♦ 𝙻𝚊 𝚜𝚊𝚗𝚐𝚛𝚎 𝚕𝚊𝚝𝚒𝚗𝚊 𝚕𝚊 𝚕𝚕𝚊𝚖𝚊
𝚈 𝚊𝚗𝚍𝚊 𝚌𝚘𝚗 𝚞𝚗𝚊 𝚋𝚊𝚗𝚍𝚊; 𝙴𝚕𝚕𝚊 𝚜𝚎 𝚖𝚊𝚗𝚍𝚊
BELLEZA LATINA
Battleworld, Beyonder's Realm
Lawirowała tanecznie swoją własną, wytyczoną kocimi ścieżkami podniebną fortecą i przynosiła pecha każdemu, kto próbował ją złapać. Wyginała ciało w perfekcyjny łuk, przeskakując pomiędzy drapaczami chmur, czując się królową nocnych świateł. Była wolna, a teraz nagle znalazła się na skraju niebezpiecznego oswojenia, bo skostniałe strukturą i nużące świętą moralnością SHIELD próbuje na siłę zrobić z niej bohatera. Ona wcale tego nie czuje; pracuje z nimi, kiedy sama tego chce.
Zabrana z El Coyote Cojo, znalazła się w innym miejscu. Stał przed nią jej stary przyjaciel.
Spidey był błędem. Powinnam była pokazać mu pazury i zniknąć.
- Szybko. Mów. Zobaczę, jak bardzo będę nadal wściekła, kiedy skończysz.
- Potrzebuję cię, Kocie; na ciebie zawsze mogłem liczyć, a teraz jeszcze bardziej niż dotąd potrzebuję kogoś naprawdę po mojej stronie.
- Koty i lojalność. Ty tak na serio? Jestem złodziejką, debilu! - Syknęła przeciągle. Nie robiła tego często, ale percepcja pozostawała wciąż zaburzona przymusową, nagłą dezintegracją jej ciała. Organizm odczuwał skutki transportu międzywymiarowego i Kotka mimowolnie pomyślała, że kolejnym razem podobny brak zaproszenia przyjmie już znacznie mniej miło. Wydrapie oczy. Rozpadała się na poziomie cząsteczkowym, uszy ranił jej własny wrzask. Czuła bezsilność i konsternację, ale mogła tylko rozpłynąć się w gęstych oparach mgły, a potem odrodzić się znów, w innym miejscu, w innej przestrzeni. Czuła ciężki, duszący płuca piach. Pierwszą twarzą, którą nauczyły się dostrzegać jej zaczerwienione, szczypiące oczy była ta, należąca do Parkera. Dokładnie dlatego, to na nim wyładować zdecydowała się całą swoją złość.
- Nie chcę tu być. Mam ważną robotę. Nie pisałam się na to.
Bolała ją pulsującym rytmem głowa, głos docierał labiryntem splątanych, chaotycznych myśli i Hardy rozpoznała go dopiero po długiej chwili. Znała go. Odtąd, kocia frustracja mogła rozdzielić się na dwóch; sprowadził ją Iron Man. Obok niego, zobaczyła Curta Connorsa w jaszczurzej formie, choć sprawiał wrażenie bardzo spokojnego, jakby nauczył się kontrolować ciało i umysł jednocześnie.
- Blaszany Drwal i Jaszczurka? Tak nisko mnie cenisz? Gdzie ja właściwe jestem?
Zadawała pytania oschle, lodowaty ton ciął niczym nóż. Odpowiedzi dryfowały daleko ponad jej jaźnią, przenikały przez świeżo zmaterializowane na obcej planecie ciało. Głowa bolała coraz bardziej. Nie szczegółów potrzebowała teraz Hardy, a obietnicy, że szybko wróci do domu. Do Mii.
- Jak to, kurwa, przylecieliście na ogromnej szachownicy? - zapytała, zmęczona. Osunęła się na jedyne wolne obrotowe krzesło przy konsoli transportera cząsteczek. Usiadła dokładnie pomiędzy Iron Manem, a Lizardem i z głębokim, głośnym, bardzo teatralnym westchnieniem, zapytała:
- Słuchaj, opcje to ja widzę dwie: nawciągałeś się, albo ten twój Beyonder musi być niezłym psycholem, bo Secret Wars i walka dobra ze złem to najbardziej oklepany tekst, jaki słyszałam. Czemu tu jestem? Masz mocny skład, przecież widzę.
