kolorowa fryzura, przedarła się przez tłum, a Obiekt 2 stanął tuż przed nim. Wymiana uprzejmości jeszcze tak bardzo go nie nudziła. Farbowana blondynka zdawała się poruszona. To kolejny znak, nadzieja, iż świat kiedyś mógłby wrócić do normy. Ich. Nasz. Jakiś drobny pozytyw.
Skoro Judy zdążyła Ci wszystko wyjaśnić, to ufam, iż chciałbyś nam pomóc? zaczął łagodnie, chowając wcześniej wkładkę douszną. Soczewki pozostały w normie. Nie chciał go przestraszyć, choć kontrola spotkania zdawała się nieunikniona. Gdy pokiwał, brwi ciemnowłosego się wzniosły. Poszło lepiej, niż zakładał. Żałował, że nie zaczęli od tego miejsca, ale raczej potrzebował przestrogi, aby nie opuścić gardy. Kilkanaście miesięcy przepadło bezpowrotnie, gdy ukrywał się w oddalonej od wszystkiego, chatki. Nie pełnił już codziennych misji, walk, pożeranych niemal na śniadanie. Wyszedł z formy? Oby nie.
Jeśli się zgodzisz, czy możesz pójść z nami? Chciałbym się upewnić, że pstryknięcie nie wpłynęło na Twoje odczyty i wszystko jest w porządku. Poza tym, co dwie głowy, to nie jedna. Wiem, że proszę o wiele i tak nagle ingerujemy w Twoje życie, ale istnieje opcja, że uda nam się wszystko naprawić. Nie nastawiałbym się jakoś specjalnie, bo to dopiero początek naszej podróży. Wiesz, jak jest oznajmił, wyciągając w jego kierunku dłoń z kieliszkiem. Gdy odmówił alkoholu, sam wypił jego zawartość.
Pokrzepiające skomentowała Natalia, czyniąc podobnie. Wódka zniknęła w jej gardle, a wzrok zgromadzonych, skoncentrował się na ich czwórce. Rozpoznali ich. Nienazwany strach przemknął przez brunatne tęczówki, jakby właśnie został przyłapany na czymś ośmieszającym. "Iron Man", padło. Nikt nie nazywał go tak od... roku? Dwóch? Zmarszczył brwi, poklepując radzieckiego szpiega po plecach. Ona też wiedziała, że należy się zbierać.
Spędziwszy noc w Wieży, opustoszałej, uświadomił sobie, jak wiele się zmieniło. Niemal każde pomieszczenie zajmowała jedynie pustka. Mimo tego światła wnet rozgoniły nowojorski mrok, pierwszy raz od niepamiętnych czasów, stając się najjaśniejszym punktem w mieście. Mężczyzna prędko zasnął, a wedle polecenia, Friday miała monitorować jego zachowanie. Z racji zmęczenia podróżą, Semael poprosił, aby dokonali niezbędnych badań nieco później. Zgodził się. Nie wyczuł w tym nic podejrzanego, ale nie byłby sobą, gdyby po prostu wpuścił go do swojego domu, oferując całkowitą samowolę.

Kolejny znacznik. Nawiedzał go w nocnych marach, jakby następne spotkania miały kończyć się wyłącznie źle. Sprawdził okolicę, dostrzegając w pobliżu wyłącznie podobne kamienice do tej, w której przebywał Obiekt 3. Zaciągnął się powietrzem, pachnącym starością. Nanoboty pracowały dopiero od dwóch dni, wciąż nie radząc sobie z zapuszczeniem Stark Tower. Zbudował je dla Hulka, aby zdołać utrzymać porządek, gdy wielkie, zielone łapska, z taką łatwością tworzyły własną "parę drzwi", dziurawiąc ściany wedle uznania.

Białoruś powitała ich mrozem. Lampy, teraz zgaszone, ścieliły ulice, służąc jakby za zwykłą ozdobę. Obserwował krajobraz przez okno prywatnego quinjetu, nieraz zerkając na ster, poruszający się samodzielnie. Jego towarzyszka zajęła miejsce obok, z widocznie lepszym nastawieniem do niego. Tak przypuszczał. Dobrze dogadywała się z Semaelem, czego nawet jej zazdrościł. Za nim mało kto przepadał. Był albo kochany, albo nienawidzony. Nic pomiędzy.
Wdzięczący się na szyi, owalny naszyjnik, był tak naprawdę uniwersalnym tłumaczem. Podobny zaoferował Judy, a ta wepchnęła swój do kieszeni. Aby zadziałał, należało kliknąć w wieczko, po czym poczekać, aż ze środka wysunie się niewielki mikrofon. Pomysł ten, posunął mu Victor van Doom. Największy wróg, a jednak potrafił go zainspirować.

