JUDY ALVAREZ
|
ANTHONY STARK
|
Oparł się o blat, topazowymi tęczówkami śledząc postawę nieznajomej kobiety; niewątpliwie prezentowała wachlarz pożądanych cech, nietuzinkowy kalejdoskop, łamiący ramy cichej służki, stojącej za każdym sukcesem wielkiego człowieka.
Szczyciła się zadziornym charakterem, a pewność siebie okraszała jej sylwetkę, niemal jak duszący zapach perfum. Uśmiechnął się półgębkiem, gdy środkowy palec tak odważnie zademonstrował nieskrywaną niechęć. Nie komentował tej drobnej uszczypliwości. Pierwszy raz był ponad to, ponad cudze oczekiwania, roszczenia oraz namolne prośby. Zbyt długo odgrywał przypisaną mu rolę w teatrze złudzeń. Zdawało się, iż żył wedle własnego scenariusza, nie pochylał się nad przyziemnymi sprawami, a uśmiech zdobił jego wargi, niczym przyczepiony na stałe element. Rozbłysk fleszy prowadził go jak na smyczy, dyktując każdą pozę czy czyn. Zdawało się, jakby Iron Man stawał się produktem, a nie złamaną i skrzywioną osobą, dźwigającą na barkach ogromny ciężar. Podobna codzienność przeistoczyła się w pewnik, powielany w kółko schemat, aż w końcu wyuczone kwestie, przestały być czytaniem z promptera. Podpisał dokumenty Porozumienia Sokovii, przerzucił odpowiedzialność na sztab pionków, siedzących na zbyt wysokich stołkach, aby nie mogli dostrzec własnej małości. Działał na rozkaz. Łudził się, że tak będzie lepiej, bezpieczniej. Przede wszystkim — zagłuszy własne sumienie. Wykonywanie poleceń było łatwe, pozwalało wyłączyć myślenie oraz zdrowy rozsądek; odciąć umysł od ciała. Kiedy Natasha wspomniała o szalonej teorii, zasłyszanej przypadkiem, w pośpiechu, najpewniej od bezdomnej — nic nie skłaniało go choćby do wysnucia cienia wątpliwości. Potraktował to jak żart, podobnie jak Rosjanka. Próbę wyłamania się z szarego tłumu, majaczenie chorego umysłu. Nie pierwszy raz publika z bujniejszą wyobraźnią starała się wymyślić zagrożenie godne miana Avengersów.
Nawet, jeśli chodziło o sekundę sławy, krótkie zerknięcie w stronę łaknącego uwagi jegomościa.
Bardzo szybko zapomniał o tej rozmowie oraz płynącej z niej przestrogi, nie spodziewał się, iż zbagatelizuje tak znaczące ostrzeżenie. Nieustannie myślał o Thanosie od czasu Nowego Jorku. Wtedy jeszcze nie znał jego imienia, przesłanek czy składu śmiercionośnego arsenału. Zbyt wiele razy odbył z nim potyczkę słowną we własnych wyobrażeniach. Wizje walki przecinały jego umysł w każdym momencie. Zasypiał i budził się z niewyraźnym zarysem potwora, mieszkającym w jego głowie. Przeczuwał, że ostateczne starcie miało nadejść, lecz nie spodziewał się, iż odwleczone porachunki tak szybko zadecydują o tragicznym losie Ziemi. Nie tak miało być. To nie on powinien zwyciężyć, a jednak pokazał niszczycielską siłę na tle starań garstki bohaterów. Równie dobrze Stark mógłby wziąć młotek i walnąć się nim w czerep — to idealnie zilustrowałoby przebieg wojny stulecia.