- Z nimi pracuję pierwszy raz, ciebie dobrze znam - wyznał łagodnie i wtedy, oczy Kocicy się zmieniły. Źrenice uległy zwężeniu, oddech się wyrównał, a mięśnie twarzy zdawały się mniej napięte. Ufała mu, w zasadzie to nawet go lubiła, ale wybrał naprawdę nieodpowiedni moment.
- Nie rozumiesz... Dzisiaj są urodziny mojej córki, a ja obiecałam być.
Muszę zadzwonić. Masz jak podkręcić mi zasięg?
***
- Ay, Mimi. ¿Cómo te va?
Mia była piękna. Latynoska, oliwkowa cera przyciągała ku niej wzrok, a czarne, gęste włosy uginały się od perfekcyjnych fal. Nosiła duże, okrągłe złote kolczyki i podkreślała szyję licznymi naszyjnikami. Zupełnie jak jej ojciec. Była również silna, Felicia czuła, że zrozumie, ale mimo świadomości tej wewnętrznej siły córki, miała nadzieję, że wszystko wokół niej okaże się tylko snem, a ona obudzi się tuż obok Jackiego, przytuli go mocno i razem, hiszpańskimi, energicznymi pół słowami obmyślą Mii plan. Mieli większość. Teraz, Jackie zostanie ze wszystkim zupełnie sam, nie licząc babci Lupe, a Kotka będzie tu; na pustynnym nigdzie, z oczami mokrymi od ukrywanych łez. Gdy rozmawiała z Mią, łamał jej się głos.
- Przepraszam cię, kochanie, wrócę, kiedy tylko będę mogła. Bardzo za tobą tęsknię. Czasem czuję, że SHIELD zabiera mi zbyt wiele, bo teraz kiedy próbuję być tą dobrą i ratować świat, odnoszę wrażenie, że odbierają mi coś cenniejszego od świata. Ciebie.
Zamknęła oczy. Jeszcze przed Mią był tylko swing po dachach, włamaniowa precyzja otwieranych cichutko skrytek i pękających z hukiem zamków. Potem, ze snajperskiego karabinu mierzył do niej najemnik z barami szerokimi jak wół. I zmieniło się zupełnie wszystko. Ona się zmieniła. Wydoroślała. Zmieniły się priorytety, noce przestały być samotne; ilekroć wracała, czekała na nią śpiąca Mia, a Felicia podchodziła do niej cichutko na palcach, jak kot i całowała jej czarne włosy. Dawniej, nie czekał na nią nikt; tylko uliczne, wiecznie głodne koty. Wskakiwały na parapety, wpatrując się w Felicię wielkimi, szklanymi oczyma i ich pomruk wypełniał rozległy, utrzymany w eleganckiej bieli salon. Stąpały z gracją na czterech, długich łapach i obserwowały ją, traktowały jak jedną z nich. Koty wiedziały, że Hardy również wychowała ulica, byli z tego samego świata. Rozumieli się. Teraz, od pewnego czasu prócz mruczenia kotów słyszała głos Mii, a on koił ją niemniej. Pokochała Mię tak samo, jak swoje koty, bo ona również pojawiła się w jej życiu niespodziewanie. Jak wszystkie jej najlepsze chwile.
- Zostań z babcią Lupe, zrobisz to dla mnie? Tata przyjedzie po ciebie po południu, ma dla ciebie niespodziankę, wszystko załatwione z wujkiem Vektorem. Pamiętasz, że dziś tuningujecie z tatą rurę wydechową Nazara?
Mówiła, trzymając blisko siebie komunikator. Dociskała go kurczowo do serca, unikając ponaglającego spojrzenia Iron Mana. Zimno, warknęła do niego, niczym najpiękniejszą na świecie klątwę - Nie, nie kończę. Gadamy. Będziesz sam, kurwa, miał kiedyś córkę, to zobaczysz, jak to jest, ty rdzawa gnido.
Następnie, zwróciła się raz jeszcze do Mii, szepnęła:
- Te amo, Belleza latina.