Stojąc przed obskurnym budynkiem, zdziwił się nieco. Czerwień, bijąca ze środka, świadczyła tylko o jednym. Czyżby przybysz z Night City, poszukiwał pracy w burdelu? Geniusz wzniósł brew, lecz wcale nie czuł się rozczarowany. Ani zniechęcony.
Lalki? Dość... osobliwe określenie. Za to Chmury całkowicie mnie kupiły stwierdził szybko, czekając, aż wyjmie papierosa, zaciągając się dymem. Zamiast tego, w jej ręce zagościł nieznany mu przyrząd. Ściął usta w cienką kreskę, niemal recytując reprymendę, ułożoną w myślach, sekundę temu. Powstrzymał się. Wszystko działo się szybko, w biegu. Okazało się, że sygnał, wabiący Clinta, jawił się jako wynik porzuconych szczątek wszczepów. Dokładnie przeszukał każdą, najmniejszą szparę, mogąc jedynie pocałować klamkę. Wrócił z pustymi rękoma. Wdowa zdawała się poruszona. Z ich wszystkich, najgorzej znosiła sytuację. Obwiniała się. To ona nie uwierzyła Judy, dopuszczając do spełnienia makabrycznych zamierzeń potwora z kosmosu. Thor i Banner przepadli gdzieś po drodze, angażując się w zamieszki. Wciąż nie otrzymał od nich raportu; ufał, że poradzą sobie ze wszystkim, z czym tylko przyjdzie im się zmierzyć.
A więc mamy jakiś trop odezwał się, zadziwiając samego siebie. Delikatnie objął palcami drzazgę, myśląc, że wygląda jak zwykły pendrive. Dobrze, że to nie on dokonywał rekonesansu. Przegapiłby coś tak ważnego, jeśli we wnętrzu znajdują się jakiekolwiek pliki. Liczył, że tak. Przeszkoda nie wydawała się taka beznadziejna. Zdecydowanie zbyt długo nie bawił się w cudotwórcę i miał na to szaloną ochotę.
Zajmę się tym... po misji. Przechowasz to dla mnie? puścił do niej oczko, poprawiając włosy. Ciemne pukle dokładnie przyklepał, otrzepując z ramion niewidzialny kurz. Chyba miał na to ochotę na zabawę sytuacją. Czuł się, jak ryba w wodzie.

( )