Szczyciła się zadziornym charakterem, a pewność siebie okraszała jej sylwetkę, niemal jak duszący zapach perfum. Uśmiechnął się półgębkiem, gdy środkowy palec tak odważnie zademonstrował nieskrywaną niechęć. Nie komentował tej drobnej uszczypliwości. Pierwszy raz był ponad to, ponad cudze oczekiwania, roszczenia oraz namolne prośby. Zbyt długo odgrywał przypisaną mu rolę w teatrze złudzeń. Zdawało się, iż żył wedle własnego scenariusza, nie pochylał się nad przyziemnymi sprawami, a uśmiech zdobił jego wargi, niczym przyczepiony na stałe element. Rozbłysk fleszy prowadził go jak na smyczy, dyktując każdą pozę czy czyn. Zdawało się, jakby Iron Man stawał się produktem, a nie złamaną i skrzywioną osobą, dźwigającą na barkach ogromny ciężar. Podobna codzienność przeistoczyła się w pewnik, powielany w kółko schemat, aż w końcu wyuczone kwestie, przestały być czytaniem z promptera. Podpisał dokumenty Porozumienia Sokovii, przerzucił odpowiedzialność na sztab pionków, siedzących na zbyt wysokich stołkach, aby nie mogli dostrzec własnej małości. Działał na rozkaz. Łudził się, że tak będzie lepiej, bezpieczniej. Przede wszystkim — zagłuszy własne sumienie. Wykonywanie poleceń było łatwe, pozwalało wyłączyć myślenie oraz zdrowy rozsądek; odciąć umysł od ciała. Kiedy Natasha wspomniała o szalonej teorii, zasłyszanej przypadkiem, w pośpiechu, najpewniej od bezdomnej — nic nie skłaniało go choćby do wysnucia cienia wątpliwości. Potraktował to jak żart, podobnie jak Rosjanka. Próbę wyłamania się z szarego tłumu, majaczenie chorego umysłu. Nie pierwszy raz publika z bujniejszą wyobraźnią starała się wymyślić zagrożenie godne miana Avengersów.
Nawet, jeśli chodziło o sekundę sławy, krótkie zerknięcie w stronę łaknącego uwagi jegomościa.
Bardzo szybko zapomniał o tej rozmowie oraz płynącej z niej przestrogi, nie spodziewał się, iż zbagatelizuje tak znaczące ostrzeżenie. Nieustannie myślał o Thanosie od czasu Nowego Jorku. Wtedy jeszcze nie znał jego imienia, przesłanek czy składu śmiercionośnego arsenału. Zbyt wiele razy odbył z nim potyczkę słowną we własnych wyobrażeniach. Wizje walki przecinały jego umysł w każdym momencie. Zasypiał i budził się z niewyraźnym zarysem potwora, mieszkającym w jego głowie. Przeczuwał, że ostateczne starcie miało nadejść, lecz nie spodziewał się, iż odwleczone porachunki tak szybko zadecydują o tragicznym losie Ziemi. Nie tak miało być. To nie on powinien zwyciężyć, a jednak pokazał niszczycielską siłę na tle starań garstki bohaterów. Równie dobrze Stark mógłby wziąć młotek i walnąć się nim w czerep — to idealnie zilustrowałoby przebieg wojny stulecia.
Nie nastawiał się na sukces. Wkręcając numer Wdowy, jego oczekiwania mieściły się na dolnej granicy, niewiele wychylającej się spoza zerowego pułapu. Owszem, wstępny rekonesans pozwolił na budowę zuchwałej teorii, świadczącej o dalszym istnieniu świata Judy, jednak przeczuwał, iż tak wczesne żywienie nadziei, może okazać się zgubne. Zarówno dla niej, jak i dla niego. Nie przypuszczał, że w ogóle zagłębi się w temat; usiłował zachować dramat blipnięcia jedynie w przeszłości, nie decydując się na ponowne rozdrapywanie ran: swoich czy cudzych.
— Nudziło mi się — rzucił szybko, zbijając ją z tropu. Odchrząknął, starając się rozbudzić zaspane gardło do poprawnego modelowania głosu. Zdecydowanie zbyt długo z nikim nie rozmawiał, dopiero teraz uświadomił sobie, że prawie zapomniał brzmienia własnego tembru.