***
Un pacto con el diablo. Mama Welles nazywała tak współpracę Felicii Hardy z SHIELD. W świecie nocnych interesów, karteli i najemników zaciera się wyraźna granica pomiędzy stroną aniołów, a stroną rodem z piekła. Lupe nie lubiła SHIELD, nie ufała chłopcom w ciasnych garniturach, przyciemnianych okularach i drogich, lakierowanych butach. Uważała, że pochodzą z tego samego świata, co korpy, a korporacje kradną ludziom duszę. Poniekąd, miała rację. Jak inaczej nazwać można kogoś, kto rozdziela rodzinę? Meksykanie zawsze wybierali krew. W Coyote el Cojo pachniało tequilą, grenadiną i świeżą limonką. Pepe za barem wypuszczał nosem tytoniowy dym, pochylony i skupiony, obserwował krytycznie chłopców z gangu Valentinos rozwieszających pod kolorowymi muralami kolorowe, papierowe kwiaty.
- Mia dostanie dzisiaj własny mural. Zasłużyła. - oznajmiła im Lupe, jednocześnie pozdrawiając skinieniem głowy wchodzącego ciężkim, pełnym dominacji krokiem ich młodego przywódcę. Gusto Orta był wysokim mężczyzną z równo przyciętą, trójkątną czarną brodą. Nosił gęstego, zadbanego wąsa i miał w uchu kolczyk w kształcie krzyża, dokładnie ten sam, który nosił ojciec Mii, Jackie. Symbol ich przyjaźni i wielkiej zażyłości, której początek sięgał jeszcze lat dziecięcych, kiedy byli zaledwie chłopcami meksykańskiego pochodzenia, a w ich sercach dudniły dokładnie te same marzenia. Sny o wielkości. O tym, żeby w końcu zacząć coś znaczyć w mieście. Chcieli stać się historią. Legendą. Jackie odszedł z gangu Valentinos po strzelaninie, w której obaj niemal zginęli, w jego klatkę piersiową trafiły trzy kule. Jedna z nich miała dostrzeć do Orty, ale Jackie go osłonił i Gustavo nigdy mu tego nie zapomniał; gest ten, jedynie umocnił ich więź i teraz, Mia traktowana była w Valentinos jak córka przywódcy, nawet jeśli nią nie była biologicznie. Orta bardzo ją kochał.
- Malditos idiotas, ¿por qué tan jodida? - warknął gardłowo, zrywając kwiaty. Rzucił je pod nogi starszych od siebie mężczyzn - Kurwa, jeszcze raz i prosto, bo urżnę wam po kolei wszystkie palce.
- Mówiłem, że jest krzywo - zaznaczył Pepe, uśmiechając się półgębkiem.
Weszła smutna. Gustavo Orta, pierwsza spluwa Valentinos podszedł do niej natychmiast, jak tylko przekroczyła próg. Przykucknął przed nią, ułożył na jej ramieniu rękę i kiwnął porozumiewawczo głową, kierując oczy dziewczyny na nowe, wymalowane żywymi barwami, upamiętniające ją naścienne malowidło. Przypominało ją w licznych detalach; z pomarańczowymi i czerwonymi różami wplecionymi wiankiem we włosy i tradycyjnym makijażem na Święto Zmarłych wyglądała jak młoda Santa Muerte, ale miała rozłożyste, duże wachlarze. Oblicze pogrążone w zadumie, oczy silne lecz z dozą łagodności, będącej niczym upragniona cisza po potężnej, rozpętanej w pełni burzy.
- Podoba ci się, księżniczko? Obiecałem Jackiemu, że go razem namalujemy, więc zrobiliśmy to. Zajęło nam to dwie noce, dlatego Lupe zajmowała ci czas i trzymała daleko od Coyote Cojo. Musiało być idealnie. Twój ojciec jest moim mano, a braci się nie zawodzi.
Lupe stała już za nimi. Pierwszy raz od dawna założyła sukienkę w meksykańskie kwiaty, ale nie związała włosów i wciąż wyglądała jak wilczyca, z tą jedną różnicą, że wówczas była po prostu spokojna. Pomiędzy gangami zawarto pokój, a to oznaczało, że nawet kiedy przyjdzie ktoś z Maelstrom, to wyłącznie, by złożyć księżniczce Valentinos życzenia powodzenia. Dawniej, wyciągnęliby broń. Orta miał ciężką, twardą rękę, ale rządził rozważnie. Z wrogów zrobił sojuszników. Patrzyła na Mię. Kwiaty zawieszono w nienagannym, równym rzędzie, a mural roznosił aż do teraz zapach farby. Podeszła cicho do wnuczki, objęła ją mocno od tyłu i szepnęła, prosto do ucha:
- Wszystkiego najlepszego, kochanie. Jackie pojechał po Victora Vektora, zjemy wszyscy wspólnie, a potem, jeśli nadal tego chcesz, padre zabierze cię do kliniki. Już wszystko przygotowane.