Drzwi zaskrzypiały, wpuszczając spadkobiercę do środka. Od progu pachniało piżmem, rezedą i wodą kolońską, świeżą bielizną, prześcieradłami, pudrem, jednym słowem: kobietami.
Wnętrze prezentowało się zgoła inaczej. Ściany pokrywały warstwy farby, miejscowo ujawniając poprzedni kolor. Wszędzie dywany, tłumiące kroki. Poplamione, poprzepalane. Muzyka dobiegała znikąd, komponując się z cichymi stęknięciami. Wszechobecny róż kalał go w oczy. Pstrokate pióra i brzęczące diamenciki, zdobiły wejście do pokoi. Odsunął więc wiszące dekoracje, łapiąc się na tym, że im więcej stawiał kroków, tym większy obejmował go mrok. Przymierająca lampa, tylko zaznaczała wzniesienie; przestąpił przez próg, od razu zerkając na zegarek. Nic. Cisza. Wszędzie wokół tyle ciał, lecz brakowało tego, którego szukał.
Przyszedłeś do mnie? usłyszał, gdy zamek zaskrzypiał. Szatynka ujęła go urodą. Surową, niewzmocnioną makijażem, z pełnymi, przygryzionymi, wargami. Miała na sobie tylko czerwone figi, doskonale opinające się na odstających biodrach.
Być może szepnął, chwytając za rękę, łapczywie gładzącą spięte ramiona. Nie zauważył, kiedy nie miał już na sobie marynarki. Raczył ją szerokim, perfidnie uwodzicielskim uśmiechem, a ta odwdzięczała się tym samym.
Nie masz może... takiej przyjaciółki? Innej od wszystkich? zapytał, gdy kroczył tuż za nią, ujmując delikatną, filigranową dłoń. Obserwował krągłe pośladki, podrygujące w rytm ostrożnie stawianych, wymuskanych gracją, ruchów.
Coś niedokładny ten opis, kochany. Ale wiem, o którą dziewczynę chodzi odparła, widocznie niezadowolona. Pchnęła go na drewniane wrota, mącąc mężczyźnie w głowie. To nią miał się zainteresować. Teraz. Została wytresowana, aby zwracać na siebie wygłodniałe spojrzenia. Jest zajęta. Nie wystarczam Ci, mój drogi? — oblizała usta, niezwykle kusząco. Zarzuciła wędkę. Stark wyczuwał tę desperację. Wciąż dość młody, dobrze wyglądający, bogaty. Rzadki gość. Nie przerywał jej. Niespecjalnie uwierała mu myśl, iż Judy stoi na zewnątrz, marznąc.
Nie to miałem na myśli. Po prostu kogoś szukam oznajmił, wyjmując z tylnej kieszeni, portfel. Pogniecione, grube zawiniątko, wylądowało zaraz za gumką od bielizny. Szerokie dłonie zaczepiły się na wciętej talii, perfekcyjnej, jak żadna inna. Powiesz mi, gdzie jest? znowu zniżył głos, przyciągając ją do siebie. Wrażliwy płatek ucha, gładził właśnie miarowy, ciepły oddech. To tylko przedsmak mojej szczodrości. I chętnie zobaczyłbym Cię u siebie. Spojrzał na nią, lecz wymodelowane brwi, ścięły się wrednie. Wyjęła pieniądze, uważnie przeliczając banknoty. Za  d u ż o. Pytania, pojawiające się w jej umyśle, rozbrzmiały również w głowie Anthonego.
Kim jestem, czego chcę, pewnie szpieguję dla policji? Genialny angielski, cholernie drogie ubrania, dziwny zegarek. Naszyjnik to kamera? Szczerzył się, wyraźnie cedząc słowa. Zdziwiona, uchyliła usta, a te zastygły w jednej pozycji.
Czuję się obrażony, że nie zostałem rozpoznany. Tony Stark — rzucił, niemal beznamiętnie, lecz gdzieś w tle wygrywała nuta ironii.
Черт возьми ... Так это из-за тебя внезапно исчез мой муж. Свинья. Для чего ты здесь? (Cholerny... Więc to przez Ciebie mój mąż nagle zniknął. Świnia. Po co przyszedłeś?) warknęła.
Przewrócił oczami. Poklepał się w okolicy mostka, aktywując urządzenie.
Повторяю, потому что я не понял. (Powtórz, bo nie zrozumiałem.) Wybrzmiało, przecinając bezdźwięk, syntetycznym tenorem. Prychnęła natychmiast, czerwieniąc. Od razu narzuciła na siebie krwisty szlafrok, nagle urażona bezwstydnym spojrzeniem filantropa.
Żebym cokolwiek powiedziała, potrzebuję więcej. A jak jesteś taki mądry, to sam sobie ją znajdź odszczekała, tym razem nie w rodzimym języku, dociskając miękki pasek wokół brzucha. Rosyjski akcent mieszał się z tym białoruskim.
Wiem, że do niedawna tu była. Nie ma nic za darmo skontrował, oczekując na jej reakcję. Wzniosła dłoń, pokazując znak pokoju. Nie, dwójkę.
Po drodze zauważył taki numer.
Było tak ciężko? Włożył do puchatej kieszeni resztę pieniędzy, przy okazji całując ją w policzek.
Пошел на хуй syknęła, a on tym razem nie potrzebował tłumacza, by zrozumieć przekleństwo.