— To nie rozmowa na telefon. Przekaż Natashy, że zobaczymy się w Wieży. Jutro. — Oznajmił, słysząc ciche "yhym" w słuchawce.
— Nudziło mi się — rzucił szybko, zbijając ją z tropu. Odchrząknął, starając się rozbudzić zaspane gardło do poprawnego modelowania głosu. Zdecydowanie zbyt długo z nikim nie rozmawiał, dopiero teraz uświadomił sobie, że prawie zapomniał brzmienia własnego tembru.
— To nie rozmowa na telefon. Przekaż Natashy, że zobaczymy się w Wieży. Jutro. — Oznajmił, słysząc ciche "yhym" w słuchawce.
Ku własnemu zaskoczeniu, zasnął od razu, gdy tylko położył się do łóżka. Otulał go spokój, pozwalając styranej jaźni na odrobinę odpoczynku. Od dawna nie miał celu, szansy na rehabilitację, skupiał się wyłącznie na własnym niezadowoleniu; tkwił pośrodku osobliwego koszmaru, uważnie pielęgnując go dzięki monotonnej nadinterpretacji.
To była jego wina... to wszystko. Zawiódł.
Tej nocy przestał być swoim personalnym katem. Nie mógł naprawić błędów przeszłości, dlatego musiał nauczyć się je akceptować i z nimi żyć. Nie istniało żadne inne wyjście. I chociaż Ziemia-616 oraz reszta multiwersum straciła połowę populacji, na co nie mógł nic poradzić, wciąż mógł wyciągnąć rękę do Alvarez, przyczyniając się do ponownego zasiedlenia jej planety.
— Friday, rób swoje — polecił, posługując się sztuczną inteligencją, aby zwołać pozostałych członków Mścicieli. Chociaż grupa się rozpadła, tak wiedział, iż może liczyć na wsparcie drużyny. Był to niewybredny pretekst, by ponownie zebrać wszystkich w jednym miejscu. Pokrzepienie zmarnowanych dusz, będących jedynie cieniami dawnych siebie.
Bóg przybył ostatni, już wstawiony. Tony zastanawiał się, ile musiał wypić, aby wręcz słaniać się na nogach. Najpierw było widać brzuch, a dopiero później resztę ciała. W porównaniu do Starka, wychudzonego i prezentującego się niewiele lepiej od trupa, Thor rósł, zamiast maleć. Clint z kolei nie ugiął się pod ciężarem przemijającego czasu. Zaledwie jego spojrzenie nabrało ostrzejszego wyrazu, przez co kurze łapki uwidoczniły się podwójnie, niestety nie powstając przez częsty uśmiech.
Steve Rogers przypominał nomada, jakby kompletnie zapomniał o istnieniu golarki. Wyhodowana broda zdecydowanie mu pasowała, natomiast smutne oczy kłóciły się z wizerunkiem Symbolu Wolności, wiecznie pełnego animuszu i determinacji.
Banner, pieszczotliwie nazywany Zielonym, zmienił się najbardziej. Zrezygnował z ludzkiej powłoki, łącząc swój mózg z ciałem Hulka, tworząc najkorzystniejszą kombinację po mutacji komórek przez promieniowanie gamma.
Nie był w stanie skontaktować się z Wandą i Visionem, Kapitan Marvel pozostawała poza zasięgiem, Rhodeya natomiast nie chciał wciągać w swój plan. Jednostka OZN czuwała nad jego działaniami, dlatego mieszanie go w odnalezienie rozsypanych po świecie ludzi, nie wydawało się dobrym krokiem.
Wkrótce drzwi otworzyły się, ukazując Natashę oraz Judy, idącą obok niej ramię w ramię. Szmer rozszedł się po sali, lecz jedynie Bruce zdołał się odezwać. Postawił kilka kroków przed siebie.
— Nat — szepnął, niekoniecznie wiedząc, co mógłby zrobić z rękoma.
— Banner — odpowiedziała, równie niepewnie, lecz jej oczy zdradzały zupełnie co innego. Zajęła miejsce przy stole, oczekując.
