JustPaste.it

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

Spotkałem się kiedyś z bardzo ciekawym określeniem, może bardziej powiedzeniem. W ciągu swojego życia doświadczamy trzech rodzai bólu: ten, który cię rani, ten, który cię uczy i ten, który cię zmienia. Co do pierwszych dwóch definicji bólu zgadzam się w stu procentach. Te konkretne dwa rodzaje towarzyszą nam od samego zarania, od momentu narodzin, aż to ostatecznej chwili na tej ziemi. Co do tego ostatniego jednak mam dość spore wątpliwości z jednego bardzo prostego powodu. Ludzie nie lubią się zmieniać, a jeśli już postawi się ich przed faktem dokonanym - robią to niechętnie, pod przymusem otoczenia. Rzadko kiedy spotyka się ludzi, którzy schodzą z dobre im znanych i utartych szlaków, bo obawiają się trudności jakie mogą spotkać w bezkresach lasu z poplątanymi ścieżkami - bardziej potoczniej znanym jako życie, dobitniej - egzystencja. 

Są właśnie tacy ludzi, którzy pomimo wielu porażek, ciągle brną na ślepo przed siebie, tylko po to by osiągnąć zapragniony cel, jednak za każdą porażką zmieniać podejście, ci uparcie podążają za utartymi schematami. To tak jak matematyk, który podczas wykonywania trudnych działaś, podchodził do nich za każdym razem tak samo, jednak oczekując po tym zupełnie innych wyników. To zupełnie coś innego od dążenia do wyniku różnymi, obiema prawidłowymi, drogami. Tak jak dwa dodane do siebie, czy przez siebie pomnożone da cztery, ale już od siebie odjęte lub podzielone nie da tego samego wyniku, bo wyjdzie albo zero, albo jeden. Dwie pierwsze liczny też różnią się od początkowej czwórki, która w większości umysłów utożsamiana jest z dodaniem dwa do dwóch, pomnożenia dwa i dwa, nawet potęga dwa do drugiej zaliczy się do schematu. Jednak pierwiastek jedynie z czwórki da wynik dwa, z dwóch - nieco ponad jeden. 

Matematyka w przeciwieństwie do ludzkiego umysłu, mniej skomplikowana od myśli człowieka i bardziej przewidywalna od zachowania jednostki. Łączy ją jedynie schemat, względem, którego wszyscy podążamy. Są jednak ponownie ludzie, którzy wyłamują się z teorii. A jak to mówią, wyjątek tworzy regułę. Macaria należy właśnie do osób, które pomimo wielu porażek ciągle powtarzają swoje błędy dokładnie w ten sam sposób, zmieniając jedynie adres, pod który dostarczam jej wszystkie nieudolne zabójczynie z jej gangu. W przeciągu całego swojego życia przewinęło się wielu liderów zarówno Camorry, jak i The Crips, czy nawet całej reszty z wyłączeniem młodzieńczej siatki przestępczej, ale żaden nie był na tyle uparty. Zdarzało mi się współpracować z większością gangów, co łączyło się z obopólnymi korzyściami. Jednakże bywały przypadki, kiedy zbyt ambitna głowa 'rodziny' postanowiła się mnie pozbyć dostrzegając we mnie spore zagrożenie. Wysyłali najlepszych swoich zabójców, albo ich wynajmowali. Nie zabijałem ich, nie widziałem w tym interesu. Jedynie chwytałem i doprowadzałem do odpowiedniej osoby. Jedne takie odwiedziny wystarczały...jednak nie w przypadku aktualnej liderki damskiej, przestępczej rodziny.