Wszyscy znali Vektora. Mówiono o nim, że jest najlepszy w dzielnicy Watson, ale jego talent przyciąga ku niemu korporacje, które gotowe są w niego inwestować niemałe pieniądze. Jako ripperdoc potrafił wszystko, oferując klientom wszczepy najwyższej jakości, ale to, za co zapamiętano go naprawdę, to jego skromność i dobroć. Victor był jednym z tej pozostałej przy życiu garstki ludzi, których Night City nie złamało, ani nie skorumpowało. Był przyjacielem rodziny, oddał Mii swój ulubiony samochód, kiedy uczyła się jeździć. Nie rozwaliła go, zostawiła sobie na pamiątkę. Valerie, dziewczyna Victora, zabrała ją do Panam i zapoznała dziewczynę z przywódczynią Aldecaldos, ich połączenie było natychmiastowe. Mia sercem zawsze była Nomadką. Spotykano ją w warsztacie, z narzędziami w rękach brudnych ze smaru. Czasem stała, opierając się o wysokie, zawalone śrubokrętami stelaże, innym razem znów wyjeżdżała spod samochodów. Miała wtedy na sobie biały, krótki top i wygodne spodnie. Otwierała maskę każdego auta jednym ruchem, ale to motocykle były w jej sercu, tę pasję dzieliła z Furią - siostrą, nie krwi, ale prawdziwą; dziewczyną, którą Felicia zabrała z ulicy i wychowała, jak własną. Młodsza, Preciosa, skryta i cicha, była zupełnie inna. Wolała hakować. Mia lubiła motoryzację, była w tym naprawdę dobra i zaczęła wcześnie. Lupe mawiała, że naprawiała z Jackiem wozy i motocykle, kiedy ledwo nauczyła się samodzielnie chodzić.
Nikt nie miał pewności, czy przesadza, czy też wcale nie;
Mia Welles zawsze była wyjątkowa.

Battleworld, Beyonder's Realm
Lawirowała tanecznie swoją własną, wytyczoną kocimi ścieżkami podniebną fortecą i przynosiła pecha każdemu, kto próbował ją złapać. Wyginała ciało w perfekcyjny łuk, przeskakując pomiędzy drapaczami chmur, czując się królową nocnych świateł. Była wolna, a teraz nagle znalazła się na skraju niebezpiecznego oswojenia, bo skostniałe strukturą i nużące świętą moralnością SHIELD próbuje na siłę zrobić z niej bohatera. Ona wcale tego nie czuje; pracuje z nimi, kiedy sama tego chce.
Zabrana z El Coyote Cojo, znalazła się w innym miejscu. Stał przed nią jej stary przyjaciel.
Spidey był błędem. Powinnam była pokazać mu pazury i zniknąć.
- Szybko. Mów. Zobaczę, jak bardzo będę nadal wściekła, kiedy skończysz.
- Potrzebuję cię, Kocie; na ciebie zawsze mogłem liczyć, a teraz jeszcze bardziej niż dotąd potrzebuję kogoś naprawdę po mojej stronie.
- Koty i lojalność. Ty tak na serio? Jestem złodziejką, debilu! - Syknęła przeciągle. Nie robiła tego często, ale percepcja pozostawała wciąż zaburzona przymusową, nagłą dezintegracją jej ciała. Organizm odczuwał skutki transportu międzywymiarowego i Kotka mimowolnie pomyślała, że kolejnym razem podobny brak zaproszenia przyjmie już znacznie mniej miło. Wydrapie oczy. Rozpadała się na poziomie cząsteczkowym, uszy ranił jej własny wrzask. Czuła bezsilność i konsternację, ale mogła tylko rozpłynąć się w gęstych oparach mgły, a potem odrodzić się znów, w innym miejscu, w innej przestrzeni. Czuła ciężki, duszący płuca piach. Pierwszą twarzą, którą nauczyły się dostrzegać jej zaczerwienione, szczypiące oczy była ta, należąca do Parkera. Dokładnie dlatego, to na nim wyładować zdecydowała się całą swoją złość.
