JustPaste.it
User avatar
𝐏𝐋𝐀𝐘𝐁𝐎𝐘 @TonyStark · Feb 16, 2021 · edited: Feb 18, 2021
BROKEN DREAMS ; CHAPTER 02

schematstarka111.gif

ANTHONY STARK
JUDY ALVAREZ

Jak smakowała porażka? Wyjątkowo gorzko. Czasy pierwszej inwazji na Nowy Jork sprawiły, iż Tony gorączkowo przygotowywał się do walki z nieznanym zagrożeniem, wkładając w to wszystkie swoje siły. Nie mógł spać, nierzadko nawet jeść, nieustannie wyczekując momentu, aż niebo rozdzieli się ponownie, wypluwając armię Chitauri.  Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, myślał, uda im się pokonać wroga; raz na zawsze utrzeć nosa kosmicznym siłom, pokazując nienaruszalną autorytarność Ziemi. Tak właśnie miało być. Krótko, zdecydowanie. Jak pstryknięcie palcami.

Drużyna uległa rozproszeniu. Iron Man utknął na Tytanie, niemal ginąc podczas starcia z Thanosem. Obserwował, jak jego podopieczny rozpływa się w powietrzu. Pozostała mu jedynie Nebula i pobożne życzenie, iż nie wyzionie ducha w samym środku kosmosu. Nie takie "pstryknięcie" przewidział. Wszelkie przygotowywania okazały się bezwartościowe. Czuł, jak każdy jego nerw pulsuje, a serce usiłuje wyrwać się z klatki piersiowej. Oni wszyscy... zniknęli. Połowa ludzkości po prostu wyparowała, zostawiając bliskich skazanych na żałobę. Pozostały po nich jedynie pomniki, dumnie piętrzące się w mieście, przypominając o jednej z największych tragedii.
Stark nie mógł przekonać się, że to wcale nie była jego wina. Nieważne, jak bardzo pragnąłby myśleć, iż zrobił wszystko, co w jego mocy, aby powstrzymać bezdusznego potwora. Nie osiągnął celu, nie sprywatyzował pokoju, nie był wybawicielem. Okazał wyłącznie własną słabość, niemoc, przeszywającą na wskroś bezsilność.

Poczucie winy nie pozwalało mu na kontynuację bohaterskich czynów. Stracił zaufanie cywili, nie jawił się już jako symbol wyzwolenia, a bezużyteczny palant w egzoszkielecie. Podupadła jego pewność siebie, nie wspominając o rozpadzie Mścicieli. Tytan skutecznie przekreślił erę samozwańczych obrońców, oferując im spuściznę w postaci setek trupów.


Samotność wydawała się idealnym lekarstwem. Nie mógł żyć przy boku kobiety, która zdołała ruszyć przed siebie; dogonienie jej było niemożliwe. Oboje uznali rozstanie za najlepsze wyjście. Przynajmniej na jakiś czas. Żadne z nich nie przyznało na głos, iż powrót nie widnieje jako jedna z opcji; choć tyle mogli dla siebie uczynić, pozostawiając złudną nutę nadziei.

Stark postanowił otoczyć się przyrodą, kupując drewniany domek w samym środku lasu. Pierwszy raz odczuł prawdziwy spokój, oderwanie od problemów, zarówno w postaci ryzykownych misji Avengers, jak i firmowych zawiłości. Codzienność mijała powoli, zakrapiana mocnym alkoholem, ciężką muzyką i niezdrowym jedzeniem. Dni przemieniały się w noce, a tygodnie w miesiące. Filantrop niemal uległ zapomnieniu. Nie widniał już na pierwszych stronach gazet, nie przewijał się w popularnych programach telewizyjnych. Wszystko zastygło.
Zajmował się ogrodnictwem, podjął się nawet gotowania. Gwałtownie obniżył swoje ambicje, koncentrując się na przyziemnych sprawach.
Nie mógł jednak zmrużyć oka, nieważne, jak wyczerpany ległby w łóżku. Budził się z krzykiem, oblany potem. Przed oczami miał wyłącznie pogorzelisko, zbiorową mogiłę, juchę wsiąkającą w grunt. Budził się z krzykiem, następnie płacząc i drżąc. Zamykał się w pracowni, witając brzask z podkrążonymi, napuchniętymi oczami oraz stertą bezsensownych obliczeń. Nie znalazł rozwiązania, nieważne, jak usilnie próbował cofnąć blipnięcie. W końcu się poddał. Jaka istniała szansa, że oni wszyscy gdzieś tam istnieli? Ciała rozpadły się na atomy, uniemożliwiając pochówek. Fioletowe monstrum odebrało rodzinom ostatnie pożegnanie oraz miejsce, do którego mogliby się udać, aby wyrzucić z siebie wszelki żal. Zamiast tego mieli kamienne płyty. Zimne i martwe.