Brunet nie zdążył otworzyć ust, nim jego policzek przyjął siarczyste uderzenie. Rzucił nieme "auć", dokładnie modelując wargami każdą literę. Szeroko otwarte oczy jedynie udawały zdziwienie. W innym przypadku nie pozwoliłby na taką zniewagę, jednak czuł się winny, iż nie wziął pod uwagę pośredniego znaku ostrzegawczego. Nie zapobiegł katastrofie, a więc przyczynił się również do rozsiania ludności z jej świata po innych globach.
— Udam, że to było ciepłe powitanie w Twoim wykonaniu — odezwał się po chwili, ruszając w kierunku rzutnika. Po kilku kliknięciach obraz z monitorów przeniósł się na większy ekran, pokazując migawkę zebranych dokumentów. Nie było tego wiele, jednak wystarczająco dużo, aby Anthony mógł sporządzić plan działania.
— Wstrzymaj konie, zaraz przejdę do wyjaśnień. — Uciszył ją ruchem dłoni, jednak zdawało się, iż kobieta nie miała więcej pytań. Chwycił niewielkie urządzenie, odpowiednio poruszając palcami, aby skupić się na zaznaczonych na mapie miejscach. Przybliżył obraz, kontynuując.
— Wyznaczyłem najkrótszą trasę, domyślając się, że chcesz spotkać się z każdym z osobna. To pomoże nam ustalić, czy ktoś posiada informacje, do których nie udało mi się dotrzeć. Zaczniemy od Meksyku, obiekty przemieszczają się i to dość szybko... — zaciął się, zdając sobie sprawę, iż potraktował żyjące osoby niczym "cele". Wzruszył ramionami, ignorując własne faux pas. Kilka fotografii pojawiało się w wyznaczonej, zapętlonej kolejności.
— Musiała nastąpić jakaś nieprzewidziana anomalia, będąca skutkiem ubocznym użycia Kamieni Nieskończoności. Nie jestem w stanie ustalić, dlaczego Twoi ludzie zostali teleportowani, może Thanos był rozkojarzony... — żart mimowolnie wydostał się z jego ust, na co Odinson zareagował agresywnym prychnięciem.
— I jestem tu po to, aby patrzeć... na co, tak właściwie? — klepnął dłońmi o uda, powoli wstając na równe nogi. Wszystkie oczy zostały zwrócone na niego, a sam Stark miał wrażenie, jakby obserwował jego poczynania w slow motion. Czarny przedmiot wskazał sylwetkę jasnowłosego, na co ten zmrużył powieki.
— Doskonałe pytanie, czy ktoś ma inne? — skontrował, kręcąc głową na boki, aby dać mu znać, żeby się nie wcinał. Ku jego zdziwieniu, Władna Piorunów ponownie opadł na fotel, najwyraźniej mając ochotę uciąć sobie drzemkę na siedząco.
Ciemnowłosy skupił się na przedstawieniu okryć, dokonanych w ciągu ostatnich dwóch dni. Wprowadził Judy w zawiłości fluktuacji kwantowych, przy okazji tłumacząc reszcie, iż przybysze z Night City niekoniecznie musiały stanowić odosobnionego przypadku. A skoro inni mogli przenieść się na Ziemię-616, równie dobrze mogło stać się na odwrót. Zbyt szybko chwycono się teorii, iż Pstryknięcie zadziałało zgodnie z planem międzywymiarowego mordercy, wymazując dokładnie połowę żyjących istot, aby kosmos zachował niezachwiany balans. Dlatego też, wiedziony słusznym przeczuciem, postarał się zmobilizować ocalałą ekipę, aby wsparli go w poszukiwaniu możliwych odchyleń.
To była jego wina... to wszystko. Zawiódł.
Tej nocy przestał być swoim personalnym katem. Nie mógł naprawić błędów przeszłości, dlatego musiał nauczyć się je akceptować i z nimi żyć. Nie istniało żadne inne wyjście. I chociaż Ziemia-616 oraz reszta multiwersum straciła połowę populacji, na co nie mógł nic poradzić, wciąż mógł wyciągnąć rękę do Alvarez, przyczyniając się do ponownego zasiedlenia jej planety.