- Nie chcę tu być. Mam ważną robotę. Nie pisałam się na to.
Bolała ją pulsującym rytmem głowa, głos docierał labiryntem splątanych, chaotycznych myśli i Hardy rozpoznała go dopiero po długiej chwili. Znała go. Odtąd, kocia frustracja mogła rozdzielić się na dwóch; sprowadził ją Iron Man. Obok niego, zobaczyła Curta Connorsa w jaszczurzej formie, choć sprawiał wrażenie bardzo spokojnego, jakby nauczył się kontrolować ciało i umysł jednocześnie.
- Blaszany Drwal i Jaszczurka? Tak nisko mnie cenisz? Gdzie ja właściwe jestem?
Zadawała pytania oschle, lodowaty ton ciął niczym nóż. Odpowiedzi dryfowały daleko ponad jej jaźnią, przenikały przez świeżo zmaterializowane na obcej planecie ciało. Głowa bolała coraz bardziej. Nie szczegółów potrzebowała teraz Hardy, a obietnicy, że szybko wróci do domu. Do Mii.
- Jak to, kurwa, przylecieliście na ogromnej szachownicy? - zapytała, zmęczona. Osunęła się na jedyne wolne obrotowe krzesło przy konsoli transportera cząsteczek. Usiadła dokładnie pomiędzy Iron Manem, a Lizardem i z głębokim, głośnym, bardzo teatralnym westchnieniem, zapytała:
- Słuchaj, opcje to ja widzę dwie: nawciągałeś się, albo ten twój Beyonder musi być niezłym psycholem, bo Secret Wars i walka dobra ze złem to najbardziej oklepany tekst, jaki słyszałam. Czemu tu jestem? Masz mocny skład, przecież widzę.
- Z nimi pracuję pierwszy raz, ciebie dobrze znam - wyznał łagodnie i wtedy, oczy Kocicy się zmieniły. Źrenice uległy zwężeniu, oddech się wyrównał, a mięśnie twarzy zdawały się mniej napięte. Ufała mu, w zasadzie to nawet go lubiła, ale wybrał naprawdę nieodpowiedni moment.
- Nie rozumiesz... Dzisiaj są urodziny mojej córki, a ja obiecałam być.
Muszę zadzwonić. Masz jak podkręcić mi zasięg?
***
- Ay, Mimi. ¿Cómo te va?
Mia była piękna. Latynoska, oliwkowa cera przyciągała ku niej wzrok, a czarne, gęste włosy uginały się od perfekcyjnych fal. Nosiła duże, okrągłe złote kolczyki i podkreślała szyję licznymi naszyjnikami. Zupełnie jak jej ojciec. Była również silna, Felicia czuła, że zrozumie, ale mimo świadomości tej wewnętrznej siły córki, miała nadzieję, że wszystko wokół niej okaże się tylko snem, a ona obudzi się tuż obok Jackiego, przytuli go mocno i razem, hiszpańskimi, energicznymi pół słowami obmyślą Mii plan. Mieli większość. Teraz, Jackie zostanie ze wszystkim zupełnie sam, nie licząc babci Lupe, a Kotka będzie tu; na pustynnym nigdzie, z oczami mokrymi od ukrywanych łez. Gdy rozmawiała z Mią, łamał jej się głos.
- Przepraszam cię, kochanie, wrócę, kiedy tylko będę mogła. Bardzo za tobą tęsknię. Czasem czuję, że SHIELD zabiera mi zbyt wiele, bo teraz kiedy próbuję być tą dobrą i ratować świat, odnoszę wrażenie, że odbierają mi coś cenniejszego od świata. Ciebie.