Trochę mu się dłużyło. Domyślał się, że Alvarez nie będzie zadowolona. Zapewne kończyła już paczkę papierosów, ciskając w niego wymyślnymi obelgami.
Tymczasem on dotarł pod wyznaczony adres, ale jego sensory nie wyczuwały obecności międzyplanetarnego intruza. Bez wahania chwycił za klamkę, wyczuwając zbyt znajomy odór. Słodkie perfumy ginęły wśród smrodu. Natychmiast przywdział zbroję, klnąc w myślach. Rentgen wykrył powyginane ciało, zalegające gdzieś na dwuosobowym łóżku.
Światła zapaliły się nagle, a prostytutka, kusząca go przed momentem, teraz krzyczała.
Nie patrz zaapelował, lecz wcale go nie słuchała. Wyła, osuwając się na kolana. "Zhenya" powtarzała, spoglądając na swoje ręce, jakby to ona pozbawiła ją życia.
Blondynka miała całą zakrwawioną twarz. Wyrwane, rozgniecione wszczepy. Tony wiedział już, dlaczego sygnał zniknął z radaru.
Nic nie słyszałaś? Nie widzę tu kamer. Ktoś pilnuje tego, kto wchodzi i wychodzi? — Pokiwała przecząco,
a strach coraz mocniej chwytał ją za gardło. Zwymiotowała.
Ktoś jej groził? zapytał, a ciemnowłosa nadal kręciła głową. Nie wiedział już, czy usiłuje wyplenić z umysłu makabryczny widok, czy rzeczywiście zanegowała.
Posłuchaj, skup się. To ściśle tajne, ale była nam potrzebna. Miała wrogów? Ostatnio dziwnie się zachowywała? Narzekała na coś?
N-nie... nie wiem. Miała stałego klienta, przychodził systematycznie, ale nie dzisiaj. Każdy ją chwalił. Przez to... reszta była zazdrosna. Zarabiała dużo, więcej od pozostałych rzekła, kuląc się. Dociskała uda do piersi. Zhenya jest... była moją konkurentką. Ale nic nie słyszałam, przysięgam tłumaczyła dalej, mówiąc coś jeszcze, lecz Stark jej nie słuchał. Zeskanował pomieszczenie, a to okazało się niezwykle zbyteczne. Żadnych śladów. Odcisków. Jakby ktoś wyczyścił najmniejszy zakamarek. Jedynie na łóżku leżała drobna karteczka. Dopiero teraz ją zauważył. Metalowe palce zacisnęły się na papierze.
"Wszystko się ze sobą łączy" przeczytał, przypominając sobie wówczas przedostatnie słowa świra z bunkra. Powiedział coś podobnego.
To grubsza sprawa — oznajmił, siedząc już przy prostokątnym stole w Wieży. Hologram wyświetlał tragiczną scenę z wczorajszego wieczoru. W ciągu trzech dób, dwukrotnie wzywał służby. Niebawem to zacznie wydawać się podejrzane.
Wybacz, że nie mogliśmy wcześniej porozmawiać rzucił w stronę Judy, oczami wyobraźni widząc, jak tłumaczył funkcjonariuszom, w jaki sposób odkrył ciało. Przemilczał fakt, iż trup pochodził z innego świata. Reakcja Semaela pozostawiała wiele do życzenia. Bardziej udawał przejętego, niż rzeczywiście rozczulał się nad losem przypadkowej kurtyzany.
Dochodziła piąta rano. Żadne z nich nie spało, a lokator z baru, kilka minut temu gdzieś zniknął. Friday potwierdziła brak jego obecności, gdy dokonano zbrodni. Jakim cudem przemieszczał się tak szybko, jeśli miał z tym coś wspólnego? Wstrzymywał się od wyrokowania, lecz podświadomie już wydał na niego wyrok.
Widziałaś coś? Cały czas byłaś na dworze? pytał dalej, zerkając to na nią, to na ekran komputera. Równocześnie wpisywał kod, mogący uruchomić drzazgę oraz przeszukiwał miejski monitoring, by dowiedzieć się, jakież to wycieczki wyrządzał sobie ich nowy gość.

Jakieś niecałe siedemdziesiąt lat różnicy, co? odezwał się, wznosząc wzrok znad cyberpanelu. Druga ręka wciąż wstukiwała koordynaty na bezprzyciskowej klawiaturze.
Rozgryzłem te Wasze drzazgi w jakieś zerknął na okrągły, wiszący zegar pięć minut.
Rzucił jej swój okular z dwoma przyssawkami po obu stronach skroni. Urządzenie, wyglądające jak gogle, w rzeczywistości stanowiło zaawansowany technologicznie procesor.
Damy pierwsze zażartował, zdając sobie sprawę z tego, że Judy prawdopodobnie dostrzeże więcej od niego. Pasek postępu załadował się do setki, ukazując, jak Seamel kradnie jego śmigłowiec. Więcej nagrań nie było. Nie zdążył przyjrzeć się dokładnie, gdy owy materiał również zniknął.
Ten cholerny...! warknął, denerwując się na samego siebie. Zaufał mu, podczas gdy ten był tak samo skrzywiony, jak jego poprzednik. O co tutaj chodziło?

Stark! Hawkeye wrzeszczał już od progu, irytując go jak nigdy wcześniej.
Czego? Znowu nic nie masz? stwierdził z przekąsem, gdy łucznik stanął przed nim w odosobnieniu.
Może grzeczniej, co? I umyłbyś się w końcu odparł, uśmiechając się z tą swoją denerwującą manierą. Mam więcej i w życiu byś na to nie wpadł. Taki mądry, a jednak taki głupi. Latamy za tymi znacznikami, a tu się okazuje, że te dziadostwa pozostawiają ślad. Tym razem nie były zniszczone. W sensie... były, ale jakaś pierdółka się świeciła. To mówię, że aha, Tony guzik wie i traci hajs na paliwo...
Do rzeczy?
No przecież powiedziałem. Pomyliłeś się z tymi wibracjami, czy jak tam to nazwałeś. Chodzi o tamtejszą technologię. A skoro tak, to ktokolwiek może się podszyć pod Twoich znajomych Złożył ręce na piersiach, spoglądając na Judy z widoczną dumą. Dopiero potem pobladł.