Do momentu przejęcia przez Macarię Camorry miałem z dziewczynami przyjazne stosunki. Z wielką chęcią pomagałem im w wykonywaniu cięższych zleceń. Aż tu pewnego dnia pojawiła się kobieta o ciemnym odcieniu skóry i stwierdziła, że się mnie pozbędzie. Tak jak w wielu przypadkach wcześniej i najpewniej później z łatwością podszedłem swojego niedoszłego mordercę od tyłu, niwecząc tym samym jej plany. - To już się robi nudne powoli - stwierdziłem kneblując dziewczynę, która wylądowała na pół przytomna w moim bagażniku. Może i mam szacunek do kobiet, ale bez przesady, ile można? Zająłem miejsce kierowcy, a dzięki komórce dziewczyny z bagażnika bez problemu określiłem, gdzie mieszka, tak, która za wszelką cenę, chce się mnie pozbyć. Jak zawsze spokojny ruszyłem, a po kilkunastu minutach byłem już na miejscu. Zaparkowałem pod odpowiednim domem, wyciągnąłem związaną i zakneblowaną dziewczynę z bagażnika i zaniosłem ją na werandę, opierając o jej balustradę. Zadzwoniłem do drzwi, ale nikt nie otworzył. - No to sobie poczekamy. - westchnąłem i przykułem dziewczynę od jednej z belek.

Oczekiwanie było cholernie nudne. Z braku jakiegokolwiek innego zajęcia zdążyłem wypalić pół paczki papierosów, zanim pod dom podjechał samochód i wysiadła z niego dobrze znana mi, ciemnoskóra kobieta. Nie dało się ukryć, że nie czujemy radości, że widzimy się w tym konkretnym miejscu i sytuacji. Cholerna diablica, pomyślałem krzyżując przed sobą ręce i czekając, aż kobieta do nas podejdzie. Jej agresywna reakcja w żadnym stopniu mnie nie zaskoczyła, za każdym razem reaguje w prawie dokładnie taki sam sposób. W sumie, to że chce mnie zabić trochę mi schlebia. Rzadko kiedy zdarza się, że ktoś chce chce się mnie pozbyć, aż tak bardzo jak ona. Choć z drugiej strony to powinienem się bać, nie? Bez żadnego słowa rozkułem dziewczynę, a kajdanki przypiąłem do szlufek z tyłu skórzanej kurtki. Chwila, chwila...czy ona właśnie zaprosiła mnie na drinka? A widzisz, jednak dwa plus dwa może zaskoczyć człowieka i nie da cztery, tylko pięć, a może i nawet jedenaście, którego cyfry dodane do siebie ponownie da dwa. Czytaj: czerwona lampka zapaliła się z tyłu mojej głowy, ale mimo jej ostrzegawczego migania wszedłem do domu kobiety i zamknąłem za sobą drzwi.

Pewnie wszedłem w głąb domu w oczekiwaniu, aż jego właścicielka pojawi się w zasięgu mojego wzroku. - Nie czuję strachu, jedynie wątpliwości co do twoich pokojowych zamiarów, a to jest różnica. - odebrałem od kobiety szklankę napełnioną do trzech czwartych swojej objętości drinkiem. Od razu upiłem dwa łyki, pomimo, że przyjechałem tu samochodem. Na swoje szczęście mam mocną głowę. Udałem się za nią do salonu, a zachęcony jej słowami, zająłem miejsce na przeciwko kobiety. Przewróciłem oczami na jej słowa i gest jednoznacznie dając mi sygnał, że ze mnie kpi. Joel...no przecież jej nie zabijesz, na cholerę ci jeszcze wojna gangów na głowie? pomyślałem. Oparłem się wygodnie, układając ręce na podłokietnikach fotela. Cały czas w prawej dłoni trzymałem szklankę w whisky i co jakiś czas upijałem po kilka łyków. - Wiesz, zwykle mało mnie to obchodzi, ale po jaką cholerę tak bardzo chcesz żebym zginął? - zapytałem otwarcie mierząc ją uważnym spojrzeniem. - Nie podoba ci się, że pomagałem twoim dziewczynom w robocie, to wystarczyło powiedzieć, a nie wysyłać je by od razu mnie sprzątnęły. - odparłem jak gdyby nigdy nic opróżniając szklankę. Pustą odłożyłem na stoli.

 

094d270465dd04eb97804927cb350689.jpg     731f4e3558c96df8657592c7a81f1ce4.jpg     3355bcce5752c99c9b388fab0c0aff5c.jpg

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━