Zamknęła oczy. Jeszcze przed Mią był tylko swing po dachach, włamaniowa precyzja otwieranych cichutko skrytek i pękających z hukiem zamków. Potem, ze snajperskiego karabinu mierzył do niej najemnik z barami szerokimi jak wół. I zmieniło się zupełnie wszystko. Ona się zmieniła. Wydoroślała. Zmieniły się priorytety, noce przestały być samotne; ilekroć wracała, czekała na nią śpiąca Mia, a Felicia podchodziła do niej cichutko na palcach, jak kot i całowała jej czarne włosy. Dawniej, nie czekał na nią nikt; tylko uliczne, wiecznie głodne koty. Wskakiwały na parapety, wpatrując się w Felicię wielkimi, szklanymi oczyma i ich pomruk wypełniał rozległy, utrzymany w eleganckiej bieli salon. Stąpały z gracją na czterech, długich łapach i obserwowały ją, traktowały jak jedną z nich. Koty wiedziały, że Hardy również wychowała ulica, byli z tego samego świata. Rozumieli się. Teraz, od pewnego czasu prócz mruczenia kotów słyszała głos Mii, a on koił ją niemniej. Pokochała Mię tak samo, jak swoje koty, bo ona również pojawiła się w jej życiu niespodziewanie. Jak wszystkie jej najlepsze chwile.
- Zostań z babcią Lupe, zrobisz to dla mnie? Tata przyjedzie po ciebie po południu, ma dla ciebie niespodziankę, wszystko załatwione z wujkiem Vektorem. Pamiętasz, że dziś tuningujecie z tatą rurę wydechową Nazara?
Mówiła, trzymając blisko siebie komunikator. Dociskała go kurczowo do serca, unikając ponaglającego spojrzenia Iron Mana. Zimno, warknęła do niego, niczym najpiękniejszą na świecie klątwę - Nie, nie kończę. Gadamy. Będziesz sam, kurwa, miał kiedyś córkę, to zobaczysz, jak to jest, ty rdzawa gnido.
Następnie, zwróciła się raz jeszcze do Mii, szepnęła:
- Te amo, Belleza latina.
***
Un pacto con el diablo. Mama Welles nazywała tak współpracę Felicii Hardy z SHIELD. W świecie nocnych interesów, karteli i najemników zaciera się wyraźna granica pomiędzy stroną aniołów, a stroną rodem z piekła. Lupe nie lubiła SHIELD, nie ufała chłopcom w ciasnych garniturach, przyciemnianych okularach i drogich, lakierowanych butach. Uważała, że pochodzą z tego samego świata, co korpy, a korporacje kradną ludziom duszę. Poniekąd, miała rację. Jak inaczej nazwać można kogoś, kto rozdziela rodzinę? Meksykanie zawsze wybierali krew. W Coyote el Cojo pachniało tequilą, grenadiną i świeżą limonką. Pepe za barem wypuszczał nosem tytoniowy dym, pochylony i skupiony, obserwował krytycznie chłopców z gangu Valentinos rozwieszających pod kolorowymi muralami kolorowe, papierowe kwiaty.
- Mia dostanie dzisiaj własny mural. Zasłużyła. - oznajmiła im Lupe, jednocześnie pozdrawiając skinieniem głowy wchodzącego ciężkim, pełnym dominacji krokiem ich młodego przywódcę. Gusto Orta był wysokim mężczyzną z równo przyciętą, trójkątną czarną brodą. Nosił gęstego, zadbanego wąsa i miał w uchu kolczyk w kształcie krzyża, dokładnie ten sam, który nosił ojciec Mii, Jackie. Symbol ich przyjaźni i wielkiej zażyłości, której początek sięgał jeszcze lat dziecięcych, kiedy byli zaledwie chłopcami meksykańskiego pochodzenia, a w ich sercach dudniły dokładnie te same marzenia. Sny o wielkości. O tym, żeby w końcu zacząć coś znaczyć w mieście. Chcieli stać się historią. Legendą. Jackie odszedł z gangu Valentinos po strzelaninie, w której obaj niemal zginęli, w jego klatkę piersiową trafiły trzy kule. Jedna z nich miała dostrzeć do Orty, ale Jackie go osłonił i Gustavo nigdy mu tego nie zapomniał; gest ten, jedynie umocnił ich więź i teraz, Mia traktowana była w Valentinos jak córka przywódcy, nawet jeśli nią nie była biologicznie. Orta bardzo ją kochał.
- Malditos idiotas, ¿por qué tan jodida? - warknął gardłowo, zrywając kwiaty. Rzucił je pod nogi starszych od siebie mężczyzn - Kurwa, jeszcze raz i prosto, bo urżnę wam po kolei wszystkie palce.
