Macaria od zawsze miała pod górkę. Najpierw ojciec, który próbował zrobić z niej maszynę do zabijania, i ku rozpaczy matki udało mu się to, później urodzenie dziecka i ucieczka ze szpitala. Praca w gangu była już jej ostatnim bastionem, a osiągnięcie poziomu liderki było jej osobistym osiągnięciem, z którego była bardzo zadowolona. Nie utrzymywała już kontaktu ze swoją rodziną ani z byłym chłopakiem, ojcem jej dziecka. Od czasu porodu również nie widziała dzieciątka i może była pozbawiona sumienia, ale nie tęskniła ani nie żałowała tego co zrobiła. Nigdy nie lubiła dzieci i uważała, że było by jedynie kulą u nogi, zwłaszcza przy tym czym się zajmowała. Mogła robić co chciała, sypiać z kim chciała i nie musiała się przejmować tym, że ktoś zabije jej najbliższych. Po prostu nie miała bliskich osób - najlepszy sposób na wrogów. Mac była osobą pozbawioną jakichkolwiek uczuć i dało się to dostrzec kiedy była ze swoją ofiarą sam na sam. Wobec kobiet, które należały do jej gangu była bardziej otwarta i traktowała je wszystkie jak swoją rodzinę. Wychowywana przez ojca w założeniu, że każdy członek działalności przestępczej jest jak brat zapadło jej tak głęboko w pamięć, że dbała o dziewczyny. Dwie z nich dostały od niej mieszkania, bo nie miały dachu nad głową. Kilka innych miały prace w jej klubie nocnym, żeby mogły zarobić na jedzenie. Nie mogła pozwolić, żeby cierpiały, nie kiedy ona była liderką i była za nie odpowiedzialna.
W każdej jednak rodzinie dochodzi do kłótni, więc i tutaj nie było wyjątku. Jedyne co było w stanie wyprowadzić Macarie z równowagi to brak dyscypliny, a przede wszystkim niewykonanie zadania albo źle wykonane zadanie. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że każdy musi nauczyć się zawodu, nawet, diler czy morderca. Jednak jeśli ktoś uczył się już kilka lat i wciąż popełniał błędy, Mac po prostu nie wytrzymywała, a jej krzyki dało się słyszeć pewnie w całym mieście. Rodzina rodziną, ale jednak musiała trzymać je też twardą ręką. Sama była tak wychowywana i przekładała to na swoją nową rodzinę. Nastał niestety wieczór, w którym znów nie wszystko poszło po jej myśli. Już jakiś czas temu dała zadanie jednej z dziewczyn, najlepszej morderczyni w kobiecym gangu. Czy zaskoczeniem było jak zobaczyła ją przed swoim domem i to w dodatku w towarzystwie mężczyzny, którego miała zabić? Oj tak. Nie wiedziała co miała zrobić. Kiedy wysiadła z auta po prostu stanęła jak wryta i z szeroko otwartą buzią i patrzyła się na ganek. Krew się w niej zagotowała, zacisnęła pięści i ruszyła przed siebie. Stanęła przed swoimi gośćmi, mierząc kobietę morderczym spojrzeniem, na mężczyznę nawet nie patrząc.
— Do cholery jasnej czy nie umiecie wykonać jednego zadania dobrze?! — Krzyknęła zła i uderzyła o futrynę dłonią, a widząc że dziewczyna w dodatku jest przykuta do balustrady po prostu ręce jej opadły. — Miałaś jedno zadanie. Zabić go. Zabić. A nie przyprowadzić pod mój dom! — Kobieta zaczęła krążyć przed domem, myśląc o wszystkim. A przede wszystkim o karze, jaką powinna dać dziewczynie. Cieszyła się, że nie zabił jej, a jedynie przyprowadził do Macarii, jednak ile mogła zmieniać miejsce zamieszkania? To już był któryś raz z kolei, kiedy Joel przyprowadza do niej jedną z członkiń przestępczej organizacji, którą zarządzała. Do dzisiaj nie wiedziała jak on się dowiaduje gdzie ona miesza. Nie podejrzewała nawet, że dziewczyny są na tyle głupie żeby podawać jej adres jak gdyby nigdy nic. Pokręciła zła głową i odwróciła się przodem do swoich towarzyszy. — Odepnij ją od tej balustrady. Niech wraca do domu, bo nie mam siły na nią patrzeć. Jutro z tobą porozmawiam! I módl się żeby mój humor się poprawił, bo inaczej nie ręczę za siebie! — Pogroziła dziewczynie pięścią i wyjęła z torebki klucze, jak gdyby nigdy nic. Otworzyła drzwi od domu i kiedy Cameron uciekła z daleka od wściekłej brunetki, ta spojrzała na mężczyznę. — Drink? — Uśmiechnęła się do niego lekko i poprawiła sobie włosy, nie kłopocząc się zamykaniem drzwi, żeby i mężczyzna mógł wejść do środka po niej.
Zdjęła z ramion kurtkę i przywiesiła ją na haczyku przy drzwiach. Kluczyki od auta rzuciła na blat stołu, klucze od domu schowała z powrotem do torebki, żeby ich przypadkiem nie zapomnieć. Jak na kogoś kto zarządzał takim biznesem nie miała pamięci do przyziemnych spraw. Zapomniała już dawno jak to jest żyć normalnie, bowiem takie życie nigdy nie było jej dane. No, może przed dwa, góra trzy lata, w przeciągu całego żywota. Poszła do kuchni zrobić sobie drinka od razu przygotowując też drugiego, bo usłyszała jak drzwi zamykają się i kroki na panelach. Uśmiechnęła się pod nosem. — Widzę, że jednak postanowiłeś skorzystać z mojego zaproszenia... Nie obawiasz się, że będę chciała sama cię zabić? — Z gotowymi już drinkami odwróciła się do jasnookiego mężczyzny i podała mu szkło z bursztynowym trunkiem. Posłała mu buziaczka i puściła oczko, pokazując ruchem głowy by poszedł za nią. Sama udała się do salonu i szklanki postawiła na blacie stołu, samej opadając na kanapę. — No usiądź. Przecież nie rzucę się na ciebie z nożem. Słowo honoru. — Zatrzepotała rzęsami, jak każda słodka idiotka w filmie dla nastolatków. Skoro nie mogła się go pozbyć, to postanowiła, że spróbujemu się przypodobać i zdobyć jego zaufanie. Przyjaciół miej blisko, a wrogów jeszcze bliżej, prawda?