— Friday, rób swoje — polecił, posługując się sztuczną inteligencją, aby zwołać pozostałych członków Mścicieli. Chociaż grupa się rozpadła, tak wiedział, iż może liczyć na wsparcie drużyny. Był to niewybredny pretekst, by ponownie zebrać wszystkich w jednym miejscu. Pokrzepienie zmarnowanych dusz, będących jedynie cieniami dawnych siebie.
Bóg przybył ostatni, już wstawiony. Tony zastanawiał się, ile musiał wypić, aby wręcz słaniać się na nogach. Najpierw było widać brzuch, a dopiero później resztę ciała. W porównaniu do Starka, wychudzonego i prezentującego się niewiele lepiej od trupa, Thor rósł, zamiast maleć. Clint z kolei nie ugiął się pod ciężarem przemijającego czasu. Zaledwie jego spojrzenie nabrało ostrzejszego wyrazu, przez co kurze łapki uwidoczniły się podwójnie, niestety nie powstając przez częsty uśmiech.
Steve Rogers przypominał nomada, jakby kompletnie zapomniał o istnieniu golarki. Wyhodowana broda zdecydowanie mu pasowała, natomiast smutne oczy kłóciły się z wizerunkiem Symbolu Wolności, wiecznie pełnego animuszu i determinacji.
Banner, pieszczotliwie nazywany Zielonym, zmienił się najbardziej. Zrezygnował z ludzkiej powłoki, łącząc swój mózg z ciałem Hulka, tworząc najkorzystniejszą kombinację po mutacji komórek przez promieniowanie gamma.
Nie był w stanie skontaktować się z Wandą i Visionem, Kapitan Marvel pozostawała poza zasięgiem, Rhodeya natomiast nie chciał wciągać w swój plan. Jednostka OZN czuwała nad jego działaniami, dlatego mieszanie go w odnalezienie rozsypanych po świecie ludzi, nie wydawało się dobrym krokiem.
Wkrótce drzwi otworzyły się, ukazując Natashę oraz Judy, idącą obok niej ramię w ramię. Szmer rozszedł się po sali, lecz jedynie Bruce zdołał się odezwać. Postawił kilka kroków przed siebie.
— Nat — szepnął, niekoniecznie wiedząc, co mógłby zrobić z rękoma.
— Banner — odpowiedziała, równie niepewnie, lecz jej oczy zdradzały zupełnie co innego. Zajęła miejsce przy stole, oczekując.
Brunet nie zdążył otworzyć ust, nim jego policzek przyjął siarczyste uderzenie. Rzucił nieme "auć", dokładnie modelując wargami każdą literę. Szeroko otwarte oczy jedynie udawały zdziwienie. W innym przypadku nie pozwoliłby na taką zniewagę, jednak czuł się winny, iż nie wziął pod uwagę pośredniego znaku ostrzegawczego. Nie zapobiegł katastrofie, a więc przyczynił się również do rozsiania ludności z jej świata po innych globach.
— Udam, że to było ciepłe powitanie w Twoim wykonaniu — odezwał się po chwili, ruszając w kierunku rzutnika. Po kilku kliknięciach obraz z monitorów przeniósł się na większy ekran, pokazując migawkę zebranych dokumentów. Nie było tego wiele, jednak wystarczająco dużo, aby Anthony mógł sporządzić plan działania.
— Wstrzymaj konie, zaraz przejdę do wyjaśnień. — Uciszył ją ruchem dłoni, jednak zdawało się, iż kobieta nie miała więcej pytań. Chwycił niewielkie urządzenie, odpowiednio poruszając palcami, aby skupić się na zaznaczonych na mapie miejscach. Przybliżył obraz, kontynuując.