Zaniemówił, gdy ujrzał Natashę na własnym ganku. Wypuścił z rąk koszyk, obserwując, jak wysypują się z niego świeżo zebrane warzywa i owoce. Pokręcił głową, jakby podejrzewał, iż obraz to jedynie zwykłe przewidzenie, lecz sylwetka zdawała się aż nazbyt realna. Obok niej stał ktoś jeszcze, jednak nie umiał rozpoznać tajemniczego gościa. Jej wygląd przykuwał uwagę; w normalnych warunkach rozpocząłby kokietować, tak charakterystycznie okazując zainteresowanie. Teraz nie miał do tego głowy. Nie chciał ich tu.
Jak widać, jestem odrobinę zajęty — odezwał się pierwszy, kucając, aby zebrać żywność. Przeciągał tę czynność, mamrocząc coś pod nosem. Wkrótce pokonał niewielki dystans, wzdrygając się na brzmienie znajomego głosu.
Stark, musisz kogoś poznać. Judy, opowiedz mu wszystko — padło, a on wykrzywił się, doskonale zdając sobie sprawę, iż wdepnął na minę. Nie potrzebował wizyt ani kolejnych teorii, jedynie łamiących mu serce. Nie teraz, gdy powoli stawał na nogi.
Musisz zmienić fryzjera, strasznie Cię skrzywdził — odparł po krótkim namyśle, ruchem gałek ocznych wskazując na jasne pukle Wdowy. Poprzedni kolor zdecydowanie bardziej jej odpowiadał.
W odpowiedzi posłała mu zaledwie nikły uśmiech, co zupełnie odbiegało od jej standardowego zachowania. Ułożyła dłoń na ramieniu Judy, niejako dodając jej otuchy.

Chcąc nie chcąc, wysłuchał zbyt długiego monologu przybysza z przyszłości, jeśli takie właśnie określenie Alvarez było odpowiednie. Odczuwając znudzenie, wciął gryza soczystego jabłka, marszcząc brwi. Co miał ochotę zrobić? Wyśmiać ją. I nie, nie dlatego, gdyż nie wierzył w jej słowa. Zdawało się, że już nic go nie zaskoczy, tak więc historia o dwa tysiące siedemdziesiątym siódmym roku wcale nie jawiła się jako wyssana z palca abstrakcja. Nie tylko Ziemia ucierpiała przez irracjonalny plan posiadacza Kamieni Nieskończoności.
Darował sobie reakcję, co zapewne mijało się z oczekiwaniami kobiety o pstrokatych włosach. Romanova również czuła się zbita z tropu. Zdawało się, iż usilnie wierzyła w poparcie i zrozumienie Tonego. Liczyła na pomoc? Kolejną walkę o odzyskanie wymazanych? Cisnął ogryzek w stronę zlewu, notując w myślach, aby przenieść go później do kosza. Spoglądał na gości, w pamięci odmierzając składniki na ciasto. Nie wykazywał zupełnie żadnego zainteresowania nową znajomą Natalii oraz jej przemową. Wyglądał wręcz na zirytowanego, co dostrzegała jedynie była baletnica.
Dobra, pewnie chcecie to obgadać między sobą — zakończyła, samodzielnie odprowadzając się do drzwi. Geniusz po prostu rozłożył ręce.
Co to, do cholery, ma być? — zapytał, opuszczając ręce, aby te cicho plasnęły o boki ciała.


Czarna Wdowa poderwała się z kanapy, posyłając mu złowrogie spojrzenie. Poprawiła jasne kosmki, zahaczając je za ucho, aby tym samym zyskać moment wytchnienia, nim puszczą wszystkie postawione przez nią granice. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Wzbierająca złość uciekała kanalikami łzowymi, a ta ocierała przezroczystą ciecz, zupełnie naturalnie, jakby przywykła do tego stanu rzeczy. Dopiero teraz zauważył jej wątpliwie dobry stan. Z trudem ukrywała własne emocje, miał wrażenie, jakby za chwilę miała zachłysnąć się płaczem.
Nie rób tego, nie waż się — zagroził, upychając dłonie do kieszeni materiałowych spodni — Niepotrzebnie do mnie przyszłaś, sama wiesz, że nie da się nic zrobić. Przyprowadzasz mi tę, eee — zawahał się — Judy, po co? I jeszcze ten cyrk? Nat, daj spokój. I proszę, nie wciągaj mnie w swoje urojenia.
Odwrócił się, podchodząc do drzwi. Zatrzymał się w połowie kroku, nie mogąc darować sobie komentarza.
Angażujesz mnie w kolejny dramat. Wyniosłem się tutaj, aby odpocząć od oskarżeń, zdradliwej nadziei i ludzi. W nagrodę zakłócasz mój spokój, w imię czego? W IMIĘ CZEGO? — podniósł głos, w ostatniej chwili odzyskując świeżość umysłu, aby bardziej na nią nie naskoczyć.
 — Wyjdź, zrób przysługę sobie i mnie. Po prostu daj spokój. Dobrze Ci to zrobi — dodał, modelując głos na przyjemnie ciepły, współczujący.
Zacisnął klamkę, wpuszczając do środka popołudniowe powietrze. Posłał Judy nikły uśmiech, domyślając się, iż musiała wszystko słyszeć.