- Mówiłem, że jest krzywo - zaznaczył Pepe, uśmiechając się półgębkiem.
Weszła smutna. Gustavo Orta, pierwsza spluwa Valentinos podszedł do niej natychmiast, jak tylko przekroczyła próg. Przykucknął przed nią, ułożył na jej ramieniu rękę i kiwnął porozumiewawczo głową, kierując oczy dziewczyny na nowe, wymalowane żywymi barwami, upamiętniające ją naścienne malowidło. Przypominało ją w licznych detalach; z pomarańczowymi i czerwonymi różami wplecionymi wiankiem we włosy i tradycyjnym makijażem na Święto Zmarłych wyglądała jak młoda Santa Muerte, ale miała rozłożyste, duże wachlarze. Oblicze pogrążone w zadumie, oczy silne lecz z dozą łagodności, będącej niczym upragniona cisza po potężnej, rozpętanej w pełni burzy.
- Podoba ci się, księżniczko? Obiecałem Jackiemu, że go razem namalujemy, więc zrobiliśmy to. Zajęło nam to dwie noce, dlatego Lupe zajmowała ci czas i trzymała daleko od Coyote Cojo. Musiało być idealnie. Twój ojciec jest moim mano, a braci się nie zawodzi.
Lupe stała już za nimi. Pierwszy raz od dawna założyła sukienkę w meksykańskie kwiaty, ale nie związała włosów i wciąż wyglądała jak wilczyca, z tą jedną różnicą, że wówczas była po prostu spokojna. Pomiędzy gangami zawarto pokój, a to oznaczało, że nawet kiedy przyjdzie ktoś z Maelstrom, to wyłącznie, by złożyć księżniczce Valentinos życzenia powodzenia. Dawniej, wyciągnęliby broń. Orta miał ciężką, twardą rękę, ale rządził rozważnie. Z wrogów zrobił sojuszników. Patrzyła na Mię. Kwiaty zawieszono w nienagannym, równym rzędzie, a mural roznosił aż do teraz zapach farby. Podeszła cicho do wnuczki, objęła ją mocno od tyłu i szepnęła, prosto do ucha:
- Wszystkiego najlepszego, kochanie. Jackie pojechał po Victora Vektora, zjemy wszyscy wspólnie, a potem, jeśli nadal tego chcesz, padre zabierze cię do kliniki. Już wszystko przygotowane.
Wszyscy znali Vektora. Mówiono o nim, że jest najlepszy w dzielnicy Watson, ale jego talent przyciąga ku niemu korporacje, które gotowe są w niego inwestować niemałe pieniądze. Jako ripperdoc potrafił wszystko, oferując klientom wszczepy najwyższej jakości, ale to, za co zapamiętano go naprawdę, to jego skromność i dobroć. Victor był jednym z tej pozostałej przy życiu garstki ludzi, których Night City nie złamało, ani nie skorumpowało. Był przyjacielem rodziny, oddał Mii swój ulubiony samochód, kiedy uczyła się jeździć. Nie rozwaliła go, zostawiła sobie na pamiątkę. Valerie, dziewczyna Victora, zabrała ją do Panam i zapoznała dziewczynę z przywódczynią Aldecaldos, ich połączenie było natychmiastowe. Mia sercem zawsze była Nomadką. Spotykano ją w warsztacie, z narzędziami w rękach brudnych ze smaru. Czasem stała, opierając się o wysokie, zawalone śrubokrętami stelaże, innym razem znów wyjeżdżała spod samochodów. Miała wtedy na sobie biały, krótki top i wygodne spodnie. Otwierała maskę każdego auta jednym ruchem, ale to motocykle były w jej sercu, tę pasję dzieliła z Furią - siostrą, nie krwi, ale prawdziwą; dziewczyną, którą Felicia zabrała z ulicy i wychowała, jak własną. Młodsza, Preciosa, skryta i cicha, była zupełnie inna. Wolała hakować. Mia lubiła motoryzację, była w tym naprawdę dobra i zaczęła wcześnie. Lupe mawiała, że naprawiała z Jackiem wozy i motocykle, kiedy ledwo nauczyła się samodzielnie chodzić.
Nikt nie miał pewności, czy przesadza, czy też wcale nie;
Mia Welles zawsze była wyjątkowa.