— Wyznaczyłem najkrótszą trasę, domyślając się, że chcesz spotkać się z każdym z osobna. To pomoże nam ustalić, czy ktoś posiada informacje, do których nie udało mi się dotrzeć. Zaczniemy od Meksyku, obiekty przemieszczają się i to dość szybko... — zaciął się, zdając sobie sprawę, iż potraktował żyjące osoby niczym "cele". Wzruszył ramionami, ignorując własne faux pas. Kilka fotografii pojawiało się w wyznaczonej, zapętlonej kolejności.
— Musiała nastąpić jakaś nieprzewidziana anomalia, będąca skutkiem ubocznym użycia Kamieni Nieskończoności. Nie jestem w stanie ustalić, dlaczego Twoi ludzie zostali teleportowani, może Thanos był rozkojarzony... — żart mimowolnie wydostał się z jego ust, na co Odinson zareagował agresywnym prychnięciem.
— I jestem tu po to, aby patrzeć... na co, tak właściwie? — klepnął dłońmi o uda, powoli wstając na równe nogi. Wszystkie oczy zostały zwrócone na niego, a sam Stark miał wrażenie, jakby obserwował jego poczynania w slow motion. Czarny przedmiot wskazał sylwetkę jasnowłosego, na co ten zmrużył powieki.
— Doskonałe pytanie, czy ktoś ma inne? — skontrował, kręcąc głową na boki, aby dać mu znać, żeby się nie wcinał. Ku jego zdziwieniu, Władna Piorunów ponownie opadł na fotel, najwyraźniej mając ochotę uciąć sobie drzemkę na siedząco.
Ciemnowłosy skupił się na przedstawieniu okryć, dokonanych w ciągu ostatnich dwóch dni. Wprowadził Judy w zawiłości fluktuacji kwantowych, przy okazji tłumacząc reszcie, iż przybysze z Night City niekoniecznie musiały stanowić odosobnionego przypadku. A skoro inni mogli przenieść się na Ziemię-616, równie dobrze mogło stać się na odwrót. Zbyt szybko chwycono się teorii, iż Pstryknięcie zadziałało zgodnie z planem międzywymiarowego mordercy, wymazując dokładnie połowę żyjących istot, aby kosmos zachował niezachwiany balans. Dlatego też, wiedziony słusznym przeczuciem, postarał się zmobilizować ocalałą ekipę, aby wsparli go w poszukiwaniu możliwych odchyleń.
Prywatny samolot wylądował w Meksyku, w Monterrey. On, Judy i Clint opuścili pokład, rozglądając się dookoła. Obserwując miasto z lotu ptaka, wydawało się niemal wyludnione. Brunet przywykł do tłumów, jednak wiedział, iż ta era została zakończona. Kiedy tylko podzielili się na grupy, mające udać się w różne zakątki kontynentów, postanowili nie czekać, od razu przechodząc do czynów. Łucznik przyłożył dwa palce do czoła, wskazujący i środkowy, życząc im powodzenia. Cofnął się w głąb maszyny, aby następnie ruszyć w stronę kolejnej destynacji. Ostry powiew poderwał liście oraz drobniejsze przedmioty, aby po chwili zapadła już tylko cisza. Znajdowali się pośrodku pola, daleko od drogi. Czekały ich jakieś cztery kilometry marszu, by dotrzeć do pierwszego wskaźnika.
— Liczysz na kogoś konkretnego? — zapytał, zastanawiając się, czy powinni polegać na sile własnych nóg, a może lepszym rozwiązaniem byłby lot w zbroi. To jednak zabrałoby im możliwość rozmowy, a Stark liczył, iż krótkowłosa nieco się przed nim otworzy. W końcu w ogóle się nie znali.
— Liczysz na kogoś konkretnego? — zapytał, zastanawiając się, czy powinni polegać na sile własnych nóg, a może lepszym rozwiązaniem byłby lot w zbroi. To jednak zabrałoby im możliwość rozmowy, a Stark liczył, iż krótkowłosa nieco się przed nim otworzy. W końcu w ogóle się nie znali.