Kolejny tydzień minął mu w spokoju. Zapomniał o niezapowiedzianej wizycie, skupił się na swoich hortensjach i niewielkim ogródku. Oddalał od siebie wspomnienia nieudanej walki, nie zastanawiał się nawet, jak radzi sobie Pepper. Zapewne ułożyła własne życie od nowa i nie marnowała czasu, aby zamartwiać się o byłego. Nie dzwoniła. Unikał telewizji, aby przypadkiem nie natrafić na żadną znajomą twarz. W kółko maglował jedną piosenkę, ciesząc się z towarzyszącej mu monotonności. Być może tego właśnie potrzebował — zderzenia z rzeczywistością, aby samodzielnie dostrzec brak jakichkolwiek szans. Zabrakło kół ratunkowych, skończył rozpatrywać najróżniejsze, szalone opcje, przestał w myślach rozgrywać ówczesne zdarzenia, doszukując się możliwych potknięć.
Zdawało się, że w końcu się z tym pogodził. Wybaczył sobie.
Nie umiał jednak wygrać z własną ciekawością. Ostatni raz postanowił zejść do pracowni, kierując się słowami Judy o wymazanym świecie.
Friday, poszukaj informacji na temat Night City — zalecił, siadając wygodnie przed konsolą. Palcami przesuwał otwierające się pliki, nieraz je powiększając. Umiejętności sztucznej inteligencji były zdumiewające. Dokopała się do skarbnicy zdjęć, przedstawiających futurystyczną architekturę. Zachwycały go neony oraz nietuzinkowe podejście do najrozmaitszych rozwiązań. Nie było tego dużo, jednak od razu wyczuł, iż obecna technologia blednie na tle 2077 roku.
Dlaczego zniknęła cała planeta?
Nie zniknęła, sir. Według zgromadzonych danych, Thanos doprowadził do likwidacji połowy populacji, lecz...
Tak? Co jest? — dopytał pośpiesznie.
Reszta ocalałych została rozrzucona po całym wszechświecie. Zarejestrowałam inną częstotliwość drgań Judy, nie jest zgodną z ziemską.
To oczywiste. Do czego pijesz? — ponaglił, pocierając brew. Wstał z ruchomego krzesła, chwytając za kubek z zimną już kawą.
Jestem w stanie namierzyć resztę mieszkańców. Zajmie mi to... już — zakomunikowała, a monitor pośpiesznie ukazał długi wykaz lokalizacji geograficznej.
Anthony przyglądał się znacznikom, dostrzegając kilka na tej Ziemi. Wszystkie były od siebie oddalone o co najmniej czternaście tysięcy kilometrów.
Powinienem--- — nie zdążył przekazać własnych myśli, gdy SI dokończyło za niego zdanie:
zadzwonić do agentki Romanoff.


Podjął decyzję, aby przespać się z pozyskanymi materiałami oraz dokładnie zastanowić się, czy rozdrapywanie świeżych ran ma w ogóle sens. Alvarez zapewne chciała ponownie ujrzeć własnych ludzi, na nowo zasiedlić opustoszały dom. Przynajmniej tyle zostało jej z dawnego żywota. Ostatecznie uznał, że miała prawo, aby poznać prawdę.
Wykręcił znajomy numer, zastanawiając się, czy nie było już za późno, czy w ogóle Judy wciąż przebywała blisko Wdowy.
Jeden sygnał, drugi, trzeci... już miał się rozłączyć, gdy w głośniku rozbrzmiał kobiecy głos.
Nie dzwonię z przeprosinami — odezwał się, pomijając zbędne powitania — Chyba mogę jej pomóc, skoro zdołałaś wciągnąć ją w nasze bagno. A może uciekła już z tonącego statku? — prychnął, choć nie miał zamiaru wbijać Natashy szpili.
Judy, to Tony — usłyszał, aby następnie nasłuchiwać kroków. Po chwili komórka trafiła we właściwe ręce.
Twój świat istnieje. Znalazłem innych "rozbitków". Mogę pomóc Ci wrócić... do siebie.